Daleko od skryptorium – o książce XIX-wiecznej
Piękna średniowiecznych rękopisów nie trzeba nikomu przybliżać. Biblie, Mszały i modlitewniki, pisane starannie na białych jak śnieg pergaminach, iluminowane najprawdziwszym złotem i farbami utartymi z półszlachetnych kamieni, zachwycają bogactwem, zadziwiają misternością florystycznych wzorów i fantastycznymi kształtami miniaturowych bestii.
Zaskakujący jest przy tym wyjątkowo dobry stan zachowania pięćset, siedemset, a nawet tysiącletnich ksiąg. Jeśli nie trafiły w zawieruchę wojenną, ominęły je powodzie, pożary lub plaga zgłodniałych szczurów czy owadów, ich największym zniszczeniem jest najczęściej zwyczajne „zaczytanie”: ślady niezbyt czystych palców przewracających kolejne karty, pozaginane narożniki, przedarcia powstałe przez nieostrożność i plamy wosku, który skapnął nieuważnemu czytelnikowi ze stojącej przy manuskrypcie świecy. Natomiast nie straciły blasku liczące setki lat iluminacje, a podłoże pisarskie jest często zadziwiająco mocne i jasne.
Tymczasem młodzi krewniacy tych wiekowych ksiąg: druki, listy i dokumenty z XIX wieku, już teraz zachowani są w znacznie gorszym stanie. Jeśli przechowujemy w domu pamiątki z tego okresu lub jeśli w bibliotece natkniemy się na stuletnią książkę, możemy to bez trudu zaobserwować. Kruchy, czasem łamiący się przy najmniejszym zagięciu papier, pożółkły, a nawet zbrązowiały lub oszpecony licznymi rdzawymi plamami (zwanymi przez fachowców foxingiem), źle zachowane barwniki i atramenty: niektóre wyblakłe tak, że z trudem można dojrzeć pierwotną rycinę i rozczytać słowa, inne – przeciwnie – tak agresywne wobec papieru, że powodują wypadanie pojedynczych liter lub całych wyrazów.
Stulecie pary i elektryczności
Dlaczego tak się stało? Co takiego uczynił z książkami „wiek pary i elektryczności?” Czyżby stulecie, które przyniosło ludzkości tyle wspaniałych odkryć i wynalazków, zapomniało udoskonalić sztukę papierniczą i introligatorską?
Odpowiedź brzmi: wręcz przeciwnie! I to właśnie stało się przyczyną powolnego upadku rzemiosł związanych z tworzeniem książek, który trwał od początku wieku dziewiętnastego niemal po koniec wieku dwudziestego.
Zacznijmy od samego papieru. W Europie ten chiński wynalazek pojawił się już w wieku XII, a popularność zdobył w wieku XV. Cóż to był wtedy za wspaniały materiał! Wytworzony ze starannie wyselekcjonowanych szmat lnianych i konopnych, gotowanych najpierw z mlekiem wapiennym, co nadawało im odpowiednich właściwości chemicznych, by przetrwać stulecia. Następnie wygotowane materiały rozwłókniano tak długo, aż powstała masa papierowa – zawiesina włókienek w wodzie, z której następnie czerpalnik formował na sicie arkusze jasnego, wytrzymałego papieru, później jeszcze ręcznie starannie zaklejanego i gładzonego.
W młynie zajmującym się wytwarzaniem papieru pracowało w sumie nawet kilkanaście osób, co pozwalało uformować dziennie około 1500–2500 arkuszy.
Przez stulecia proces ten niewiele się zmieniał, aż do wieku XVIII, kiedy papieru zaczęło zwyczajnie brakować. Ręczne formowanie arkuszy stało się zbyt wolne, by zaspokajać rosnące zapotrzebowanie, nie starczało już także podstawowego surowca – szmat z których można by produkować papier.
Dokładnie na przełomie XVIII i XIX wieku dokonano rewolucyjnej przemiany w produkcji papieru: Francuz Mikołaj Ludwik Robert skonstruował pierwszą maszynę papierniczą. Urządzenie to pozwoliło po raz pierwszy uzyskać papierową wstęgę „bez końca”, co ogromnie przyspieszyło produkcję papieru.
