Dyplomacja czechosłowacka a przewrót majowy
Zobacz też: Józef Piłsudski i przewrót majowy
Trudno się temu dziwić, zważywszy na pozbawione akcentów alarmistycznych doniesienia przedstawicielstw ČSR nad Wisłą. W ich świetle kryzys ustrojowy w Polsce jawił się jako chroniczny, aczkolwiek zróżnicowany w swym przebiegu pod względem intensywności i dynamiki. Uwadze posła Roberta Fliedera, uchodzącego za znawcę realiów II Rzeczypospolitej, nie umknął wzrost w społeczeństwie polskim aprobaty dla idei rządów silnej ręki. Sygnalizował nawet swym zwierzchnikom wysokie prawdopodobieństwo wytworzenia się po upadku rządu Aleksandra Skrzyńskiego atmosfery sprzyjającej politycznemu awanturnictwu. Nie potrafił wszakże jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, kto stanowi największe zagrożenie dla porządku prawnego II Rzeczypospolitej. O zapędy dyktatorskie posądzał bowiem, oprócz popieranego przez lewicę Piłsudskiego, również polityków związanych z ugrupowaniami prawicowymi: Stanisława Grabskiego i gen. Władysława Sikorskiego.
Diagnoza ta była przede wszystkim przejawem myślenia życzeniowego środowisk uważanych przez czechosłowackiego dyplomatę za miarodajne. Dowodziły jednak także błędnego rozpoznania przez niego sytuacji. Raporty, jakie przedkładał centrali wiosną 1926 r., skłaniają wręcz do podejrzeń o rozmyślne bagatelizowanie wpływu Piłsudskiego na rozwój wydarzeń. W porównaniu z innymi osobistościami II Rzeczypospolitej Marszałek interesował Fliedera w dość umiarkowanym stopniu. Zwykle więc poseł ČSR ograniczał się w swych doniesieniach do odnotowywania przejawów jego aktywności, przypominania, jak wielką popularnością cieszył się ongiś w armii, i przytaczania – wszelako bez żadnych komentarzy – opinii uznających jego dyktaturę, po obaleniu gabinetu Skrzyńskiego, za jedyne wyjście dla Polski. Gdy dymisja rządu była już przesądzona, Flieder poprzestał na zawiadomieniu Pragi o dyskutowanym w kręgach parlamentarnych projekcie powołania „dyrektoriatu” wybitnych polityków, w którym obok Piłsudskiego znaleźć się mieli: Maciej Rataj, Wincenty Witos i Roman Dmowski. Symptomatyczne, że oficjalny organ prasowy MZV starał się wtedy również marginalizować Marszałka.
Podczas przewrotu majowego Fliedera nie było w Warszawie, przebywał na urlopie w Grecji. Pracami Poselstwa ČSR zawiadywał chargé d’affaires ad interim Bedřich Kalda. Pomimo skromnego doświadczenia w służbie zagranicznej stanął on na wysokości zadania, wykazując przy tym zaskakująco dobre – jak na tak krótki staż dyplomatyczny nad Wisłą – rozeznanie w stosunkach wewnętrznych II Rzeczypospolitej. Jego zwięzłe raporty telegraficzne z przyczyn obiektywnych docierały wprawdzie do Pragi po kilku lub nawet kilkunastu godzinach od chwili nadania, ale i tak były dla MZV głównym źródłem informacji o rozwoju sytuacji w stolicy Polski i na prowincji. Pierwsze, zwykle ogólne i raczej bałamutne doniesienia placówek konsularnych I Republiki w Krakowie, Lwowie, Poznaniu i Katowicach trafiły bowiem nad Wełtawę po zakończeniu bratobójczych walk. Powodem zwłoki, a po części również słabej orientacji, był brak łączności telefonicznej i telegraficznej zarówno z Pragą, jak i Warszawą.
Oczekiwań władz I Republiki w tym zakresie nie mogło spełnić także Poselstwo RP w Pradze. Ze względu na brak stałego kontaktu z centralą poseł Zygmunt Lasocki dysponował wszak bardzo skromną wiedzą o dramatycznych wydarzeniach nad Wisłą. Nie uważał zresztą za stosowne komentować wobec gospodarzy postępowania Piłsudskiego, chociaż należał do zdeklarowanych przeciwników politycznych Marszałka. Kategorycznie odmówił jednak wykonania instrukcji rozesłanych do placówek zagranicznych RP przez jego zwolenników, którzy zdołali przejąć kontrolę nad warszawską centralą telefoniczną oraz gmachami MSZ i Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Do końca przewrotu poseł dochował wierności legalnym władzom Rzeczypospolitej.
