„Dzieci Ireny Sendlerowej” reż. John Kent Harrison – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2010-05-11, 15:09
wolna licencja
Film Harrisa do historii kina nie wnosi nic nowego. Nie zastosowano ani nowatorskiej narracji, ani zaskakującego sposobu prowadzenia kamery. Sama historia przypomina wiele różnych opowieści o mężnych ludziach, które przyszło nam już oglądać. „Dzieci Ireny Sendlerowej” nie są filmem wybitnym. Odtwórczyni głównej roli, z największego atutu produkcji, stała się jej największą wadą. Montaż i konstrukcja akcji budzą niekiedy wątpliwości. Brak dobrze skonstruowanego rysu psychologicznego czyni z bohaterki postać enigmatyczną, a wypowiadane przez nią hasła brzmią jak slogany.
reklama
kadr z filmu „Dzieci Ireny Sendlerowej” - reż. John Kent Harrison
Reżyseria John Kent HarrisonScenariusz: John Kent Harrison, Larry SpagnolaZdjęcia: Jerzy ZielińskiMuzyka: Jan A.P. KaczmarekCzas trwania: 95 minutDystrybucja: Syrena FilmsProdukcja: USAData polskiej premiery: 2009Ocena naszego recenzenta: ++6/10++(jak oceniamy książki i filmy?)

Przystępując do oglądania obrazu Johna Kenta Harrisona miałem mieszane uczucia. Zaangażowanie w produkcję Telewizji Polskiej rodziło obawy, że skończy się na interesującym pomyśle, którego realizacja będzie przypominała polską operę mydlaną. Zanim jednak przejdę do samej oceny, trochę o innych sprawach.

Zaangażowanie do głównej roli kobiecej Anny Paquin, pamiętnej Flory z obsypanego, zasłużenie zresztą, nagrodami „Fortepianu” Jane Campion, świadczyło o dużych ambicjach realizatorów. Niezmiernie cieszy udział Marshy Gay Henden, pojawiającej się zwykle w rolach drugoplanowych, będących jednocześnie perełkami aktorskiej miniatury. Ostatnią znaną osobą na planie był Goran Višnjić, który w kraju nad Wisłą jest znany głównie z roli w serialu „Ostry dyżur”, czy takiej sobie, moim skromnym zdaniem, „Totalnej magii”.

Polski koproducent zaprzągł do pracy na planie swe sprawdzone gwiazdy. Chociaż możemy być znużeni wiecznym oglądaniem Danuty Stenki, Mai Ostaszewskiej oraz Krzysztofa Pieczyńskiego, tutaj spisali się dobrze.

John Kent Harrison, nim przystąpił do prac nad filmem o Irenie Sendlerowej, zrealizował dość przeciętną, niczego nie ujmując kreacji Johna Voigta, biografię „Jana Pawła II”. Film o dzielnej pracownicy opieki społecznej jest niejako kontynuacją jego zainteresowań niezłomnymi postaciami, które stawiły czoła nieogarnionemu złu. Właściwie od samego początku filmu widzimy tę ideę reżysera. Irena Sendlerowa, w interpretacji jego i Anny Paquin, to kobieta niezwykle dzielna. Chce pomóc dzieciom - nie troszczy się przy tym zbytnio o własne bezpieczeństwo i o swoje życie. Lubimy takie opowieści o bohaterach i bohaterkach. Są naszą inspiracją do codziennych zmagań, a gdy już tymi dzielnymi ludźmi są Polacy, jesteśmy niebywale dumni. Widzimy zatem Sendlerową, osobę niezłomna i dumną. Każdy jej krok oddaje siłę jej osobowości. To nie jest osoba, z którą się dyskutuje. Ona podejmuje decyzje i tak ma być. Anna Paquin wykreowała postać wciąż idącą do przodu, szybko i zdecydowanie, nie oglądającą się na boki, jakby otaczająca rzeczywistość nie dotyczyła jej, a tych wszystkich, którym trzeba pomóc. Karol Dickens pisał swej powieści „Oliver Twist” o bohaterze, który upomniał się o dokładkę. Bohaterka filmu zdaje się mówić: „One o dokładkę nie poproszą. Ktoś to musi zrobić w ich imieniu”. To Sendlerowa, w imieniu najmłodszych, domaga się prawa dziecka do życia.

reklama

Zaproponowana optyka ma swoje plusy. Otrzymujemy postać pomnikową, dumną. Jednakże są też minusy. Ukazana w ten sposób postać Ireny Sendlerowej staje się mało realna. Gdy wchodzi do biura, w którym ma zostać ustalony plan pomocy sanitarnej dla getta, wszyscy się z nią witają i do niej uśmiechają. Jednakże, na jej twarzy uśmiech praktycznie nie gości. Oczywiście, rozumiem zabieg zaprezentowania postaci zatroskanej o bezmiar wszechogarniającego zła. Jednak ludzie podczas wojny też się śmiali i to dobrze widać na przykładzie innych postaci filmu. Skontrastowana w ten sposób Sendlerowa staje się postacią chłodną. Gesty sympatii kierowane pod jej adresem zdają się być sztucznymi.

