Czy Polska miała szansę odeprzeć agresję ZSRR w 1939 roku?
Ten tekst jest fragmentem książki Borysa Sokołowa „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”.
Hitler mógł zostać powstrzymany już w 1938 roku, gdyby zachodnie mocarstwa wykazały się stanowczością i zademonstrowały realną gotowość do podjęcia walki. Ale w 1939 roku, kiedy rozpoczęła się inwazja na Polskę, żadne twarde stanowisko nie mogło już powstrzymać Führera, który wziął kurs na osiągnięcie dominacji nad światem poprzez wojnę światową.
Hitler, zainspirowany sukcesem w Monachium, 14 marca 1939 roku pod groźbą wojny zmusił prezydenta Czechosłowacji Emila Háchę do zgody na aneksję Czech i przyłączenia ich do Niemiec jako protektoratu. Teraz mocarstwa zachodnie nie mogły już w żaden sposób usprawiedliwić agresji Niemiec realizacją ich prawa do samostanowienia i zapewniły gwarancje integralności terytorialnej kolejnej potencjalnej ofierze niemieckiej agresji — Polsce. 21 marca 1939 roku Ribbentrop przedstawił ambasadorowi Rzeczypospolitej ultimatum w sprawie przekazania Niemcom Gdańska, a także zapewnienia eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez „polski korytarz” łączących Prusy Wschodnie z centrum Rzeszy. Ponieważ Polska odrzuciła ultimatum, Hitler zaczął przygotowywać się do wojny światowej. Przypuszczał, że tym razem państwa, które udzieliły gwarancji Polsce, będą z nim walczyć. Prasa niemiecka rozpoczęła kampanię propagandową, głosząc, jakoby w Polsce dochodziło do „czystek etnicznych” wobec Niemców, co rzekomo spowodowało napływ uchodźców do Rzeszy. Nie przedstawiono jednak na to żadnych dowodów — ani w tamtym czasie, ani po zajęciu Polski.
Aby zyskać pretekst do wojny, zorganizowano prowokację w Gliwicach. 120 esesmanów znających język polski i ubranych w polskie mundury zaatakowało radiostację w Gliwicach na niemieckim Górnym Śląsku, a po opanowaniu nadajnika wezwało miejscowych Polaków do powstania. Dla dodania akcji wiarygodności koło budynku radiostacji pozostawiono zwłoki kilku więźniów obozów koncentracyjnych przebranych w polskie mundury. Idea takiej prowokacji okazała się zaraźliwa. Stalin, który już przygotował plan okupacji Finlandii, aby zyskać pretekst do napaści, 26 listopada 1939 roku zorganizował prowokację w pobliżu granicznej wioski Mainila. Przeprowadzono siedem ostrzałów artyleryjskich stanowisk Armii Czerwonej, w których, według oficjalnego sowieckiego oświadczenia, czterech żołnierzy zginęło, a dziewięciu zostało rannych. Chruszczow w swych wspomnieniach jednak przyznaje, że ostrzału dokonano na rozkaz Stalina. Równocześnie rosyjski historyk Paweł Aptiekar natrafił w archiwum na dokumenty 68. Pułku Piechoty znajdującego się wówczas w pobliżu Mainili, z których wynika, że w okresie od 25 do 29 listopada pułk ten nie poniósł żadnych strat osobowych.
Stalin okazał się zatem bardziej ludzki niż Hitler i nikogo nie zabił. Kiedy zaś Związek Sowiecki zaatakował Finlandię, a problem omawiano w Lidze Narodów, władze w Moskwie oświadczyły, że z nikim nie są w stanie wojny, lecz wręcz przeciwnie, pozostają w zgodzie i przyjaźni z Fińską Republiką Demokratyczną, w stosunku do której nie dość, że nie wysuwają żadnych roszczeń terytorialnych, to jeszcze mają zamiar odstąpić jej znaczne obszary sowieckiej Karelii. Rząd Fińskiej Republiki Demokratycznej został utworzony przez Stalina w okupowanej przez Sowietów wiosce Terijoki, a na jego czele stanął sekretarz Kominternu Otto Kuusinen. Jednak sztuczka z FRD zawiodła, a Związek Sowiecki został usunięty z Ligi Narodów jako agresor. Latem 1939 roku Stalin wcale nie zamierzał zawierać przymierza wojskowego z Wielką Brytanią i ze Stanami Zjednoczonymi, gdyż sojusz ten mógłby zapobiec drugiej wojnie światowej, a tym Stalin nie był zainteresowany. Negocjacje z delegacjami brytyjskimi i francuskimi w Moskwie prowadził tylko po to, aby Hitler był bardziej ustępliwy wobec sowieckich roszczeń terytorialnych.
