Czy można było wygrać wojnę polsko-bolszewicką przy użyciu... propagandy?
Powitanie marszałka w Warszawie przypomina triumfalne wjazdy zwycięskich rzymskich wodzów do stolicy starożytnego imperium. Piłsudski przejeżdża z dworca powozem belwederskim do kościoła Świętego Aleksandra, witany przez tłumy uniesionych euforią warszawian. W uroczyście wystrojonej świątyni operowy chór śpiewa Te Deum Laudamus, pompatyczny hymn tradycyjnie wykonywany w szczególnych chwilach historycznych, przede wszystkim z okazji wielkich zwycięstw militarnych. Gdy wśród ciżby zachwyconych rodaków Naczelnik wraca do powozu, grupa młodzieńców wyprzęga z niego konie. Sami przewożą zwycięskiego wodza aż do Belwederu, ciągnąc i popychając pojazd.
Wieczorem odbywa się w sejmie nadzwyczajne posiedzenie z udziałem triumfatora. Najwięksi przeciwnicy polityczni Piłsudskiego muszą robić dobrą minę do złej gry. W tej chwili patriotycznego amoku nie pozostaje im nic innego, jak cieszyć się głośno wraz z narodem.
– Od czasów Chocimia naród polski takiego triumfu nie przeżywał – pieje marszałek Wojciech Trąmpczyński, polityk wrogiej wodzowi endecji. – Zwycięski pochód na Kijów dał narodowi poczucie siły, wzmocnił wiarę w wolną przyszłość. Czynem orężnym zaświadczyłeś nie tylko o dzielności polskiego ramienia, ale wyrwałeś z piersi narodu i zmieniłeś w sztandar jego najlepszą tęsknotę, jego rycerstwo w służbie narodów. Cała Polska jest zgodna w pragnieniu, aby ludność przez naszą armię uwolniona stanowiła sama o swoim losie… Naczelnemu wodzowi naszej armii – cześć! – woła głośno.
Wybuchają rzęsiste oklaski. Wszyscy posłowie biją brawo, choć dla niektórych jest to ciężkie przeżycie. Nieznoszący Piłsudskiego arcybiskup Józef Teodorowicz z endecji robi się blady jak ściana, klaszcząc z widocznym przymusem. Z kwaśną miną uczestniczy w owacji ksiądz poseł Kazimierz Lutosławski, według którego marszałek to „narzędzie międzynarodowego żydostwa do walki z narodem polskim”.
Na tym pięknym dniu triumfu kładzie się jednak ponury cień. Marszałek wie, że swój cel osiągnął tylko połowicznie, że większość sił rosyjskich wycofała się za Dniepr, wymykając się z pułapki. Bolszewickie dywizje przegrupowały się i okrzepły. A teraz idzie im jeszcze z Kaukazu na pomoc, o czym donosi polski wywiad, potężna odsiecz – straszna Konarmia Siemiona Budionnego. Na Białorusi Sowieci również już kilka dni temu zaczęli kontrnatarcie i polskie oddziały muszą się wycofywać.
Zdobywca Kijowa robi, co może, by utrzymać front. 23 maja tworzy armię rezerwową, powierzając ją generałowi Kazimierzowi Sosnkowskiemu. Natarcie wroga na północy udaje się odeprzeć. Ale front polsko-sowiecki jest zbyt długi, by go upilnować za pomocą takiej liczby wojska, jaką dysponuje Piłsudski. Dowódcy poszczególnych armii strzegą swoich odcinków i niechętnie pomagają sąsiadom. Marszałek ruga generała Szeptyckiego, bo ten nie chciał wysłać pomocy Sosnkowskiemu. Ale dlaczego nie chciał? Bo bał się, że wtedy jego odcinek się załamie. Front zaczyna coraz bardziej pękać, w otrzymywanych ze wschodu meldunkach wódz naczelny słyszy – ku swej zgrozie – jego coraz głośniejsze trzaski.
Wielkie załamanie następuje 5 czerwca. Masy czerwonej kawalerii Budionnego przełamują polskie pozycje i wdzierają się na tyły Polaków na południe od Kijowa. Piłsudski wysyła rozkaz dowodzącemu w mieście Rydzowi-Śmigłemu, by wycofał się z niego i uderzył na Armię Konną. Ale Rydz nie słucha, siedzi dalej w Kijowie. Nie wierzy, że marszałek chce porzucić miasto. Dopiero po otrzymaniu rozkazu z podpisem wodza zarządza ewakuację. Rozkaz Piłsudskiego jest napisany niejasno i Rydz rozumie go opacznie. Zamiast zaatakować Konarmię, po prostu rejteruje, wycofując swe wojska na północny zachód. Wódz naczelny wścieka się, nie rozumie, dlaczego generał go nie posłuchał. Lecz to i tak bez znaczenia, front na Ukrainie zaczyna walić się na całego. Ze strony Ukraińców nie ma obiecanego wsparcia. Petlura kompletnie zawiódł, zdołał zwerbować zaledwie dziesięć tysięcy ludzi.