Wynalazek maszyny pogłębił jednak palący problem braku surowca. Sytuacja była tak dramatyczna, że poszczególne państwa i miasta wydawały nawet specjalne edykty zabraniające wywozu szmat oraz owczych nóżek, z których przygotowywano klej zaklejający arkusze.
W rezultacie usiłowano produkować papier nawet z chmielu, pokrzyw, torfu lub słomy. Na drodze prób i błędów wprowadzano do produkcji przemysłowej coraz to nowe rozwiązania.
Jeszcze pod koniec XVIII wieku nauczono się bielić chlorem, dzięki czemu do wyrobu papieru można było stosować nawet szmaty silnie zabrudzone, złej jakości i kolorowe. Ponieważ nie było to rozwiązanie wystarczające, już od połowy XVIII wieku trwały eksperymenty nad wytworzeniem masy papierniczej z drewna. Udało się to jednak dopiero 100 lat później, w latach 40. XIX wieku. Początkowo drewno tylko rozwłókniano na mokro, tworząc tak zwany ścier drzewny. Około 10 lat później proces przygotowania masy papierniczej polegał już na rozgotowywaniu zrębków drewna przez działanie chemikaliami.
Zmieniono także sposób zaklejania papieru – zamiast ręcznego nanoszenia kleju zwierzęcego pędzlem, zaczęto do samej masy papierniczej dodawać klej kalafoniowy (na bazie żywicy z drzew iglastych). Jednak aby taki proces zaklejania był skuteczny, należało do kalafonii dodać szkodliwych dla trwałości papieru związków zawierających kwas siarkowy.
Opisane wyżej metody umożliwiały coraz tańszą i szybszą produkcję, jednak odbyło się to kosztem znacznego pogorszenia jakości papieru. Karty wytworzone z nieoczyszczonego ścieru drzewnego starzeją się bardzo szybko. Łatwo sobie również wyobrazić, co dzieje się z kartką papieru zanurzoną w kwasie siarkowym lub w roztworze chloru – po pewnym czasie może się po prostu rozpuścić. Podobny proces zachodzi w papierach dziewiętnastowiecznych – włókna, z których zrobiony jest papier, ulegają rozkładowi, zwłaszcza że związków siarki dodawano często o wiele za dużo, a wypłukiwano je bardzo niestarannie ze względu na chęć przyspieszenia produkcji. W efekcie niektóre XIX-wieczne książki rozpadały się w pył nawet po kilkunastu latach od momentu wydrukowania.
Nie tylko kwaśny papier
Oprócz opracowania mechanicznych sposobów otrzymywania papieru, udało się także wynaleźć zmechanizowane metody druku, a książek zaczęło przybywać w zastraszającym wręcz tempie. Pojawił się więc problem odpowiednio szybkiego łączenia kart w blok książki i jej oprawiania.
Tradycyjne zszywanie składek przez introligatora stało się zbyt wolne. Dlatego i na tym polu zaczęto szukać nowych rozwiązań. Niestety, najczęściej bardzo złych dla książki. To właśnie wtedy wymyślono bloki szyte drutem. Wprowadzono także na masową skalę książki o klejonych grzbietach, z których przy zbyt szerokim otworzeniu zaczynają wypadać kartki.
Problem pogorszenia jakości pojawił się także w przypadku skóry – podstawowego surowca, w jaki dawnych wiekach oblekano książki.
Dawniej wyprawa skóry zajmowała około dwóch tygodni, chociaż wyprodukowanie materiału wyjątkowo dobrej jakości mogło zabrać nawet kilka miesięcy. W XIX wieku zaczęto podejmować starania, aby okres ten skrócić do kilku dni. W tym celu do wielkich drewnianych bębnów, w których garbowano skórę, zaczęto dodawać tej samej substancji, co przy produkcji papieru – kwasu siarkowego. W efekcie skóry dziewiętnastowieczne starzeją się o wiele szybciej niż te z poprzednich stuleci. Konserwatorzy zabytków ukuli nawet specjalną nazwę na to zjawisko: jest to tak zwana czerwona zgnilizna – czyli samoistne niszczenie i kruszenie się lica skóry, która jednocześnie przybiera charakterystyczną, rdzawą barwę.
