Dlaczego Anglicy byli przekonani o swojej wyższości względem reszty Europy?
Ten tekst jest fragmentem książki Orlando Figesa „Europejczycy. Początki kosmopolitycznej kultury”.
„Londyńskie wieczory wpędzają obcokrajowców w depresję”, pisał Edmondo de Amicis podczas swej pierwszej wizyty w stolicy Anglii na początku lat siedemdziesiątych XIX stulecia:
Dopadła mnie straszliwa melancholia. Nawykłem do splendoru paryskich bulwarów i wesołych tłumów, które je wypełniają; w porównaniu z nimi londyńskie ulice zdały mi się mroczne i ponure. Tęskniłem za zatłoczonymi kawiarniami, okazałymi sklepami, a nawet dziwnymi pokazami magicznych latarni na ulicach Montmartre’u, zapominając łatwo o oburzeniu, jakie odczuwałem na widok bezczelnej i ostentacyjnej prostytucji, która się rozpleniła po całym Paryżu.
Według Jules’a Vallèsa, francuskiego działacza socjalistycznego, który zbiegł do Londynu w 1871 roku, dominacja protestantyzmu odbierała londyńczykom wszelką radości życia. „Cudzołóstwo jest tu niemożliwe. Religia jest niemal obowiązkowa i wyjątkowo przykra. Bóg Anglików jest brzydki, nieczuły, pożółkły ze starości (…). Katolickie ekstazy zagrażają kobiecej cnocie. Reformacja nie jest zatem czymś, za czym będą szalały blondynki”. Opresyjna bezczynność, znak szczególny angielskich niedziel, doprowadzała do szału Louisa Viardot:
Niedziela jest dniem odpoczynku i zabawy jak kontynent długi i szeroki, od Kadyksu po Archangielsk; ale w Anglii niedziela to dzień pustki. Usunięty z kalendarza, wykreślony z życia. Niedziela nie istnieje. Chcesz zjeść, jak to masz w zwyczaju? Lepiej zrób zakupy dzień wcześniej, bo w niedzielę nie kupisz już nic. Chcesz odwiedzić przyjaciół? Wszystkie domy są zamknięte, jedynie kościoły pozostają otwarte na czas modłów. Chcesz napisać lub odebrać list? Poczta nie działa. Cóż za głupota! Cóż za hipokryzja! Anglicy pomstują na papistów, co to w piątki jedzą ryby albo wolą żaby od rostbefu, a jednak przyzwalają na fetyszyzowanie niedzieli do tego stopnia, że co tydzień do parlamentu spływają petycje podpisane przez tysiące osób, które żądają zakazu podróży koleją i parowcami, twierdząc, że to odrażająca profanacja świętego dnia.
Według Louisa, oraz wielu innych europejskich gości, istniał związek między protestantyzmem Anglików i ich praktycznym, prozaicznym, beznamiętnym charakterem i obrotnością. „To, co siedzi w głowie Anglika, da się na dobrą sprawę porównać do zawartości przewodników Murraya – pisał Hippolyte Taine, francuski krytyk i historyk, w wydanej w 1872 roku książce Notes sur l’Angleterre (Zapiski o Anglii) – sporo faktów, ale niewiele refleksji, sporo precyzyjnych i użytecznych informacji, statystyk, liczb, rzetelnych i dokładnych map, krótkich i nieciekawych notek historycznych, przydatnych, przytoczonych na wstępie porad dotyczących obyczajów, ale żadnej spajającej wszystko wizji i żadnej przyjemności z lektury”.
Wśród Europejczyków, a zwłaszcza romantyków, powszechna była opinia, że Anglicy są narodem stworzonym do handlu, ale nie do sztuki. Heine nie znosił Anglii i jej „wszechobecnej powagi, kolosalnej jednolitości, maszynowego ruchu” – do Londynu można by wysłać filozofa, pisał, „ale, na miły Bóg, w żadnym razie poetę”. W 1865 roku Clara Schumann, będąc w Londynie na tournée, donosiła Brahmsowi: „wszelakie artystyczne zainteresowania, a właściwie wszelkiego rodzaju idealizm poświęca się tu na rzecz »biznesu«”. A jednak odwiedziła Anglię dziewiętnaście razy.
Chopin również sądził, że Anglicy nadają się bardziej do robienia pieniędzy niż do komponowania muzyki. Podczas wizyty w Londynie w 1848 roku zrelacjonował swoim paryskim przyjaciołom typową rozmowę z angielską damą z socjety:
DAMA: Panie Chopin, jaką pan pobiera opłatę?
CHOPIN: Moje honorarium wynosi dwadzieścia gwinei, droga pani.
DAMA: Och! Ja bym tylko chciała, żeby pan zagrał jakiś krótki kawałek.
CHOPIN: Moje honorarium pozostaje bez zmian, droga pani.
DAMA: A zatem zagra pan wiele utworów?
CHOPIN: Będę grał dwie godziny, jeśli pani sobie tego życzy, droga pani.
DAMA: A więc niech tak będzie. Czy owych dwadzieścia gwinei bierze pan z góry?
CHOPIN: Nie, droga pani. Po występie.
DAMA: Bardzo rozsądnie, tak uważam.
Brytyjczycy byli nastawieni życzliwie do Francuzów, którzy uciekli z kraju w 1870 roku. W większości trzymali stronę Francji w wojnie z Prusami. Uważali, że Francuzi stoją na straconej pozycji, jak wyjaśniała Clara Schumann w liście do Brahmsa wysłanym z Londynu w 1871 roku:
Dopiero mieszkając tutaj, rozumiem, jak głęboko jestem związana z Niemcami. W tym przypadku ową więź wzmacniają antyniemieckie nastroje utrzymujące się wśród Anglików, którzy sympatyzują ze słabszą stroną, to jest z Francuzami. Z początku sądziłam, że to z powodu zazdrości, jaką Anglicy czują wobec Niemców, którzy właśnie dowiedli swej wielkości, ale mieszkający tu Niemcy zapewniają mnie, że przez Anglików przemawia litość.
Aby pomóc francuskim uchodźcom, Brytyjczycy powołali National Society for Aid to the Sick and Wounded (Narodowe Stowarzyszenie na rzecz Pomocy Chorym i Rannym), które z czasem przekształciło się w Brytyjski Czerwony Krzyż. To właśnie z myślą o emigrantach osiadłych w Londynie brytyjscy muzycy, wśród których byli kompozytorzy William Sterndale Bennet oraz Arthur Sullivan, stworzyli Mansion House Relief Fund (Fundusz Pomocowy Mansion House). W ramach działalności funduszu zorganizowano serię koncertów charytatywnych, a podczas jednego z nich w wypełnionej po brzegi Exeter Hall wystąpiła Pauline.
Wojna francusko-pruska trwale zmieniła stosunek Brytyjczyków do Niemców. Dotąd widzieli w Niemcach najbliższy sobie naród europejski: łączyło ich saksońskie pochodzenie, protestantyzm – przynajmniej jeśli chodzi o północ Niemiec – oraz moralizatorska powaga. Poza tym brytyjska rodzina królewska miała niemieckie korzenie. Wszystko to sprawiało, że w społeczeństwie wiktoriańskim panowała powszechna germanofilia. Sytuacja zmieniła się jednak po 1870 roku. Niemieckie zwycięstwo w wojnie z Francją – wówczas najpotężniejszym państwem na kontynencie – doprowadziło do wzrostu obaw przed niemiecką agresją militarną. Owe obawy znalazły ujście na kartach bestsellerowej powieści George’a Chesneya The Battle of Dorking (Bitwa pod Dorking, 1871), która zapoczątkowała tak zwaną literaturę inwazyjną i w której przedstawiono historię podboju Wielkiej Brytanii przez „Wroga”, to jest niewymieniony z nazwy kraj niemieckojęzyczny.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Orlando Figesa „Europejczycy. Początki kosmopolitycznej kultury” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Orlando Figesa „Europejczycy. Początki kosmopolitycznej kultury”.
Brytyjczycy nie kwapili się do angażowania w politykę europejską. Kolejne rządy królowej Wiktorii – pewne, że ich wolnorynkowe wartości rozprzestrzenią się po Europie, i skupione na obniżaniu podatków – konsekwentnie realizowały politykę nieinterwencji na kontynencie, chyba że zagrożone byłyby interesy Imperium Brytyjskiego, tak jak podczas wojny krymskiej, jedynego europejskiego konfliktu, w którym w tej epoce Wielka Brytania brała udział. Przekonanie, że jako największa potęga w Europie Imperium Brytyjskie ma moralny i religijny obowiązek bronić słusznych idei na kontynencie, nie zdobyło nigdy powszechnego poparcia brytyjskiego społeczeństwa czy prasy.
Jeśli już Brytyjczycy przejawiali zainteresowanie polityką zagraniczną – ich sympatię zyskały polskie, włoskie i węgierskie ruchy narodowowyzwoleńcze – działo się tak dlatego, że narody te były przez nich postrzegane jako słabsza strona konfliktu, która staje do walki z despotami oraz tyranami i uosabia ich własne liberalne wartości. Podczas wizyty w Wielkiej Brytanii w 1864 roku Garibaldi był witany jako bohater antypapistów – przypisywano mu wszystkie zalety angielskiego dżentelmena i porównywano do sir Waltera Raleigha oraz sir Francisa Drake’a. Zjednoczenie Włoch, do którego doszło wraz ze zdobyciem Rzymu w 1870 roku, było postrzegane przez Brytyjczyków jako zwycięstwo zasad konstytucyjnych nad autorytaryzmem Austriaków oraz papiestwa.
Brytyjski izolacjonizm nie ograniczał się jedynie do polityki. W sensie kulturowym Brytyjczycy zachowywali rezerwę wobec Europejczyków z kontynentu. Podróżowali grupowo, z przewodnikami Murraya w ręku, z rzadka komunikując się z miejscową ludnością i skarżąc na wszystko, co zdało im się zbyt „obce” (tj. urządzone inaczej niż w ich ojczyźnie). Nie znali języków europejskich i oczekiwali, że zostaną zrozumiani przez kupców, kelnerów, tragarzy i wszystkich innych, z którymi będą mieli do czynienia, o ile tylko będą mówić do nich, po angielsku, głośno i powoli.
Autorzy przewodników zachęcali brytyjskich podróżnych do przybierania postawy kolonialnej wobec tubylców w krajach europejskich. „Generalnie rzecz biorąc, najlepiej zachowywać się w sposób stanowczy, uprzejmy i nieco zdystansowany”, radził Richard Ford na kartach wydanego w 1855 roku popularnego przewodnika Handbook for Travellers in Spain (Przewodnik dla podróżujących po Hiszpanii). „Podczas załatwiania spraw i interesów należy dać im jasno do zrozumienia, że wszelkie niecne sztuczki spełzną na niczym. Zimna krew Brytyjczyka to coś, czemu prawie żaden obcokrajowiec nie jest w stanie dać odporu”. W Europie próżno było szukać kraju, którego nie krytykowaliby Brytyjczycy, a spośród wszystkich obszarów życia uwzięli się zwłaszcza na kanalizację i instalację wodociągową, które – trzeba to uczciwie przyznać – były przestarzałe w porównaniu z tym, co osiągnięto w Wielkiej Brytanii w połowie XIX stulecia. W przewodniku po Szwajcarii wydanym w 1846 roku Murray wspominał o poprawie jakości szwajcarskich dróg, bazy noclegowej oraz ogólnych warunków podróży, ale zauważał przy tym, że:
nawet pierwszorzędne gospody są pozbawione kanalizacji z prawdziwego zdarzenia i brak w nich wentylacji, a korytarze i schody są niebezpieczne i straszliwie cuchną. Należy dać do zrozumienia gospodarzom, że w oczach Anglika tego rodzaju niedogodności są odrażające i nie do pomyślenia. Nie można tego w żaden sposób usprawiedliwiać.
Brytyjczycy byli przekonani o swojej wyższości względem Europejczyków, a w zasadzie wobec wszystkich obcokrajowców. Uważali, że Wielka Brytania jest przedmiotem zawiści całego świata z powodu odwiecznych wolności obywatelskich, tradycji rządów parlamentarnych oraz rządów prawa. Przekonania te stanowiły fundament ich tożsamości narodowej. Ich wiara wynikała ze zwycięstw militarnych odniesionych nad potęgami kontynentalnymi, zwłaszcza nad Francją, oraz ze statusu pierwszego społeczeństwa industrialnego. Brytyjczycy, odizolowani od reszty kontynentu za sprawą uwarunkowań geograficznych, byli przeświadczeni o swoim szczególnym charakterze w związku z faktem, że ich wyspa od dawna opierała się podbojom, ale przede wszystkim ze względu na swoje wyznanie, bo protestantyzm odróżniał ich od „katolickiej Europy”, która w tej wizji historii pozostawała zacofana pod względem moralnym.
Była to wizja popularyzowana przez wybitnych wigowskich historyków epoki wiktoriańskiej, takich jak choćby lord Macaulay, który w publikowanej w latach 1848–1861 książce_ History of England_ (Dzieje Anglii) przedstawił historię kraju w kategoriach marszu ku postępowi: od wydania Wielkiej Karty Swobód aż po nowoczesną monarchię konstytucyjną, najdoskonalszą możliwą formę społecznej i politycznej ewolucji.
Podróże po Europie utwierdzały Brytyjczyków w przekonaniu o moralnym zacofaniu narodów żyjących na kontynencie. „Niżej podpisany od dawna już odnosi wrażenie”, pisał Henry Mayhew w wydanej w 1864 roku książce German Life and Manners (Niemiecki żywot oraz obyczaje),
że opuszczając Anglię i podróżując na południe, człowiek jakby cofał się w czasie – każde dziesięć stopni szerokości geograficznej odpowiada mniej więcej stuleciu naszej historii. We Francji widzimy, że społeczeństwo jest równie niemoralne i nieszczęśliwe co nasze własne na początku obecnego stulecia, w Niemczech natrafimy na ludzi, którzy są co najmniej sto lat za nami pod względem obycia cywilizacyjnego, oraz dostępu do owoców postępu społecznego i państwowego, natomiast w Hiszpanii przeciętny obywatel wiedzie żywot wręcz średniowieczny, pogrążony w takim samym brudzie, intelektualnym mroku, nędzy i bigoterii, w jakich żyliśmy my, zanim w naszym kraju nastała reformacja. Takoż w Rosji pańszczyzna i niewolnictwo funkcjonują niemal tak samo, jak funkcjonowały u nas w feudalnych czasach inwazji Normanów zaś w Afryce Centralnej napotykamy właściwy naturze prymitywizm – całkowite zero na skali postępu cywilizacyjnego – barbarzyństwo w stanie czystym.