Chargé d’affaires ad interim ČSR w Warszawie nie od razu wyrobił sobie zdanie o intencjach Piłsudskiego. Pierwotnie przypisywał mu zamiar doprowadzenia zarówno do dymisji zaprzysiężonego 11 maja centroprawicowego gabinetu Wincentego Witosa, jak i ustąpienia prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. W drugim dniu walk uznał jednak za wskazane powiadomić Pragę, że celem Marszałka nie jest jawna dyktatura, albowiem opowiada się on za pozostawieniem urzędującej głowy państwa. Pragnie doprowadzić do powołania nowego rządu, złożonego z dyspozycyjnych wobec siebie ludzi, i wprowadzić dyktaturę faktyczną. Kalda przypuszczał, że na czele gabinetu stanie lider parlamentarnego Klubu Pracy Kazimierz Bartel, a kierownictwo MSZ obejmie Roman Knoll, piastujący do niedawna funkcję posła RP w Ankarze. Skrzyńskiemu natomiast przypaść miało stanowisko delegata RP przy Lidze Narodów.
Pierwsze sygnały o przewrocie w Polsce dotarły do Pragi za pośrednictwem agencji prasowych późnym wieczorem 12 maja. Zaniepokojony nimi Eduard Beneš polecił zaraz skierować do placówki w Warszawie depeszę, w której domagał się natychmiastowego przedłożenia raportu sytuacyjnego. Nic nie wskazuje jednak na to, aby w ciągu kolejnych dwóch dni centrala czechosłowackiej dyplomacji próbowała nawiązać kontakt z Kaldą. Jedyny telegram dotyczący wydarzeń nad Wisłą, jaki wówczas opuścił MZV, adresowany był do posła ČSR w Londynie – Jana Masaryka. Szef Sekcji Informacyjnej powtarzał w nim opinię Kaldy, że celem Marszałka jest „ukryta dyktatura”. Nadzwyczajna wprost wstrzemięźliwość kierownictwa resortu spraw zagranicznych I Republiki wobec zamachu stanu Piłsudskiego wynikała zapewne z poczucia niedostatecznego rozpoznania sytuacji w Polsce. Niewykluczone jednak, że jej przyczyna była bardziej prozaiczna. Pod nieobecność Beneša aktywność MZV zwykle słabła. Ten zaś wprawdzie przebywał wtedy w Pradze, ale był ponoć niedysponowany.
Dopiero 15 maja popołudniu zastępca ministra spraw zagranicznych Václav Girsa wystosował do Poselstwa ČSR w Polsce depeszę z instrukcją. Przestrzegał w niej przed poszukiwaniem kontaktów z instytucjami opanowanymi przez piłsudczyków, a w razie gdyby do takowych doszło z ich inicjatywy, zalecał zachowanie rezerwy i postępowanie zgodne ze stanowiskiem warszawskiego korpusu dyplomatycznego. Przypominał również, że stosunek władz I Republiki do rządu Witosa nie uległ zmianie. „Waszym zadaniem – pouczał – jest wszystko wiedzieć, bacznie obserwować, informować Zamini i w nic się nie angażować”.
Instrukcja Girsy już w chwili nadania była nieadekwatna do sytuacji panującej w Warszawie. Gabinet Witosa nie istniał bowiem od kilkunastu godzin, swój urząd złożył również Wojciechowski. Obowiązki głowy państwa przejął marszałek sejmu, który powierzył misję formowania nowego rządu Kazimierzowi Bartlowi. Wprawdzie Kalda zawiadomił o tym centralę, ale jego depesza gdzieś utknęła i dotarła do celu z ogromnym opóźnieniem. Tak więc pytanie postawione przez niego w jednym z wcześniejszych telegramów dotyczące tego, co powinien uczynić w razie zdobycia władzy przez Marszałka, nadal pozostawało bez odpowiedzi. Sugestia, aby naśladować postępowania korpusu dyplomatycznego, także okazała się bezużyteczna, albowiem nie potrafił on w zaistniałej sytuacji wypracować jednolitego stanowiska. Brak oficjalnej notyfikacji ukonstytuowania się gabinetu Bartla posłużył więc czechosłowackiemu dyplomacie za pretekst, by wstrzymać się z reaktywacją kontaktów z MSZ. Zostały one bowiem zawieszone w porozumieniu z posłem Królestwa SHS Jevrem Simićem 14 maja na wieść o mianowaniu przez Piłsudskiego tymczasowym komisarzem resortu Knolla. Niepodobna było wszakże posługiwać się tym argumentem na dłuższą metę.