Niewiele zresztą książek oprawiano w XIX wieku w całości w skórę. Najtańsze wydawnictwa otrzymywały okładki kartonowe lub nawet ze zwykłego, cienkiego papieru. Jeśli używano skóry, to tylko na grzbietach i na narożnikach książek, resztę wyklejając mniej lub bardziej ozdobnym papierem – jest to tak zwana oprawa w półskórek. Częstszą praktyką było jednak zastosowanie na grzbietach i na narożnikach płótna – tworzono w ten sposób oprawy w półpłótno. Popularne były także oprawy w całości płócienne.
Wiek XIX to także wiek tworzenia imitacji. To wtedy wymyślono kaliko – rzadko tkane, mocno zagruntowane płótno imitujące skórę. Upadł kunszt złocenia oprawy i krawędzi książek złotem – nawet luksusowe wydawnictwa zaczęto zdobić folią metalową imitującą cenny kruszec.
Skutkiem wszystkich tych „udoskonaleń” są biblioteczne półki na całym świecie uginające się od zakwaszonych, rozpadających się w proch, niewłaściwie zszytych i pośpiesznie oprawionych książek z XIX wieku.
Papiery marmurkowe – chlubny wyjątek w zalewie tandety
Nieuczciwością byłoby jednak stwierdzić, że wiek XIX to jedynie czas upadku rzemiosł związanych z książką i papiernictwem.
Na koniec XVIII i na pierwszą połowę wieku XIX przypada w Europie rozkwit niezwykłej techniki zdobienia, szeroko wykorzystywanej w introligatorstwie. Mowa tu o marmoryzacji papieru – zwanej inaczej malowaniem obrazów na wodzie lub z turecka ebru.
Sztuka barwienia pojedynczych kart za pomocą farb pływających na powierzchni wody, tworzących formy przypominające powierzchnię marmuru, narodziła się na Dalekim Wschodzie. Najstarszy papier marmurkowy, który zachował się do naszych czasów, pochodzi z Japonii z 1112 roku. Niemal równocześnie lub tylko nieco później podobna technika rozwinęła się w Turcji i Persji. W regionie tym wykorzystywano unikatowość i niepowtarzalność wzorów papierów marmurkowych nie tylko w introligatorswie, kaligrafii i zdobnictwie, ale także aby uniemożliwić fałszerstwa ważnych dokumentów.
Niezwykle piękne i bogate tureckie papiery ebru stały się inspiracją dla europejskich wytworów w tej dziedzinie. Przyjmuje się, że sztuka ta pojawiła się w Europie około 1600 roku, choć później jeszcze przez długi czas sprowadzano także papiery z Bliskiego Wschodu.
Podstawowe zasady tworzenia papierów marmurkowych są banalnie proste: na wodzie lub na wodnym roztworze kleju nakrapia się kolorowe farby, które następnie odpowiednimi technikami formuje się w oczekiwany wzór. Po uzyskaniu żądanego efektu na powierzchnię kompozycji kładzie się arkusz papieru lub tkaniny, tak by odbił się na niej wytworzony wcześniej barwny układ. Uzyskanie zadowalających efektów jest jednak rezultatem długoletniego doświadczenia i zależy od rzeczy tak subtelnych, jak odpowiednia temperatura i wilgotność otoczenia, gęstość zastosowanego kleju, lepkość spoiwa w farbach i odpowiedni dobór takich pigmentów, które ze sobą nie antagonizują.
Wytwórcy papierów marmurkowych zazdrośnie pilnowali tajemnic swojej sztuki – zwłaszcza przed introligatorami, którzy z kolei przez dziesięciolecia starali się wykraść receptury i sposoby tworzenia drogich papierów ebru. Dopiero w końcu XIX wieku, gdy prawdziwe papiery marmurkowe zaczęły zanikać, wypierane przez tańsze, masowo produkowane arkusze galanteryjne, część twórców zdecydowała się zdradzić tajniki swojej pracy, strzeżonej przedtem przez pokolenia.
