Czym było powstanie tajpingów?
Ten tekst jest fragmentem książki Michaela Wooda „Chiny. Portret cywilizacji i ludu”.
W okolicy Nowego Roku 1843, zaledwie kilka miesięcy po chińskiej klęsce, której ukoronowaniem był traktat nankiński, Wei Yuan opublikował Traktat o królestwach żeglarskich – książkę o fundamentalnym znaczeniu dla współczesnych Chin. Frontyspis pokryty pismem pieczęciowym z epoki brązu świadczył o punkcie wyjścia – była nim lojalność wobec dynastii Zhou – jednak Wei przygotował tekst z perspektywy współczesnej odnowy Chin. Księga zawierała mapy świata w stylu europejskim i była pierwszym dziełem w dziejach Państwa Środka, w którym wzięto pod uwagę rosnącą potęgę państw zachodnich, ich dominację na morzach oraz coraz większe zagrożenie, jakie stanowiły dla Chin. Czerpiąc z pism Lina Zexu oraz wielu rozmów, w tym własnych konwersacji z Peterem Anstrutherem, Wei Yuan uzbierał tyle informacji na temat nowego zagrożenia, ile tylko zdołał. Jednym z powodów, dla których jego dzieło jest tak niezwykłe, był brak dostępu do źródeł.
Wei nie mógł wyjechać na Zachód i nie posługiwał się zachodnimi językami, a ponadto czuł na sobie sceptyczne spojrzenie konfucjańskich uczonych, którzy lekceważyli „studia nad barbarzyńcami” i wręcz nimi gardzili – mimo to stworzył pierwsze chińskie dzieło naukowe na temat zachodniego postępu technologicznego. Dzięki innowacyjnemu podejściu był w stanie opracować ogólny program „polityki zagranicznej” – program działań mający zintegrować wszystkie zakątki qingowskiego państwa od Pacyfiku po Azję Środkową. Wei przekonywał, że Chiny, które zawsze postrzegały się jako potęgę lądową, muszą przejąć kontrolę nad morzami leżącymi wzdłuż ich wschodniej granicy, inaczej nie ochronią się przed nękaniem ze strony Europejczyków. Jego zdaniem przejęcie wpływów i kontroli na wodach Azji Wschodniej było kwestią kluczową, zarówno jeśli chodzi o wewnętrzną ochronę państwa, jak i zabezpieczenie jego pozycji międzynarodowej. Sformułowana przez niego polityka miała dalekosiężne skutki: nawet dzisiejsze spory o chińskie wpływy w rejonie Morza Południowochińskiego można prześledzić aż do jego teorii.
Jednakże w centrum jego zapatrywań na wojnę opiumową tkwiły tradycyjne przekonania wyznawane przez reformatorów od czasów Akademii Donglin: polityczna stabilność może pochodzić wyłącznie z odnowionej siły wewnętrznej, rozpad zaś chińskiego ładu moralno-politycznego to zasadniczo skutek „problemów w ludzkich sercach”. Wei, jedna z najciekawszych postaci w nowożytnych dziejach Chin, wywarł głęboki wpływ na wszystkich późniejszych reformatorów. Jednakże jego próby ostrzeżenia inteligencji i mandarynów spełzły na niczym, gdy wybuchło powstanie tajpingów, które w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX wieku wstrząsnęło Chinami. Wei zrezygnował ze stanowiska rządowego i wstąpił do buddyjskiego klasztoru na brzegach Jeziora Zachodniego w Hangzhou, skąd w 1856 roku (rok przed śmiercią) oglądał, jak tajpingowie łupią miasto. Miał w sobie gwałtownego, pełnego złości ducha, z jego pism przebija natomiast poczucie schyłku, wspólne dla intelektualistów XIX stulecia:
Kiedy państwo jest bogate i silne, działa skutecznie. Gdy ma do czynienia ze zdrajcami, nie wytrwają w swej zdradzie; gdy zarządza wpływami z podatków, nie dochodzi do marnotrawstwa; gdy kupuje uzbrojenie, jest ono dobrej jakości; gdy organizuje armię, oddziały nie będą słabe. Czy w takiej sytuacji jest się czego lękać ze strony jakichkolwiek barbarzyńców?
Jednakże nawołując do umocnienia machiny państwowej, Wei nie mógł przewidzieć upadku dynastii. My również nie powinniśmy spoglądać na ten punkt w historii z perspektywy przyszłych wydarzeń, które są nam znane. W połowie lat czterdziestych XIX wieku, tuż po pierwszej wojnie opiumowej, gdy Chiny zawisły pomiędzy starym a nowym światem, pewien chińskojęzyczny misjonarz francuski, ojciec Gabet, który podróżował po kraju, był pod ogromnym wrażeniem tego, co w nim zobaczył – a zobaczył owoce dwustu lat qingowskich rządów.