Zabrakło niestety zbudowania więzi emocjonalnej pomiędzy główną bohaterką, a jej otoczeniem. Doskonale to widać na przykładzie relacji z matką. O ile Marsha Gay Henden spisuje się świetnie, to trudno uwierzyć, by upomnienia córki o częstsze przyjmowanie leków były czymś więcej, aniżeli tylko odruchem machinalnym. Znamienna jest tu również relacja pomiędzy Ireną Sendlerową a jej podopiecznymi. Bardzo interesująco przedstawiono scenę jej „spaceru” po getcie. Gdy kamera przechodzi pomiędzy kolejnymi osobami, pośród tłumu ludzi, wyłapuje poszczególne dzieci. Ich twarze i oczy wyrażają smutek, głód, niepewność jutra. Reżyser, scenarzysta i operator wykazali się wręcz dickensowską wrażliwością na problem dziecięcej krzywdy. Jednak, gdy pojawia się Anna Paquin, ta czułość spojrzenia kamery gdzieś znika.

Ciekawie wygląda wątek miłosny w dziele Harrisa. Uczucie do mężczyzny właściwie schodzi w nim na dalszy plan. Na pierwszym miejscu jest misja. Dopiero, po jej zakończeniu, można pozwolić sobie na czułość wobec ukochanego mężczyzny. Reżyser pozwolił jednak bohaterce na kilka sytuacji, aby stała się ona dla widza bardziej ludzka, a jej uczucie wiarygodne. Przyznam, że podobały mi się pewne niedomówienia w tej sprawie; brak dosłowności. Wiemy jedynie, że Irena i Stefan znają się ze studiów. Podejrzewamy, że coś mogło tych dwoje łączyć, lecz nie mamy pewności.

Reżyser i montażysta popełnili jednak kilka wpadek. Po pierwsze, film zaczyna się bez żadnego wstępu. Nie wymagałbym dokładnego zarysowania tła historycznego, jednak zbudowania głębszego rysu psychologicznego postaci. Muszę przyznać, że niedopowiedzenia historyczne mogą mieć swoją zaletę. Pozwalają wtłoczyć opowieść w kontekst dowolnej wojny, by stała się uniwersalna. „To mogło wydarzyć się wszędzie. Te potworności mogły spotkać Twoje dzieci. Bohaterowie są nam potrzebni”. Jednak niewiele wiemy o naszej bohaterce. Jeśli uświadomimy sobie, iż „Dzieci Ireny Sendlerowej” były kręcone z myślą o zachodnim odbiorcy, to dostrzeżemy, jak ważne jest podłoże psychologiczne postaci. Uwiarygodnia to ją w naszych oczach i czyni atrakcyjniejszą. Łatwiej nam ją wtedy naśladować.

reklama

Po drugie, twórcy filmu zrezygnowali z rozbudowania wątku przesłuchań przez Gestapo. O ile ciekawsza byłaby kreacja Anny Paquin, gdyby dane było jej pokazać rozterki postaci w więziennej celi. Przecież nie musiałoby to być coś na miarę „Ostatniego kuszenia Chrystusa”, ale nie dowiadujemy się, co ją trzymało przy życiu. Miłość? Myśl o dzieciach? O matce? O ojczyźnie? Pytania te pozostają bez odpowiedzi. A przypominam, że tytuł filmu w wersji oryginalnej brzmi „Courages heart of Irena Sendler”. Przecież pokazanie jej niezłomności w tym momencie byłoby kapitalnym elementem obrazu. Nie potrzeba epatować scenami przemocy. Według Alfreda Hitchcocka najbardziej przeraża to, czego nie widać. Jednak Harris wolał pokazać bicie.

