„Dni pogrudniowe. Dzienniki stanu wojennego” – recenzja i ocena
„Dni pogrudniowe. Dzienniki stanu wojennego” – recenzja i ocena
„Dni pogrudniowe. Dzienniki stanu wojennego” utwierdzają nas w przekonaniu, że ludzka pamięć jest zawodna. Inaczej analizujemy wydarzenia w momencie ich trwania, a odwrotnie po latach, gdy emocje zdecydowanie są słabsze. Dlatego tak cenne wydaje się prowadzenie zapisów w tych momentach, które mogą mieć wpływ na naszą przyszłość i jej postrzeganie: Postanowiłem bowiem, że będę prowadził dziennik stanu wojennego od pierwszych dni do końca. Z doświadczenia wiedziałem, ile ważnych wydarzeń z okresu okupacji poszło w zapomnienie. Zdawałem sobie sprawę ze słabości pamięci i z wartości słowa zapisanego – wyjaśnia jeden z autorów publikacji Zbigniew Maurycy Kowalski. I ma rację. Jest to, o tyle istotne, że za dziesięć, piętnaście lat, gdy pokolenia „nieskażone komuną” zainteresują się badaniem stanu wojennego i zaczną porównywać wspomnienia zawarte choćby w „Dniach pogrudniowych” z dyskusjami, jakie prezentowano w mediach po 1989 roku. Mogą się wówczas lekko zdziwić relatywizowaniem postawy architektów stanu wojennego. Zaś określenia typu „wojna z narodem”, „czasy okupacyjne”, „junta wojskowa”, używane przez bohaterów publikacji, uznawane są przez niektórych jako przykład „jaskiniowego antykomunizmu”.
W książce wydanej przez Ośrodek Karta zostało opublikowanych dziewięć tekstów autorstwa dziennikarki, nauczyciela, maturzystki, studenta, dwóch mundurowych, matki i syna związanych z „Solidarnością” oraz „tymczasowego” mieszkańca Poznania. Wśród opowieści przewijają się cechy wspólne: chaos informacyjny, brak nadziei na przyszłość, kolejki przed sklepami, wszechobecna szarzyzna, totalne przygnębienie, które potęgowane jest przez kilkunastostopniowy mróz.
Lekturę rozpoczynamy od przemyśleń podchorążego Jarosława Nieczuja oraz Tadeusza Kruka, który został przeniesiony z rezerwy wojskowej do ROMO, czyli Rezerwowych Oddziałów Milicji Obywatelskiej. Ukazanie stanu wojennego z perspektywy „resortowej” jest trafnym posunięciem. Od razu trzeba zaznaczyć, że obaj zdecydowanie sympatyzowali z nastrojami społecznymi, a nie stroną wojskowo-milicyjną, którą reprezentowali. Mamy tutaj przedstawioną „tępotę mundurowych trepów”, którzy podwładnych traktowali jak śmieci. Zamiast dyscypliny i porządku, która powinna być znakiem rozpoznawczym wojska w rzeczywistości jest tu to, co w całym kraju: bałagan, brak kompetencji, złodziejstwo – podkreśla podchorąży Nieczuja. Ogólnie w pierwszych dwóch rozdziałach przeczytamy, jak to od kuchni dziesiątki tysięcy żołnierzy i funkcjonariuszy innych służb mundurowych transportowano do licznych ośrodków miejskich w celu dokonywania „militaryzacji” zakładów pracy. Warto dodać, że czołgi, pojazdy i inne opancerzone cuda wojskowej techniki bardziej zauważalne były na odludnych polach, wsiach, niż w dużym miastach. Mimo obecności „zielonych” na ulicach, dowiemy się z lektury, iż obywatele niejednokrotnie okazywali żołnierzom sympatię i zrozumienie. Natomiast w stosunku do milicjantów panowały odmienne nastroje. Ludzie najchętniej przyrżnęliby każdemu takiemu w zakazany pysk.
Genialnie w „Dniach pogrudniowych” czyta się dzienniki Zbigniewa Maurycego Kowalskiego, którego stan wojenny zastał w Berlinie. Nie wahając się ani chwili, szybko postanowił powrócić do Poznania. Staje się bacznym obserwatorem zmagań mieszkańców stolicy Wielkopolski z codziennością stanu wojennego. Zapiski podlane są czasem ironią, czasem powagą, ale przede wszystkim bazują na wyłapywaniu absurdów, jakie wytworzyła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Wręcz komicznie brzmią opisy kilometrowych kolejek, w celu zakupienia byle czego, a nie tego, co było rzeczywiście potrzebne. Na przykład ludzie stoją w piętnastostopniowym mrozie pod sklepem z wyprzedanym obuwiem tekstylnym, ale i tak stoją, bo mają być jakiekolwiek buty. Podobnie wygląda scena, gdy około tysiąca ludzi męczyło nogi po tapety, których mogło starczyć dla 1/3 kolejkowiczów. Tylko po co ludziom w stanie wojennym były nagle potrzebne tapety? – pyta autor zapisu. W aptekach było prawie wszystko na receptę, ale i na receptę również lekarstw nie było. Cóż, nie ma się co dziwić, że brakowało wszystkiego: Czy to może sobie wyobrazić normalny człowiek, że w kraju w zasadzie rolniczym, nie można otrzymać butelki śmietany lub kawałka sera? Trzeba wyjątkowego debilnego umysłu, by doprowadzić państwo do takiej ruiny – celnie podsumowuje pustki towarowe Kowalski. Oczywiście przykładów ze strony poznańskiego obserwatora jak nie powinno funkcjonować państwo jest zdecydowanie więcej.
Równie intrygujące są refleksje Justyny Zarzyckiej, która w okresie stanu wojennego przygotowywała się do matury. Odnosi się wrażenie, że wiedza historyczna, opinie na bieżące wydarzenia i zachowanie młodej dziewczyny są bardzo dojrzałe jak na jej wiek. Uczennica śledziła wszelkie dostępne informacje dotyczące sytuacji w kraju. Wyłapywała zagraniczne radiostacje, aby dowiedzieć się czegoś więcej, niż tego, co serwowała peerelowska propaganda. Na przykład udało jej się wysłuchać wzmianki dotyczącej iż w Kolonii studenci podjęli głodówkę domagając się zaostrzenia zachodnich sankcji wobec PRL. I tu refleksja współczesna: ciekawe ilu studentów w Niemczech domagało się poprzez głodówkę zwiększenia sankcji na Rosję, gdy w lutym ubiegłego roku zaatakowała Ukrainę? Dziewczyna w swoich przemyśleniach zwracała uwagę na schamienie społeczeństwa, podenerwowanie i codzienną znieczulicą. Zbieżne wnioski mają pozostali bohaterowie książki. Wskazywali, iż ludzie wobec siebie stali się nieufni i patrzący tylko na czubek własnego nosa.
W „Dziennikach stanu wojennego”, nie mogło zabraknąć wątku piłkarskich Mistrzostwach Świata w Hiszpanii, w których Polska zajęła trzecie miejsce. Chwilami wydaje się, że ludzie zatracili możliwość mówienia i myślenia o czymś innym, niż o mundialu – spostrzega Joanna Zarzycka. W swoich wspominkach przytacza dowcipy na temat „wojennych czasów”: Na kiosku była karteczka dotycząca wyprzedanej prasy – Rzeczpospolita sprzedana. Życia nie ma. Został tylko Żołnierz (Wolności). Nie trzeba przypominać, że przez cały okres PRL-u był ogromny problem z zakupem papieru toaletowego. A jak było z innymi artykułami papierniczymi? Maturzystka zapisała, że przy rozdziale talonów na zeszyty zapomniano o studentach, gdyż jak wyjaśniał jeden z ministrów, w końcu studenci mogą pisać na byle czym…
Najbardziej znaną postacią w „Dniach pogrudniowych” jest wybitna dziennikarka Krystyna Jagiełło, której przeżycia są najbardziej osobiste. Przed wybuchem stanu wojennego prowadziła bardzo bogate życie towarzyskie. Po 13 grudnia, zgasł uśmiech na jej twarzy. Spora część przyjaciół i znajomych została internowana, a w niej narastała wewnętrzna pustka. Musiała pożegnać się z pracą w tygodniku „Literatura”, gdyż nie chciała poddać się upokarzającej weryfikacji dziennikarzy. Przykład Krystyny Jagiełło doskonale pokazuje jak komuna niszczyła niezależną inteligencję. Podobnie ma się historia z Mirosławem Bielińskim, nauczycielem geografii. Mimo zawieszenia w pełnieniu obowiązków nauczycielskich nie dał się zastraszyć i wyrażał publicznie swoje przemyślenia, które ostatecznie przyniosły mu więcej problemów niż pożytku. Pozostali bohaterowie książki mniej lub bardziej powiązani są działalnością opozycyjną. Szacunek budzi Janina Bielecka, która wzięła sprawy w swoje ręce. Jej syn i synowa permanentnie musieli ukrywać się przed Służbą Bezpieczeństwa. Ona wtedy zajmowała się nie tylko wychowywaniem ich dwuletniego synka, ale również podejmowała akcje rodem z małego sabotażu. Między innymi przepisywała na maszynie ulotki, pisemka, broszury drugiego obiegu. Bojkotowała godzinę milicyjną, wychodząc w tym czasie z czworonogiem. Posiadając skaner radiowy, mogła podsłuchiwać Służbę Bezpieczeństwa. Niestraszna jej była rewizja w okolicach Stoczni Gdańskiej, gdy miała w torbie sprzęt podsłuchowy.
„Dni pogrudniowe. Dzienniki stanu wojennego” to książka szczera do bólu. Nie ma tutaj udawania i dzielenia włosa na czworo, nie ma wniosków, że stan wojenny był mniejszym złem. Bohaterowie wprost określają, że WRONA wypowiedziała wojnę narodowi. Dlatego największą „zbrodnią” rządów gen. Jaruzelskiego było zabicie w ludziach nadziei na lepsze jutro i zmarnowanie życia ówczesnym dwudziestolatkom i trzydziestolatkom. Chyba najlepszą puentą lektury będzie napis na murze jaki zauważyła Krystyna Jagiełło: Generale, być może historia ci wybaczy, ale ja cię pier…ę – Rysiek.