Daniel Gazda: Zajęcie Wej otworzyło oczy Rzymianom. W V/IV wieku p.n.e. narodził się imperializm rzymski
Magdalena Mikrut-Majeranek: Weje to jedno z ważnych etruskich miast-państw, a zarazem temat Pana najnowszej książki. Na swoim koncie ma Pan już kilkanaście publikacji historycznych, ale jest Pan też archeologiem, zatem z pewnością opisywane w publikacji rejony nie są Panu obce?
Daniel Gazda: Jestem archeologiem i brałem udział oraz prowadziłem badania w różnych rejonach basenu Morza Śródziemnego, ale głównie w dolinie Nilu, czyli w Egipcie i w Sudanie. Jeśli chodzi o Italię, to zacząłem się nią interesować już na studiach, ale los mnie rzucił zawodowo w inne rejony. Napisałem 13 książek, a pierwsze z nich zostały poświęcone właśnie dziejom Starożytnego Rzymu min. „Wojny Domowe w Imperium Rzymskim”, „Adrianopol 378. Rzeka Frigidus 394”, „Armie świata antycznego. Cesarstwo rzymskie i barbarzyńcy” czy „Pola Katalaunijskie 451. Z kolei zawodowo zacząłem się zajmować okresem późnego antyku i wczesnym średniowieczem, a następnie tzw. wiekami ciemnymi, czyli okresem między 4 a 9 wiekiem p.n.e w dziejach Doliny Nilu. Wtedy powstał pomysł na napisanie książek m.in. pt. „Podbój Egiptu przez Kusz i Asyrię” czy „Memfis 728 rok p.n.e.”.
W swoich książkach porusza Pan rozmaite tematy.
Tak. Nie koncentruję się na jednym, wąskim temacie. Życie zmuszało mnie do tego, żeby zajmować się wieloma sprawami – także archeologią Polski.
Ale Pana „konikiem” jest powstanie Mahdiego?
Tak jak każdy przeczytałem kiedyś „W pustyni i w puszczy”, a kiedy pojechałem do Sudanu, okazało się, że zderzenie moich wyobrażeń na temat tego obszaru z rzeczywistością sudańską było zupełnie inne niż w książce. Pierwsza napisana przeze mnie książka dotyczyła właśnie wspomnianego powstania Mahdiego („Powstanie Mahdiego 1881-1899”). Temat ten rozwijałem dalej w dwóch kolejnych książkach i artykule.
A dlaczego zdecydował się Pan opisać Weje?
Jeśli chodzi o Weje, to temat, który zrodził się podczas dyskusji z moimi studentami. Podczas wykopalisk mocno współpracuję z wolontariuszami, czyli uczniami liceów i studentami, którzy uczestniczą w moich badaniach. Wielokrotnie mówili, że brakuje na polskim rynku wydawniczym książek, które popularyzują tematy związane z historią starożytną. Brak ten doskwiera szczególnie jeśli chodzi o książki dotyczące początków republiki rzymskiej. Jest ich niewiele, a większość to specjalistyczne pozycje przeznaczone dla wąskiego grona naukowców. Stąd wziął się pomysł pisania książek dla tzw. szerokiego grona odbiorców, a „Weje” są właśnie taką książką, która nie miała trafić jedynie do specjalistów, ale do czytelników zwykłych.
Tym samym stara się Pan uzupełniać białe plamy. Kiedy faktycznie przeczeszemy archiwa okaże się, że ogólnodostępnych dla laików informacji dotyczących historii militarnej miasta Weje jest mało.
To specyficzna sytuacja. Na świecie ukazuje się mało książek dotyczących dziejów militarnych wczesnej republiki rzymskiej jak i Etrusków, a te które są, to prace naukowe opisujące dzieje Wejów jako jeden z wielu tematów. Nie ma żadnej monografii popularyzującej dzieje pierwszego etapu konfliktu rzymsko-etruskiego. Bellona wydała jednak publikację „Kyme 474 p.n.e.” autorstwa Marty Korczyńskiej-Zdąbłarz, jednakże ta dotyczy bitwy stoczonej na wodach Zatoki Neapolitańskiej w 474 roku p.n.e., a w starciu wzięli udział greccy koloniści oraz Etruskowie.
Z kolei walki o Weje toczyli zamieszkujący je Etruskowie z Rzymianami. W publikacji wskazuje Pan, że właśnie wspomniani Etruskowie, zamieszkujący terytorium Etrurii właściwej, stanowili jeden z najbardziej zagadkowych ludów starożytnej Europy. Co o nim wiemy i dlaczego tak mało?
