Dlaczego Bitwa Warszawska jest jedną z najważniejszych bitew świata?

opublikowano: 2023-09-06, 18:40
wszelkie prawa zastrzeżone
Jaką rolę odegrało zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej? A gdyby Polska padła w 1920 roku?
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki „1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej” pod red. Elżbiety Kowalczyk i Konrada Rokickiego.

Piechota polska maszeruje na front przed bitwą warszawską

Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, czy Bitwa Warszawska rzeczywiście była jedną z tych najważniejszych w dziejach świata? Jej kontekst polityczny, przebieg militarny są powszechnie znane, były niejednokrotnie opisywane i wszechstronnie analizowane – dlatego pozwolę sobie je pominąć. Dla naszych rozważań najważniejsze jest co innego – to mianowicie, że wygraliśmy tę bitwę. Powiedzmy sobie wprost: gdyby to była klęska, z pewnością nie zastanawialibyśmy się dziś nad wagą tego wydarzenia.

Spróbujmy zastanowić się nad konsekwencjami politycznymi Bitwy Warszawskiej – jaką rolę odegrało to zwycięstwo? I tu musimy przyjrzeć się celom Rosji bolszewickiej, które zostały określone już jesienią 1918 r. Decyzje w tej sprawie wypracowali w okresie od października do grudnia Lenin i Trocki – a więc ludzie, którzy stali najwyżej w sowieckiej hierarchii i nic bez ich wiedzy i zgody nie mogło się wydarzyć. Możemy prześledzić ten proces na podstawie ich wypowiedzi, odezw. Co było ważne dla ich sposobu rozumowania? Przede wszystkim bolszewicy nie przewidywali możliwości pojawienia się państwa polskiego, jego odrodzenia się. Dla nich Polska była ciągle częścią Rosji. Z tego też powodu wojsko polskie postrzegane było przez nich jako jeszcze jedna „biała armia”. Znajduje to odzwierciedlenie w publicystyce, a także w pamiętnikach – pisano po prostu „biali Polacy”, tak jak byli „biali Rosjanie” czy „biali Ukraińcy”. Ale wszystko to dla bolszewików była jedna Rosja.

Na zachodnim froncie celem określonym przez przywódców bolszewickich pod koniec roku 1918 było dojście Armii Czerwonej do przedwojennych granic niedawno obalonego Imperium Rosyjskiego. I już sam ten rozkaz – wydany Armii Czerwonej w ramach operacji „Wisła”, podpisany i zaakceptowany przez Lenina – dowodzi, że wojny z Sowietami w żaden sposób nie mogliśmy uniknąć. Bajki o tym, że chodziło o granicę na Bugu czy może bardziej na wschód, nie mają w tym kontekście żadnego znaczenia. Nawet gdyby strona polska zgodziła się na najdalej posunięte koncesje terytorialne na rzecz Rosji Sowieckiej, to dla tej ostatniej i tak właściwym celem była likwidacja wolnej Polski. Miała po prostu powstać Polska Republika Rad. W jaki sposób polskie społeczeństwo mogło więc uniknąć wojny? Tylko witając kwiatami Armię Czerwoną, która już w roku 1918 przesuwała się w stronę dawnych granic Królestwa Polskiego, chcąc stworzyć przestrzeń dla tej przyszłej Polskiej Republiki Rad, ze wszystkimi tego konsekwencjami: z pełną sowietyzacją kraju, wprowadzeniem bolszewickiego porządku w Polsce i powieleniem wszystkich tych scen, które miały już wówczas miejsce w Rosji.

reklama

Później temat ten powrócił w listopadzie, najdalej w grudniu 1919 r., kiedy Borys Szaposznikow dostał rozkaz opracowania kampanii przeciwko Polsce. Cel został określony jasno: Polskę należy rozbić, zniszczyć. Te wszystkie gesty w postaci proponowania Polakom rozejmu; ta nota, w której się pisze, że nie ma takich spraw, których byśmy nie mogli załatwić przy stole rokowań („Granice? Proszę bardzo, akceptujemy zgodnie z linią stacjonowania wojsk!”) – to wszystko była bajka dla Zachodu. Jego elity polityczne i jego społeczeństwa miały uwierzyć, że sowiecka Rosja jest nastawiona pokojowo, w czasie gdy ona właśnie szykowała się do inwazji na Polskę.