Marmurkowanie jako element zdobniczy w oprawie książki najwcześniej zaczęto stosować we Francji. Według tradycji pierwszy zastosował je introligator króla Ludwika XIII. Ale prawdziwy rozkwit wzorów marmurkowych nastąpił właśnie na przełomie XVIII i XIX wieku. O tym, jak bogata była inwencja tworzących te niezwykłe dzieła sztuki, niech świadczą ich baśniowe nazwy: „pawie oko”, „hiszpańskie fale”, „ptasie skrzydła”, „rybie ogony”. Przepiękne, kolorowe papiery wykorzystywano na wyklejki książek i jako materiał obleczeniowy w oprawach półskórkowych i półpłóciennych. Pojawiały się także jako zdobienie krawędzi całych bloków książkowych.
Obrazy „światłem malowane”
Nie zapomniano także o zdobieniu samych tekstów drukowanych. Wiek XIX przyniósł wiele nowych rozwiązań w tej dziedzinie. Wymienić należy tu choćby kilka z nich, takich jak pozwalające uzyskać niezwykle precyzyjny rezultat i znaczną liczbę odbitek drzeworyt sztorcowy i staloryt, a także litografię, dającą najrozmaitsze efekty artystyczne, pozwalającą między innymi imitować rysunek lub malarstwo.
Na kartach dziewiętnastowiecznych książek bardzo szybko zagościły też fotografie – pierwsze próby w tym zakresie podjęto już pięć lat po wynalezieniu pierwszych technik fotograficznych.
Niezwykły wynalazek rejestrowania obrazu z natury za pomocą światła datuje się na rok 1839, choć pierwsze eksperymenty w tej dziedzinie prowadzone były od lat 20. XIX wieku. Jednak to właśnie w roku 1839 po raz pierwszy zaprezentowano oficjalnie (niezależnie od siebie) dwie różne techniki fotograficzne, a ich twórców do dziś uznaje się za ojców fotografii.
Pierwszym z nich jest Francuz Louis Jacques Mandé Daguerre. Jego wynalazek opierał się na naświetlaniu pokrytych jodem blaszek miedzianych, wywoływanych potem w parach rtęci. Te fotografie nazwane zostały na cześć ich twórcy dagerotypami.
Wynalazek Daguerre’a pozwalał na otrzymanie tylko jednej, pozytywowej kopii zdjęcia, za to odwzorowanie fotografowanego przedmiotu było bardzo wierne. Metoda ta, mimo wysokich kosztów wyprodukowania zdjęcia, szybko zdobyła ogromną popularność – w 1849 roku w samym tylko Paryżu wykonano 100 tysięcy dagerotypów!
Z punktu widzenia historii książki większe znaczenie miała jednak kalotypia, metoda wynaleziona przez drugiego „ojca fotografii” – Brytyjczyka Williama Henry’ego Foxa Talbota.
W Królewskim Towarzystwie Naukowym w Londynie zaprezentował on metodę rejestracji obrazu, w której jako światłoczułego podłoża używano papieru najpierw nasyconego roztworem soli kuchennej, a następnie pokrytego azotanem srebra. Początkowo Talbot zaprezentował tak zwane „rysunki fotogeniczne”, czyli wykonane stykowo na papierze odbicia roślin, serwetek i piór. Jednak z biegiem lat udoskonalał swoją technikę, co pozwoliło na otrzymanie najpierw negatywowych fotografii budynków, martwych natur i postaci, a potem, na ich podstawie, dowolnej liczby pozytywowych odbitek wykonanych stykowo. Kolejnym udoskonaleniem, wprowadzonym już w latach 50. XIX wieku, było zastąpienie negatywów papierowych szklanymi, co pozwoliło na wyeliminowanie nieostrości konturów charakterystycznej dla pierwszych fotografii Talbota.
W 1844 roku Talbot podjął pracę nad pierwszym książkowym wydawnictwem ilustrowanym fotografiami wykonanymi w wynalezionej przez siebie technice. Chęć subskrypcji niezwykle drogiego, wielotomowego cyklu The Pencil of Nature zgłosiła między innymi królowa brytyjska. Po początkowym sukcesie przedsięwzięcie to straciło jednak zainteresowanie wielu kupujących: okazało się, że zamieszczone w książkach fotografie bardzo szybko ulegały blaknięciu.