Faktycznie, wiemy o nich mało. Nie wiemy na przykład skąd pochodzili. Jest oczywiście kilka teorii dotyczących genezy ich pochodzenia. Jedni mówią, że przybyli z Lidii, drudzy, że z Azji Mniejszej, a jeszcze inni uważają, że to są tzw. Ludy Morza, które walczyły z Egiptem i, że są odłamem Filistynów. Powstało wiele teorii na ten temat, a wśród nich funkcjonuje także teoria autochtoniczna zakładająca, że to lud villanowiański. Mieli specyficzną strukturę społeczną, która wyróżniała ich na tle pozostałych ludów, ale w zasadzie nie wiemy nic o ich początkach.
We Włoszech od XVIII wieku prowadzone są duże wykopaliska grobowców, które mają na celu poznanie ich historii. Sprawy nie ułatwia fakt, że nie znamy ich języka. Do dziś nie został on odczytany, choć wielokrotnie próbowano. Udało się rozszyfrować jedynie poszczególne słowa, zdania, liczby, ale język jako całość nie - to jeden z nielicznych przykładów na świecie.
W książce „Weje 405-396 p.n.e.” opisuje Pan trzy kampanie wojenne, jakie w latach 482–394 p.n.e. toczyła republika rzymska z Wejami i ich sojusznikami. Jaka jest geneza konfliktu pomiędzy Rzymem a Wejami? Dlaczego Rzymianie zdecydowali się je zaatakować?
Te dwa miasta egzystowały obok siebie. Były położone w odległości 16,5 km, a oddzielał je Tyber. Powód konfliktu był prozaiczny, czyli gospodarka. Obok siebie nie mogą funkcjonować dwa prężnie rozwijające się miasta, które gospodarczo ze sobą konkurują. W pewnym momencie ta konkurencja i napięcie istniejące między konkurentami musi doprowadzić do wojny, zwłaszcza, że u ujścia Tybru znajdowały się saliny, czyli pokłady soli, a sól w tamtym czasie była bardzo droga. Weje czerpały swoje dochody z salin. Etruskowie eksportowali sól w różne rejony Morza Śródziemnego. Dzięki temu było to bardzo bogate miasto. Prowadziła z niego Via Salaria, czyli droga solna na południe Italii, która m.in. przechodziła przez Fidenae (dziś Borgata Fidene), leżące na północ od Rzymu, dlatego też Rzymianie za wszelką cenę chcieli zająć tę miejscowość, ale w początkowej fazie konfliktu im się to nie udało.
Zainteresował Was ten temat? Koniecznie sięgnijcie po książkę pod redakcją Daniela Gazdy „Weje 405-396 p.n.e.”!
Można powiedzieć, że to saliny i sprawy gospodarcze były głównym powodem konfliktu. Wojna etrusko-rzymska zaczęła się od próby przejęcia salin przez Rzym. Na początku szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę rzymską, raz na etruską - różnym szczęściem, ale po drugiej wojnie Rzymianie zaczęli przejmować dominację. Trzecia wojna doprowadziła do całkowitego zajęcia Wej i przejęcia salin. Dzięki temu Rzym miał mnóstwo pieniędzy i sukcesywnie budował swoją potęgę, która została ufundowana na soli i niewolnikach.
Weje to jedno z najważniejszych miast etruskich. Czy można powiedzieć, że zajęcie tego ośrodka miało wpływ na morale Rzymian?
Tak, zajęcie Wej otworzyło oczy Rzymianom. W V/IV wieku p.n.e. narodził się imperializm rzymski. Rzymianie stwierdzili wówczas, że prowadzenie wojen skutkuje tym, że można się bardzo łatwo wzbogacić i zapewnić sobie stały dopływ pieniędzy i niewolników. Dlatego też Rzym nigdy nie przerywał wojen, pomimo że niejednokrotnie odnosił porażki. Rzymianie uznali, że na przemocy można zbudować imperium. Zaczęli zagarniać nowe tereny, szukając różnych pretekstów do wojny, która była wówczas świętym rytuałem. Nie wolno jej było rozpoczynać bez pretekstu. Nie można było najechać na czyjś kraj bez powodu, dlatego wymyślano różne preteksty.
Pozostając w tematyce związanej z rytualizacją i sakralizacją życia wiążącą się z wojną, warto powiedzieć kilka słów o różnych rytuałach wojennych i praktykach magicznych. Które z nich należało wykonać, gotując się do boju? Jakie miały symboliczne znaczenie?
Rytuały były specyficzne. Żeby rozpocząć wojnę, należało otworzyć wrota Janusa, czyli słynnej świątyni należącej do jednego z najważniejszych bóstw staroitalskich czczonych w starożytnym Rzymie. Trzeba było doprowadzić do tzw. świętego wypowiedzenia wojny, czyli aktu ius fetiale, czyli rzucenia oszczepu w terytorium wroga. Do tego był potrzebny pretekst. Mogło być nim np. zamordowanie posłów - jak stało się w przypadku wojny z Etruskami. Posłowie zostali zamordowani, co spowodowało rozpoczęcie wojny.
