Dariusz Domagalski: „Jestem pasjonatem historii”
Ewa Iwaniec: Który okres średniowiecza bardziej cię interesuje – tak zwane wczesne, czy może późne? Tematyka twoich powieści wskazuje raczej na to drugie, natomiast na stronie Fabryki Słów można przeczytać o tobie: „Wiking nie mogący żyć bez morza i wiatru”, co sugeruje, że bliższe jest ci jednak średniowiecze wczesne. Jak jest naprawdę?
Dariusz Domagalski: Jestem pasjonatem historii w sensie ogólnym, ale w szczególności pasjonuje mnie średniowiecze i starożytność – marzy mi się napisanie trylogii opisującej wojny punickie. Jednak ciekawi mnie również okres wojen napoleońskich i wszelkie działania wojenne na morzu.
Jeśli zaś chodzi o wpis na stronie wydawnictwa, łatwo można go wytłumaczyć. Po pierwsze, mieszkam nad morzem, jestem żeglarzem i bliskie memu sercu są klimaty wikińskie. Po drugie, najpierw debiutowałem jako scenarzysta komiksów o zwariowanym jarlu i jego hirdzie wikingów, ukazujących się na łamach miesięcznika Science Fiction Fantasy i Horror. Była to groteska zabarwiona postmodernizmem, w której wraz z grafikiem Tomisławem Kucharzakiem przedstawialiśmy współczesne zagadnienia widziane oczami barbarzyńskiego wikinga.
Po czterech latach zbierania bibliografii i pracy nad cyklem krzyżackim, a także zbiorem opowiadań, który ukaże się w następnym roku („Niechaj cisza wznieci wojnę”) i będzie uzupełniał zawarte w trylogii wątki, mogę powiedzieć, że najlepiej czuję się w okresie grunwaldzkim. Ale kto wie, co będzie dalej?
Dlaczego łączysz kabałę z Grunwaldem? Skąd taka koncepcja?
Zaczęło się od jakiegoś shorta pisanego na konkurs, w którym trzeba było spełnić pewne założenia. Ja wpadłem na pomysł, żeby połączyć sefiry z Grunwaldem. Najpierw powstało to krótkie opowiadanie, ale potem uświadomiłem sobie, że z tego może wyjść naprawdę świetna historia. Postanowiłem więc sobie, że napiszę powieść fantasy z elementami historii, która skończy się na bitwie pod Grunwaldem, tak jak skończył swoją powieść Sienkiewicz. Ale potem ktoś podpowiedział mi, żeby iść dalej, bo przecież Grunwald to nie koniec, jest jeszcze Koronowo. Zacząłem studiować tę historię i kiedy się w nią zagłębiłem, uprzytomniłem sobie, że nie mogę napisać jednej powieści, że muszę opisać to rzetelnie. I stąd trzy tomy.
Pasjonuje cię wschodnia mistyka? Cały cykl krzyżacki jest nią przesiąknięty, w kolejnej książce też wykorzystujesz takie motywy.
To prawda. Pasjonuje mnie mistyka sama w sobie, a także filozofia Wschodu. Szczególnie pierwsza część trylogii, „Delikatne uderzenie pioruna”, jest przesycona taoizmem i ezoteryzmem, chociaż w powieści tego nie definiuję.
„Cherem”, nad którym obecnie pracuję, też nie będzie wolny od mistyki, bowiem na warsztat biorę tajemnice „Starego Testamentu”. Będzie to opowieść o konflikcie między ludem Kanaan i plemionami hebrajskimi, a jej głównym wątkiem będzie walka pomiędzy kapłanami kananejskiego boga urodzaju Baala i dwoma aniołami śmierci zesłanymi przez Jahwe – tymi samymi, którzy dokonali mordu w Sodomie i Gomorze. Walka trwająca od tysiącleci, od starożytności aż do czasów nam współczesnych. W książce znajdą się liczne retrospekcje dotyczące starożytnego Wschodu, oczywiście będzie też sporo tajemnic, sensacji, kryminału i horroru. Można powiedzieć, że będzie to swoiste połączenie Domagalskiego, Browna i Larssona.
Czy pomysł, by umieścić w powieści również asasynów, ma związek z tym, że są oni ostatnio bardzo popularni w popkulturze?
A są? [śmiech] Wychowany na książkach Waltera Scotta oraz opowieściach o templariuszach i ich związkach z tajemniczym Starcem z Gór [Raszidem ad-Din Sinanem, przywódcą asasynów – red.], musiałem dać upust swoim fascynacjom. Asasyni korespondują w pewnym stopniu z mistyką Bliskiego Wschodu, a zatem i z kabałą. Postanowiłem wrzucić ich do wspólnego kotła z wielką wojną z zakonem krzyżackim również z powodu ich swoistego magnetyzmu, który powoduje, że wciąż elektryzują wyobraźnię czytelników.
Dlaczego głównym bohaterem twojego cyklu jest Burgundczyk, a nie rycerz z Małopolski, Wielkopolski lub Mazowsza?
