Dziady: słowiańska tradycja przodków
W ludowej świadomości zmarli nie opuszczali świata żywych zaraz po śmierci. Zanim przekroczyli „Rzekę Zapomnienia” (Zabyt’ Rieka) i bramy zaświatów, bytowali wśród żywych przez okres 40 dni. Po tym czasie odchodzili z ziemskiego padołu, by potem znów cyklicznie powracać na ziemię. Bramy słowiańskiej Nawii otwierały się kilka razy do roku, aby dusze mogły skontaktować się z żyjącymi bliskimi. Takim obrzędem, służącym zjednoczeniu społeczności żywych i umarłych, były właśnie dziady.
Dziady: święto ku czci przodków
Nazwa „dziady” wywodzi się z czasów przedchrześcijańskich i wiąże się z obrzędami na cześć zmarłych przodków powracających na ziemię. W kulturze ludowej Słowian najczęściej właśnie zmarłego określano słowem „dziad”. Święto kultywowano najdłużej na terenach Białorusi, Litwy, Ukrainy i Polski.
Wierzono, że zmarli powracali z zaświatów w konkretnych momentach cyklu rocznego, a ich wizyty regulowane były przez fazy księżyca oraz zmiany zachodzące w przyrodzie. Dziady obchodzono co najmniej dwa razy do roku – na przełomie kwietnia i maja oraz października i listopada. O dziadach jesiennych wspomina znany etnograf, Zygmunt Gloger, który zauważył, że lud wiejski wspomina swoich zmarłych „późną jesienią, gdy roboty rolne pokończył i wraz z naturą zamiera na długi zimowy spoczynek, sprawia swym zmarłym Dziady, darzy ich kołaczem i kaszą, odprawia modły”. Z kolei z dziadami wiosennymi wiąże się ludowa oprawa Wielkiego Czwartku oraz Zielonych Świątek. W innych przekazach wskazywano, że dziady obchodzono aż cztery razy w roku: w sobotę przed ostatkami, we wtorek po Wielkanocy (tzw. rudnica), w sobotę przed Zielonymi Świątkami oraz 24 października. Ponadto zmarli mieli towarzyszyć swym żyjącym bliskim w trakcie obrzędów dorocznych, styp zadusznych, wigilii świąt (zwłaszcza w wigilię Bożego Narodzenia) oraz w Wielkanoc.
Jak wyglądały obrzędy ku czci dziadów?
Dziady nie były świętem przygnębiającym i wypełnionym żalem po zmarłych. To święto miało potwierdzić wiarę w to, że cząstka duchowa człowieka nadal istnieje po śmierci ciała, dlatego wręcz zabiegano o kontakt ze zmarłymi przodkami. Zwłaszcza, że ta kategoria duchów pełniła w kulturze ludowej bardzo istotną rolę. Duchy przodków wiązały w sobie zarówno śmierć, jak i odrodzenie, dlatego w ludowej wyobraźni stawali się odpowiedzialni za urodzaj i nowe życie.
Ten uroczysty dzień wymagał pewnych przygotowań i rytuałów. Na dziady, podobnie jak i na inne wyjątkowe dni cyklu rocznego, został narzucony szereg nakazów i zakazów, które miały regulować koegzystencję świata ludzi i duchów. W ten dzień unikano gwałtownych zachowań i podnoszenia głosu, aby nie wystraszyć zmarłych. Przeważnie dziadom towarzyszyła cisza. W ten sposób okazywano szacunek swym bliskim zmarłym. Za pożądane zachowanie uznawano także nieopuszczanie w ten dzień domostwa. Wszelkie prace domowe i gospodarcze należało wykonać przed zmrokiem. W dzień dziadów zupełnie rezygnowano z prac na roli, aby unoszące się nad ziemią dusze nie zostały zranione. Absolutny zakaz dotyczył także rąbania drewna, szycia, przędzenia, a nawet zamiatania podłogi i wylewania pomyj przez okno. Tej nocy rezygnowano także z rozpalania ognia w piecu w obawie, że dusze mogą obrać właśnie drogę przez komin, aby dostać się do domu.
W przypadku, gdy dom był już gotowy do podjęcia gości, przystępowano do rytuałów, które miały zachęcić zmarłych, aby ci zechcieli przekroczyć próg domostwa. Otwierano wówczas drzwi, okna i furtki, a gospodarz za pomocą specjalnej, uroczystej przemowy zwoływał przodków na posiłek.
Odświętna wieczerza składała się z dań, którym przypisywano magiczne znaczenie. Były to kutia, kasze, miód, specjalnego rodzaju pieczywo oraz wódka. Część posiłków zawierała ziarna lub mak, który kojarzył się ze snem i śmiercią. Zwyczajowo tego dnia unikano soli, gdyż wierzono, że „podrażnia” dusze. Na stole ustawiano także specjalną miskę, przeznaczoną zmarłym, do której wrzucano po łyżce z każdej potrawy. Po kolacji nie sprzątano naczyń ze stołu, pozostawiając im resztki.
Polecamy e-book Marcina Winkowskiego – „Gdy Polacy nosili dredy. Kołtun – historia prawdziwa”
Istotnym elementem w tradycji dziadów był ogień. Żywiołowi przypisywano funkcję mediacyjną, gdyż pełnił on rolę drogowskazu dla migrujących dusz. Tej niezwykłej nocy rozpalano ogniska wokół granic wsi oraz na rozdrożach, aby przybywający z zaświatów zmarli mogli odnaleźć drogę do domu. Wierzono także, że płomień ogniska rozgrzewał zziębnięte dusze.
Po sytej wieczerzy zmarli mogli zażyć kąpieli w przyszykowanej specjalnie na tę okazję saunie. Zwyczaj kąpania dusz był popularny wśród plemion bałtyjskich, z kolei na naszych ziemiach, wraz z nadejściem chrześcijaństwa, upowszechniło się inne przekonanie. Lud wierzył, że zmarli pod odsłoną nocy wędrowali z cmentarza do pobliskiego kościoła na nocne nabożeństwo, które sprawował duch zmarłego księdza.
Czy w dziady wywoływano duchy?
Adam Mickiewicz w drugiej części „Dziadów” spopularyzował motyw guślarza, który pełnił rolę pośrednika między światem żywych i umarłych, ale czy faktycznie nasi pradziadkowie umyślnie przywoływali zmarłych z zaświatów?
Guślarz, zwany także koźlarzem lub huslarem, faktycznie istniał w słowiańskiej tradycji. Postrzegano go jako szamana lub maga, który dzięki swym kompetencjom znajdował się w sytuacji granicznej. Był blisko duchów przodków i potrafił nawiązywać z nimi kontakt, dlatego też był przewodnikiem w rytualnej tradycji. Nie można więc wykluczyć sytuacji, że w czasach religii Słowian żywi próbowali nawiązać kontakt ze swoimi zmarłymi przodkami za pośrednictwem guślarza.
W XVIII i XIX wieku obchody dziadów przenoszono z domów na cmentarze i do kaplic cmentarnych. Przygotowywano wówczas ucztę dla dusz zmarłych oraz wykonywano określone praktyki oraz zaklęcia magiczne, których celem było zapewnienie wiecznego spokoju zmarłym. Owym rytuałom przewodził najstarszy członek społeczności, którego także nazywano guślarzem. Trudno jednak stwierdzić, czy dane magiczne praktyki nie były po prostu modlitwą w intencji zmarłych.
Ogólnie tradycja zanoszenia pokarmów na groby oraz rozpalania ognisk przy mogiłach przetrwała do XX wieku. Co ciekawe, w trakcie wiosennych dziadów na groby przynoszono także pisanki jako symboliczny pokarm umarłych, odwołując się tym samym do idei zmartwychwstania i nowego życia. Zgodnie z aspektem rezurekcyjnym ściany grobów miały pękać jak skorupki jaj, a zmarli odradzać się niczym pisklęta.
Dziady: co łączyło zmarłych i włóczęgów?
Dziadami nazywani byli także wędrowni żebracy. Odgrywali oni istotną rolę w kulcie zmarłych. Styl życia, jaki reprezentowali, wydawał się być antytezą „normalności”. Nie było wiadomo, skąd przybywali i dokąd zmierzali. W pewien sposób byli uosobieniem praojca, który wędrował po świecie, przybierając różne formy. Wierzono, że dziady proszalne balansują na granicy światów. Znajdowali się bliżej zaświatów niż inni ludzie, dlatego nadano im status mediacyjny, a nawet utożsamiano ich ze zmarłymi. Objawiało się to w obrzędowości, kiedy to ofiary dla zmarłych przekazywano właśnie żebrakom.
W dni zaduszne rozdawano dziadom wypiekane specjalnie na tę okazję pieczywo – chlebki zmarłych lub inne dania obrzędowe. Częstując ubogich, wypowiadano imiona zmarłych, których chciano wesprzeć modlitwą. Chlebki wręczano także za dusze zapomniane, za które już nikt się nie modlił. Modlitwa włóczęgów, czyli osób z pogranicza światów, posiadała szczególną moc, dlatego była uważana za skuteczniejszą.
Dziady: opiekunowie domostwa
Lud wierzył, że niektórzy zmarli nigdy nie opuszczają granic gospodarstwa i pozostają wśród żywych w postaci dobrych duchów. Źródłem tego przekonania miał być proces przemiany zmarłego w przodka. Istniał bowiem pogląd, że człowiek po śmierci tracił osobową tożsamość i łączył się z rzeszą bezimiennych dusz, które razem tworzyły ogólną kategorię przodków. Reliktem tej animistycznej idei była wiara w duchy lub demony opiekuńcze, które miały powstawać z dusz zmarłych przodków. W tej kategorii, w zależności od regionu, można wyróżnić: skrzaty, domowników, stopanów, banników, kłobuków, ale i wiele innych duchów opiekuńczych gospodarstwa domowego, których nazwa wspólna sprowadzała się do dziada, dziadka lub domowego dziadka. Dziady były więc i ich świętem. Składano im podobne ofiary. Podobnie jak bliskim zmarłym duchom opiekuńczym także przygotowywano miski ze strawą i układano je w kuchni za piecem, czyli w miejscu, z którym ta istota miała być powiązana.
Zapisz się za darmo do naszego cotygodniowego newslettera!
Duch opiekuńczy mógł czasem przybierać postać gospodarza albo, zgodnie z twierdzeniem Kazimierza Moszyńskiego, mógł wiązać się z wyjątkowym, a nawet wybitnym członkiem rodziny. Taki duch mógł odpowiadać za urodzaj i płodność oraz bogactwo domu – zarówno pod względem pomyślnych plonów, jak i licznego potomstwa oraz mnogości zwierząt domowych, a także obfitości ich mleka i wełny. Borys Uspieński tych samych kompetencji doszukuje się w słowiańskim bogu świata chtonicznego – Welesie. Być może w taki właśnie sposób kultura ludowa zaadaptowała sobie jedno z ważniejszych słowiańskich bóstw?
Kraboszki
W noc dziadów zacierała się granica między światami. Na ziemię przybywały wówczas nie tylko dobroduszne istoty, ale także zjawy i demony, których celem było szkodzenie ludziom. Istniało jednak kilka sposobów, aby móc się przed nimi zabezpieczyć. Jednym z nich było przybieranie drewnianej maski, zwanej kraboszką. Symbolizowała ona duchy przodków, ale także pełniła funkcję ochronną. Wierzono, że złe duchy nie atakowały osób w maskach. Kraboszki niwelowały także dźwięki, dlatego istoty demoniczne nie mogły usłyszeć głosów żyjących. Maskę można było zdjąć w izbie do rytualnego posiłku. Dom lub święty krąg z soli stanowiły bezpieczną przestrzeń, nieprzekraczalną dla złych mocy. Następnego dnia kraboszki wrzucano do ognia, aby nie wywoływały lęku wśród dobrych dusz, które wciąż znajdowały się w pobliżu domostwa.
Opuszczając dom, oprócz maski-kraboszki, należało zabezpieczyć się także w pochodnię. Ogień posiadał dwoistą naturę – sprawczą, jak i destrukcyjną. Tej nocy dobrym duchom przynosił ukojenie, a demonom zgubę. Na granicach cmentarza, na rozstajach dróg i w miejscach uznawanych za przeklęte rozpalano więc ogniska, aby płomienie zagrodziły drogę szkodliwym zmarłym.
Chrystianizacja obyczajów
Obchodzone w ciągu roku liczne obrzędy i uroczystości na cześć zmarłych sprowadzono w średniowieczu do dwóch świąt kościelnych. W 935 roku papież Jan XI wprowadził do kalendarza liturgicznego obchody święta Wszystkich Świętych (1 listopada) oraz Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada) – dzień, który poświęcono pamięci i modlitwie za wszystkich znanych i nieznanych zmarłych, którzy byli za życia wierni Bogu. W tym czasie: „święci spuszczają się po promieniach Słońca na ziemię, by po właściwych miejscach porozmieszczać dusze pokutujące, po czym powracają do nieba; Bóg ustanawia na ich pamiątkę święto Wszystkich Świętych”.
Kościół, aby wykorzenić wszystkie pogańskie tradycje z obrzędowości ku czci zmarłych, związał to święto z terminem jesiennych zaduszek. Mimo starań, wiele elementów z prastarego kultu przodków przetrwało w tradycji i stało się jej niezbędnym elementem. Najbardziej wyraźnym przykładem tego zjawiska są znicze stawiane na grobach. Stanowią one ekwiwalent oczyszczającego ognia, rozpalanego dla komfortu zmarłych. W chrześcijańskiej narracji płomień świecy ma przypominać zarówno zmarłym, jak i żyjącym o światłości wiekuistej. Płomień jest także symbolem pamięci o zmarłych. Ponadto w niektórych regionach Europy Wschodniej nadal kultywuje się obyczaj składania jadła na groby.
Długo po wprowadzeniu chrześcijaństwa wierzono, że wraz z nadejściem listopadowych nocy zwolnione z czyśćca dusze powracają na ziemię, aby wołać o pomoc, modlitwę i ofiary. W tym newralgicznym czasie dusze bliskich miały przypominać o swej obecności, poprzez stukanie, skrzypiące podłogi, kołysanie się furtek i drzwi. Mogły pozostawiać ślady lub ukazywać się bliskim we śnie lub na jawie – zarówno w swej dawnej postaci, ale również jako cienie, światełka i błędne ogniki. Dziś zmarli także towarzyszą nam w te dni refleksji, gdyż pozostają w naszej pamięci.
Polecamy e-book Weroniki Kulczewskiej-Rastaszańskiej pt. „Sto lat Nosferatu. Historia wampirów na ekranie”:
Bibliografia
- Dziura Małgorzata, 4 pory roku. O pracy i świętowaniu na ziemi przemyskiej, wyd. Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej w Przemyślu, Przemyśl 2019.
- Kajkowski Kamil, Mity, kult i rytuał. O duchowości nadbałtyckich Słowian, wyd. Wszechnica Triglava, Szczecin 2017.
- Kolankiewicz Leszek, Dziady. Teatr święta zmarłych, wyd. słowo/obraz, terytoria, Gdańsk 1999.
- Moszyński Kazimierz, Kultura ludowa Słowian, cz. II, Kultura ludowa, zeszyt 1., wyd. Polska Akademia Umiejętności, Kraków 1934.
- Ogrodowska Barbara, Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce: mały słownik, wyd. Verbinum, Warszawa 2001.
- Pełka Leonard, Polska demonologia ludowa, wyd. Iskry, Warszawa 1987.
- Podgórscy Adam, Barbara, Wielka księga demonów polskich. Leksykon i antologia demonologii ludowej, wyd. Kos, Katowice 2006.
- Szczepanik Paweł, Słowiańskie zaświaty. Wierzenia, wizje i mity, wyd. Wszechnica Triglava, Szczecin 2018.
- Szyjewski Andrzej, Religia Słowian, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003.
- Uspieński Borys, Kult św. Mikołaja na Rusi, wyd. Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1985.
- Wenska Izabella, Bliski za życia, obcy po śmierci? Słowiańskie obrzędy ofiarne ku czci zmarłych, [w:] Obcy. Funeralia Lednickie – spotkanie 14, red. Wojciech Dzieduszycki, Jacek Wrzesiński, Poznań 2012, s. 79–88.