Bolszewicki plakat propagandowy z 1920 roku

I niestety trzeba powiedzieć, że w znacznej mierze wierzyły, bo chciały wierzyć. Europa po Wielkiej Wojnie była miękka, była wykrwawiona, dlatego nikt nie chciał kolejnej wojny. A przecież demokracja – która stała się dominującym modelem ustrojowym w krajach europejskich – rządzi się swoimi prawami. Wyborcy zawsze mają rację. Politycy są od nich uzależnieni (i to jest siła, a zarazem słabość demokracji…). Żaden polityk nie zaryzykowałby wysyłania żołnierzy do jakiejś Polski, leżącej z perspektywy Francuza czy Anglika gdzieś na obrzeżach Europy, aby wspierać Polaków w ich walce o niepodległość, bo w najbliższych wyborach zwyczajnie by przegrał. Ich tok rozumowania był więc prosty, w myśl zasady: bliższa koszula ciału. Poza tym na Zachodzie nie wiedziano przecież, czym jest w swej istocie bolszewizm. Nie zdawano sobie sprawy, że ostatecznym celem bolszewików miała być rewolucja światowa. Na przykład Francuzi doszukiwali się historycznych analogii. W wypowiedziach polityków i żołnierzy francuskich brakuje zrozumienia dla pomysłu interwencji w Rosji, nikt nie chciał na przykład walczyć na Krymie. Zadawano pytanie: „Czego wy chcecie od Rosji? Rosja robi to co my w roku 1789. To jest rewolucja taka sama jak nasza. Pozwólmy im według uznania zrobić porządek we własnym kraju – u nas przecież przyniosło to takie piękne owoce, u nich pewnie też przyniesie”. Francuzi nie mieli w ogóle ochoty walczyć z bolszewikami. Sympatie dla Polaków może i były, ale… „Rosja wielka”, Rosja to było coś zupełnie innego.

Na Zachodzie wielu polityków uważało, że jak się da Polakom ziemie dawnego Królestwa Kongresowego, to powinni być szczęśliwi. A przecież ani „biała Rosja”, ani „czerwona Rosja” nawet tego nie chciała nam dać. To wtedy pojawiły się głosy takie jak Lloyda George’a – że trzeba pomóc Polakom, pisano groźne noty dyplomatyczne itp. Tyle że notami to można sobie ścianę wykleić, ich skuteczność w zderzeniu z siłą zbrojną jest żadna. Demokracja charakteryzuje się pewną bezwładnością. Decyzje wypracowuje się długo, często trzeba się kierować nastrojami opinii publicznej, wpływ na to mają środki informacji – w latach dwudziestych prasa, potem coraz bardziej radio. W dyktaturach proces decyzyjny i wykonawczy jest szybszy, więc na tym pierwszym etapie demokracja w starciu z dyktaturą niestety przegrywa.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej” pod red. Elżbiety Kowalczyk i Konrada Rokickiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Elżbieta Kowalczyk, Konrad Rokicki
„1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej”
cena:
60,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
608
ISBN:
978-83-8229-757-7
EAN:
9788382297577
reklama

Dlatego właśnie Europa – po fiasku, jakim okazała się interwencja w wojnę domową w Rosji – znalazła się w defensywie wobec poczynań bolszewików. Wraz z ich sukcesami niektórzy wybitni politycy na Zachodzie zaczęli zdawać sobie sprawę, czym one mogą grozić w dalszej perspektywie – chociażby premier Lloyd George. W Polsce został zapamiętany jako kunktator, ale nie zapominajmy, że on postrzegał wydarzenia poprzez pryzmat interesów Imperium Brytyjskiego. Gdybyśmy byli dla niego bardziej cenni czy użyteczni, z pewnością podejmowałby znacznie bardziej energiczne działania w obronie Polski. Kiedy Armia Czerwona zbliżała się do Warszawy, Lloyd George powiedział w Izbie Gmin, że jeśli Polska padnie, to utracone zostaną wszystkie owoce zwycięstwa w Wielkiej Wojnie. Europa się całkowicie zmieni, a my – zwycięzcy – nagle możemy okazać się tak naprawdę przegranymi. Był więc mocno zaniepokojony – ale nie sposób nie zauważyć, że niestety poniewczasie.