To początkowe niepowodzenie nie zatrzymało poszukiwań innych rozwiązań pozwalających na reprodukowanie zdjęć w książkach i gazetach. Już wkrótce pojawiły się metody fotomechaniczne, umożliwiające reprodukowanie fotografii za pomocą technik graficznych. Początkowo po prostu żmudnie kopiowano fotografie na klocku drzeworytniczym, ale w tym przypadku efekt końcowy zależny był całkowicie od umiejętności rytownika. Jednak kolejne wynalazki, które pojawiały się od lat 60. XIX wieku, takie jak światłodruk i heliograwiura, pozwoliły przybliżyć druk do jakości oryginalnej fotografii.
Sąd nad dziewiętnastowieczna książką
Książce dziewiętnastowiecznej trudno równać się z iluminowanym rękopisem, nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że mimo wszystko jest ona na swój sposób wyjątkowa: tak jak złocone manuskrypty oddają ducha średniowiecznych skryptoriów, tak dziewiętnastowieczne druki są przedmiotami właściwymi swojej epoce.
Są efektem kultury, w której dominuje pęd do nowości, zwiększania efektywności, sięgania dalej i szybciej. Odrzucano stare, wypróbowane przez stulecia metody produkcji książek, by w zamian zastąpić je nowymi, bardziej zgodnymi z duchem wieku pary i elektryczności. Głód nowinek technicznych niósł ze sobą z jednej strony ryzyko katastroficznego wręcz spadku jakości, z drugiej zaś był motorem postępu. Gdyby nie determinacja Daguerre’a, Talbota i wielu innych wynalazców, zapewne nieprędko moglibyśmy się cieszyć tak niezwykłymi świadectwami historii, jakimi są fotografie.
Z punktu widzenia konserwatora zabytków trzeba jednak powiedzieć, że szaleńcza pogoń za nowością nie wyszła dziewiętnastowiecznym drukom na dobre. Nawet najstaranniejsze zabiegi chemiczne nie są w stanie zrekompensować złej jakości materiałów. Można jedynie reperować powstałe już szkody i przez odpowiednie przechowywanie starać się spowolnić zachodzące nieprzerwanie procesy starzenia.
Nie bądźmy jednak zbyt pochopni w ocenach: co zostanie po nas? Stosy płyt cd i dvd, których nie można odczytać już po kilku miesiącach niewłaściwego przechowywania?
Zaproszenie
Chętnych, by poznać fakty z historii książek, obejrzeć oryginalne dziewiętnastowieczne narzędzia i przedmioty związane z książką i sztuką na papierze, a także chcących stworzyć własne kompozycje w najstarszej technice fotograficznej i własne papiery marmurkowe, zapraszamy na warsztaty „Daleko od skryptorium”, które odbywają się w każdy weekend października w Klaudynówce przy Bibliotece Kórnickiej PAN w Kórniku pod Poznaniem.
Zajęcia odbywają się w każdą sobotę i niedzielę w godzinach 11.00–13.30. Adresowane są do szerokiego grona odbiorców – dzieci, młodzieży i dorosłych. Wstęp jest bezpłatny, jednak zalecana jest rezerwacja miejsc. Więcej informacji znajduje się na stronach Fundacji Zakłady Kórnickie.
Warsztaty powstały w ramach projektu „Najcenniejsze Klejnoty Kultury – Spotkania Kórnickie”, zorganizowanym przez Fundację Zakłady Kórnickie przy współpracy z Biblioteką Kórnicką, współfinansowanych z Wielkopolskiego Regionalnego Funduszu Operacyjnego na lata 2007–2013.
Bibliografia
- Józef Dąbrowski, Rękodzieło Papiernicze, Wydawnictwo Czasopism i Książek Technicznych Sigma Not Sp. z o.o., Warszawa 1991.
- Zenon Harasym, Stare Fotografie. Poradnik Kolekcjonera, Arkady, Warszawa 2005.
- Richard J. Wolfe, Marbled Paper: Its history, techniques and patterns: with special references to the relationship of marbling to bookbinding in Europe and the Western World, University of Pennsylvania Press, Philadelphia 1991.