W kręgach politycznych w Warszawie coraz większe zaniepokojenie. W sejmowych i ministerialnych korytarzach oficjele, posłowie i urzędnicy gorączkowo dyskutują, przekazując sobie plotki o sytuacji na wschodzie. Niektórzy cieszą się skrycie i złośliwie, że Piłsudski dostał po nosie. Atmosferę podgrzewa jeszcze upadek centroprawicowego rządu „pigularza” Skulskiego. Zgodnie z umową koalicyjną rząd miał przygotować reformę rolną polegającą na przekazaniu części ziem obszarników chłopom. Przebiegało to bardzo opornie, więc reprezentujące chłopskie interesy Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast” obrażone wyszło z koalicji. Piłsudski chce powołania rządu centrolewicy, ludowców z socjalistami, ale nie znajduje posłuchu. Wraz z kolejnymi ponurymi wieściami ze wschodu jego autorytet szybko się załamuje. Endecy, miesiąc temu zmuszeni do oklaskiwania wodza, znów czują wiatr w żaglach i przechodzą do kontrataku. Na konferencji 15 czerwca stawiają Naczelnikowi opór: o rządzie lewicowym nie ma mowy.
Marszałka ciągle ktoś w Belwederze odwiedza, w sprawie wojny, w sprawie rozmów o tworzeniu nowego gabinetu, w dziesiątkach innych spraw. Zachodni dziennikarze przychodzą robić wywiady, pytają, czy Polska zajęła Ukrainę, bo ma imperialne ambicje. Wódz przekonuje, że nie chce włączenia Ukrainy do Rzeczpospolitej. Zawracają mu też głowę rosyjscy emigranci, jak Sawinkow i Rodiczew. Piłsudski przyjmuje ich, starając się okazać sympatię. Przekonuje, kłamiąc kurtuazyjnie, że prowadzi wojnę nie z Rosją, a z systemem sowieckim. Zdaje sobie dobrze sprawę, że rosyjskie siły antybolszewickie stoją na przegranej pozycji. Niektórzy emigranccy działacze chwytają się Polski niczym ostatniej deski ratunku – głównie ci nieliczni fantaści z „trzeciej Rosji”. Sawinkow podkreśla, że akceptuje powstanie wolnej Ukrainy, zgadza się na oddanie przez Rosję Kijowa. Ale, prawdę mówiąc, na cóż on się może zgadzać czy nie zgadzać? Może sobie do woli przesuwać granice na mapie, ale jakie one ostatecznie będą, o tym zadecyduje wynik wielkiej bitwy między Piłsudskim i Leninem.
W tej bitwie oczywiście każdy karabin się przyda, dlatego marszałek nie zabrania opozycyjnym Rosjanom tworzenia na polskim terytorium swych oddziałów zbrojnych. 25 czerwca w niezbyt dobrym nastroju przyjmuje Sawinkowa. Rozmawiają po polsku, bo rosyjski gość świetnie zna ten język. Dzieciństwo i młodość spędził w Polsce – jego ojciec pełnił tu funkcję w zaborczej administracji carskiej. Sawinkow wypytuje o warunki polskiej pomocy, wysławiając się bardziej poprawną polszczyzną od pochodzącego z Wileńszczyzny Piłsudskiego. Zaciągając z wileńska, marszałek wyraża zgodę na formowanie oddziałów rosyjskich antybolszewików w Brześciu, pod dowództwem generała Piotra Głazenappa i politycznym nadzorem komitetu na czele z Sawinkowem.
Piłsudski jest coraz bardziej przybity, zmęczony, nawala mu serce. Kombinacja z Petlurą zupełnie się nie udała, a opcja rezerwowa – zostawienie Ukrainy „na pastwę chaosu” – okazała się mrzonką. Bolszewicy nie ugrzęźli w ukraińskim chaosie, tylko posuwają się w szybkim tempie w stronę ziem etnicznie polskich. Wszystko wróciło do punktu wyjścia. Polacy utracili już całe terytorium, które udało im się zdobyć w wyniku ofensywy kijowskiej. Marszałek staje na głowie, usiłując przegrupowywać swe armie i zmieniać dowódców, ale to tylko potęguje bałagan. Na Białorusi dowódca radzieckiego Frontu Zachodniego, Michaił Tuchaczewski, zgromadził już niemal sto dwadzieścia tysięcy żołnierzy i również spycha na zachód około siedemdziesięciotysięczną polską armię.
