Daniel Kowalczuk – „Katanga 1960–1963” – recenzja i ocena
Daniel Kowalczuk – „Katanga 1960–1963” – recenzja i ocena
Nie ukrywajmy, nie jest to książka, która do cna wyczerpuje temat. Niestety w grę wchodzi zbyt wiele wątków czy zwrotów akcji, aby w pełni pokazać istnienie nieuznawanego przez nikogo państwa o nazwie Katanga. A także problemów, jakie światu swoim istnieniem ten kraj przysporzył. Stąd traktujmy tę książkę jako wstęp do dalszych poszukiwań, a nie pracę wyczerpującą temat.
Autor we wstępie zaznacza, że dokonał kwerendy na potrzeby recenzowanego HaBeka, jednak pierwszy rzut oka na bibliografię pokazuje, że autor oparł się o kilkanaście opracowań oraz sprawdzone strony internetowe. Brak jest źródeł (no tu by się bardziej przydały np. dokumenty ONZ, ale nie oszukujmy się – nie jest łatwo do nich dotrzeć). Generalnie dobór materiałów można uznać za dobry, jeśli mówimy o książce popularnonaukowej.
Aczkolwiek żałuję, że autor nie zajrzał do innych pamiętników Szalonego Mike’a Hoare’a dostępnych i wydanych w Polsce. Nie do końca rozumiem ominięcie wydanej kilka lat temu w Polsce książki Declana Powera „Oblężenie Jadotville”. Choć traktuje ona o epizodzie walk z katangijską secesją, znajduje się tam wiele ciekawych informacji odnośnie działań ONZ u progu interwencji błękitnych hełmów w Afryce.
Nie zmienia to faktu, że sam HaBek mieści się w standardach serii i jest przede wszystkim bardzo dobrze napisany. Prawie 300 stron zapełnione jest bardzo dobrze podanymi podstawowymi informacjami na temat tragicznej historii Konga. Zaczynamy oczywiście od słynnej „inwestycji” króla Leopolda II, który pozostawił po sobie krew, pot i łzy… z naciskiem na to pierwsze. Ta tragiczna historia jest punktem wyjścia dla tragedii Konga. Otóż jego bogactwa naturalne stały zarzewiem jego tragedii.
Kowalczuk słusznie punktuje iście kolonialny styl zarządzania przez Belgów oraz ich ślepotę na agonię kolonializmu po II wojnie światowej. Nagłe „porzucenie” Konga przez metropolię było działaniem na zminimalizowanie strat i wyciągnięcia jak największych korzyści. Autor sprawnie przedstawia brak przygotowania Kongijczyków do zapanowania nad chaosem poniepodległościowym. Jednak nie obwinia tutaj całkowicie wielkiego kapitału górniczego. Secesję Katangi uważa raczej za wypadkową kilku różnych czynników.
Same działania militarne są opisane dość pobieżnie. Wiadomo, że w tym czasie odbywała się mieszanka rokowań i walk, jednak operacje militarne (zwłaszcza słynne oblężenie Jadotville, operacja „Mrohdor”, czy ostateczna likwidacja Katangi) są mimo wszystko zbyt ogólne, aczkolwiek dobrze przedstawione. Dużego plusa zdobywają opisy lotnictwa katangijskiego oraz wojsk lądowych. Brakuje mi jednak podobnych opisów poszczególnych kontyngentów narodowościowych ONZ. A to jest czas powolnej przemiany wojsk z II wojny po współczesność.
Kowalczuk jednocześnie stara się zmierzyć z różnego rodzaju legendami tego konfliktu, z katastrofą samolotu Sekretarza Generalnego ONZ na czele. Poznamy też losy naszego Jana Zumbacha, a także całej plejady najemników, „Żołnierzy Fortuny”, „Psów Wojny” czy „Dzikich Gęsi”, jak to mawiają Irlandczycy. Ciekawa jest próba zbudowania wykazu najemników katangijskich. Ale jednocześnie brakuje mi takiego ordre de bataille wojsk ONZ.
Niezależnie od powyższych uwag, mamy przed sobą ciekawy, napisany żywym językiem przyczynek do historii Konga w postaci jednego z najsłynniejszych wydarzeń w jego historii. Zapraszam do lektury!