Po kilku latach od rozpoczęcia prac nad cyklem trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Może dlatego, że pierwotnie książka miała być tylko jedna, nastawiona bardziej na fantasy niż historię i taki bohater byłby bardziej nośny od jakiegoś Zbyszka. Później, gdy coraz bardziej zagłębiałem się w źródła i cykl nabierał historycznej głębi, narodowość Dagoberta była mi nawet na rękę, gdyż kontrastował on z resztą polskich rycerzy. Ponadto, dzięki wprowadzeniu Burgundczyka mogłem nakreślić sytuację na dworze francuskim, machinacje polityczne w zachodniej Europie, a także przedstawić etos rycerski, który w tym regionie był niezwykle silny.
Poza Dagobertem w cyklu pojawia się też wiele innych ciekawych postaci. Na przykład niejaki Piotr des Ruaux. Jaką rolę pełni?
Piotr jest reprezentantem rycerskich cnót i ideałów. Właściwie trzyma się ich aż za bardzo. Ten lazarysta jest jakby starszym bratem głównego bohatera, Dagoberta z Saint-Amand, a nawet jego przewodnikiem. Pozwala na pokazanie tego starego stylu rycerskiego, podczas gdy Dagobert – dla kontrastu – myśli już nowocześnie. Zdaje sobie sprawę z przemian jakie niedługo nastąpią.
Który z bohaterów twojej trylogii jest Ci najbliższy? A może któregoś z nich nie lubisz?
To nie jest tak, że darzę sympatią albo antypatią wykreowane przez siebie postacie. Co prawda w pozytywnym świetle przedstawiam bohaterów walczących po prawej stronie Drzewa Życia, lecz wynika to ze spaczenia, które nastąpiło po jego lewej. Czytając między wierszami, można się na przykład dowiedzieć, że wspaniały i mądry król Jagiełło odsuwa od siebie swoją żonę, Annę Cylejską, Dobiesław z Oleśnicy jest świrem pragnącym tylko wojny, a Jakub z Kobylan – egoistą, który zrobi wszystko dla królewskiej łaski.
Wracając jednak do pytania. Na pewno darzę sympatią lazarystę Piotra des Ruaux, który idee rycerskie łączy z miłosierdziem emanacji Chesed [jedna z dziesięciu sefirot w kabalistycznym Drzewie Życia – red.] i w pierwszym tomie jawi się jako starszy brat, nauczyciel i mentor Dagoberta. Bardzo lubię postać wspomnianej wyżej Anny Cylejskiej – nieszczęśliwej, szpetnej królowej szukającej miłości i czułości w ramionach kochanka. Życzliwością darzę też Mikołaja z Ryńska, Jakuba z Kobylan, no i oczywiście tajemniczą Aine. Moja znajoma żartuje, że za jej postać powinienem dostać jakąś nagrodę od feministek. Antypatię odczuwam jedynie do Henryka von Plauena, ale o to nie trudno, jeśli się zna jego dokonania z okresu po objęciu przezeń urzędu wielkiego mistrza.
Opisujesz bitwę pod Grunwaldem w sposób bardzo podobny do Długosza. Powtarzasz za nim między innymi opowieść o tym, jak na tarczy księżyca przed bitwą ukazał się król walczący z mnichem.
Opis bitwy rzeczywiście oparty jest przede wszystkim na Długoszu – z różnych względów nie ufam kronikom niemieckim. Poza Długoszem za podstawę posłużyły mi prace naszych polskich badaczy – Kuczyńskiego, który zrobił naprawdę świetną robotę i Nadolskiego, który to jeszcze dopracował i poprawił.
Jak oceniasz stan wiedzy historycznej twoich czytelników?
Właściwie jest on marny. Dzisiaj na przykład podszedł do mnie czytelnik i powiedział: Ja dowiedziałem się o bitwie pod Koronowem z twojego felietonu w „Science Fiction Fantasy i Horror”. Nawet dorośli Polacy, którzy byli na obchodach 600-lecia bitwy pod Grunwaldem, myślą, że spotkali się Krzyżacy i Polacy, potłukli się, Polacy wygrali i to był koniec wojny. Nie wiedzą nawet, co to był za konflikt. Niektórzy słyszeli coś o oblężeniu Malborka, ale o Koronowie mało kto pamięta.
Mam nadzieję, że to się zmieni. Choćby dzięki konwentom takim jak Coperniconkonwencie Copernicon 2010, w programie którego znalazły się m.in. prelekcje na tematy historyczne. "]. Może ci, którzy przyszli na moją prelekcję, coś z niej zapamiętają, może moja opowieść zasiała w nich ziarno zainteresowania.
***
Zobacz też:
- „Copernicon 2010” – festiwal fantastyczny z dużą dawką historii (minirelacja z imprezy)
- „Czytam bardzo selektywnie…” - wywiad z Eugeniuszem Dębskim
Redakcja: Roman Sidorski
Korekta: Justyna Piątek