Spośród Brytyjczyków uważnym obserwatorem poczynań bolszewików był Churchill, który poważnie obawiał się ekspansji rewolucji. Wśród polityków francuskich częstsze były postawy, że Polakom należy aktywnie pomóc, bo od wschodu może nadejść niebezpieczeństwo. Z amerykańskich polityków – ówczesnych lub takich, którzy później odegrali znaczącą rolę – wymienić trzeba Herberta Hoovera, kierującego amerykańską pomocą żywnościową dla Europy, późniejszego prezydenta, konsekwentnie antysowieckiego, który wówczas, w 1920 r., bardzo doceniał wysiłek Polski w walce z bolszewikami. Albo MacArthura, późniejszego bohatera wojny na Pacyfiku, który również z estymą się wyrażał o tym, czego Polacy dokonali pod Warszawą. Jednak generalnie było tak jak zawsze, i jak pozostało do dziś: co przeciętnego Francuza czy Niemca obchodzi, że Ukraina jest zagrożona, kiedy on chce mieć spokój przede wszystkim u siebie. Dopiero gdy problem zaczyna dotykać ich bezpośrednio, zmienia się stosunek. Gdy w 2014 r. nad Ukrainą został zestrzelony samolot z holenderskimi obywatelami, w Holandii rozpętała się wielka burza: „Jak to możliwe, że tam się takie rzeczy dzieją?!”. Wcześniej – jakby tam w ogóle nie było wojny. Europa Zachodnia żyje w pewnej nieświadomości, jakie są cele polityki rosyjskiej, i budzi się czasem za późno.

reklama
Józef Piłsudski studiujący mapę w czasie bitwy warszawskiej (fot. NAC)

W roku 1920 Polacy, ratując własną niepodległość, oszczędzili również Europie przykrego zderzenia z bolszewizmem. Dokonali tego w osamotnieniu – jeśli nie liczyć współpracy z Petlurą i jego wojskiem oraz bardziej symbolicznego udziału ochotniczych formacji kozackich. Zachód zaoferował nam zaopatrzenie, które nie mogło do nas dotrzeć ze względu na strajki w portach i na kolei. Brytyjczycy oferowali pomoc w negocjacjach z Sowietami – która w istocie polegała na naciskach na Polskę, aby zgodziła się na wszystkie żądania Moskwy. W przededniu decydujących rozstrzygnięć przybyła do Polski francusko-brytyjska Misja Międzysojusznicza. Oto przyjechali przedstawiciele aliantów, zwycięzców Wielkiej Wojny, aby pomóc nam powstrzymać ten bolszewicki atak. Dla Polaków miało to wymiar symboliczny, alianci wyznaczyli misji głównie zadania rozpoznawcze. Słano raporty do Londynu i Paryża na temat sytuacji na froncie, nastrojów w wojsku i wśród cywilów. Z konkretnych działań misji francusko-brytyjskiej mogących przynieść bezpośrednią pomoc Polsce należy wymienić starania o przyspieszenie transportu broni i amunicji dla armii polskiej poprzez odblokowanie portu w Gdańsku.