Czy Polacy mieli szansę skutecznie przeciwstawić się niemieckiej i sowieckiej agresji? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przedstawić historię alternatywną. Wyobraźmy sobie, że Józef Piłsudski nie umarł w 1935 roku, lecz żył szczęśliwie przynajmniej do końca 1946 roku. Zasadniczo nie ma w tym nic nieprawdopodobnego. Liczyłby sobie wówczas siedemdziesiąt dziewięć lat. Paktowi Ribbentrop-Mołotow i rozbiorowi Polski nie mógł jednak zapobiec, tak jak nie mógł zmusić Francji i Wielkiej Brytanii do podjęcia natychmiastowej ofensywy na froncie zachodnim. Zarówno w Londynie, jak i w Paryżu wiedziano o dokonanym przez Stalina i Hitlera tajnym rozbiorze Polski, lecz armia francuska nie była przygotowana moralnie ani materialnie do zbrojnej ofensywy. Mając niemałe talenty wojskowe i polityczne, Piłsudski mógł jednak nie tylko domyślić się, że do takiego rozbioru może dojść, ale także przyjąć najbardziej racjonalną taktykę obronną w stosunku do dwóch przeciwników — Niemców i ZSRR. Pozostawiwszy silne garnizony w punktach umocnień (oporu), takich jak Poznań, Warszawa, Brześć, Lwów i może jeszcze w kilku innych, główne siły wojsk polskich należało koncentrować na małym przyczółku w pobliżu granicy rumuńskiej, ustanawiając główną linię obrony wzdłuż Dniestru i wzdłuż biegnącej przez Karpaty granicy ze Słowacją. Wtedy garnizony w fortecach mogły utrzymać się kilka tygodni, a główne siły — od półtora do dwóch miesięcy.
Prawdopodobnie we frontalnych atakach na główne siły polskiej armii, broniące się na niewielkim pod względem długości, lecz o dużym zagęszczeniu sił i środków froncie, i przy szturmach na punkty umocnień zarówno Wehrmacht, jak i Armia Czerwona poniosłyby straty znacznie większe niż podczas rzeczywistej polskiej kampanii. Główne siły polskiej armii zaś po wystrzelaniu całej amunicji razem z rządem Piłsudskiego zostałyby internowane w Rumunii. Wtedy liczba internowanych polskich żołnierzy byłaby niewspółmiernie wyższa niż faktyczna liczba Polaków internowanych jesienią 1939 roku w Polsce, na Węgrzech, w Rumunii, na Litwie i Łotwie. Większości zapewne udałoby się przedostać razem z Piłsudskim z Rumunii do Francji, a tym samym znacznie mniej polskich oficerów trafiłoby do sowieckiej niewoli i w Katyniu nie zostałoby rozstrzelanych tak wielu z nich. We Francji zostałaby utworzona znacznie liczniejsza armia polska niż ta, która rzeczywiście powstała wiosną 1940 roku, a Londyn i Paryż musiałyby się z nią liczyć jako z ważnym sojusznikiem, zwłaszcza kiedy Francja wycofałaby się z wojny, a polska armia ewakuowałaby się na Wyspy Brytyjskie. Wówczas Piłsudski cieszyłby się o wiele większym międzynarodowym autorytetem niż Władysław Sikorski, Stanisław Mikołajczyk i inni przywódcy polskiego rządu na uchodźstwie. Przy takim rozwoju wydarzeń bardziej prawdopodobne jest, że Wielka Brytania i Stany Zjednoczone mocniej wspierałyby polski rząd w konflikcie ze Stalinem z powodu Katynia i znacznie trudniej byłoby też utworzyć rząd i armię polską pod kontrolą ZSRR. Dlatego Polacy mieliby po wojnie pewną szansę na zachowanie niepodległej ojczyzny. Ale to, powtarzam, mogło się zdarzyć tylko w alternatywnej rzeczywistości.
