David Mason - „Maszerując z diabłem” - recenzja i ocena
Legio nostra Patria – czy aby na pewno? We wspomnieniach młodego Australijczyka szukającego potwierdzenia tego hasła w Forcie Nogent (punkt werbunkowy Legii) okazuje się, że to puste słowa. Mason nie musiał zaciągać się do Legii. Był absolwentem prawa, miał przed sobą świetlaną przyszłość. Mimo wszystko chciał czegoś więcej niż ciepłej posadki – chciał wrażeń. A może był niespełnionym żołnierzem…?
Książkę Masona można uznać za swoistą rozprawę punkt po punkcie z Kodeksem Honorowym Legionisty. Więc śmiało – pójdźmy tą drogą.
Legionisto, jesteś ochotnikiem służącym Francji z honorem i wiernością – generalnie racja, choć Mason pokazuje, że z honorem i wiernością bywa różnie. Honoru generalnie nie ma, a wierność pomagają utrzymać osiłki z Police Militare (czyli Żandarmerii Wojskowej), a także… ogrodzenie z drutem kolczastym.
Każdy legionista jest twoim towarzyszem broni, jaka by nie była jego narodowość, rasa czy religia. Wyrażasz to solidarnością, która łączy członków jednej rodziny – z własnego doświadczenia Mason wie, że to wyjątek, a nie reguła. Legia z jego wspomnień to konglomerat narodowości, podzielony na „mafie” językowe i narodowościowe.
Przeczytaj:
- Pierre Montagnon – „Historia Legii Cudzoziemskiej. Od 1831 roku do współczesności”
- Z armii sułtana i Legii Cudzoziemskiej pod powstańcze sztandary
Strzegący z szacunkiem tradycji, związany z twoją kadrą dowodzenia, dyscyplina i koleżeństwo są twoją siłą, odwaga i lojalność twoimi cnotami – po lekturze można spokojnie dojść do wniosku, że jest zupełnie na odwrót.
Dumny z twojego stanu legionisty, okazujesz to przez twój zawsze elegancki mundur, twoje zachowanie zawsze dostojne, lecz skromne, twoje koszary zawsze czyste – chyba tylko to ostatnie jest prawdziwe. Przy czym o czystość w koszarach nie dba się obok wyszkolenia bojowego, ale zamiast niego.
Elitarny żołnierzu, szkolisz się z surowością, czyścisz twoją broń, jakby to był twój największy skarb, stale troszczysz się o swoją formę fizyczną – Mason podkreśla, że najwyżej to ostatnie jest nieodległe od prawdy. Przy czym wynika to raczej z głupoty i sadyzmu podoficerów, a nie z planowanego cyklu szkoleniowego (który jest czysto teoretyczny).
Otrzymane zadanie jest święte, wykonujesz je do końca, przestrzegając regulaminów wojskowych i konwencji międzynarodowych, a jeżeli trzeba, też za cenę własnego życia – doświadczenia Autora wskazują, że wcale tak nie jest. I raczej nie będzie.
Na polu walki działasz bez pasji i nienawiści, szanujesz pokonanych wrogów, nigdy nie opuszczasz swoich zabitych lub rannych, ani swojej broni – spójrz drogi Czytelniku na 6 wcześniejszych punktów i sam odpowiedz sobie na pytanie czy to prawda.
Czyżby Mason odarł Legię z mitów? Czyżby jej etos był silniejszy od realnej sytuacji? Czytając wspomnienia Tony’ego Slone’a ([Żołnierz Legii Cudzoziemskiej]), służącego w Legii mniej więcej w tym samym czasie mam mieszane uczucia. O ile Slone wskazujerdza niektóre choroby trapiące Legię, to Mason przyrównuje ją wręcz do zbiorowiska alkoholików, narkomanów, maniaków seksualnych, którymi dowodzą idioci i karierowicze. Australijczyk swymi wspomnieniami naprawdę nie zachęca do maszerowania albo zdychania dla słodkiej Francji…
Odnoszę wrażenie, że Mason zbyt brutalnie zderzył się ze swoimi wyobrażeniami i oczekiwaniami. Można jeszcze zrozumieć jego rozczarowanie, że na kursie rezerwistów armii australijskiej nauczył się o prawdziwej wojaczce więcej niż w ciągu 5 lat służby w Legii. Prawidłowo diagnozuje on cel idiotycznego i brutalnego szkolenia – stworzenie maszyn wykonujących rozkazy. Autor nie rozumie jednak czemu w większym stopniu nie używa się do tego osławionego etosu Legii. Cóż, nie on pierwszy przekonał się, że tam gdzie kończy się logika zaczyna się wojsko…
Pamiętajmy, że Mason to Australijczyk. Wojacy z Krainy Kangurów raczej nie dawali i najwyraźniej wciąż nie dają się wdrożyć w karby dyscypliny wojskowej w jej europejskim wydaniu. To żołnierze bardziej praktyczni, ale zarazem bardziej swobodni. Autorytet zdobywają za pomocą pięści, ale przeciwko ewentualnym konkurentom. Cóż, zdaniem Masona w Legii wszystko było na opak…
We wspomnieniach Masona bolesne jest krytyczne stanowisko na temat naszych rodaków. Legionista znad Wisły to niekompetentny cwaniak, często leniwy, starający się dostać upragnione francuskie obywatelstwo. Jest to oczywiście bardzo prawdopodobne, a jeszcze bardziej mogło tak być na początku lat 90. XX wieku, gdy opadła Żelazna Kurtyna. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że Mason patrzy tutaj z punktu widzenia członka szczęśliwej rodziny Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, generalnie gardzącego wszystkimi innymi nacjami. Na pocieszenie mogę dodać, że podobne zdanie ma on o Turkach, Węgrach, Rumunach, Bułgarach (oczywiście dziwnym trafem nacje z Europy Środkowej i Wschodniej…), ale też o Francuzach (choć i tu zdarzają się wyjątki od reguły).
Czy Mason odarł Legię z jej magiczne czaru? Z pewnością. Jednocześnie „uczłowieczył” ją i „okaleczył”. Legionista „maszerujący z diabłem” nie jest już profesjonalną maszyną do zabijania, którego do nadludzkich wysiłków zmusza osławiony etos formacji. Nie są to bracia, których łączy kodeks honorowy czy przekonanie, że „Legia naszą ojczyzną”. To grupa nieudaczników, którzy potrzebują jedynie ciepłego kąta, wiktu i opierunku. I paru groszy na przyjemności.
Mason zdiagnozował przyczynę tego stanu. Według niego odpowiada za niego niesamowita wprost w Legii selekcja negatywna. Zniechęcanie najlepszych żołnierzy czy kandydatów do osławionego Białego Kepi (którym w swej skromności jest oczywiście Autor) przez ograniczoną czy zawistną kadrę, pragnącą jedynie zachować status quo.
Jednak ostatnie słowa Masona zdają się nieco przeczyć tej czarnej legendzie. Na ostatniej zbiórce usłyszał wraz z innymi odchodzącymi – Pamiętające, że jesteście legionistami! I on zapamiętał…