Chińczycy zdołali utrzymać swoje imperium przez cztery tysiące lat. Już dawno temu posiedli wynalazki, do których Europejczycy dumnie rościli sobie prawo, mianowicie druk, proch strzelniczy, kompas, produkcję jedwabiu, system dziesiętny i wiele innych rzeczy. Mają oni starożytne dzieła klasyczne, pełne najgłębszej mądrości, i filozofię znacznie przewyższającą to, co działo się u nas w czasach antycznych. W przeciwieństwie do Europejczyków starczyło im też rozumu, aby faktycznie wdrożyć owe pradawne idee w praktykę rządzenia, co dowodzi ich inteligencji […]. Nie są chrześcijanami, a przecież mają szpitale dla sierot […] dla starych i schorowanych […] urzędy dobroczynne, gdzie zapewnia się pożywienie ubogim i lekarstwa chorym […]. Podróżni mogą swobodnie korzystać ze schronisk przy traktach. Kto ośmieli się twierdzić, że naród cechujący się tak oświeconym myśleniem, szczodrością i mądrością w czymkolwiek ustępuje nam, Europejczykom?
Powiat Taining leży na północy prowincji Fujian, niecałe pięćset kilometrów od morza, na wciąż mało zaludnionym, dzikim, górzystym terenie w pobliżu jeziora Dajin, gdzie lica kruszących się czerwonych urwisk, obrośniętych pradawnymi drzewami, poznaczone są jaskiniami i świątyniami taoistycznych pustelników. Aż do połowy XX wieku miejsce to było zupełnie odcięte, jakby znajdowało się w całkiem innym świecie niż pekińskie urzędy Rady Skarbu. Był to jeden z niezliczonych niewielkich obszarów, które w XIX wieku – gdy stary etos upadał, a lokalne społeczności czuły się coraz bardziej zdane na własny los – raz po raz ulegały nieładowi i niepokojom społecznym. „Powiat nasz leży pośród gór” – napisał miejscowy skryba latem 1841 roku.
Ziemia jest tutaj uboga, a ludzie żyją w niedostatku. Uciekają się do cesarza, by ich wsparł. Od dwustu lat nie dało się tutaj zebrać pełnego podatku od ziarna – nawet jeden raz na dziesięć. W ostatnich latach poborcy w ogóle zarzucili jakiekolwiek standardowe miary i dopuszczają się rażących nadużyć, zbierają podatki w kwotach znacznie przewyższających wytyczne i nic sobie z tego nie robią. Wszędzie szerzą się wymuszenia i oszustwa. Mieszkańcy miasteczka, nawet kapłani taoistyczni, znoszą nieustanne cierpienia z powodu ich okrutnych żądań.
Gdy nowy miejscowy urzędnik postawił się poborcom, nalegając, by stosowali sprawiedliwe i dokładne miary, w wiosce zapanowała radość: „Cały powiat ogarnęła wdzięczność: wszyscy czuli się tak, jak człowiek powieszony, gdy ktoś przetnie sznur”. Ludność upamiętniła tę historię na kamiennej steli, „aby wspomnienie cnót [urzędnika] przetrwało po wieki wieków” – i rzeczywiście pamięta się o nim do dzisiaj. Wielu było takich ludzi jak on, gdyż konfucjański etos, wpajany za pośrednictwem systemu egzaminów, wciąż żył i stanowił obowiązujący kodeks. Jednakże w doniesieniach, które spływały do rządów prowincji i które powielano w świeżo zakładanych gazetach, czuło się niepokój i stopniowo rosnące rozczarowanie. Z wielu wspólnot, jak Taining, dochodziły sygnały napięć: niepokoje społeczne, konflikty międzyklasowe, bandyci, piraci na wybrzeżu, a nawet prywatne armie najmowane przez gangsterów i potężne klany. Daje się z nich wyczytać skalę trudności, z jakimi wiązało się wdrażanie przepisów prawa na peryferiach państwa, którego ludność sięgała teraz czterystu milionów. Wierni konfucjańscy urzędnicy zmagali się z brakiem narzędzi i funduszy. Nękały ich te same stare problemy, co w dawnych dziejach Chin. Z dala od centrum największe, najstarsze i najludniejsze państwo na świecie nie było już w stanie się rządzić. Popadło w fatalną słabość. I właśnie w tym momencie doszło do pierwszego z trzech wielkich kryzysów, które miały obalić cesarstwo.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michaela Wooda „Chiny. Portret cywilizacji i ludu” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Michaela Wooda „Chiny. Portret cywilizacji i ludu”.