Mówiąc o drugiej wojnie światowej, stwierdza się często, że głównym błędem Stalina było zawarcie z Niemcami paktu o nieagresji. Nie tylko otworzył on drogę do drugiej wojny światowej, lecz także stworzył warunki do niezapowiedzianego ataku Niemiec na ZSRR. Była to jednak zbrodnia, a nie błąd — lecz sowiecki dyktator nigdy się tego typu deliktami nie przejmował. Stalin dążył po prostu do tego, aby druga wojna światowa rozpoczęła się agresją Niemiec na Polskę i jej zachodnich sojuszników. Pakt o nieagresji, otwierając drogę do drugiej wojny światowej, przeciwstawiał Hitlera koalicji brytyjsko-francuskiej i dał Armii Czerwonej wygodną bazę wypadową do późniejszego ataku na Niemcy. Stalin przewidział szybki upadek Polski, którą zamierzał „po bratersku” podzielić się z Hitlerem, co zostało zapisane w tajnym dodatkowym protokole załączonym do paktu Ribbentrop-Mołotow. Traktat o granicach i przyjaźni z Niemcami nazywa się nierzadko, jak już wspomniałem, błędem Stalina.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Borysa Sokołowa „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Borysa Sokołowa „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”.
Z punktu widzenia stalinowskiej polityki błędu tu jednak nie było. Sowiecki wódz nie tylko — dzięki tajnym dodatkowym protokołom do tego traktatu — czasowo zakończy rozgraniczanie sfer interesów w Europie Wschodniej, dając tym samym do zrozumienia Hitlerowi, że może śmiało zaatakować Francję bez obawy o swoje tyły na wschodzie. Sam zaś miał zamiar zadać Niemcom cios w plecy w momencie, gdy Wehrmacht, jak mniemał, ugrzęźnie na linii Maginota. I tutaj Stalin rzeczywiście po mylił się, nie doceniając zdolności bojowej Wehrmachtu, a zbyt wysoko szacując skuteczność bojową i wytrzymałość żołnierzy francuskich. Cóż, Stalin nie był zawodowym wojskowym i większość jego błędów dotyczy właśnie sfery militarnej. W szczególności przeceniał zdolności i umiejętności bojowe Armii Czerwonej, która utknęła na linii Mannerheima, o wiele słabszej niż linia Maginota. W związku z tym w marcu 1940 roku trzeba było pilnie zawrzeć kompromisowy pokój z Finlandią, aby móc przenieść główne siły Armii Czerwonej na sowiecko-niemiecką linię demarkacyjną. W przeciwnym razie wojna z Finlandią po rozpoczęciu wiosennych roztopów mogłaby potrwać do lata.
Przeceniając skuteczność bojową Armii Czerwonej, Stalin nie docenił jednocześnie zdolności bojowej Wehrmachtu. Dlatego przygotowywał swoje wojska tylko do ofensywy, a nie do obrony. Ponieważ Stalin nie spodziewał się niemieckiego ataku w 1941 roku, Armia Czerwona poniosła sromotną klęskę. Gdyby w planowaniu działań operacyjnych uwzględniała doktrynę obronną i wykorzystała jednostki pancerne bardziej racjonalnie, głównie do celów obronnych, jej straty byłyby prawdopodobnie mniejsze, a porażki nie aż tak druzgocące. Stalin był jednak przekonany, że mając znaczną przewagę w ludziach, czołgach i samolotach, radzieckie wojska mogą szybko zmiażdżyć wroga i przejąć kontrolę nad większością Europy. Ponadto nie brał pod uwagę ani dotkliwego braku środków łączności w oddziałach, ani, co jeszcze ważniejsze, znacznie niższego — w porównaniu z Wehrmachtem — poziomu wyszkolenia zarówno dowództwa, jak i zwykłych żołnierzy, zwłaszcza we flocie, w lotnictwie i w oddziałach pancernych. Owa okoliczność przesądziła o tym, że zwycięstwo zostało osiągnięte bardzo wysokim kosztem, a wojna przeciągnęła się na długie cztery lata. Stalin był szczerze przekonany, że Związek Sowiecki dopędził kapitalistyczny Zachód pod względem gospodarczym, a więc Armia Czerwona nie może być słabsza od armii niemieckiej. Przynajmniej z tego powodu nie mógł trzymać się strategii obronnych. Ponadto rozumiał, że długotrwała obrona, jak pokazało doświadczenie pierwszej wojny światowej, ma destruktywny wpływ na oddziały i może doprowadzić do rewolucji. Pomimo klęski poniesionej w latach 1941–1942 Stalin, rozpętawszy drugą wojnę światową, dzięki sytuacji militarno-politycznej, jaka ukształtowała się w 1941 roku, politycznie wygrał, zyskując sojuszników w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, co zapewniło mu ostateczne zwycięstwo.