Ten tekst jest fragmentem książki Marcin Szymaniak „Szable i cekaemy”:
Po zajęciu Kijowa przez siły Piłsudskiego w Moskwie wrze jak w ulu. 8 maja odbywają się masowe wiece, na których bolszewiccy liderzy zagrzewają do boju z polską szlachtą i kapitalistami. Wojna z zachodnim sąsiadem to teraz sprawa priorytetowa, więc doktora Marchlewskiego całkowicie pochłania ferwor działalności politycznej. Polscy komuniści namiętnie kłócą się o to, co zostało zrobione i co należy robić obecnie. Karol Radek, polski Żyd i zaufany człowiek Lenina w różnych delikatnych misjach politycznych, nie zostawił suchej nitki na Polbiurze Marchlewskiego, twierdząc, że okazało się „niezdolne do kierowania agitacją”. Zaproponował, by wszystkich pracowników wygonić zza biurek i posłać na front, z wyjątkiem samego szefa. – Bez militaryzacji polskich towarzyszy i podporządkowania ich wojennej dyscyplinie będą tylko kłótnie, a nie praca – stwierdził. Efektem gorączkowych sporów jest powołanie Komisji Radka, do której wchodzą oprócz niego Marchlewski, Aleksandrow i Kierżencew. Komisja otrzymuje za zadanie koordynację wielkiej akcji propagandowej skierowanej do Polaków. Radek i Marchlewski mają nawał zadań i są zasypywani wciąż nowymi pomysłami. Komisarz do spraw wojskowych i marynarki wojennej, Lew Trocki, spieszy z zaleceniami:
Hasła antyszlacheckie powinny znaleźć się na wszystkich ulicach, na wszystkich dworcach, stacjach i innych. […] Trzeba wciągnąć do tej pracy poetów. Do tej pory prawie nie było wierszy poświęconych wojnie z Polską. […] Trzeba wciągnąć kompozytorów, zamówić u nich muzyczne zwycięstwo międzynarodówki nad melodią polskiego szowinizmu.
Kierownictwo sowieckie utrudnia Marchlewskiemu i Radkowi pracę, chcąc o wszystkim decydować i do wszystkiego się wtrącając. W sprawie wysłania na front popularnego, „kultowego” poety Diemjana Biednego toczy się spór na najwyższych szczeblach władzy. Włodzimierz Lenin jest za, Józef Stalin – przeciw. W pierwszym głosowaniu większość sześcioosobowego kierownictwa bolszewików przychyla się do zdania Stalina, postanawiając, że Biedny nigdzie nie pojedzie. Za wysłaniem poety opowiada się jednak Trocki i z uporem naciska w tej kwestii na towarzyszy. Radek też nie próżnuje, przekonując, że twórca „wierszami lepiej rozpali nienawiść do polskich panów, niż my artykułami”. Na kolejnym posiedzeniu kierownictwa, 10 maja, znów odbywa się więc głosowanie w tej sprawie; tym razem propozycja wykorzystania Biednego uzyskuje większość.
Marchlewski zdążył już poznać poetę, który również mieszka na Kremlu. Uważa go za „kapitalne chłopisko”. Biedny dość dobrze mówi po polsku, więc może być rzeczywiście przydatny do agitowania obywateli Rzeczpospolitej. Pisanie komunistycznych utworów propagandowych na zamówienie to dla niego żaden problem; od 1918 roku stworzył ich już całe setki, na przeróżne okazje, a tomiki jego wierszy wydawane są w wielkich nakładach. Proste wierszowane agitki taśmowo produkowane przez poetę świetnie trafiają do mas niewykształconych chłopów i robotników.
Główne tezy propagandy, które lansuje teraz na polecenie sowieckiego kierownictwa towarzysz Kujawski, są następujące: zachodni imperialiści z ententy pchnęli „białogwardyjską Polskę” przeciw robotniczo-chłopskiej Rosji. Ale Rosja nie ulegnie, Armia Czerwona stawi opór i przejdzie do kontrataku. „Szlachta i burżuazja Polski zostaną rozgromione” i „proletariat polski przekształci swój kraj w republikę socjalistyczną”. „Po rozgromieniu band Piłsudskiego – zapewniają Lenin i Trocki – niepodległość Polski będzie dla nas nietykalna. Z polskim proletariatem, z polskim chłopstwem ustalimy bez trudności braterski związek. Rozdziela nas tylko wspólny szlachecko-burżuazyjny wróg”.
Marchlewski obserwuje, jak w Moskwie narasta gorączka wojenna. Na masowych mityngach, organizowanych na placach, w zakładach pracy, szkołach, agitatorzy odgrażają się „polskim panom”. Budzi się nagle i szybko potężnieje duch rosyjskiego nacjonalizmu. Kijów jest uważany za miasto rosyjskie, zamach nań to bezczelne wyzwanie rzucone Rosji. Do punktów werbunkowych zgłaszają się w całym kraju tysiące byłych carskich oficerów. Nie znoszą bolszewizmu, ale w obronie ojczyzny przed polskim najazdem gotowi są ruszyć w pole choćby pod czerwonymi sztandarami. Armia Czerwona skwapliwie przyjmuje tych doświadczonych ochotników. 30 maja gazety publikują wspierający bolszewików apel byłego carskiego generała Aleksieja Brusiłowa. Cieszący się sławą świetnego dowódcy Brusiłow zachęca carskich oficerów, którzy jeszcze nie wstąpili do armii sowieckiej, by jak najszybciej to uczynili.
W pierwszej połowie czerwca do Moskwy docierają wreszcie optymistyczne dla Marchlewskiego doniesienia. Siły sowieckie przekroczyły Dniepr na północ i południe od Kijowa. Polacy, zagrożeni zamknięciem w pułapce, wycofują się z miasta. Na Białorusi z kolei napiera na Polaków armia dowodzona przez komfronta Tuchaczewskiego. To również były carski oficer, który jednak już w marcu 1918 roku zaczął służyć bolszewikom i mocno przyczynił się do rozgromienia białych. Wraz z postępami Armii Czerwonej rośnie liczba godzin spędzanych przez Marchlewskiego na niekończących się zebraniach i naradach. Na spotkaniu polskich działaczy 18 czerwca pojawia się Feliks Dzierżyński.
– Ogólna mobilizacja Polaków-komunistów w związku z możliwością wkroczenia Armii Czerwonej na terytorium Polski! – ogłasza. Czołowi polscy aktywiści komunistyczni mają zostać pełnomocnikami przy posuwających się na zachód armiach sowieckich.
Cztery dni później Polbiuro postanawia, że po wtargnięciu krasnoarmiejców na ziemie etnicznie polskie władzę będą przejmować komitety rewolucyjne, „rewkomy”. Ich działania ma koordynować ogólnokrajowy Tymczasowy Komitet Rewolucyjny. Jego szefem zostanie Marchlewski.
Drukarnie produkują coraz większe ilości materiałów propagandowych przeznaczonych dla Polaków: ulotek, broszur, plakatów, czasopism „Głos Komunisty”, „Młot” i „Żołnierz Rewolucji”. Oddziały sowieckie i komitety Marchlewskiego mają je rozpowszechniać wśród polskich jeńców i ludności zajmowanych terenów. Żeby polscy robotnicy, chłopi, prości żołnierze zrozumieli, że są wyzwalani, i przyłączyli się do wyzwolicieli w walce z burżujami i szlachtą. Towarzysz Kujawski stara się, by propaganda Polbiura trafiała do serc prostych zjadaczy chleba. Do druku idzie między innymi opowiadanie Za ojczyznę Tadeusza Radwańskiego, piszącego pod pseudonimem Jędrzej Stubieda. Autor wykorzystuje w nim chrześcijańskie motywy zaparcia się wiary i nawrócenia, bliskie polskiemu ludowi wychowanemu na coniedzielnych mszach.
Bohaterem utworu jest chłopek-roztropek Wojciech Ciarka, pochodzący ze wsi biedak i półanalfabeta, który „do myślenia nie miał sposobności nawyknąć”. Los rzuca go w czasie pierwszej wojny światowej do Rosji. Po rewolucji trafia w szeregi Armii Czerwonej i przystaje do bolszewików. Kompletnie nie rozumie doktryny komunistycznej, serce mówi mu jednak, że bolszewicy mają rację: „Nie bardzo sobie zdawał sprawę z tego, jak to te ludzie nowy porządek budować będą, ale czuł każdym włóknem, że się ten porządek sprawiedliwy dźwiga, że tych wznoszonych w męce fundamentów za wszelką cenę trza bronić”.