Tworzenie boskiego królestwa niebios: katastrofa Tajpingów
Problemy wyczuwalne nawet w maleńkim Tainingu dawały się we znaki w całych Chinach późnej dynastii Qing. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych XIX wieku pojawiły się nowe kłopoty. Ustępstwa po pierwszej wojnie opiumowej obnażyły przed światem słabość Chin, którą Macartney dojrzał już pięćdziesiąt lat wcześniej. Na prowincji, nawet w odizolowanych regionach, uciskane chłopstwo coraz częściej ulegało nowym ideom, ruchom millenarystycznym i przepowiedniom – niektóre z nich były zakorzenione w kulturze chińskiej, inne dopiero co się ukształtowały dzięki rosnącemu wpływowi zagranicznych misjonarzy.
Dawniej chińscy władcy często dopuszczali w kraju inne religie, o ile nie podważały one cesarskiego ładu ani tradycyjnej kultury. Teraz jednak zachodni misjonarze napływali do Chin przez nowe porty traktatowe, przynosząc ze sobą imperialistyczne założenia i przekonanie o wyższości nie tylko własnej cywilizacji, ale i religii. W latach czterdziestych zainspirowany przez nich ruch millenarystyczny doprowadził do jednego z najbardziej brutalnych, krwawych i wstrząsających epizodów w nowożytnej historii Chin – epizodu, który postawił pod znakiem zapytania samo istnienie qingowskiego państwa.
Na krótko przed pierwszą wojną opiumową na zatłoczonych ulicach przed koncesją zagranicznych kupców w Kantonie doszło do przypadkowego spotkania między amerykańskim misjonarzem a pewnym młodym Chińczykiem. Amerykanin – wielebny Edwin Stevens – miał za sobą studia na uniwersytecie Yale, był ubrany w chińskie szaty, zaplatał włosy w chiński warkocz i nielegalnie rozdawał chrześcijańskie broszury. Z kolei Hong Xiuquan, któremu właśnie nie powiodło się w egzaminach, zapewne szukał dla siebie nowego kierunku. Ich rozmowa była krótka: „Pójdź w ślady chrześcijańskiego Boga, a dostąpisz najwyższej chwały” – powiedział Stevens, wyciągając rękę z pamfletem po chińsku. Broszura zawierała między innymi historię Noego i potopu. Nie wiadomo, czy Hong od razu ją przeczytał. Gdy jednak zrobił to później, odebrał jej przekaz w niezwykle osobisty sposób – zobaczył w tekście własne nazwisko („hong” oznacza dosłownie „powódź”) i uznał się za narzędzie w rękach Boga: miał ukarać ludzkość za to, że zbłądziła ze sprawiedliwej drogi.
W dziejach Chin pojawiały się już różne dziwne heterodoksyjne sekty – Biały Lotos, Czerwone Turbany – które głosiły podobne millenarystyczne idee. Wędrowni kaznodzieje stanowili element krajobrazu prowincji już od czasów dynastii Ming. Jednakże w dziwnej, niespokojnej atmosferze, jaka zapanowała po pierwszej wojnie opiumowej, ludzie bardziej brali sobie takie rzeczy do serca – a zwłaszcza ci, którym pomimo tradycyjnej edukacji nie udało się niczego osiągnąć. Zainteresowanie Honga tego typu ideami nie wynikało ze zwykłego marzycielstwa, ze ślepych poszukiwań jakiegoś celu – wszędzie dookoła toczyły się wtedy debaty na temat narodowego odrodzenia. Wśród miejskich intelektualistów szerzył się ferment. Z czasem biblijne teksty, które Hong przeczytał przed laty w pamflecie, zaczęły coraz głośniej do niego przemawiać. Przede wszystkim słowa proroka Izajasza: „Kraj wasz spustoszony, cudzoziemcy tratują wam niwy na waszych oczach. Czemu pozwalacie się dalej uciskać? Powstańcie do walki…”.
Hong udał się w góry, gdzie został wioskowym nauczycielem gdzieś w dzikich ostępach w pobliżu dzisiejszego miasteczka Guiping. Na własne oczy zobaczył panującą na prowincji biedę. Masy ludzi żyły w ubóstwie i nie mogły znaleźć zatrudnienia, wszędzie szerzyła się rażąca korupcja. Nawet ci zatrudniani przez miejscowe urzędy otrzymywali głodowe pensje, bezrobotni uczeni zaś, którzy poświęcili lata na naukę – tak jak sam Hong – nie mieli żadnych perspektyw: z roku na rok coraz więcej takich jak oni studentów wchodziło na rynek pracy, a możliwości zatrudnienia malały. Były to dobre warunki dla rewolucji i Hong zaczął głosić nowinę o nadchodzącej erze sprawiedliwości i krytykować bluźniercze qingowskie rządy i „obcych” mandżurskich władców. Jego kazania padły na podatny grunt. Hong i jego pierwsi naśladowcy utrzymywali się z nauczania, a jednocześnie zaczęli organizować spotkania na wzgórzach dookoła Guipingu. Do dziś chłopskie rodziny wywodzące się z pierwszych uczniów i zwolenników Honga przekazują sobie ustne opowieści. Na przykład Wioska Starego Lasu leży tak bardzo na uboczu, że zapewne niewiele się tutaj zmieniło od XIX wieku. Stare domy otaczają klanową świątynię, między nimi stoją kamienne koryta, zagrody dla krów, stajnie i warsztaty. Pośrodku znajduje się ogromny wiekowy platan, pod którym wieśniacy spotykają się na rozmowy i papierosa. Tu właśnie – zgodnie z ich opowieściami – zatrzymał się na pewien czas Hong. On i jego przyjaciel Feng byli ludźmi wykształconymi, a mieszkańcy wioski, pełni tradycyjnego poszanowania dla edukacji, pilnie słuchali ich słów.