Rosyjski historyk Andriej Smirnow dowodzi, że w wojsku sowieckim poziom wyszkolenia bojowego i umiejętności dowódczych był bardzo niski zarówno w pierwszej połowie lat trzydziestych, jak i w latach 1939–1941, znacznie ustępując pod tym względem głównemu potencjalnemu przeciwnikowi — siłom Wehrmachtu. Represje z lat 1937–1938 nie miały istotnego wpływu na te wskaźniki. Taki wniosek można zakwestionować jedynie w tym sensie, że w wyniku represji wzrosła nieufność żołnierzy do swych dowódców, a w dowódcach wzmógł się lęk przed podejmowaniem samodzielnych decyzji, choć również w przeszłości nie odznaczali się oni wielkim zapałem w budowaniu niezależności. Smirnow podkreśla również, że nienadążanie Armii Czerwonej za Niemcami było spowodowane szeregiem cech odziedziczonych przez Armię Czerwoną po rosyjskiej armii carskiej, w szczególności zaś wyraźną przewagą wiedzy teoretycznej nad praktyką bojową, niskim poziomem wykształcenia żołnierzy i oficerów, nieumiejętnością nauczania tego, co na wojnie najistotniejsze. Być może przyczyny tkwią w hierarchii feudalnej głęboko zakorzenionej w rosyjskim społeczeństwie — zarówno przedrewolucyjnym, jak i sowieckim (oraz postsowieckim). W tym kraju większość ludzi odwykła od samodzielnych działań i nie przejawiała zbytnich chęci do opanowania umiejętności praktycznych, które znaczyły o wiele mniej niż miejsce w hierarchii społecznej, niezależne w dużej mierze od działalności praktycznej. Również w okresie po Wielkim Terrorze nie doszło do żadnych fundamentalnych zmian na lepsze w poziomie szkolenia bojowego Armii Czerwonej aż do początku wielkiej wojny ojczyźnianej, co miało zdecydowanie negatywny wpływ na rozmiar sowieckich strat wojennych.
Według Smirnowa do połowy 1937 roku poziom wyszkolenia wojskowego Armii Czerwonej można by ocenić między „dwójką” a „trójką” w pięciostopniowej skali, a w 1940 roku, w najlepszym razie, ocena ta zbliżyłaby się trochę bardziej do „trójki”.
Głównych przyczyn tak niskiego poziomu wyszkolenia bojowego Armii Czerwonej Smirnow upatruje w fakcie, że żołnierzy i dowódców przygotowywano nie do realnych warunków frontowych, lecz do walki ze stosunkowo słabym przeciwnikiem, prawdopodobnie z pogranicza ZSRR lub w postaci niemieckiej armii ograniczonej postanowieniami traktatu wersalskiego. Podkreśla on, że opracowane przez sowieckich teoretyków wojskowych „słynna teoria głębokiej operacji i koncepcja głębokiej walki” rzeczywiście odzwierciedlały charakter i wymagania nowoczesnej wojny, lecz RKKA nie była w stanie wprowadzić tej teorii i tego planu w życie nawet pod koniec ery Tuchaczewskiego, Jakira i Uborewicza (to znaczy w połowie 1937 roku).
Powodem był niski poziom wykształcenia tych, którzy zamieniali teorie wojskowe w praktykę — dowódców, sztabów i wojsk. Podstawowej części dowództwa brakowało motywacji i zapału do decydującego manewru, do działań na skrzydłach i na tyłach przeciwnika, do podejmowania inicjatyw, a to, według Smirnowa, było następstwem powszechnej niezdolności do samodzielnego myślenia operacyjno-taktycznego. Dowódcy batalionów oraz jednostek wyższych szczebli nie potrafili też wypracować wzajemnych relacji między poszczególnymi formacjami wojskowymi. Wielu zwierzchników nie posiadało żadnych umiejętności taktycznego myślenia. Przytłaczająca większość kadry oficerskiej nie potrafiła kierować wojskiem. Jak zauważył Smirnow, „nieprzypadkowo współpraca różnego rodzaju sił zbrojnych w RKKA od 1935 roku aż do pierwszej połowy 1937 roku była tak słaba, a jeśli nawet zdołano ją osiągnąć, to wyłącznie w początkowej fazie bitwy/operacji, a następnie, gdy zmieniająca się sytuacja wymagała reorganizacji współdziałania, owa współpraca po prostu zanikała”. Dowódcy i sztaby wszystkich szczebli nie byli w stanie dokonać ponownej organizacji w warunkach napiętej sytuacji bojowej, i to w krótkim czasie. To samo, jak zauważamy, działo się niestety podczas wielkiej wojny ojczyźnianej.
Drugą przeszkodą na drodze do sukcesu było słabe wyszkolenie wojska. Pojedynczy żołnierz piechoty RKKA, jak podkreśla Smirnow:
nie miał podstawowych umiejętności ani w zakresie okopywania się, maskowania czy obserwacji pola walki, ani nawet w przyjmowaniu postawy strzeleckiej, wycofywaniu się, czołganiu lub w przystępowaniu do ataku, nie był w ogóle przeszkolony w rzucaniu granatem ani w walce wręcz. Karabinem samopowtarzalnym czy karabinem maszynowym „władał” tak, że strzelał zwykle na „dwójkę” lub „trójkę” w pięciostopniowej skali; nie potrafił też samodzielnie wynajdować celu, bardzo często, w skutek zwyczajnej niedbałości i niechlujstwa, psuł broń i doprowadzał do korozji lufy (…) Kierowcy-mechanicy czołgów — ci, którzy powinni bezpośrednio realizować „głęboką” operację bojową — w większości mieli niewielkie doświadczenie w kierowaniu jakimkolwiek pojazdem i nawet w połowie 1937 roku nie potrafili prowadzić maszyny bojowej w realnych warunkach polowych, co najwyżej na pasie taktycznym poligonu, i to po płaskim terenie!
Smirnow przytacza jeszcze znamienne słowa marszałka Budionnego wypowiedziane na posiedzeniu Rady Wojskowej przy Komisarzu Obrony Narodowej 21 listopada 1937 roku: „Często marzą nam się działania operacyjno-strategiczne na wielką skalę, a czym będziemy operować, jeśli kompania jest do niczego, pluton jest do niczego i oddział też jest do niczego?”. No cóż, Siemion Michajłowicz nie był tak głupi, jak przyjęło się zwykle uważać.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Borysa Sokołowa „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Borysa Sokołowa „Straszliwe zwycięstwo. Prawda i mity o sowieckiej wygranej w drugiej wojnie światowej”.
Taka sama sytuacja panowała również w innych formacjach. Wiele podobnych przykładów podano w monografii z odsyłaczami do raportów i meldunków o stanie wojsk. Porównując poziom przygotowania Armii Czerwonej z poziomem przygotowania wojsk potencjalnych przeciwników, autor stwierdza:
Oczywiście, pod względem ilościowym ani Reichswehra, ani wyrosły z niej po 1935 roku Wehrmacht nie prześcignęły Armii Czerwonej. Lecz jeśli chodzi o jakość — mówił jeszcze w 1931 roku przebywający w Niemczech dowódca korpusu uczelni wojskowych Moskiewskiego Okręgu Wojskowego, B.S. Gorbaczow — Niemcy doskonale opanowali technikę, więc posługują się nią nieporównywalnie sprawniej niż my.
Po powstaniu Wehrmachtu wyszkolenie pojedynczego żołnierza i jednostki pozostawało na znacznie wyższym poziomie niż w Armii Czerwonej. Meldował o tym szef pierwszego oddziału Wywiadu Wojskowego RKKA, pułkownik A.I. Starunin, obserwujący we wrześniu 1938 roku manewry Wehrmachtu. Zauważył, że „szkolenie żołnierzy jest dobre, szczególnie w zakresie posługiwania się sprzętem i urządzeniami”, a piechota „w natarciu działa w szyku rozproszonym, nie obserwuje się już tak zwartych szyków jak na poprzednich manewrach”. Armia japońska pod względem wyszkolenia była wprawdzie gorsza od armii niemieckiej, lecz większością parametrów gotowości bojowej też przewyższała RKKA. Jak informował major W.I. Połozkow, odbywający w 1936 roku staż w japońskich jednostkach pancernych, „japoński oficer czołgista jest dobrze przygotowany do walki, zna taktykę piechoty, teren i orientuje się ogólnie w sytuacji”, choć jednocześnie „gorzej idzie mu współdziałanie z innymi formacjami wojsk”, gdyż nie zajmował dotąd decyzyjnego stanowiska przy opracowywaniu operacji bojowej.
Również ze słów Tuchaczewskiego wynika, że japońscy oficerowie potrafili osiągać „doskonałą korelację piechoty z artylerią”, „nie przejmując się metodyką walki, lecz uzależniając jej powodzenie od odwagi i inicjatywy”. To prawda, co pisze Smirnow, że „japońska piechota wciąż posuwa się naprzód zwartym szykiem, który armie europejskie ostatecznie porzuciły już w 1917 roku jako zbyt zagrożony ogniem współczesnej obrony. Przyczyna tego leżała jednak nie w słabym wyszkoleniu pojedynczego żołnierza, lecz w przestarzałym regulaminie”. Tu można jeszcze dodać, że w przypadku Japonii nadal najważniejsza była flota i jednostki lądowe z nią współdziałające. Armia Czerwona podczas wielkiej wojny ojczyźnianej również nacierała w zwartym szyku ze względu na niski poziom wyszkolenia żołnierzy. Jeśli zaś chodzi o armię polską, trudno ją porównywać z Armią Czerwoną, ponieważ w latach trzydziestych XX wieku polskie siły zbrojne prędko ewoluowały. Jeszcze na początku lat trzydziestych operacyjno-taktyczne myślenie polskich oficerów było praktycznie takie samo jak w przypadku dowódców sowieckich, co wykazywały manewry.
Jednak do roku 1937, według Smirnowa, przewaga w tym względzie była już po stronie polskiej. Natomiast wyszkolenie polskich dowódców artylerii było znacznie lepsze niż to, które mieli dowódcy sowieccy jeszcze nawet na początku lat trzydziestych. Smirnow dochodzi do słusznego wniosku, że „wyraźnie lepsze niż u Sowietów wyszkolenie zarówno dowódców ogólnowojskowych, jak i dowódców piechoty wraz ze zdecydowanie doskonalszym (pod względem sztuki strzelania i taktycznego przygotowania) wyszkoleniem dowódców artylerzystów pozwala stwierdzić, że od 1935 roku aż do połowy 1937 kadra dowódcza Wojska Polskiego swymi umiejętnościami zasadniczo przewyższała sowieckich kolegów”. A to prowadzi do ogólnego wniosku, że poziom szkolenia w „przedrepresyjnej” Armii Czerwonej był nie tylko niski, lecz także niewspółmiernie niższy niż u jej potencjalnych przeciwników — Niemców, Japończyków czy Polaków.
Za jedną z istotnych przyczyn tej sytuacji Smirnow uznaje rewolucję 1917 roku. W jej wyniku „wychodźców ze środowiska intelektualistów starano się w miarę możliwości nie przyjmować do Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej; z tej polityki «rasizmu społecznego» zaczęto rezygnować dopiero w 1933 roku, a zarzucono ją ostatecznie w roku 1936”. Skutkiem takiej polityki był niski poziom wykształcenia kadry dowódczej. Kolejny powód słabego przygotowania bojowego widzi autor w walce bolszewików z „kastowością” armii, w zniszczeniu „żołnierskiego, czysto bojowego ducha”. Kadrom dowódczym wpajano ideę „drugorzędności obowiązków zawodowych w stosunku do działalności społecznej i aktywności politycznej, co ostatecznie nie sprzyjało rozwojowi odpowiedzialności, powodowało niestawianie należytych wymagań sobie i podwładnym, a więc przyczyniało się do niedbałego prowadzenia ćwiczeń i słabego poziomu wyszkolenia bojowego”. Młodszą kadrę dowódczą zaś i szeregowców deprawowały liberalne regulaminy, które nie nakazywały bezwarunkowego wykonywania poleceń, oraz „szeroko rozpowszechniona praktyka perswazji i próśb zamiast nakazów i rozkazów”. Co ciekawe, jak zauważa Smirnow, „wbrew twierdzeniom sowieckiej historiografii komuniści wojskowi i komsomolcy aż do 1936 roku nieustannie wykazywali się gorszą dyscypliną niż ich bezpartyjni koledzy”.