Uosobieniem pomocy dla walczącej Polski stał się generał Maxime Weygand – szef sztabu Generalnego Francuskich Sił Zbrojnych. Kiedy przybył do Polski w składzie Misji Międzysojuszniczej, został przyjęty z entuzjazmem, fetowano go. A przecież nie przywiózł ani jednego karabinu, ani jednego naboju – pod tym względem musieliśmy sobie jakoś sami poradzić. Na Zachodzie pisano później, że autorem idei przeciwuderzenia na tyły sowieckie był właśnie Weygand. Tworzono taką narrację: wielki generał przybył i uratował swoim geniuszem walecznych Polaków. W rzeczywistości francuski generał – owszem – wniósł zasługi w organizację polskich sił w przededniu decydującej bitwy, jednak jako strateg musiał znieść ze strony polskich sztabowców sporo upokorzeń – nie chciano na przykład korzystać z jego wiedzy, uważając, że charakter wojny z bolszewikami znacznie odbiega od doświadczeń z frontu zachodniego I wojny światowej; nie tłumaczono mu nawet, o czym obradują w ojczystym języku Polacy. Dopiero po wygranej bitwie zaczęto go kokietować, odznaczać, podejmować na przyjęciach. Jednak on sam po powrocie do swojej ojczyzny podkreślał, że sukces Polacy zawdzięczali własnemu planowi i własnemu wykonaniu. Odżegnywał się więc od legendy, jaką mu chciano przypisać. W dzisiejszej historiografii na Zachodzie Weygand nie jest już „ojcem zwycięstwa”. Istotna była natomiast pomoc francuskich oficerów, którzy od początku formowania Wojska Polskiego brali udział w jego szkoleniu. Byli wśród nich i tacy, którzy poszli na front, żeby bezpośrednio wziąć udział w walce z bolszewikami, poczuwając się do takiego obowiązku. Byli też lotnicy amerykańscy, którzy walczyli w eskadrze myśliwskiej. Oczywiście… tylko że my – patrząc na przykłady jednostkowe, bardzo piękne i poruszające – musimy też zwracać uwagę na to wydarzenie w skali makro.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej” pod red. Elżbiety Kowalczyk i Konrada Rokickiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Elżbieta Kowalczyk, Konrad Rokicki
„1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej”
cena:
60,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
608
ISBN:
978-83-8229-757-7
EAN:
9788382297577
reklama
Polski plakat propagandowy z 1920 roku

Samo zniszczenie odradzającej się Polski było celem minimum bolszewików. W szerszej perspektywie – było warunkiem zrealizowania większych zamierzeń. Kiedy Armia Czerwona zbliżała się do Bugu, Lenin powrócił do swojej koncepcji rozszerzenia inwazji od razu na inne kraje europejskie. Pierwszym celem były Węgry, do których można było wejść przez przełęcze karpackie. Po zajęciu Węgier Rumunia jak dojrzały owoc sama wpadałaby Sowietom w ręce. Później Czechy i oczywiście Austria. I o tym trzeba pamiętać, gdy mówimy: dlaczego Armia Czerwona atakowała Lwów, zamiast brać Warszawę wszystkimi siłami, dlaczego Budionny nie poszedł na pomoc Tuchaczewskiemu? Przecież w Rosji też przerzucano się odpowiedzialnością za tę decyzję, skutkującą klęską pod Warszawą i załamaniem całego polskiego frontu. A tymczasem decyzja zapadła w wąskim gronie najbliższych współpracowników Lenina. Wódz bolszewików uznał, że Tuchaczewski, który odnosił w tym czasie ogromne sukcesy na swoim kierunku natarcia, poradzi sobie bez dodatkowej pomocy. Co w tym czasie miała robić Armia Konna? Koniecznie zdobyć Lwów, bo był on największym miastem Galicji, a zarazem głównym centrum komunikacyjnym, węzłem kolejowym, miejscem zaopatrzenia. I od Lwowa można było przejść przez przełęcze karpackie, mając to zaplecze logistyczne za sobą. Po zajęciu Lwowa Armia Czerwona miałaby więc otwartą drogę na Węgry, gdzie do niedawna była Węgierska Republika Rad, współrządzona przez komunistów, przez towarzyszy Béli Kuna. Wierzono, że tam już wszystko jest gotowe i wystarczy przynieść to zarzewie, aby wybuchł pożar rewolucji. Towarzysze węgierscy czekali na to niecierpliwie. Nie mówiąc już o sprawie Niemiec, gdyż hasło „podania ręki” rewolucji niemieckiej było rzucone jeszcze w roku 1918. Taki był plan: przez Wilno i Warszawę połączyć się z rewolucją niemiecką, przez Kijów, przez Lwów – z rewolucją węgierską. A zatem przy dobrze rozwijającej się ofensywie Tuchaczewskiego podjęto decyzję o jednoczesnym rozszerzeniu inwazji na inne kraje europejskie.

reklama

22 września 1920 r. podczas IX Konferencji RKP(b) na zamkniętym posiedzeniu, w gronie najbliższych towarzyszy – poprzedzając to prośbą do protokolantki, aby nie zapisywała jego słów, gdyż nie są przeznaczone do publikacji – Lenin wyjaśniał przyczyny inwazji na Polskę, mówiąc wprost: „Mogliśmy i powinniśmy wykorzystać sytuację militarną, żeby rozpocząć wojnę zaczepną. Sformułowaliśmy to nie w oficjalnej uchwale, zawartej w protokołach Komitetu Centralnego, […] ale powiedzieliśmy między sobą, że sprawdzimy za pomocą bagnetów, czy w Polsce nie dojrzała już proletariacka rewolucja socjalistyczna”. I to jest clou wyjaśniające, dlaczego ta wojna musiała wybuchnąć. To, że Piłsudski poszedł na Kijów, było w zasadzie uderzeniem wyprzedzającym, bo w czerwcu i tak Armia Czerwona miała ruszyć z ofensywą na Polskę. Jeżeli nawet polscy przywódcy nie mieli całkowitej pewności co do tych zamiarów, to z pewnością mieli uzasadnione podejrzenia. Polski wywiad wojskowy donosił, że bolszewickie oddziały naprzeciw polskich stanowisk są stale wzmacniane przez nowe jednostki – podczas gdy oficjalnie składano Polsce oferty pokojowe. Gdy strona polska zaproponowała negocjacje w konkretnym miejscu (Lenin wcześniej zgadzał się, żeby to Polacy wybrali miejsce spotkania), to propozycje Polaków były kwestionowane: „Nie, nie w tym miejscu, może gdzie indziej…”. To była gra na czas. Było już wówczas oczywiste, że konflikt był nieuchronny. I tę rozstrzygającą bitwę mogliśmy stoczyć gdzie indziej – nad Berezyną, nad Dnieprem – ale musiało dojść do generalnej rozprawy. Bo dopóki Armia Czerwona była silna, Rosja miała nadzieje na przeniesienie rewolucji na Zachód. Eksport rewolucji był wówczas dogmatem bolszewików, nie mogło być dyskusji, to było nieuchronne. Była tylko kwestia: kiedy? Na szczęście Polacy mieli na tyle rozsądku, że od samego początku głównym celem państwa była odbudowa Wojska Polskiego. I to mimo trudnej sytuacji materialnej, zniszczeń, braków aprowizacyjnych… Ostatecznie to rozbudowa armii nas uratowała.

Jakie było znaczenie Bitwy Warszawskiej? Z naszego punktu widzenia – po pierwsze – zasadniczym jej skutkiem było ocalenie Polski przed natychmiastowym upadkiem. To jeszcze nie oznaczało wygrania wojny, ale państwo ocalało, można było zatem kontynuować walkę z nadzieją na sukces. Po drugie, klęska armii Tuchaczewskiego – a przecież z tych sił idących na Zachód niewiele zostało – zniweczyła wszelkie plany inwazji: z jednej strony na Niemcy, z drugiej strony na Europę Środkową, która już była przygotowana na przyjęcie rewolucji. To również był skutek natychmiastowy, ale nie od razu zauważony przez Europę. Trudno nawet ocenić, co by się stało, gdyby Armia Czerwona przedarła się – znowu posługując się propagandowymi sloganami – „po trupie Polski” do innych krajów europejskich. Tam było wówczas wielu sympatyków bolszewizmu, którego tak naprawdę nie znano, a jedynie go sobie wyobrażano.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej” pod red. Elżbiety Kowalczyk i Konrada Rokickiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Elżbieta Kowalczyk, Konrad Rokicki
„1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej”
cena:
60,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
608
ISBN:
978-83-8229-757-7
EAN:
9788382297577
reklama

W ostatecznym rozrachunku skutkiem polskiego zwycięstwa było również ocalenie krajów należących niegdyś do Imperium Rosyjskiego: Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii. Trudno wyobrazić sobie, żeby przy zwycięskim pochodzie rewolucji na Zachód bolszewicy pozwolili tym krajom na wybór własnej drogi. Ich miejsce było w rodzinie sowieckich republik.

Alegoria zwycięstwa w 1920 roku: Warszawo naprzód (mal. Zdzisław Jasiński)

Mimo całej determinacji polskiego społeczeństwa, mimo zmobilizowania i użycia wszystkich dostępnych wówczas sił – to zwycięstwo było jednak niespodziewane nawet dla samych Polaków. Rocznicę Bitwy Warszawskiej obchodzimy 15 sierpnia. „Cud nad Wisłą” – tego dnia losy stolicy wisiały jeszcze na włosku, bo podwarszawski Radzymin przechodził kilkakrotnie z rąk do rąk. Ale tego dnia zauważono, że bolszewicki atak jakby wytracił impet. Nie oznaczało to przecież zwycięstwa. Przyniosła je dopiero ofensywa znad Wieprza, która ruszyła dzień później, 16 sierpnia. Piłsudski i tak ją przyspieszył o jeden dzień, odbierając meldunki, że pod Warszawą jest bardzo źle. Ku zaskoczeniu polskiego dowództwa, nie natrafiono na żadne większe oddziały bolszewickie. Wbrew rachubie Piłsudskiego główne uderzenie bolszewików poszło nie wprost na Warszawę, ale na północ od niej, w celu obejścia polskich pozycji i okrążenia miasta. Tam była 5 Armia, złożona ze zdemoralizowanych wcześniejszymi klęskami i odwrotami oddziałów, źle wyposażonych i rozproszonych na tym odcinku frontu. I tam zdarzył się ów cud – w ciągu kilku dni Sikorski przywrócił dyscyplinę, przeorganizował swój odcinek frontu, a następnie stawił czoło liczniejszemu nieprzyjacielowi. Co więcej, mając zagrożony tył swojej armii – nie zważając na to, zaczął spychać wroga przed sobą, skutecznie go bijąc. I tu znowu powracamy do datowania przyszłego święta Wojska Polskiego – bowiem również Sikorski decydujące ciosy zaczął zadawać przeciwnikowi 16 sierpnia.

Zawsze jest potrzebny jakiś symbol i niekoniecznie musi być on zgodny z kalendarzem. Święto w dniu 15 sierpnia zostało zadekretowane. Pierwszy raz zwycięstwo fetowano tuż po zakończeniu kontrofensywy, 25 lub 26 sierpnia 1920 r. Gdy bolszewicy zostali już odrzuceni, a ich najbardziej wysunięte na zachód i północ oddziały umknęły do Prus, we wszystkich jednostkach odbyły się obchody Święta Zwycięstwa.