Wróżono przed każdą bitwą czy działaniami zbrojnymi, starając się uzyskać informacje o możliwym wyniku starcia. Jeżeli wróżba była negatywna, to osłabiało morale wojska. Ważne było też przejęcie lub uzyskanie przychylności bóstw opiekuńczych np. obleganego miasta. Trzeba było wyprowadzić bóstwo opiekujące się danym ośrodkiem z obleganego miasta. Stosowano rozmaite rytuały, aby przeszło ono na stronę Rzymian. Oblegający prosili je, żeby brało udział w wojnie po ich stronie. W wielu książkach opisujących kwestie militarne aspekt rytuałów wojennych jest pomijany. Jednakże akty magiczne były nierozerwalnie związane z wojną. Aspekt ten miał niesamowity wpływ na kampanie wojenne w starożytności.
W czasie walki o Weje miało miejsce pewne ciekawe zjawisko związane z Jeziorem Albańskim, które podniosło znacznie swój poziom bez widocznego powodu. Woda w jeziorze ciągle się podnosiła, aż wylała się w stronę morza, zalewając po drodze pola i sady. Wierzono wówczas, że wróży to rychłe zwycięstwo Rzymian.
Tak, to była wróżba, a Rzymianie czekali aż się spełni. O tym wydarzeniu rozprawiano w całym państwie rzymskim i co za tym idzie także w obozie pod Wejami. Jeden z żołnierzy w tym obozie, jak to często bywało w tamtej epoce, zawarł znajomość z Etruskiem, który umiał tłumaczyć zjawiska wieszcze. Powiedział on Rzymianinowi:
„Gdy woda albańska wzbierze, wtedy jeżeli Rzymianie według przepisu ją odprowadzą, możliwe jest zwycięstwo nad Wejentami; dopóki to się nie stanie, bogowie nie opuszczą miasta Wejów”.
Rzymianie poradzili się wyroczni delfickiej, która podpowiedziała im, żeby sprowadzić nadmiar wody z jeziora kanałami na pola, tak aby ziemia ją wchłonęła, oraz przywrócić zaniedbane przez nich Latyńskie Święta. Powiedziała im też, że po wykonaniu tych zaleceń mogą szturmować Weje, które niebawem zdobędą.
Co ciekawe, faktycznie woda w Jeziorze Albańskim podniosła się. Zaświadczają o tym inne źródła. Historycy jak Dionizjusz z Halikarnasu, Tytus Liwiusz oraz Plutarch z Cheronei opisywali te wydarzenia, troszkę dopisując swoich komentarzy, czy tekst ubarwiając, ale zawsze kryło się w nich ziarnko prawdy.
Kiedyś historycy pomijali te aspekty, ale od niedawna znowu obserwujemy nawrót do pisania o nich. Dzieje się tak głównie za sprawą odkryć archeologicznych, które potwierdzają teksty Liwiusza czy Dionizjusza. Mało tego, nawet nazwiska opisane w wydarzeniach z V czy VI wieku pojawiają się na stellach nagrobnych odkrywanych przez archeologów.
Zainteresował Was ten temat? Koniecznie sięgnijcie po książkę pod redakcją Daniela Gazdy „Weje 405-396 p.n.e.”!
Jednym słowem Rzymianie wywróżyli zwycięstwo.
Tak jest.
Przykładów wskazujących na silną wiarę we wróżby było więcej. Wódz Kamillus rzucił na rzymską republikę pewną klątwę. Jaką? Spełniła się?
Częściowo tak. Kamillus rzucił klątwę, aby republika bardzo szybko poczuła jego brak, ponieważ udał się na dobrowolne wygnanie. I rzeczywiście Rzymian najechali przecież Celtowie. Wątek celtycki jest bardzo ciekawy w historiografii. Warto byłoby napisać osobną książkę o bitwie nad rzeką Alią. To starcie zbrojne miało miejsce w roku 390 p.n.e. w trakcie wojny Rzymian z Celtami (390 p.n.e.–387 p.n.e.). Przez ponad 100 lat Celtowie zagrażali Rzymowi, wisząc nad nim niczym miecz katowski. Rzymianie pokonali ich dopiero w 225 r. p.n.e. podczas bitwy pod Telamonem, co pozwoliło Rzymianom na rozpoczęcie podboju Niziny Padańskiej. Ta bitwa złamała potęgę Celtów.
Życie żołnierza w starożytności nie należało do najłatwiejszych. Żołd dla armii wprowadzono dopiero w 403 roku p.n.e., a jak sytuacja wyglądała wcześniej?
Wprowadzenie żołdu, stypendium, dla rzymskiej armii miało miejsce dopiero w 403 roku p.n.e. Do tej pory żołnierze prowadzili wojnę poza granicami państwa od marca do października, a ze względu na to, że część z nich była rolnikami, wracali na żniwa do domu. Uniemożliwiało to prowadzenie ciągłych działań wojennych.
U Etrusków patron rodu musiał zapewnić broń dla wojska swojego rodu, którą przechowywał w swoim magazynie, podczas wojny rozdawał ją. Broń była wówczas bardzo droga. Jeden miecz można było wymienić na jednego lub nawet dwa woły. Niektórzy żołnierze mogli mieć u siebie broń, aczkolwiek nie mogli zabierać z pola bitwy wszystkiego, co chcieli. Łup był wspólny. Skrupulatnie rozdzielano go między żołnierzy biorących udział w wojnie. Część szła do skarbu miasta, czy rodu, a reszta była rozdzielana między biorących udział w wyprawie. Im wyższy ktoś miał status, tym większy otrzymywał łup.
W Rzymie tylko arystokracja jeździła konno, bo było ją stać na utrzymanie konia. Przeciętny żołnierz nie mógł przeskoczyć do innej klasy. W starożytnym Rzymie w V wieku toczono wojny klasowe, wybuchały bunty, torpedowano kampanie wojenne, a u podłoża tego wszystkiego leżał właśnie konflikt klasowy między arystokracją a plebejuszami.
U Etrusków sytuacja była bardziej skomplikowana. Funkcjonował tu system klanowy. Funkcjonował konglomerat kilkunastu państw-miast, które się nigdy nie zjednoczyły, współpracowały ze sobą, ale nigdy nie wystąpiły jako całość.
Podczas tytułowej bitwy doszło jeszcze do jednego ważnego wydarzenia. Wejenci wybrali nowego króla, ale ten nie był szczególnie poważany. Jak wyglądała sprawa wyboru władcy i jakie miał on prerogatywy?
Weje miały króla i było to jedno z nielicznych miast etruskich, w którym król rządził jeszcze pod koniec V wieku p.n.e. Inne państwa-miasta etruskie patrzyły na to krzywo. W większości państw funkcjonowały republiki oligarchiczne, czyli rządziła arystokracja, a rody wybierały spośród siebie tzw. zilaka, który im przewodniczył.
Na przełomie V i IV wieku p.n.e. Rzym był zdecydowanie silniejszy od Wej. W związku z tym, żeby przetrwać, Etruskowie musieli się skonsolidować i uczynili to wokół króla, który jednak nie cieszył się dobrą opinią. Popełniał liczne nadużycia, ale spajał mieszkańców w obliczu zagrożenia i konfliktu z Rzymem. Aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że opieramy się na źródłach rzymskich, które niekoniecznie przedstawiały Etrusków w dobrym świetle. To byli wrogowie. A jaka była prawda? Tego nie wiemy. Znamy jedynie finał wojny i wiemy, że Etruskowie zostali podbici.
Jakie były konsekwencje tytułowej bitwy?
Miasto zostało zajęte. Ci, którzy nie zginęli na polu bitwy, zostali sprzedani do niewoli. W mieście kryły się olbrzymie skarby. Wartościowe przedmioty, meble, wszystko zostało wywiezione do Rzymu. Domy zostały ogołocone. Niektórzy mieszkańcy zostali w mieście, ponieważ musieli pracować dla nowych zdobywców. Po rzymskim podboju w Wejach osiedliła się też niewielka grupa ludności rzymskiej. Źródła donoszą, że łupy były tak wielkie, że starczyły na utrzymanie jednego albo nawet dwóch pokoleń Rzymian. Etruskie miasto upadło jednak całkowicie.
Czy po mieście zostały jakieś pozostałości?
Tak. Weje składały się z dwóch części – Akropolu górnego i miasta. Od wielu lat prowadzone są tam wykopaliska. Miasto jest systematycznie odkrywane. Wiadomo, że miało potężne mury obronne i było położone na wzgórzu. Odkopano m.in. świątynię, kilka domów czy mury obronne. Jednakże należy pamiętać o tym, że etruskie miasto zostało zabudowane przez miasto rzymskie, które rozrosło się na tym terenie kilkaset lat później.
Na terenie starożytnych Wej mamy dziś park archeologiczny - Parco Archeologico di Veio. Można go zwiedzać, a jest sporo antycznych ruin do zobaczenia. Położone są w malowniczej dolinie, a wokół znajdują się wzgórza tufowe. U podnóża miasta znajdują się grobowce wykute w skale. To tam pochowano arystokrację Wej. Można tam łatwo dojechać z Rzymu, ponieważ ruiny znajdują się niemal na przedmieściach współczesnego Rzymu.
Zachęcamy zatem do lektury książki i wycieczki do parku archeologicznego. Dziękuję serdecznie za rozmowę!
Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Bellona.