Zamiast oczekiwanej przez Kaldę instrukcji z Pragi wysłano 15 maja depeszę, zredagowaną osobiście przez Beneša, nakazującą płk. Rudolfowi Viestowi, _attaché militaire_ ČSR w Warszawie uważne śledzenie technicznej strony przewrotu, a więc organizacji dowodzenia, sposobów rozróżniania przeciwników oraz metod prowadzenia walk ulicznych i nocnych. Minister domagał się ponadto szczegółowego sprawozdania o „wszystkich głównych i podrzędnych zjawiskach” towarzyszących ostatnim wydarzeniom nad Wisłą. Motywów polecenia należy upatrywać w sytuacji wewnętrznej I Republiki.
Wybory parlamentarne z listopada 1925 r. dowiodły bowiem nie tylko istotnej zmiany ideowych preferencji obywateli, ale i całkowitego wyczerpania się możliwości „czerwono-zielonej” koalicji rządzącej. Próba przedłużenia jej istnienia zamiast pożądanych rezultatów przyniosła pogłębienie destabilizacji życia publicznego. Pragnąc uspokoić wzburzone nastroje, a także odwlec moment przewartościowania zasad, na których opierał się czechosłowacki ład polityczny, prezydent Tomáš Garrigue Masaryk powołał w marcu 1926 r. gabinet urzędniczy, który wszakże nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
Drastyczny spadek autorytetu zarówno władzy wykonawczej, jak i ustawodawczej, nikłe perspektywy sformowania z czeskich i słowackich partii nowej stabilnej koalicji rządzącej oraz wzrost popularności ruchów skrajnych dawało asumpt do szerzenia opinii o kryzysie demokracji. Pod ich naciskiem wśród elit politycznych ČSR zaczęło narastać przekonanie, że jedynym antidotum na istniejący stan rzeczy może być oktrojowanie przez Masaryka zmian w konstytucji lub nawet ogłoszenie jego dyktatury. Oszczędziłoby to – argumentowano – doświadczenia rządów prawicowych ekstremistów, którzy, podobnie jak ich adwersarze ze skrajnej lewicy, dążyli do obalenia porządku prawnego I Republiki.
Aspiracje rodzimych faszystów nie wzbudzały dotąd nad Wełtawą niepokoju, ale wiosną 1926 roku ich wpływy sięgały już eksponowanych stanowisk w armii i administracji cywilnej. W bliskich prezydentowi kręgach politycznych na wieść o zamachu stanu w Polsce pojawiły się obawy, czy nie zainspiruje on przywódców Narodowej Gminy Faszystowskiej do podobnych działań. Wyrazem ich był artykuł Rudolfa Bechyně: Hledá se generál zamieszczony 13 maja w organie prasowym socjaldemokratów „Nová svoboda”. Autor oskarżył w nim czeską prawicę o przygotowywanie przewrotu, sugerując przy tym udział w spisku jednego z decydentów sił zbrojnych ČSR. Tajemnicą poliszynela było, iż zarzut dotyczył naczelnika Sztabu Głównego, generała Radoli Gajdy.
Wieczorem 15 maja, gdy agencje prasowe potwierdziły informację o desygnowaniu Bartla na urząd premiera, zastępca szefa dyplomacji I Republiki pozwolił telegraficznie Kaldzie nawiązać kontakty z nową ekipą rządzącą w Polsce. Wciąż jednak wzywał go do zachowania ostrożności i unikania jakichkolwiek deklaracji wobec władz RP, a nawet członków warszawskiego korpusu dyplomatycznego. Lasocki dopiero po telefonicznej rozmowie z Ratajem i otrzymaniu telegraficznej instrukcji z MSZ spotkał się 17 maja z Girsą, aby powiadomić go o objęciu kierownictwa resortu przez Augusta Zaleskiego. Zgodnie z nadesłaną dyrektywą oświadczył mu także, iż Polska nie zmieni swej polityki zagranicznej i wciąż będzie gotowa współpracować z wszystkimi rządami pragnącymi utrzymania pokoju.
Z opracowaniem wykładni swojego stanowiska wobec przewrotu majowego Beneš zwlekał równie długo. Rozesłano ją do przedstawicielstw ČSR, gdy było już prawie pewne, że zamach stanu nie przerodzi się w wojnę domową. Minister mógł zatem pozwolić sobie na deklarację: polityka I Republiki wobec Warszawy nie ulegnie zmianie. Oznaczała ona jednak – ni mniej ni więcej – tylko rezerwowanie sobie na przyszłość całkowitej swobody manewru. Kontrastowała z nią zresztą prognoza rozwoju sytuacji nad Wisłą zawarta w dalszej części okólnika. Zestawiając ją czeski polityk najwyraźniej dawał upust osobistym uczuciom względem Polski i Polaków. W zdobyciu władzy przez Piłsudskiego upatrywał początek ciężkiego kryzysu II Rzeczypospolitej. Wątpił bowiem, aby prawica zrezygnowała z walki o władzę lub prowadziła ją wyłącznie na parlamentarnym forum. Przypuszczał, że w jej szeregach znajdą się naśladowcy metod Marszałka. Za nieuchronne uważał wzmożenie personalnych animozji i partyjnych sporów. Zapowiadał też rozbicie ideowe armii. Nie wydawało mu się zresztą, aby Marszałek kontentował się przejęciem nad nią kontroli. Spodziewał się raczej, iż będzie on chciał odcisnąć piętno na całokształcie stosunków politycznych Rzeczypospolitej. Beneš obawiał się, że Piłsudski nie oprze się też pokusie wywarcia wpływu na wynik wyborów prezydenckich lub nawet sam sięgnie po najwyższy urząd w państwie. „Dlatego – przypominał – jesteśmy ostrożni, w opiniach wstrzemięźliwi i sami przywołujemy przykład polski jako dla nas odstręczający”. Dostrzegając zaś możliwość zdyskontowania przewrotu majowego na gruncie międzynarodowym, sugerował szefom placówek zagranicznych ČSR dyskretne sygnalizowanie, że wydarzenia, jakie rozegrały się w Warszawie, nigdy nie mogłyby mieć miejsca nad Wełtawą.
W podobnym duchu Beneš komentował ponoć wypadki w Polsce podczas jednego ze spotkań czeskich intelektualistów z prezydentem ČSR, odbywających się cyklicznie w domu Karela Čapka. Wiedząc, że Masaryk podziela jego opinię, nie potrafił tego dnia powstrzymać się przed dokonaniem surowego bilansu dziejów II Rzeczypospolitej. Drwił z mocarstwowych zapędów jej elit i koncepcji bezpieczeństwa państwa, której hołdowały. „Polska – rezonował – jest otwarta na wszystkie strony i nie podobna jej obronić. Najmniej zaś wewnętrznym faszyzmem, który doprowadzi do bezsensownego prowincjonalnego imperializmu. Polacy są romantykami!”.
Stanowisko ministra spraw zagranicznych I Republiki nie różniło się od zapatrywań czeskiej klasy politycznej. Przewrót majowy ugruntował jeszcze jej niechętne nastawienie względem Polski. Reprezentujący biegunowo odmienne opcje ideowe publicyści praskich dzienników byli jednomyślni w ocenie konsekwencji przejęcia władzy przez Marszałka. Nie potrafili nawet sobie wyobrazić, że zdoła on uzdrowić stosunki panujące nad Wisłą lub rozwiązać choćby jeden z wielu palących problemów społeczno-ekonomicznych. Uważali przy tym rządy Piłsudskiego za zagrożenie dla procesu stabilizacji Europy Środkowo-Wschodniej, co nie wróżyło dobrze relacjom między Pragą a Warszawą. Nader chętnie posługiwali się też polskim przykładem, aby zniechęcić swoich rodaków do szukania w koncepcjach autorytarnych antidotum na kryzysy parlamentarnej demokracji. Wymowa ich komentarzy bliska więc była zapatrywaniom prasy mniejszości niemieckiej. Wzorem gazet berlińskich z upodobaniem rozpisywano się w niej o wrodzonej skłonności Polaków do anarchii i braku zdolności samodzielnego zarządzania własnym państwem. Aprobujący poczynania Marszałka dziennik ludaków, „Slovak”, był w swych opiniach odosobniony.
Beneš oczywiście nie wyjawił posłowi RP swych zapatrywań na rozwój sytuacji po północnej stronie Karpat. Zapewniał go natomiast o woli dobrych stosunków z polskim państwem i narodem. Obiecywał lojalność w kontaktach z gabinetem Bartla, a nawet zdobył się na kilka życzliwych słów pod adresem Zaleskiego, którego znał z czasów, gdy ten pełnił misję poselską przy Kwirynale. W wewnętrzne sprawy Rzeczypospolitej – podkreślił – rząd ČSR nie będzie się mieszał. Lasocki kilka dni później skonstatował, że z deklaracjami ministra korespondują poświęcone Polsce artykuły drukowane na łamach „Prager Presse”, uchodzącej za urzędowy organ prasowy MZV. Eksponowano w nich zarówno pozytywny stosunek do Pragi nowego kierownika polskiej dyplomacji, jak i wolę kontynuowania przez niego pokojowej polityki Skrzyńskiego. W nieco korzystniejszym niż dotąd świetle przedstawiano także postać Piłsudskiego. Stwierdzano, że organizując zbrojną demonstrację pierwotnie nie zamierzał wcale przelewać polskiej krwi. Sam zaś zamach stanu porównywano do błyskawicy, po której zwykle następuje uspokojenie.
Jeszcze dalej posunął się komentator „Zahranční politiki”, oficjalnego periodyku MZV. Sporządzając z perspektywy kilku tygodni bilans przewrotu majowego uznał w nim nieuchronną konsekwencję partyjnych sporów, które mogły doprowadzić do kryzysu gospodarczego i deprecjacji autorytetu władz państwowych. W pewnym momencie stało się oczywiste, że „w dotychczasowym kierunku stosunki polskie nie mogą rozwijać się w nieskończoność i musi nastąpić zwrot ku lepszemu”. Zamach stanu – argumentował – przyniósł Polsce nie tylko setki zabitych i rannych, ale także spowodował osłabienie jej pozycji międzynarodowej. Żadna z tych ofiar nie będzie wszak daremna, gdy z nastaniem pomajowego régime’u rozpocznie się era zgodnej pracy dla państwa i jego obywateli.
Stopniowa stabilizacja sytuacji politycznej w Polsce nie zmieniła wszak zasadniczo opinii czeskich dzienników, a jedynie złagodziła używaną przez nie retorykę. Entuzjazm, z jakim zareagowały one na wybór nowego prezydenta Rzeczypospolitej, zakrawał wręcz na demonstrację poparcia dla idei odbudowy nad Wisłą systemu demokracji parlamentarnej. Zgodnie konstatowano, że Ignacy Mościcki ma wszelkie dane, aby skupić wokół siebie wszystkich, którzy niezależnie od orientacji politycznej chcą pracować dla dobra kraju. Niepokój budziły tylko jego przyszłe relacje z Piłsudskim. Pamiętano bowiem, że klucz do rozwoju sytuacji pozostanie w rękach Marszałka.
Doskonale zdawali sobie z tego sprawę także przedstawiciele ČSR w europejskich stolicach. Wykraczająca poza granice urzędniczej rutyny skrupulatność, z jaką informowali zwierzchników o usłyszanych lub przeczytanych komentarzach i prognozach, dowodziła, że liczyli się z ewentualnością wystąpienia nawet bardzo poważnych perturbacji nie tylko w stosunkach wewnętrznych II Rzeczypospolitej, lecz również w jej polityce zagranicznej. Niektórzy z nich zapewne dołożyli jeszcze starań, aby ton ich raportów harmonizował z wydźwiękiem ostatniego okólnika Beneša. Szef dyplomacji I Republiki darzył bowiem większym zaufaniem tych spośród swoich podwładnych, którzy w pełni podzielali jego poglądy i dostarczali na ich poparcie wciąż nowych argumentów. Doniesienia dyplomatów przejawiających większą samodzielność w myśleniu studiował wprawdzie uważnie, lecz nie czuł się zobligowany do uwzględniania ich w przeprowadzanych kalkulacjach. Polegał głównie na własnej, niewątpliwie rozległej wiedzy, bogatym doświadczeniu międzynarodowym oraz intuicji opartej – jak mniemał – na naukowych podstawach.
Flieder nie należał do szczupłego grona bliskich współpracowników ministra spraw zagranicznych I Republiki. Nie mógł zatem oczekiwać, iż błędną ocenę rozwoju sytuacji w Polsce puści on w niepamięć. Musiał dowieść zarówno kompetencji, jak i gorliwości w wykonywaniu obowiązków służbowych. Stawiwszy się więc w ostatnich dniach maja nad Wisłą, przez kolejne siedem miesięcy dosłownie zasypał MZV lawiną depesz i raportów. Różniły się one wprawdzie od rzeczowych doniesień Kaldy, ale znacznie lepiej trafiały w oczekiwania Pragi. Dobrze oddawały również nastroje panujące w sympatycznych posłowi ČSR polskich środowiskach politycznych, które po przewrocie majowym utraciły wpływ na bieg spraw państwowych. Kontaktów z reprezentantami establishmentu sanacyjnego Flieder początkowo w ogóle nie szukał, potem zaś kultywował je wyłącznie na gruncie oficjalnym. Uważnie natomiast wsłuchiwał się w głosy członków korpusu dyplomatycznego. Chętnie przytaczał ich diagnozy, w stawianiu własnych był natomiast dość powściągliwy.
Tekst papierowy zawiera szczegółowe przypisy bibliograficzne