Smirnow zauważa również wpływ obiektywnych czynników, niezależnych bezpośrednio od rewolucji 1917 roku. Należą do nich szybki wzrost liczebności Armii Czerwonej w latach trzydziestych, ograniczone możliwości finansowe państwa i osobliwa mentalność rosyjska. Tu trzeba koniecznie uczynić zastrzeżenie, że ograniczenia finansowe rzeczywiście prowadziły do tego, iż na szkolenia żołnierzy i dowódców przeznaczano niewystarczającą ilość środków. Jednak o wiele większe znaczenie miała w tym przypadku mentalność Stalina i jego generałów, dających pierwszeństwo zwiększaniu uzbrojenia, sprzętu wojskowego i stanu osobowego przed podwyższaniem jakości wyszkolenia żołnierzy. Ważne było również to, że w wysoce profesjonalnej armii Stalin dostrzegał zagrożenie „bonapartyzmem”, wolał więc mieć do czynienia ze słabo wyszkolonym, ale za to licznym pospolitym ruszeniem.
Jak dowodzi Smirnow, obsadzanie wysokich stanowisk mało doświadczonymi dowódcami zaczęło się w Armii Czerwonej na długo przez represjami:
W 1933 roku w RKKA awansowano więcej dowódców niż w osławionym 1937 roku, kiedy armia zwiększyła swą liczebność aż półtorakrotnie. W 1936 roku przyznano również więcej awansów niż w 1937 roku. I jeszcze przed masowymi represjami zwiększoną liczebnie kadrę dowódczą kompanii strzeleckich w Armii Czerwonej zaczęli tworzyć lejtnanci (podporucznicy), którzy najczęściej nie przeszli etapu dowodzenia plutonem, a na czele kompanii broni ciężkiej pułków strzeleckich i tak ważnego związku operacyjnego RKKA jak Specjalna Dalekowschodnia Armia Czerwonego Sztandaru (OKDWA) [Osobaja Krasnoznamionnaja Dalniewostocznaja armija — A.Cz.] stanęli młodsi dowódcy.
W armii niemieckiej na początku drugiej wojny światowej wszyscy dowódcy dywizji i pułków mieli doświadczenie w służbie na stanowiskach oficerskich zdobyte w latach pierwszej wojny światowej. Natomiast w RKKA dawnych carskich oficerów można było w tym czasie policzyć na palcach. Ta okoliczność obniżała znacznie zdolność bojową Armii Czerwonej w porównaniu z Wehrmachtem.
Słabość Armii Czerwonej wypływała ze specyfiki sowieckiego systemu totalitarnego stworzonego w znacznej mierze przez Stalina, za który właśnie on ponosi pełną odpowiedzialność. Stąd więc represje, brutalna kolektywizacja, lekceważenie ludzkiego życia i nawyk działania zgodnie z szablonem czy rozkazem. Powtórzmy: Stalinowi nie zależało na armii zawodowej, w której upatrywał zagrożenie dla swej nieograniczonej władzy, lecz na masowym, źle wyszkolonym wojsku, a właściwie — na narodowym pospolitym ruszeniu, które mogło zwyciężać jedynie za cenę wielkiego rozlewu krwi.
Podkreślić trzeba, że zajęcie przez Związek Sowiecki Litwy, Łotwy i Estonii było typową „pokojową okupacją”, gdyż nie pojawił się tu żaden opór zbrojny. Dokładnie tak samo Niemcy bez jednego wystrzału rozpoczęli okupację Austrii, Czech i Luksemburga, choć działania te w wyroku procesu norymberskiego zgodnie z prawem określa się jako okupację.