Po trzecie, reżyser zdecydował się rozbudować historię chłopca, który razem z ojcem trafia do wagonu wiozącego ludzi do obozu koncentracyjnego. Scena ta jest bardzo przejmująca. Rozpacz syna, którego ojciec niemal wyrzuca z pociągu, aby go uratować, zawiera niezwykle silny przekaz emocjonalny. Niestety, w ciągu tych kilku minut znika główna bohaterka. Wcześniej kamera praktycznie jej nie opuszczała, to w tej scenie boleśnie odczuwamy jej brak. Zostały zachwiane proporcje filmu i wypada się zastanowić nad sensem takowej konstrukcji.

Niemniej, film posiada także kilka atutów. Muzyka Jana A.P. Kaczmarka dobrze oddaje nastrój filmu, wyraża również wiele rzeczy, których moglibyśmy spodziewać się od odtwórczyni głównej roli, a których nie uraczymy.

reklama

Bardzo ciekawie przedstawiono dylematy rodzin żydowskich postawionych w obliczu decyzji, czy ratować swe dzieci oddając je na wychowanie gojom i ryzykując nawracanie ich na katolicyzm, czy pozostawić je przy sobie, lecz ryzykując ich śmierć. Zderzenie tych dwóch dylematów moralnych, zwłaszcza, że pokazane w filmie rodziny to często ortodoksi, wypadło przekonująco. Niejeden widz zdziwi się, jak istotny był tu czynnik religijny. Reżyser z dużym taktem wskazał, iż uprzedzenia religijne miały tu mniejsze znaczenie. Ważniejsza była chęć podtrzymania tradycji, zachowania ciągłości przekazywanych wartości.

Na uznanie zasługuje też wykreowanie silnych postaci kobiecych. Ogromna tu zasługa Danuty Stenki i szeregu innych aktorek. Mężczyźni są tu jedynie dodatkiem. Rodzi to pytanie, czy film nie jest przypadkiem skierowany głównie do kobiet? Będę się upierał, że jednak nie. W obrazie Harrisa kobieta pozostaje centralnym punktem, otacza się głównie kobietami. Działając w warunkach pewnej konspiracji otaczała się osobami zaufanymi i jak najmniej podejrzanymi. Siłą rzeczy musiały to być kobiety.Bardzo cieszy rola Krzysztofa Pieczyńskiego wcielającego się w postać Janusza Korczaka. W jego grze widać miłość i przywiązanie do dzieci. Widać gotowość do poświęcenia.

„Dzieci Ireny Sendlerowej” kończą się krótką wypowiedzią prawdziwej Ireny Sendlerowej. Jakże odmienna to postać, od tej stworzonej przez Annę Paquin. Ciepła, uśmiechnięta wzruszająca prostotą wypowiedzi. Patrzymy, słyszymy i wierzymy w każde jej słowo, gdy mówi: „Miłość, tolerancja i pokora. Na tym kończę”. Widzimy, że ta kobieta była zdolna do takich poświęceń, bo jak sama mówiła: „Dobro musi zwyciężyć”.

Pod względem formalnym film Harrisa do historii kina nie wnosi nic nowego. Nie zastosowano ani nowatorskiej narracji, ani zaskakującego sposobu prowadzenia kamery. Sama historia przypomina różne inne opowieści o mężnych ludziach, które przyszło nam już oglądać. „Dzieci Ireny Sendlerowej” nie są filmem wybitnym. Odtwórczyni głównej roli, z największego atutu produkcji, stała się jej największą wadą. Montaż i konstrukcja akcji budzą niekiedy wątpliwości. Brak dobrze skonstruowanego rysu psychologicznego czyni z bohaterki postać enigmatyczną, a wypowiadane przez nią hasła brzmią jak slogany. Jednakże większość aktorów potrafiła wywiązać się bardzo dobrze ze swego zadania, czyniąc przez to film wiarygodniejszym

Film uważam za wart obejrzenia, jednak podejrzewam, iż nie zapadnie nam na dużej w pamięci. „Pianista” Romana Polańskiego, czy „Katyń” Andrzeja Wajdy zawładnęły naszą wyobraźnią do tego stopnia, że potrzebujemy czegoś więcej niż zdjęć łudząco podobnych do tych z historii Szpilmana, czy polskich oficerów zamordowanych w lesie katyńskim.

reklama
Komentarze
o autorze
Przemysław Piotr Damski
Doktor nauk humanistycznych w zakresie historii powszechnej, specjalista dziejów XIX i XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem lat 1871–1918. Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego; wykładowca w Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie; współpracował ze Społeczną Akademią Nauk w Łodzi przy projekcie „Colonisation and Decolonisation in National History Cultures and Memory Politics in European Perspective”, nadzorowanym przez Universität Siegen (Siegen, Niemcy). Stypendysta Roosevelt Study Center (Middelburg, Holandia).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone