Dlaczego polski królewicz nie został carem?

opublikowano: 2024-10-01 12:43
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Nie pozwolę mojemu synowi być carem moskiewskim – pisał Zygmunt III Waza do hetmana Stanisława Żółkiewskiego w obozie pod Smoleńskiem w sierpniu 1610 roku…
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Sławomira Leśniewskiego „Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku”.

Zwycięski Zygmunt III Waza pod Smoleńskiem (mal. Tomasz Dolabella, 1611 rok)

Niemal w tym samym czasie, kiedy oddziały Żółkiewskiego zajmowały Kreml, pod Smoleńskiem rozgrywały się równie ważne wydarzenia. Do królewskiego obozu zjechało kolejne już poselstwo z Moskwy — tym razem można je było śmiało określić jako wielkie poselstwo. Jego skład został uzgodniony z hetmanem, a na czele stali sygnatariusze sierpniowego porozumienia. Polacy i Litwini byli zdumieni. W samym kierownictwie poselstwa znalazło się pięćdziesięciu dostojników, a łącznie składało się ono z 1246 osób świeckich i duchownych oraz czterotysięcznej służby. Była to reprezentacja „całej ziemi ruskiej” i poniekąd „mały sobór ziemski” występujący w imieniu wielkiego Soboru. Wewnątrz delegacji potężnie się gotowało. Michaił Sałtykow-Morozow, jeden z największych stronników króla, przekonywał posłów, aby „we wszystkim zdali się na wolę królewską” i uznali za cara Zygmunta III. W opozycji do takiego stanowiska stał Filaret, który podzielał punkt widzenia patriarchy Hermogenesa. Okoliczność ta zaważyła na przebiegu rozmów.

Posłowie stanęli przed obliczem polskiego króla 20 października. Monarcha postanowił olśnić ich swoim majestatem i wymusić złożenie mu hołdu — jako carowi. Ciągle wierzył, że może zostać władcą Rosji, i nawet raporty Andronowa nie wpłynęły na jego stanowisko. Audiencja przybrała dramatyczny obrót. Wysłannicy siemibojarszcziny z najwyższym uszanowaniem potraktowali monarchę, bijąc przed nim pokłony i całując go po rękach, ale zaraz potem ich zachowanie pokazało, jak w istocie mają się sprawy i jak nierealistyczne są oczekiwania polskiego króla. Oto posłowie na klęczkach zaczęli go błagać o jak najszybsze wysłanie syna do Moskwy. Kiedy słysząc ich prośby, groźnie marszczył brwi, zaczęli straszyć władcę niechybną wojną, jeśli tego nie uczyni i pogwałci potwierdzone przez Żółkiewskiego ustalenia. Atmosfera w pewnym momencie stała się nieznośna, szczególnie po tym, jak część posłów — pozostająca pod głębokim wpływem Hermogenesa — zagroziła powołaniem na carski tron kogoś innego niż królewicz Władysław.

Patriarcha napisał do króla list, w którym jasno przedstawił swoje oczekiwania związane z koniecznością powtórnego ochrzczenia Władysława, co uważał za podstawowy warunek objęcia przezeń rządów nad Moskwą. Jaśniej sprawy nie można było postawić i przyparty do muru Zygmunt musiał zareagować. List wymagał odpowiedzi i 21 listopada 1610 roku, pod wpływem doradców, król jej udzielił. Wbrew dotychczasowemu stanowisku zapewniał, że godzi się na elekcję Władysława i zachowanie praw Cerkwi. W jego piśmie do bojarów, cytowanym przez Wisnera, pojawił się następujący fragment: „Nie tylko wam tego nie odmawiamy, ale i za to najpierw patriarchę… i wszystek stan duchowny we czci i łasce naszej, a cerkwie Boże i monastery ze wszystkimi ich ojczyznami… a wiarę waszą prawosławną grecką w całości nienaruszenie dzierżyć wam będziemy”. Ale były to jedynie okrągłe słówka, których wartość i wiarygodność obniżała zapowiedź, że królewicz pojawi się w stolicy niezwłocznie po wyrażeniu zgody przez sejm Rzeczypospolitej na jego przyjazd oraz uspokojeniu sytuacji w państwie moskiewskim, co mogło jeszcze bardzo długo potrwać. I tak właśnie słowa te zostały potraktowane przez patriarchę i moskiewskich przeciwników króla. Zasłona opadła, fakty mówiły same za siebie.

REKLAMA

Narastający kryzys w negocjacjach usiłował przerwać Mścisławski, śląc ze stolicy wezwanie do ich zakończenia i powrotu „z lepszym dziełem”, co delegaci odebrali jako zalecenie do sprowadzenia królewicza. Ale opór Zygmunta wykluczał takie rozwiązanie. To nie było jedyne niepowodzenie, z jakim musiał się pogodzić Mścisławski. Michaił Szein nie wpuścił do miasta jego wysłanników wiozących list nakazujący otworzyć bramy twierdzy przed polskim królem i złożyć mu przysięgę wierności.

Stanisław Żółkiewski przedstawia carów Szujskich na sejmie warszawskim 1611 (mal. Jan Matejko, 1892 rok)

W królewskim obozie pod Smoleńskiem Żółkiewski pojawił się 19 listopada. Powitały go wiwaty i składane powszechnie gratulacje. Nawet w epoce, kiedy Polacy i Litwini byli przyzwyczajeni do wojennych triumfów, niemal wszyscy, których losy rzuciły pod Smoleńsk, zdawali sobie sprawę, że pod Kłuszynem za sprawą hetmana polnego koronnego doszło do rzeczy nadzwyczajnych. Co najmniej jeden człowiek miał chłód w sercu i nie zamierzał tego kryć podczas spotkania ze zwycięskim wodzem. Był nim władca Rzeczypospolitej. Kipiał złością na hetmana, który miał czelność nie zastosować się do jego wytycznych, i nie interesował go fakt, że ciąg wydarzeń nie pozwolił Żółkiewskiemu wypełnić instrukcji przekazanych przez Andronowa i Gosiewskiego. Zygmunt zupełnie ignorował realia, z którymi przyszło się zmierzyć hetmanowi — trudny do wyobrażenia i opisania splot interesów i oczekiwań, na jakie natrafił w Moskwie. Waza nie zamierzał wysłuchiwać argumentacji dotyczącej obsady carskiego tronu czy otwierających się perspektyw na odzyskanie szwedzkiej korony. Jak z goryczą napisał Żółkiewski, „zawarte były uszy króla jegomości”. Nie chciał słuchać niczyich rad i perswazji, tak jak nie zamierzał pozwolić Władysławowi zostać carem moskiewskim. I możliwie najdobitniej, tak by nie było żadnych niedomówień, rzucił to w twarz hetmanowi.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Leśniewskiego „Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Leśniewski
„Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku”
cena:
69,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2024
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
432
Premiera:
25.09.2024
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08492-2
EAN:
9788308084922
REKLAMA

Zygmunt III pragnął sam sięgnąć po tron, a potem, po podporządkowaniu sobie Rosji, z pomocą jej armii współdziałającej z wojskami Rzeczypospolitej rozciągnąć rządy nad Szwecją. To był główny motor napędowy jego postępowania. Król nie krył poczucia wyższości wobec Rosji i jej mieszkańców, nie omieszkał go okazać choćby Wasylowi Szujskiemu, gdy ten wraz z braćmi stanął przed jego obliczem. Zdetronizowany car nie zamierzał padać przed królem na twarz ani prosić o litość; nie dał mu tej satysfakcji. Wypowiedział słowa tyleż harde, co prawdziwe i godne władcy: „Nie należy moskiewskiemu i całej Rusi gosudariu kłaniać się królowi. Sprawiedliwym przeznaczeniem Bożym dostałem się do niewoli, nie waszymi rękoma, lecz wydany przez swoich niewolników, moskiewskich zdrajców”. Wykazywał się przy tej przemowie zarazem pewną naiwnością, jakby nie znał charakteru swoich poddanych, szczególnie ich górnej, bojarskiej warstwy, ani nie pamiętał chociażby losu syna Borysa Godunowa czy — przede wszystkim — pierwszego samozwańca, którego przecież sam haniebnie zdradził.

Sprawa koronacji Władysława Wazy na cara moskiewskiego nie ograniczyła się do rozmów i debat w kręgu najbliższych doradców króla i na szczytach władzy. Przeciwnie. Wywołała wielki rezonans w kraju, powodując zacięte dysputy w łonie narodu szlacheckiego. Toczyły się one wokół odpowiedzi na pytanie, które postawił anonimowy autor broszury Dać czy nie dać królewicza Władysława na państwo moskiewskie. Rationes pro et contra. Podobnych ulotnych pisemek można było wówczas przeczytać wiele. Zastanawiano się, jaką korzyść w zaistniałej sytuacji może odnieść Rzeczpospolita i jakiego zachowania wymagają od monarchy racje państwowe. Jedni uważali, że w ich imię należy poświęcić wszystkie inne sprawy, drudzy wskazywali argumenty o niebagatelnym znaczeniu osobistym dla Zygmunta III.

W postępowaniu polskiego władcy szczególnie dwie kwestie wybijały się na czoło. Pierwsza była związana z doświadczeniami z nieodległej przeszłości. „Obawa — pisał Henryk Wisner — że jeśli nie zyskawszy widocznych korzyści dla państwa i narodu dopuści do koronacji królewicza, doprowadzi tym samym do wysunięcia oskarżeń o działanie w imię prywatnych korzyści i do wzrostu tlącego się napięcia, a być może do odrodzenia rokoszu”. Król bał się i pisał o tym w liście do Żółkiewskiego, że „cudze by się uspokoiło państwo jakkolwiek, a swoje by się nieporządnie pomieszało”. Może równie ważny był niepokój władcy o zaledwie szesnastoletniego syna.

REKLAMA
Portret królewicza Władysława z 1605 roku

Moskwa nie była bezpiecznym miejscem, na władców czyhała tam śmierć. Jeśli nawet byłby zdołał jej uniknąć, to ze względu na swój młodzieńczy wiek niemal z pewnością stałby się marionetką w rękach któregoś z dostojników albo jakiejś koterii. Było aż nadto oczywiste, że jedynie znaczne wsparcie militarne i polityczne ze strony Rzeczypospolitej może zagwarantować królewiczowi spokojne rządy i bezpieczeństwo, jednak tego król nie mógł mu zapewnić bez stosownych decyzji parlamentu. Aby go przychylnie do tego usposobić, należało przede wszystkim zdobyć Smoleńsk i unaocznić posłom i senatorom, że na Wschodzie można osiągnąć zdecydowanie więcej. Taki scenariusz wymagał jednak czasu, którego dramatycznie brakowało. Rosjanie bezustannie domagali się zaprzestania oblężenia twierdzy i przysłania do Moskwy ochrzczonego w obrządku prawosławnym królewicza. Zygmunt III natomiast grał ciągle na zwłokę, licząc, że sprawy wraz z opanowaniem Smoleńska same jakoś się rozwiążą. Tak długo wyczekiwany sukces miał być dla niego skuteczną tarczą przed zarzutami sejmu, bez którego zgody wybrał się na wyprawę wojenną.

Król poczuł się w końcu zmęczony sytuacją i uznał, że szans na porozumienie nie ma, a moskiewscy posłowie jedynie podsycają opór załogi Smoleńska. Wpadł we wściekłość, kiedy wyszło na jaw, że utrzymują kontakt z obrońcami twierdzy i namawiają Szeina do wytrwałości. Wtedy zdecydował się ich uwięzić — taki los spotkał między innymi Filareta — i wysłać w głąb Polski. Ciekawie na ten temat wypowiedział się Wisner: „Kwestią otwartą musi pozostać, co o tym zadecydowało. Zmęczenie blisko półtorarocznym pobytem w trudnych, obozowych warunkach? Poczucie zwątpienia? Przekonanie, że nie zdobywszy Smoleńska nie może się cofnąć? W każdym razie podjęta decyzja była raczej świadectwem utraty panowania nad sobą niż panowania nad sytuacją”.

W tym miejscu można postawić frapujące pytanie: na co mogłaby liczyć Rzeczpospolita, gdyby Władysław zasiadł na carskim tronie, potem zaś szczęśliwie przeżył ewentualne zamachy i bunty, nie powiększając listy skrytobójczo usuniętych kremlowskich władców, i przez następne lata rządził Rosją? Czy zacząłby uprawiać politykę narzuconą przez Rzeczpospolitą i — jak to obrazowo określił Jasienica — „dmuchać w naszą fujarkę”? Niekoniecznie tak by się stało, jeśli wziąć pod uwagę charakter i późniejsze zachowanie Władysława IV, który podobnie jak ojciec marzył o odzyskaniu szwedzkiej korony, a sprawy południowego królestwa i los jego mieszkańców obchodziły go w stopniu o wiele mniejszym. On również nimi gardził i niemal na każdym kroku uznawał prymat cudzoziemców.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Leśniewskiego „Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Leśniewski
„Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku”
cena:
69,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2024
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
432
Premiera:
25.09.2024
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08492-2
EAN:
9788308084922
REKLAMA

Jest wszakże pewne, że co najmniej w krótkiej perspektywie Polska i Litwa zyskałyby sojusznika w wojnie ze Szwecją, która pomimo śmierci Karola IX w 1611 roku i budzących zachwyt zwycięstw Chodkiewicza nie układała się dobrze (opróżniony tron zajął siedemnastoletni Gustaw Adolf, w przyszłości jeden z największych wodzów w dziejach Europy, który odcisnął swoje piętno także na losach Rzeczypospolitej). Poza wojskową współpracą z Rosją, która mogła ograniczyć, a może całkowicie uniemożliwić szwedzką ekspansję w basenie Morza Bałtyckiego i tym samym przekreślić wojenną karierę Gustawa Adolfa, uniknięto by czegoś o wiele gorszego: spalenia Moskwy, tysięcy ofiar i późniejszych niemożliwych do zasypania rowów wzajemnej nienawiści. Pomysł unii, tak hołubiony przez Lwa Sapiehę i Stanisława Żółkiewskiego, być może nie powiódłby się w pełni lub nawet wcale, ale niemal na pewno doszłoby do zbliżenia obu narodów. Rzeczpospolita stałaby się dla Rosji oknem na Europę i świat, którego jej mieszkańcy nie mieli wcześniej szans zobaczyć. Może właśnie to wpłynęłoby na wzajemne poznanie się, zrozumienie i uzdrowienie wzajemnych stosunków, ale też uchroniłoby Polaków i Litwinów oraz Rosjan przed rozlaniem morza krwi w przyszłości.

Smoleńsk w 1610 roku

Ciekawe, jak wiele z tych możliwości dostrzegał Zygmunt III Waza, rezygnując z wielkiej szansy osadzenia syna na tronie Rosji. Czy w ogóle je widział?

Wiosną 1611 roku zintensyfikowano przygotowania do opanowania twierdzy smoleńskiej. Wciąż jednak nie rezygnowano z negocjacji i ponawiano próby skłonienia załogi do kapitulacji, co nieodmiennie kończyło się niepowodzeniem. Nadzieja na bezkrwawe opanowanie miasta ostatecznie się rozwiała i pozostało już tylko rozwiązanie siłowe. Wojska królewskie zaczęły się szykować do przeprowadzenia ostatecznego szturmu. Poprzedzono go silnym ostrzałem artyleryjskim i zrujnowaniem części murów od zachodniej strony. Zbudowano dużo machin, drabin, specjalne platformy. Pomyślano również o przygotowaniu petard. Otuchy dodawał fakt, że obrońcy byli już mocno wyczerpani, a na blankach widywało się zdecydowanie mniej żołnierzy. Mimo to zdawano sobie sprawę, że straty mogą być wyjątkowo wysokie. Nie istniał bowiem żaden dobry sposób, aby oszczędzić żołnierską krew.

REKLAMA

Oblegający uderzyli o świcie 13 czerwca 1611 roku. Koncepcja ataku była prosta: prowadzono go jednocześnie w czterech miejscach, zgodnie z kierunkami świata, co uczyniono — jak nietrudno się domyślić i o czym pisał Żółkiewski — „dla rozerwania ludzi”. Od południa atakowała piechota cudzoziemskiego zaciągu, od północy marszałek wielki litewski Krzysztof Dorohostajski, a od zachodu, gdzie w umocnieniach ziało wielkie rumowisko, żołnierzy do uderzenia prowadził Stefan Potocki. Od wschodu nacierał sam Żółkiewski, który „nie tracąc nic ze swej godności dowódcy, sam podobnie jak jego żołnierze niósł drabinę”. Hetman mimo poważnego już wieku i doskwierającej rany na nodze nie oszczędzał się, pragnąc swoim przykładem zagrzać podkomendnych do największego poświęcenia. U boku Dorohostajskiego znalazł się Bartłomiej Nowodworski, któremu pisana była do odegrania istotna rola.

Rosjanie stawiali nikły opór i nacierające wojska szybko opanowały część murów. Ten sukces mógł się jednak okazać zupełnie bezpłodny. Powód takiego stanu rzeczy opisał dokładnie Stanisław Kobierzycki: „Za murem rozpościerał się bowiem stromy uskok, z którego zeskoczyć było niemożliwością, a Moskwianie zwierali już swe szeregi i uszykowali się do zadania schodzącym śmiertelnego ciosu”. Trochę bałamutnie brzmi to zdanie. Owszem, nie można było stamtąd zeskoczyć, ale zejść już tak, ponadto czekający w dole obrońcy mieli zadać cios schodzącym z góry… Jakkolwiek było, to właśnie wówczas swoje wielkie pięć minut miał Nowodworski. Kiedy atakujący utknęli na murach, on podłożył i odpalił petardę. Zamiast pod umocnienia wsadził ją w kanał ściekowy odprowadzający nieczystości do Dniepru. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania: w murze powstała dziura szeroka na kilkanaście metrów. Kiedy tylko opadły dym i kurz, odsłaniając ziejącą w umocnieniach wyrwę, rzucili się w nią hurmem żołnierze Dorohostajskiego i Lwa Sapiehy, podczas gdy obrońcy, zamiast zastopować wroga, zaczęli uciekać w głąb miasta. Tym samym zniweczyli jedyną szansę na skuteczną obronę. Kiedy już atakująca fala żołnierzy wlała się poza mury, a po drugiej stronie zabrakło woli walki, los twierdzy był przesądzony.

Krzysztof Dorohostajski herbu Leliwa, marszałek wielki litewski

Wewnątrz miasta nie obyło się, rzecz jasna, bez zaciętych starć, trwających do godzin popołudniowych. Żołnierzy Szeina wsparli zdesperowani mieszkańcy, stając w obronie życia swojego i bliskich oraz dobytku. W wielu miejscach wybuchły pożary, które błyskawicznie trawiły drewniane zabudowania. Zresztą niektórzy właściciele domów sami je podpalali, nie chcąc, aby wpadły w ręce najeźdźców. Najtragiczniejszym epizodem okazało się wysadzenie w powietrze cerkwi Bogurodzicy, w której schroniło się kilkudziesięciu przerażonych smoleńszczan, głównie kobiety i dzieci, wraz z metropolitą Siergiejem. Podobno ogień pod zgromadzone w podziemiach cerkwi zapasy prochu strzelniczego podłożył niejaki Andriej Bielanicyn. Śmierć dosięgła nie tylko nieszczęśników poszukujących schronienia w jej murach. Cytowany przez Andrzeja Andrusiewicza świadek eksplozji napisał: „Wybuch był tak silny, iż wielu ludzi, Rosjan i Polaków, w mieście zginęło. I tę wielką cerkiew, dach i mury jej rozniosło od potężnego wybuchu. Król Polski przeraził się i ze strachu przez długi czas do miasta nie wchodził”. Zniszczony został również pałac metropolity, co także pochłonęło liczne ofiary.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Leśniewskiego „Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Leśniewski
„Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku”
cena:
69,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2024
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
432
Premiera:
25.09.2024
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08492-2
EAN:
9788308084922
REKLAMA

Bez wątpienia wielkie słowa podziwu należą się niezłomnemu w oporze Szeinowi. Kiedy już wszystko było stracone i upadek twierdzy przesądzony, wedle relacji Żółkiewskiego „zamknął się na jednej baszcie, i tam, jako się wspomniało, na Niemce strzelając, irytował ich zabiciem kilkunastu, że go chcieli pertincaciter (zawzięcie) dobywać”. Szein był gotów odebrać sobie życie, ale jego żołnierze skłonili go do poddania się „z synem i z inszemi, których ze sobą miał”. Komendant Smoleńska oddał szablę Jakubowi Potockiemu. Żółkiewski, opisując ten epizod, wspomniał o ostatniej być może ofierze szturmu, rotmistrzu Góreckim, który wszedłszy po przystawionej do baszty drabinie, chciał z niej wyciągnąć Szeina i wtedy „jeden tylko Moskwicin wystrzelił i od tego postrzału umarł”. Smoleńsk doznał licznych szkód, część zamku i murów padła ofiarą płomieni, mimo to zdobyto duże zapasy broni i amunicji. „Kul tak wielka rzecz się znalazła, aż do kilku zamków głównych byłby ich dostatek”.

W ręce zwycięzców, którzy sukces okupili stratą zaledwie kilkudziesięciu zabitych, wpadło około dwustu pięćdziesięciu armat. W zrujnowanym mieście wydarzyła się rzecz niezmiernie rzadko spotykana. W rumowisku przez kilkanaście dni bez jedzenia i picia przeżyły dwie osoby. Hetman w swoim pamiętniku poświęcił niezwykłej parze kilka słów: „Dziewka zaraz, skoro na wiatr wyszła, umarła. Chłopa dowieziono do obozu, prosił do łaźni, o gorzałkę, dano mu wina, skoro się napił, i ten zaraz umarł. To jednak dziwna, że szesnaście dni tak mogli wytrwać”. Ludzie ówcześni pisali o śmierci bez zbytniego patosu.

REKLAMA

Szein raz jeszcze miał szansę ujawnić swój twardy, heroiczny charakter. Najpierw zakuto go w kajdany, potem poddano wnikliwemu przesłuchaniu, żądając informacji o ludziach wspierających obronę miasta z zewnątrz, wskazania moskiewskich dostojników nieprzychylnych polskiemu królowi, a także miejsc, w których ukryto skarby na terenie Smoleńska. Szein nie dał satysfakcji przesłuchującym i nie udzielił żadnych jednoznacznych odpowiedzi. Następnych kilka lat miał spędzić w charakterze jeńca w Różanem, posiadłości Lwa Sapiehy, w otoczeniu najbliższych. Zupełnie inne niż komendant Smoleńska poczucie honoru zaprezentowali moskiewscy bojarzy z Dumy, którzy po otrzymaniu królewskiego uniwersału o opanowaniu twierdzy ostentacyjnie radowali się z „wygranej nad nieposłusznymi i dziękowali Bogu”. A potem przysłali delegację, która w imieniu Dumy, a tym samym całej ziemi ruskiej, przekazała miasto we władanie polskiemu władcy.

Stanisław Żółkiewski przedstawia królowi Zygmuntowi III na sejmie w 1611 r. pojmanych braci Szujskich (mal. Tomasz Dolabella, ok. 1640 roku)

Zygmunt III, przekonany o chwalebnym zapoczątkowaniu misji „rozpowszechniania katolickiej wiary wśród dzikich i nieszczęśliwych narodów Północy”, dostrzegał w triumfie palec boży. Podobnie rzecz się miała w Watykanie i na dwóch największych katolickich dworach Europy, w Hiszpanii i Austrii, skąd napłynęły podniosłe w treści gratulacje. Dla odmiany — jak zaznaczył Andrusiewicz — „Protestanccy władcy wymownie milczeli”. Nadmierne uwypuklanie roli Najwyższego, tak charakterystyczne w epoce kontrreformacji, siłą rzeczy umniejszało poświęcenie żołnierzy, którzy za sukces płacili życiem i krwią. Gwoli prawdy Zygmunt III zdobył się jednak na wymowny gest wobec podkomendnych i opuszczając Smoleńsk, podziękował „rycerzom za pokonanie opornego nieprzyjaciela nie głodem, a pokonanie swoim męstwem — uparte i mężne serca zwyciężyły opornych”. Niewykluczone, że właśnie wówczas król, początkowo nielubiany, potem wręcz znienawidzony przez dużą część społeczeństwa, zaczął przechodzić przemianę, która sprawiła, że pod koniec rządów stał się niemal powszechnie szanowanym i kochanym władcą.

Zdobycie Smoleńska wywołało w Rzeczypospolitej wybuch radości. Posypały się listy gratulacyjne, pisarze i poeci poczuli twórcze wzmożenie, prześcigając się w sławieniu wojennych czynów Zygmunta III. Rangę sukcesu podnosiła długotrwałość oblężenia i heroicznej obrony — trwających 624 dni! Szlachta cieszyła się z triumfu i była dumna z władcy, on zaś uzyskał tak pożądany „glejt bezpieczeństwa” wobec sejmu. Ale sytuacja okazała się podobna do tej, którą przeżyła Polska w 1525 roku, podczas słynnego hołdu pruskiego. Krzyżacy ukorzyli się, ale zachowali państwo. Teraz, w roku upadku Smoleńska, polski monarcha przekazał powstałe wówczas księstwo pruskie w lenno margrabiemu Janowi Zygmuntowi, dotychczas opiekunowi chorego umysłowo i bezdzietnego księcia Alberta Fryderyka. Opanowanie „wrót do Moskwy”, pomimo strategicznego znaczenia twierdzy, nie miało zbyt wielkiego wpływu na dalsze losy Rzeczypospolitej. Rezygnacja z inkorporacji Prus Książęcych — i owszem.

Nie wszyscy polscy władcy zostali obdarzeni wybitnym rozumem.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Leśniewskiego „Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Leśniewski
„Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku”
cena:
69,90 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2024
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
432
Premiera:
25.09.2024
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08492-2
EAN:
9788308084922
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sławomir Leśniewski
Doświadczony popularyzator historii, autor kilkunastu książek, m.in.: Historia Polski (RTW, 1994; Mozaika, 2010), I i II wojna światowa (Fenix, 2011), Jan Zamoyski – hetman i polityk (Bellona, 2008), Książę Józef. Wódz i kochanek (Bellona, 2012), Mata Hari. Zdradzona przez wszystkich (Czerwone i Czarne, 2013), Historia tajemnic (RTW, 2007), Poczet polskich królów i książąt (Fenix, 2011), Poczet hetmanów polskich i litewskich (Somix, 1992), Wojsko Polskie w służbie Napoleona. Legia Nadwiślańska, lansjerzy nadwiślańscy (Karabela D. Chojnacka, 2008) oraz monografii bitew ([Jerozolima 1099], [Konstantynopol 1204], [Marengo 1800], [Wagram 1809] – wszystkie Bellona). Publikował artykuły historyczne m.in. w „Polityce”, „Rzeczpospolitej” i „Focusie”. Z zawodu jest adwokatem.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone