Dialog treści z formą, czyli o współczesnej fotografii słów kilka
Epoka wizualna
Kulturoznawcy stosują bardzo często podział historii na 3 epoki: oralną, werbalną i wizualną. Kres kulturze mówionej położył wynalazek druku, natomiast epoka pisma kończy się wraz z dominacją obrazu. Co do tego, że żyjemy w świecie opanowanym przez bodźce wizualne, nie ma żadnych wątpliwości. Wytwory człowieka osadzonego w kulturze nowoczesnej muszą działać przede wszystkim na zmysł wzroku. Ważną rolę w tych procesach odgrywa rozwój techniki, nie omija on żadnej dziedziny, a ostatnio za sprawą aparatu cyfrowego uwidocznił się ze szczególną siłą w fotografii. Roland Barthes pisał: „Dzisiaj widzę fotografie wszędzie, podobnie jak wszyscy inni. Przychodzą do mnie ze świata bez zaproszenia z mojej strony (…). W naszym społeczeństwie fotografia przytłacza wszystkie inne obrazy swoją tyranią”.
„Od dzisiaj malarstwo umarło”
Te słowa miał wykrzyknąć francuski malarz Paul Delaroche na widok pierwszego dagerotypu. Wydarzenie to miało miejsce w ostatniej dekadzie I połowy XIX wieku i jak się później okazało, było momentem przełomowym. Dagerotyp wziął swoją nazwę od nazwiska jednego z wynalazców Louisa Daguerre’a, który wraz z Niecéphore’em Niepce’em stworzył proces fotograficzny polegający na rejestrowaniu monochromatycznego obrazu na płytce miedzianej pokrytej srebrem. Dziś, w dobie aparatów cyfrowych, trudno oprzeć się wrażeniu, że od tamtej chwili dzielą nas miliony lat. Okazuje się jednak, że nie wszyscy fotografowie z łatwością zmienili swe nawyki, a rozdźwięk pomiędzy metodą analogową a cyfrową momentami bardziej przybiera na sile aniżeli słabnie.
W 1998 roku 80% brytyjskich rodzin deklarowało posiadanie aparatu cyfrowego. Dziś statystyki te pną się w górę, co więcej, popularność aparatów cyfrowych wzrasta. Nie ma w tym oczywiście nic dziwnego, jak zauważa Arkadiusz Ziółek, fotografujący hobbystycznie:
„Ludzie chcą mieć proste aparaty, którymi mogą uwiecznić swoją rodzinę, podróże itp. Aparat cyfrowy daje wszystkie te możliwości, plus podgląd zrobionych zdjęć”. Wielu dorosłych ludzi ma dziś kłopoty, by w swych familijnych albumach odnaleźć zdjęcia z dzieciństwa, a już tym bardziej z dzieciństwa swoich rodziców czy dziadków. Fotografie, które przetrwały, przechowywane są niczym skarby. We współczesnych rodzinnych albumach możemy zobaczyć zarejestrowane z wielką skrupulatnością: pierwszy dzień po narodzeniu, drugi, trzeci itd. Tak duża liczba zdjęć zrobionych maluchom mogłaby dziwić jeszcze 15 lat temu, dziś jest to jednak na porządku dziennym. Gdyby sięgnąć pamięcią wstecz, fotografia zaczęła zyskiwać swój masowy charakter około roku 1888, kiedy to wraz z wynalazkiem nowej ręcznej kamery pojawiło się hasło reklamowe: „You push the button, we do the rest”.
Amator czy zawodowiec?
Hasło reklamowe Kodaka przetrwało w ludzkiej świadomości po dziś dzień. Im więcej osób ma aparat cyfrowy, tym pewniejsza staje się myśl, że wszyscy jesteśmy fotografami. A może to tylko złudzenie? Dawniej zrobienie 200 zdjęć zachodu słońca aparatem analogowym trzymanym w nieprofesjonalnych rękach byłoby finansowym samobójstwem. Aparat cyfrowy, pozwalający na szybki podgląd, umożliwia też równie szybkie usunięcie nieudanych fotografii. Cóż to jednak zmienia w samym sposobie ujęcia przedmiotu fotografowanego?
Wielu fotografów korzystających już od wielu lat z aparatów analogowych rozgranicza jednak: fotografię jako sztukę pozostawmy w obiektywie aparatów analogowych, natomiast tam, gdzie, jak w przypadku pracy reporterów, potrzebne jest szybkie i nieomylne zdjęcie, używajmy aparatów cyfrowych. Trudno byłoby sugerować się takim rozgraniczeniem, bo stanęlibyśmy nad przepaścią. Potem już tylko krok w przód i pochłonęłyby nas rozważania sugerowane przez jeszcze radykalniejsze głosy, mianowicie, że tylko zdjęcia czarno-białe zasługują na miano artystycznych, a przede wszystkim godnych pokazania szerszej publiczności. Andrzej Walter, gliwicki fotograf, autor między innymi albumu „Nastroje”, przyznaje, że jego niechęć do aparatu cyfrowego jest w dużej mierze sentymentem do tradycyjnych metod: „Trzeba poczuć magię fotografii, gdy wkładamy w ciemni do kuwetki ten papier i nagle się pojawia coś, a my możemy w pełni panować nad procesem twórczym”. Obecnie ciemnie zastępują komputery, ale proces obróbki graficznej dostarcza równie dużo emocji.
Wśród tych, którzy zarzucają zdjęciom cyfrowym, że nie mają duszy, czy też – jak mówi Arkadiusz Ziółek – że są „plastikowe”, wyróżniają się fotografowie, którym wszelkie eksperymenty nie są straszne. Próby osiągnięcia efektów podobnych do tych, które dziś dają nam aparaty cyfrowe, podejmowane były wcześniej. Tomas Agat Błoński w swoim artykule „Co to jest fotografia cyfrowa?” wskazuje na ASP w Bratysławie. Związana z tą szkołą prof. Milota Havránková, zarówno jako artystka, jak i pedagog, już w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wywarła duży wpływ na słowacką fotografię.
Czy fotografia cyfrowa związana z obróbką komputerową nie może być dziełem sztuki? Marek Kvetan, sfotografowawszy zatłoczone, kolorowe, narzucające swój wizualny przekaz ulice Nowego Jorku, pozbawił je jakichkolwiek napisów: samochody nie mają tablic rejestracyjnych, na billboardach, sklepach, szyldach brakuje liter. Zupełnie inaczej spoglądamy na to opustoszałe miasto. Błoński przywołuje jeszcze jedno nazwisko – Viktora Szemzy. Studium obcości udało mu się uzyskać dzięki połączeniu zdjęć zrobionych w jednym miejscu, ale w innym czasie. Osoby na fotografiach nie spoglądają na siebie nie dlatego, że nigdy się nie spotkały, ale dlatego, że autor chciał jak najbardziej uzmysłowić nam, czym jest pojęcie samotności w tłumie. Te wszystkie modyfikacje dokonywane przez m.in. słowackich fotografów powodują wyodrębnienie się nowej gałęzi sztuki. Nie jest to już fotografia w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, powstaje coś zupełnie innego, będąc jednocześnie przyczyną niezgody między zwolennikami jednej i drugiej formy fotografowania.
Prawda dokumentu a aparat cyfrowy
Dużo sceptycyzmu wobec fotografii cyfrowej wiąże się ze sztandarową funkcją fotografii w ogóle, mianowicie z dokumentacją. Roland Barthes pisał przed laty: „W przypadku fotografii nie możemy nigdy zaprzeczyć, że ta rzecz tam była (…). Oto grupa polskich żołnierzy na zdjęciu Kertesza z 1915 roku odpoczywa na polu; nic w tym nadzwyczajnego z wyjątkiem tego, czego nie dałby mi żaden realistyczny obraz malarski, pewności, że tam byli; to, co widzę, nie jest wspomnieniem, wyobrażeniem, rekonstrukcją, kawałkiem Mai nagiej (w obrazie Goi), a więc tym, co daje nam sztuka, ale rzeczywistością w czasie przyszłym, zarazem przeszłą i realną”. Dziś tej pewności już nie mamy. Ten brak powoduje, że zdjęcia tracą swoją podstawową wartość. Można jednak zauważyć, że zyskują zupełnie inne zalety.
Jak wykazuje Piotr Sztompka, fotografia szybciej, niż nam się wydaje, poszerzyła swoje funkcje m.in. o funkcję reformatorską, perswazyjną czy propagandową. Próba rozstrzygnięcia, co jest w fotografii dokumentem, a co już nie, przypomina spory toczące się na płaszczyznach innych dziedzin kultury. Mowa tu np. o kontrowersyjnych filmach Michaela Moore’a. Gdzie zaszufladkować te filmy? – to pytanie z gatunku: gdzie zaszufladkować fotografię cyfrową? Czy delikatny retusz zdjęcia powoduje, iż traci ono swą dokumentacyjną wartość? Przecież retusz to jeszcze nie fotomontaż! Z drugiej strony, czy małe kłamstewko można jeszcze nazwać prawdą?
Problem ma wydźwięk bardziej moralny niż techniczny. Gdyby np. okazało się, że zdjęcia wykonane w ramach konkursu World Press Photo były zwykłymi fotomontażami, liczba osób odwiedzających co rok tę wystawę drastycznie by spadła. Dlaczego? Bo któż z nas chce być oszukiwany? Co innego jednak, gdy mamy świadomość oszustwa.
W 1999 roku w Galerii FF w Łodzi odbyła się wystawa Dana Biferiego. Już na pierwszy rzut oka widać było, że wystawiane zdjęcia są po obróbce komputerowej. Dobitnie wskazywał na to również sam tytuł ekspozycji: „Digital/ Photographs”. Gdzie tkwił ukryty urok tej wystawy? W naszej świadomości. Od początku do końca było oczywiste, iż zdjęcia te nie mają funkcji dokumentalnej. Nie przedstawiały również tego, czego nigdy nie będziemy w stanie zobaczyć. Były raczej demonstracją tego, co być może chcielibyśmy zobaczyć. Dlaczego więc nie przenieść się dzięki tym zdjęciom w świat choć trochę nierealny?
A czy do pokazania świata realnego nie można użyć aparatu cyfrowego, bo jest on z góry utożsamiany z komputerową obróbką? Oczywiście, że można. Sam zapis obrazu aparatem analogowym lub cyfrowym ma ten sam poziom dokumentacji. Różnica jest tylko taka, że digitalizacja pozwala na niemal nieograniczone możliwości manipulacji zarejestrowanym już obrazem. Pytanie tylko brzmi: czy wykonanie zdjęcia cyfrowego jest pierwszym szczeblem na drabinie fałszowania rzeczywistości? Czy takie zdjęcie nie jest w stanie obronić się samo przez się?
W pracy fotoreporterów połączenie aparatu cyfrowego z dokumentacją występuje ze wzmożoną siłą. „Nie jestem doktorem, który ratuje ludziom życie, a fotografem, którego zdjęcia, mam nadzieję, że w przyszłości w jakiś sposób pomogą” – komentuje swoją pracę Błażej Mikuła, uczestnik projektu Akcja Przeciwko Głodowi. Jeżdżąc do Afryki, do państw ogarniętych wojną, posługuje się aparatem, który spełnia swą dokumentacyjną funkcję, mimo że nie należy do tych z najwyższej półki. Jest to po części przemyślane działanie, przecież nigdy nie wiadomo, jak wojsko i tubylcy zareagują na reportera. Łatwo stracić tam życie, a co dopiero aparat. To, co zastają reporterzy znajdujący się w samym środku piekła, trudno opisać. „Chude nóżki i rączki. Wypadające włosy. Duże oczy, pełne strachu. Dokładnie to pamiętam” – wspomina Mikuła. To, co tam zobaczył i czego doświadczył, stara się przekazać poprzez swoje zdjęcia, bo one mówią donośniej niż niejedne wypowiedziane słowa. Jakie znaczenie ma to, iż wykonał je aparatem cyfrowym?
By widzieć to, czego inni nie widzą
Godzina 7 rano. „Jest tylko pokój, cisza, rodzące się światło w oknach, aparat i ja” – mówi Bartłomiej Jaśko, komentując swoje zdjęcia z cyklu „Czas między”. Jest to cykl fotografii przedstawiających poranne światło wdzierające się w mieszkalną przestrzeń. Użyty do tych celów aparat cyfrowy z przestawionym balansem bieli dał niebieski, a nawet fioletowy efekt. Chłód miesza się tu z ciepłem jak smutek z radością, gdy przychodzi nadzieja. Zastanawia jednak, dlaczego większość ludzi nie dostrzegła tego wcześniej? W porannym pośpiechu może nie zawsze mamy nawet szansę zastanowić się nad barwami, które wkraczają do nas przez okno. Są jednak ludzie, którzy potrafią.
Większość osób, które są zafascynowane możliwościami technicznymi aparatów cyfrowych, a jednocześnie ich prostotą, nigdy nie osiągnie tego, co potrafią artyści fotograficy. „Artystą
fotografikiem stajemy się poprzez umiejętności wykorzystania środków technicznych i artystycznych do ekspresji naszej wyobraźni. To umiejętność pokazania pasji tworzenia – indywidualnej i wyjątkowej dla twórcy – sposobu przekazu artystycznego” – tłumaczy Grzegorz Cieśliński, fotograf i członek Związku Polskich Artystów Fotografików. W kwietniu tego roku mieliśmy okazję oglądać wystawę Cieślińskiego zatytułowaną „Jazz w obrazie – obraz w jazzie”. Idealny i poruszający zapis muzyki w obrazie, jazzowe dźwięki słyszane poprzez zdjęcie. Niemożliwe? A jednak. Jak mówi sam autor: „Wiedza czyni z nas profesjonalistów, wrażliwość zaś artystów”. Jednak ta wewnętrzna wrażliwość nie jest dostępna wszystkim zwykłym śmiertelnikom. Nie wszyscy przecież czujemy promienie świetlne w chłodnych pomieszczeniach o poranku i nie wszyscy poprzez tylko i wyłącznie sfotografowanie instrumentu muzycznego potrafimy wydobyć z niego dźwięki.
Upowszechnienie aparatu cyfrowego wcale tego nie zmieni – aparat fotograficzny, nawet najwyższej jakości, nie wykona sam dobrego zdjęcia, jeśli osoba trzymająca go nie będzie wiedziała, co tak naprawdę chce przekazać.
Jeżeli malarstwo może być abstrakcyjne, pokazywać to, czego w rzeczywistości nie było, rzeczy wyimaginowane, pochodzące z bogatej wyobraźnie artysty, to dlaczego fotografia nie może pójść tym tropem? Ważne jest tutaj zaakceptowanie pewnych zmian. Tak jak fotografia ogólnie (wbrew obawom Delaroche’a) nie przyniosła kresu malarstwa, tak i fotografia cyfrowa nie jest w stanie, pomimo swej ekspansji, sprawić, by umarła fotografia standardowa. Pomimo iż wielu artystów fotografików już przekonało się do nowszych metod, a część z pewnością wraz z rozwojem możliwości technicznych tzw. cyfrówek pójdzie tym samym tropem, zawsze pozostanie grupa ludzi wiernych i sentymentalnych w stosunku do uroku ciemni. Dziwić mogłoby dziś, że wielu fotografów wskazuje tradycyjne metody jako atut swej pracy. Jak uważa Grzegorz Cieśliński, ma to znaczenie głównie w działaniach marketingowych i bywa bardzo często wykorzystywane w celach promocji twórczości danego artysty.
Galeriom mówimy: Nie!
Frekwencja odbiorców kultury we wszelkich jej instytucjach jest ciągłym przedmiotem utyskiwań kulturoznawców oraz ludzi związanych z kulturą. Jak wykazują badania, przeciętny bywalec muzeum to młody człowiek (student), uczestnik wycieczki szkolnej lub osoba związana w jakikolwiek sposób z szeroko pojętą kulturą. Nie inaczej jest w przypadku fotografii. Jak wykazuje dr Maciej Szymanowicz z poznańskiej Galerii pf, liczba osób przychodzących na wystawy jest raczej stała i trudno doszukiwać się jakiegoś wzrostu statystyk spowodowanego upowszechnieniem aparatu cyfrowego. Na pytanie, czy fakt ten nie sprawia w żaden sposób zawodu, odpowiada: „Nie. Jest to raczej naturalne i przewidywalne”. Wystawy twórców takich jak Kertesz, Doisneau, Streit czy Sudek pozostają nadal w obszarze zainteresowań wąskiego i łatwego do scharakteryzowania kręgu.
Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem: fotografia cyfrowa jest i będzie coraz wyraźniej obecna w naszym życiu. Nie zmienią tego ani brak uznania ze strony wielu artystów fotografików, ani krytycy nie zawsze przychylni tej metodzie. Najważniejsze jest przecież to co chcemy powiedzieć, a nie to, w jaki sposób. Przełomowych momentów w kulturze związanych ze zmianami w formie tworzenia jest cała masa i to w każdej jej dziedzinie. To samo ma dziś miejsce w przypadku fotografii, tyle tylko, że znajdujemy się gdzieś za półmetkiem zdziwienia i sceptycyzmu, zmierzając powoli w kierunku przyjęcia faktów do wiadomości.