Hong utożsamiał chrześcijańskiego Boga z najwyższym bóstwem starożytnych Chin – było to powszechne skojarzenie, które czyniło już wielu chrześcijańskich misjonarzy. Teraz jednak Hong ogłosił, że chce obalić znieprawione cesarstwo Qingów i stworzyć królestwo Boże na ziemi, wprowadzić ludzkość w złoty wiek, kiedy to społeczeństwo będzie harmonijne, a sprawiedliwość służyć będzie nie tylko bogatym, ale i biednym. Dla rodzin takich jak Zengowie był to bardzo silny przekaz. Blisko dwa wieki później, w 2016 roku, głowa klanu z dumą obwieściła: „Przybyli nauczać nas o religii tajpingów i nawoływać do rewolucji. A my, ród Zengów, byliśmy pierwszymi, którzy się do niej przyłączyli”.
Z czasem buntownicy założyli komórki w setkach wiosek. Feng, prawa ręka Honga, aż do wybuchu powstania mieszkał w Wiosce Jasnej Wody, położonej w górach i dostępnej tylko wąziutkimi ścieżkami. Do dziś pamięta się tam, w którym miejscu stała szkoła, gdzie nauczał. Po raz kolejny pamięć o ważnych miejscach historycznych przekazywana jest za pośrednictwem starszych mieszkańców: właśnie tu rozpoczęła się wielka rebelia, która wstrząsnęła samymi posadami cesarstwa.
Przez całe lata czterdzieste ruch stopniowo rósł w siłę i zyskiwał sobie tysiące zwolenników. Wreszcie qingowski rząd nakazał gubernatorowi prowincji, aby posłał cesarskie wojska i zdławił bunt. Jednak w tak odludnej, pozbawionej ścieżek okolicy okazało się to niełatwe – zresztą władze zareagowały zbyt późno. Armia chłopska zebrała się w ufortyfikowanej bazie w Jintian i tam właśnie ogłoszono oficjalny wybuch powstania. Jego celem było założenie tianguo – „Królestwa Niebieskiego”.
Pierwszy etap rebelii przypominał klasyczną prowincjonalną wojnę partyzancką, której uczestnicy kierowali się jasnymi hasłami. Buntownicy opowiadali się przeciwko konfucjanizmowi, przeciwko mandżurskiemu cesarzowi i feudalnym posiadaczom ziemskim – wspierali chłopstwo i biedotę. Wierzyli w nowy ład i głosili nawet wspólną własność oraz prawa dla kobiet. Ich przywódca Hong, głęboko zainspirowany tekstami chrześcijańskich misjonarzy, obwołał się teraz młodszym bratem Jezusa, chińskim Synem Bożym. Do 1852 roku zdążył zgromadzić armię w sile stu tysięcy ludzi. Do rebeliantów przyłączała się miejscowa ludność: bezrobotni, górnicy, robotnicy sezonowi, gangi bandytów i nieprzyjaciele lokalnych elit. Uzbrojenie czerpali z przejętych arsenałów i kupowali za gotówkę zrabowaną z okolicznych urzędów – nawet od zagranicznych handlarzy z portów traktatowych.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michaela Wooda „Chiny. Portret cywilizacji i ludu” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Michaela Wooda „Chiny. Portret cywilizacji i ludu”.
Armia tajpingów szybko pokonała siły Qingów na południu, co otworzyło jej drogę do Nankinu. Buntownicy pomaszerowali na północ, zdobywając przy okazji dalsze wsparcie, i wiosną 1853 roku ich połączone siły przypuściły dramatyczny atak na południową stolicę. Wśród pierwszych zwolenników tajpingów było wielu górników z prowincji Guizhou – doświadczonych saperów, którzy potrafili wykopać tunele pod ogromnymi murami miasta od północnej, nadrzecznej strony. 19 marca 1853 roku siły tajpingów wdarły się do Nankinu, Hong zaś został obwołany władcą boskiego Niebiańskiego Królestwa w nowym Jeruzalem. Buntownicy zbezcześcili grobowiec założyciela Mingów, Zhu Yuanzhanga, na wschodnich zboczach Purpurowej Góry. Był to świt nowej ery rewolucyjnej przemocy.
Tajpingowie doszli zatem do władzy – ale co zamierzali z nią uczynić? Oto pytanie, z którym musieli się zmierzyć wszyscy chińscy rewolucjoniści. Kiedy już założono królestwo Boże w Nankinie, z jego tronu zaczęły się sypać ideologiczne obwieszczenia. Nankin był jednym z wydawniczych ośrodków Chin, toteż tajpingowie założyli kilka drukarni i warsztat drzeworytniczy. Wśród wydanych publikacji znalazły się ich tłumaczenia Starego i Nowego Testamentu. Zakazali opium, tytoniu, alkoholu, krępowania stóp, prostytucji i hazardu. W miejscach publicznych obowiązywał rozdział płci, a seks między mężczyznami zaczęto karać śmiercią. Przede wszystkim zaś Chiny miały być społeczeństwem bezklasowym. Zniesiono własność prywatną: i ruchomości, i ziemia miały należeć do państwa i ono je przyznawało.
Wszystkim tym zmianom towarzyszył nacisk na oczyszczenie języka z zagranicznych elementów wprowadzonych do niego przez obcych najeźdźców mandżurskich: nowe słowa na nowe czasy. Wiele tych elementów stanowiło dziwną zapowiedź tego, co działo się sto lat później, po rewolucji 1949 roku. W latach pięćdziesiątych XX wieku Mao, który postanowił przepisać od nowa dzieje Chin, wręcz wysławiał powstanie tajpingów jako zapowiedź komunizmu. Jednakże w połowie XIX wieku obalenie feudalizmu, redystrybucja ziemi, reforma prawna i wprowadzenie Chin w nową, bardziej egalitarną przyszłość, okazało się zbyt skomplikowanym wyzwaniem. Wielka chińska księga wróżbiarska – Księga przemian – twierdzi, że nadchodzącą rewolucję zapowiadają trzy znaki: gdy dochodzi do trzeciego, nie da się już odwrócić biegu zdarzeń. Wszystko staje się jasne i nieuniknione. I tak właśnie było.
Wielki terror
Powstanie zadało miażdżący cios morale chińskiej klasy rządzącej. Armie tajpingów kontrolowały teraz ogromne obszary południa, najbogatsze i najludniejsze regiony kraju. Ich siły przeprawiły się przez Jangcy i przypuściły nawet atak na Pekin – była to całościowa próba obalenia rządu qingowskiego. Jednak największą katastrofą okazało się złupienie bogatych miast niższego biegu Jangcy: Yangzhou, Changzhou, Suzhou, Wuxi, Shaoxing, Ningbo i Hangzhou były kulturalnymi i intelektualnymi centrami Chin, ośrodkami handlu z Zachodem – niektóre z nich zaliczały się do najbogatszych miast świata.
Arthur Moule, dwudziestopięcioletni brytyjski misjonarz, przybył do Ningbo na krótko przed jesienią 1861 roku. W swoim dzienniku opisuje narastającą panikę w obliczu nadchodzącego ataku tajpingów: „Ludność zaczęła uciekać. Uchodziła dżonkami i innymi łodziami wzdłuż wybrzeża do Szanghaju albo też lądem, aby znaleźć schronienie w wioskach pośród wzgórz. Pół prowincji się przemieszczało. Listopad był mokry i zimny, tłumy uchodźców spieszyły ociekającymi ulicami, a na ich twarzach malowała się rozpacz”. Kiedy zbliżyli się tajpingowie, z czterystu tysięcy mieszkańców miasta zostało ledwie dwadzieścia tysięcy. Moule oddaje napięcie i dramatyzm tych dni oraz czyste przerażenie, jakie wzbudzali tajpingowie:
Zaczęliśmy odkładać zapasy, jak przed oblężeniem. Trzeciego listopada dotarły do nas wieści o upadku Shaoxingu. Piątego bramy Ningbo zamknięto przed czasem. Tak było też każdego następnego dnia, póki tajpingowie sami ich sobie nie otworzyli. Dziewiątego listopada podczas spaceru na murach zobaczyliśmy bambusowe żurawie z linami i bloczkami, gotowe do spuszczania ciężkich drewnianych kłód najeżonych żelaznymi czy drewnianymi kolcami na głowy atakujących.
22 listopada, gdy chrześcijanie szykowali się do ponurej zimy, nadeszły wieści, że położone pięćdziesiąt kilometrów dalej Fenghua zostało wzięte przez buntowników pod wodzą Fenga, zastępcy Honga. W Ningbo narastała panika. Jednocześnie fabryka prochu zajęła się ogniem i doszło do eksplozji: „Trzydziestu–czterdziestu mężczyzn odniosło straszliwe oparzenia – prawie żaden nie doszedł do siebie […]. Jednak tego typu cierpienia i tragedie wkrótce zostały przyćmione wielką powodzią nieszczęść, która nadeszła niczym fala wzbudzona trzęsieniem ziemi”. 25 listopada Moule odnotował w swoim dzienniku: „Yuyao upadło […]. W wielkim pożarze spłonęły trzy tysiące domów. 29 [listopada] ujrzeliśmy nagle ogromne kolumny dymu na północnym zachodzie: unosiły się znad dumnego i zamożnego miasta Cicheng, położonego zaledwie dwadzieścia kilometrów od nas. O zmroku usłyszeliśmy, że tamtejsza wielka świątynia taoistyczna, chwała i duma całego regionu, spłonęła do fundamentów”. W Ningbo władze nakazały spalenie domostw na przedmieściach przy północnej i wschodniej bramie, tak aby nieprzyjaciel nie miał osłony: zniszczono całe przedmieście od wschodniej bramy po stary most, a pożar dopalał się przez dwa tygodnie. „7 grudnia – ciągnie Moule – siły tajpingów dotarły do zachodniej bramy: słychać było ciężki ostrzał. W niedzielę ósmego byłem w kościele na północnym brzegu […]. Potem miasto upadło”. Boże Narodzenie pod rządami tajpingów było ponure – nadciągnęła wielka śnieżyca, a po niej silne ulewy, które pozalewały ulice. Jak pisze Moule: „Z rzeki zniknęły statki zmierzające ku zagranicznym i wybrzeżnym miastom targowym. W porcie zwykle pełno było kliperów wyładowanych bawełną z Ningbo, przeznaczoną do transportu do Liverpoolu, bo dostawy z Ameryki zostały przerwane z powodu wojny secesyjnej. Tak więc wstrzymanie handlu z Chinami jeszcze pogorszyło poważne niedobory bawełny na północy Anglii”.
Obcokrajowcom nadal wolno było się przemieszczać, a na jednej z kanonierek na rzece zaplanowano nabożeństwo świąteczne dla Brytyjczyków. W wigilię Moule wybrał się za mury miasta, aby poszukać ostrokrzewu, i przed jego oczami rozciągnął się straszliwy obraz: „Ujrzeliśmy ogromną liczbę trupów […]. Stan, w jakim znajdował się Zhejiang i większość trzynastu prowincji rozdartych wojną najłatwiej opisać słowami Izajasza: Zaiste Jeruzalem pada, posągi zaś bożków całkowicie znikną […]. Zaprawdę były to mroczne dni dla nas wszystkich”.
Nadszedł Nowy Rok, a z nim kolejne śnieżyce – tak jak w 1842 roku, gdy Anglicy zajęli Ningbo pod koniec pierwszej wojny opiumowej. „Pogoda była niezwykle zimna, temperatura w moim pokoju wynosiła zaledwie trzynaście stopni, choć przez całą noc paliłem w palenisku” – donosił Moule. Jednak przynajmniej, jak napisał, „niesprzyjająca aura na jakiś czas uspokoiła tajpingów”.
Dramatyczną historię powstania tajpingów do tej pory można prześledzić w całych Chinach: w kronikach klanowych, miejscowych spisach i rodzinnych opowieściach, a także w żyjącej tradycji ustnej. Na przykład rodzina Xie z Qimen do tej pory opowiada, jak przywódca rodu wraz z najmłodszym synem wyszli do bram miasteczka, aby pertraktować z buntownikami i prosić, by oszczędzili mieszkańców miasta – obaj zostali bezpardonowo zabici. Tę straszliwą scenę opisano jego młodej żonie, która była wtedy w ciąży z kolejnym dzieckiem – bezpośrednim przodkiem obecnej gałęzi rodziny.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michaela Wooda „Chiny. Portret cywilizacji i ludu” bezpośrednio pod tym linkiem!
Inny klan z Huizhou [...] – czyli rodzina Bao – pamięta, jak to buntownicy wdarli się do wioski Tangyue, złupili domy i spalili rodową świątynię, której zgliszcza do dziś stoją naprzeciwko hali przodków przeznaczonej wyłącznie dla kobiet. Najstarszy syn rodu Bao zbiegł do Yangzhou, unosząc ze sobą rodzinne drogocenności i archiwa, w tym drzeworytową kronikę rodu i wspaniały, blisko stuletni zwój, przedstawiający kupca solnego Bao Zhidao wraz z rodziną i przodkami. Niestety w drodze pojmali go sprzyjający tajpingom bandyci, którzy odebrali mu juki i rozsypali ich zawartość na drodze. Oto jak opowiadają tę historię dzisiejsi członkowie klanu:
– Weźcie, co mamy, ale błagam, nie niszczcie malowidła – zaklinał Bao. – Dla mojej rodziny jest cenniejsze niż złoto. Namalowano je dla naszego przodka Zhidao, człowieka miłosiernego, który dzielił się majątkiem i dbał o ubogich…
– Jesteś oddanym synem – rzekł herszt bandytów i przydeptał zwój butem. – Możesz to sobie zatrzymać.
Zwój przetrwał do dziś i nadal znajduje się w posiadaniu rodziny: zwykle jest zrolowany i schowany pod kanapą w mieszkaniu w Dongtai. Nadal nosi niewyraźny odcisk buta jednego z tajpingowskich buntowników.
Bao mieli szczęście. Inne opowieści wzbudzają czyste przerażenie. Niezwykły, przejmujący dziennik skądinąd nieznanego pisarza Zhanga Daye, niedawno przetłumaczony przez Xiaofei Tian, przedstawia nam obraz wojny z perspektywy dziecka. Zhang, urodzony w 1855 roku, miał zaledwie siedem lat, gdy tajpingowie splądrowali jego rodzinne miasto Shaoxing, mogące się pochwalić niezrównanym dziedzictwem kulturalnym i literackim. Przez dwa lata przenosił się z miejsca na miejsce, umykając przed tajpingami, okolicznymi bandytami, cesarskim wojskiem i miejscową milicją – wszyscy oni „żerowali bowiem na ludności, ograbiając ją z pieniędzy i pożywienia”. Z jego pism przebija trwoga, jaka zapanowała w miasteczku, które pod panowaniem Qingów przez dziesiątki lat cieszyło się pokojem i stabilnością. Dzienniki dają też świadectwo straszliwemu okrucieństwu buntowników. Dochodziło do masowych mordów i palenia żywcem całych społeczności: „W jęku maleńkiego owada – napisał Zhang – usłyszeć można głos całego świata”.
Podczas przemieszczania się łodzią po drogach wodnych Zhejiangu, Zhang opisuje rzeki pełne ciał zmarłych, pokryte grubą warstwą białego „trupiego wosku” z rozkładających się zwłok; opisuje masakry i straszliwe zbrodnie dokonywane na kobietach. Wszystko to żywo wbiło się w jego dziecięcy umysł. W jednym obwarowanym miasteczku na równinie Zhejiangu miejscowi przywódcy długo i zażarcie stawiali opór armii tajpingów. Gdy miejscowość wreszcie upadła, okazało się, że za murami i na przedmieściach zgromadziło się kilkaset tysięcy ludzi, w tym wiele zamożnych rodzin z wybrzeża i innych części prowincji: wszyscy szukali tam schronienia. Późniejsze oficjalne kroniki mówią o śmierci nawet sześciuset tysięcy cywilów.
Zhang ukrywał się w lasach na górze o nazwie Śnieżny Cień, z której rozciągał się widok na miasto. Opisuje wojska tajpingów ciągnące niczym mrówki w stronę wioski rodziny Bao: z góry wyglądała ona niczym „wielki półmisek”, z którego unosiły się kłęby ciemnego dymu. Pisze o huku dział, odległych wrzaskach i „dziesiątkach tysięcy ludzi, po których w jednej chwili nie został nawet ślad”.
W późniejszym życiu Zhang następująco komentował swoje doświadczenia z dzieciństwa: „A jednak istoty ludzkie nadal snują swoje wielkie sny i nigdy się z nich nie budzą. Od dawnych czasów do dziś nieustannie pilnie krzywdzą się i mordują nawzajem. Co za ignorancja! Jakież to wszystko smutne”.
Wreszcie dochodzimy do strasznego finału. Doświadczenie z dzieciństwa wciąż nękało umysł dorosłego:
Zerwał się silny wiatr. O zmierzchu spojrzeliśmy z daleka w kierunku wioski: wydawało się, że panuje w niej ogromny chaos. Przez całą noc dobiegały nas krzyki i wystrzały, jak woda głośno kipiąca w kociołku. Przed zachodem księżyca poranny wiatr zaczął przenikać nasze mokre szaty, tak że zimno wdarło się w nasze ciała aż do kości. Matka i ja popatrzyliśmy na siebie i oboje zalaliśmy się łzami. Następnego dnia, już w południe, jakiś wieśniak powiedział nam, że bandyci wreszcie odeszli. Wróciliśmy […]. W całej wiosce płonęły ognie i unosił się dym; dookoła leżały uszkodzone szczątki ludzkie i wszędzie widać było krew. Nie jestem w stanie opisać strasznej woni spalonych ciał. O, co za okrucieństwo.
Kwitnący miejski świat Zhejiangu, opisany w słynnych dziełach, takich jak Sześć zapisów ulotnego życia Shen Fu, legł w gruzach. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że tajpingowie zmienili wszystko. Ich rebelia była czymś więcej niż wojny opiumowe – zachwiała samą strukturą społeczną. Skutki wyniszczenia inteligencji dawało się odczuć w chińskiej kulturze jeszcze w XX wieku. „Królestwo szczęścia w przyrodzie i królestwo cierpienia w świecie ludzkim – podsumowuje Zhang Daye, z perspektywy czasu spoglądając na tragedie, do jakich doszło w połowie XIX wieku – są tak odległe od siebie jak chmury i górskie przepaście”.
Upadek
W Chinach istniały więc teraz dwie rywalizujące ze sobą dynastie: Qingowie władający z Pekinu na północy – i tajpingowie, którzy rozciągnęli swoją potęgę i terror nad bogatymi ziemiami południa. Jednakże Brytyjczycy i inni obcokrajowcy uznali, że nie mogą sobie pozwolić na ryzykowanie własnych interesów w Chinach, toteż użyczyli mandżurskiemu rządowi doradców i najnowszego uzbrojenia, aby pomóc w zdławieniu buntu. Tajpingowie wysłali na północ ekspedycję, która miała zdobyć Pekin, jednak źle ją zaplanowano i skończyła się porażką. Ich wyprawy w latach 1853–1863 w górny bieg Jangcy, do Sichuanu i Chin zachodnich, również poniosły klęski. Latem 1860 roku tajpingowie zaatakowali Szanghaj, lecz zostali odparci przez oddziały qingowskie wspierane przez europejskich oficerów. Wreszcie Qingowie zdołali wystawić przeciwko buntownikom armię liczącą milion żołnierzy. Szala zwycięstwa przechylała się to na jedną, to znowu na drugą stronę (na przykład Yangzhou czterokrotnie podlegało okupacji), jednak wreszcie, w 1864 roku, blisko szesnaście lat po tym, jak tajpingowie zeszli z Góry Ostów, zostali zepchnięci przez siły cesarskie za mury Nankinu, gdzie zdziesiątkowały ich choroby i głód. Hong także zachorował i zmarł 1 czerwca 1864 roku. Miesiąc później Nankin upadł, a przywódcy powstania skapitulowali i zostali straceni. Ciało Honga ekshumowano i spalono, a popioły wystrzelono z działa, tak by nie było żadnego miejsca spoczynku, przy którym mogliby się skupiać tajpingowscy lojaliści. Hong musiał czekać na rehabilitację aż do połowy XX wieku, kiedy to Komunistyczna Partia Chin ogłosiła go swoim heroicznym prekursorem.
Wojna została wygrana, choć lokalne walki ciągnęły się jeszcze przez siedem lat, bo setki tysięcy zwolenników tajpingów wciąż opierały się Qingom. Dopiero latem 1871 roku zostały zdławione ostatnie ogniska rebelii w Hunanie, Guizhou i Guangxi.
Straty w ludziach okazały się ogromne: szacuje się, że w ciągu czternastu lat wojny i w jej ostatnim etapie na południu zginęło od dwudziestu do trzydziestu milionów ludzi. Jeśli te liczby są prawdziwe, był to najgorszy konflikt XIX wieku – niewykluczone nawet, że liczbą ofiar przewyższył pierwszą wojnę światową. Wyliczenia wskazują, że populacja w dolnym biegu Jangcy, która podczas spisu ludności w 1844 roku wynosiła sześćdziesiąt siedem milionów, jeszcze w 1894 roku nie zdołała się odtworzyć i wynosiła tylko czterdzieści pięć milionów. W samej tylko prowincji Jiangsu zmarło sześć–siedem milionów osób. Życie miejskie w wielu okolicach uległo zniszczeniu. Wielu obcokrajowców i całe rzesze uczonych-ziemian, kupców i pospólstwa z prowincji Jiangsu i Zhejiang znalazło schronienie w dobrze ufortyfikowanym Szanghaju, jednak Nankin, Changzhou, Yangzhou i Suzhou – które w latach trzydziestych XIX wieku należały do najbogatszych i największych miast świata – zostały zdziesiątkowane. Po rebelii tajpingów to właśnie Szanghaj, chroniony przez zagraniczne działa, zaczął się prężnie rozwijać.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to powstanie straumatyzowało chińską warstwę polityczną: był to jeden z najgorszych konfliktów w historii i właściwie żaden region Chin nie zdołał umknąć przed pożogą. Ostatecznie tajpingowie upadli, jednak ich bunt przeciwko cesarstwu stanowił zapowiedź przyszłości – znak, że nic już nie będzie jak dawniej. Ostrzeżenie, że ogromny gmach imperium, wznoszony przez ponad dwa tysiące lat chińskich dziejów, może się jednak zawalić. W przeszłości zdarzały się już momenty rozpadu – na przykład za czasów Trzech Królestw i Pięciu Dynastii czy po podbojach mongolskich i mandżurskich. Teraz jednak cios spadł na samo serce kraju. Na wspaniałej, lecz coraz bardziej przetartej tkaninie chińskiej monarchii pojawiło się głębokie rozdarcie.