reklama

Dlaczego potem świętowano 15 sierpnia? Po pierwsze, w ten dzień przypada święto maryjne – akcentowano w ten sposób poczucie, że nastąpiła jakaś boska interwencja. Wówczas do wielu ludzi to przemawiało – bo przecież zanosiło się na straszliwą katastrofę, a skończyło się oszałamiającym zwycięstwem. Nie jakąś wygraną potyczką zmuszającą wroga do wycofania się, ale zagładą całej wrogiej armii. Do tego dodajmy, że był w tej walce wątek religijny – niezależnie od tego, jaką kto wyznawał wiarę wśród obrońców. Przecież bolszewizm to była też ekspansja nowej ideologii, nowego światopoglądu, odrzucającego religię, dekretującego ateizm. Ta data maryjna pasowała więc jakoś naturalnie. Tym bardziej że warszawiacy pamiętali, iż w tym dniu nasze wojska odbiły Radzymin, przywracając sytuację z 13 sierpnia, sprzed ataku bolszewików na warszawskim przedmościu. Przyjęto więc, że świętować się będzie ten moment najbardziej dramatyczny, w którym ważyły się losy stolicy i w którym – jak chciano wierzyć – Matka Boska wsparła Polaków w ich słusznej sprawie – walce w obronie kraju i wiary. Takie rozwiązanie integrowało społeczeństwo wokół święta, dużo bardziej, niż gdyby zdecydowano się celebrować w skali ogólnopolskiej jakieś inne ważne momenty: bitwę pod Kolnem, pod Białymstokiem czy właśnie zakończenie kontrofensywy – co może byłoby najbardziej precyzyjne i podkreślało trud oraz ofiarę wszystkich walczących. Zadecydowała jednak symbolika i nikt potem nie kwestionował tego wyboru. Większy problem był ze Świętem Niepodległości. 11 listopada wielokrotnie kwestionowano, zanim został zadekretowany w roku 1937 (faktycznie świętowany był dopiero rok później). W tym przypadku jedni opowiadali się za 7 listopada, za powołaniem rządu ludowego, inni wskazywali Cieszyn, czyli jeszcze wcześniej, albo Kraków… Wobec 15 sierpnia takich wątpliwości nie wysuwano.

W historiografii powszechnej Bitwa Warszawska jest nadal postrzega na jedynie jako główny epizod wojny polsko-sowieckiej roku 1920 – wojny toczonej gdzieś na obrzeżach Europy. Jeśli Bitwa Warszawska jest bardzo ważna – to wyłącznie dla Polaków. Paradoksalnie to, że odnieśliśmy w niej zwycięstwo, powstrzymując marsz rewolucji na Zachód, spowodowało, że Europa nie musi o niej myśleć ani jej wspominać.

Uroczystości z okazji rocznicy Bitwy Warszawskiej 1920 roku, Warszawa 1937 rok (fot. NAC)

A przecież wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Europa mogłaby już w roku 1920 stać się taka jak w 1945 – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jakie byłyby sojusze, jakie konfrontacje, jakie krwi rozlanie? A może ziściłoby się marzenie bolszewików o rewolucyjnym pożarze w całej Europie? Na te pytania nie mamy odpowiedzi. Można się domyślać, czym by się to dla nas skończyło: likwidacją elit, sprowadzeniem nas do poziomu rosyjskiego robotnika i chłopa, represjami stalinowskimi, być może takim samym wielkim głodem jak na Ukrainie, bo tam ukraińscy chłopi stracili ziemię i tu polscy też by stracili – przejęłoby ją państwo, a kilka milionów chłopów umarłoby z głodu. Jaka byłaby Polska dzisiaj? A może: czy w ogóle by dzisiaj była? Może bylibyśmy małym, kilkunastomilionowym narodem w Europie, niemającym swojego państwa i swoich korzeni, bo te byłyby ucięte, szukalibyśmy po omacku naszej tożsamości… Może świętowalibyśmy datę wyzwolenia przez Armię Czerwoną z pańskiej niewoli?

Zapewne mielibyśmy więcej argumentów na obronę tezy o dalekosiężnych skutkach polskiego zwycięstwa gdyby nie ich krótkotrwałość. O ile wiktoria wiedeńska ostatecznie zlikwidowała zagrożenie Europy podbojem przez Turcję, o tyle ćwierć wieku po Bitwie Warszawskiej cywilizowany Zachód dobrowolnie oddał środek Europy pod władanie Kremla.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej” pod red. Elżbiety Kowalczyk i Konrada Rokickiego bezpośrednio pod tym linkiem!

red. Elżbieta Kowalczyk, Konrad Rokicki
„1920 rok – wojna światów. Tom 2: Europa wobec wojny polsko-bolszewickiej”
cena:
60,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
608
ISBN:
978-83-8229-757-7
EAN:
9788382297577
reklama
Komentarze
o autorze
Janusz Odziemkowski
Historyk, profesor nadzwyczajny w Instytucie Nauk Historycznych Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych UKSW, były kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone