Częstochowa 1920 - bandyci, złodzieje i policjanci

opublikowano: 2015-05-26, 09:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Niepodległa Rzeczpospolita rodziła się z chaosu. W miastach istniały straże obywatelskie, ale z ich skutecznością bywało różnie...
reklama
„W ostatnich czasach pow. Częstochowski, stał się terenem niezwykle zuchwałych i systematycznych napadów bandyckich. Prawie dzień po dniu urządzano napady bandyckie we wsi Cykarzew u Mądrzyka, rzeźnika i kilku gospodarzy tejże wsi, w Radostkowie, oraz najbliższej wsi Kocinie / napad i rabunek u gospodarza Siwaka/. Tuż po tych wypadkach w tejże okolicy napadnięto zbrojnie na plebanie w Mykanowie, rabując kasę kościelną i składki plebiscytowe; urządzając też napad w chwili odbywającego się śledztwa władz policyjnych w tymże Mykanowie, z powodu okradzenia tam 2 gospodarzy. I kilka dni potem w okolicach tego Mykanowa dokonano zabójstwa Bajoraka, obywatela Częstochowy, i kradzieży jego koni i powozu. Przedtem miał miejsce napad i rabunek kasy „Syropiarni” w Złotym Potoku, napad w domu gospodarza w Kuźnicy, napad i zabójstwo policjanta pod Zakrzewiem. Prasa częstochowska donosi o napadach i rabunkach sklepów i osób w śródmieściu w biały dzień.

Powyższe, krwawy i straszny plon niemal kilkunastu ostatnich dni względnie ostatnich tygodni. Można przypuszczać, że wobec powyższego jest wadliwa organizacja służby policyjnej ? Nie przestrzega się stróżowania po wsiach/ oraz mała sprężystość b.licznej w powiecie policji. Ponieważ ludność powiatu drży wprost o swe życie i mienie / kradzież koni i szmugiel ich zagranicę jest wprost zastraszający/ niezbędnem jest zarządzenie niezwykłych środków, zwłaszcza, że w zarodku nie stłumiona – fala bandytyzmu łatwo przeniesie się na inne powiaty państwa.

Tak interpelowali w lutym 1921 r posłowie klubu NZL z inspiracji posła z Kamienicy Polskiej ks Zygmunta Sędzimira. Pytali: co zamierza Minister Spraw Wewnętrznych przedsięwziąć, aby poskromić szalejący bandytyzm w pow. Częstochowskim.

W podobnie alarmującym tonie pisał w „Gońcu” felietonista Acer.

Wskutek anormalnych warunków społecznych i ekonomicznych kraj cały zalewa groźna fala bandytyzmu. Dochodzi do tego, że łupieżcy cudzego mienia urządzają planowe wyprawy na dwory i całe wioski, rozbrajają policję, rabują kolejno wszystkie domy, a następnie w ordynku bojowym zarządzają odwrót strategiczny. (...) Nie lepiej się dzieje i w naszym powiecie Częstochowskim, gdzie po lasach i drogach grasują bandy tajemniczych „osobników w wojskowych mundurach”, uzbrojonych w karabiny, bagnety, rewolwery, noże – słowem cały arsenał śmiercionośnych narzędzi. Nie ma wprost tygodnia, zeny nie zdarzyło się kilka napadów (...) dochodzenie śledcze utrudnia ta okoliczność, że w ostatnim czasie napady rabunkowe urządzają przeważnie zdemobilizowani żołnierze. Nic też dziwnego, że liczba napadów rabunkowych z dnia na dzień wzrasta. To też rzecz całkiem naturalna, że rozsądnie myślący obywatele po prostu nosa nie wychylają z domu późnym wieczorem (...) Choć z drugiej strony, dziś nawet w domu nie można czuć się bezpiecznym. Przyjechali do Częstochowy jacyś specjaliści od rozbijania kas i rabowania sklepów, do których nawet żelazne okucia i blachy pancerne nie nastręczają zbyt wiele trudności. W ubiegłym tygodniu w tren sposób został okradziony magazyn bławatny p. Cholewickiego, a tego rodzaju zuchwałych rabunków w śródmieściu zdarzało się w ostatnich dniach znacznie więcej.
reklama

Niepodległa Rzeczpospolita rodziła się z chaosu jaki zapanował po porzuceniu polskich obszarów przez wojska okupacyjne. W miastach możliwa była swoista kontynuacja funkcjonowania służb bezpieczeństwa. Istniały straże obywatelskie, przekształcane na mocy dekretu Naczelnika Państwa w policje komunalną. Działały milicje robotnicze, od grudnia 1918 upaństwowione i poddane komendzie kapitana Ignacego Boernera. Znacznie trudniejsza była sytuacja na terenach wiejskich. W czasach okupacji bezpieczeństwa strzegła tu żandarmeria wojskowa, ogniskując swoje wysiłki na ochronie majątku i zaopatrzenia wojskowego. Podstawowe czynności w zakresie ochrony przed przestępczością spadły na straże gminne. W obliczu wzrostu wojennego bandytyzmu straże gminne tworzyły swoiste formacje wiejskiej samoobrony. Bezpieczeństwa pilnowały także, na zlecenie właścicieli majątków służby leśne i uzbrojone służby dworskie.

Zakończona wojna wypluła ze swych trzewi masy zdemoralizowanych, uzbrojonych, przyzwyczajonych do zabijania ludzi. Bandy dezerterów włóczyły się po całej Polsce, przemocą zdobywając środki na własne utrzymanie. Sprzyjało im naturalne kształtowanie krajobrazu i niski poziom zagospodarowania ziem prowincji b. Królestwa. Od zachodu otaczały Częstochowę zespoły leśne, z bagiennymi obszarami przypominające litewskie rojsty. Na północy gospodarstwo leśne Ostrowy obejmowało puszczę ciągnąca się od Kłobucka po linię rzeki Warty. Dobrym schronieniem były także jurajskie wzgórza. Rozrzucona osady nie łączyły dogodne trakty komunikacyjne. Główna szosa – Częstochowa – Warszawa – tylko miejscami była utwardzana brukiem, wedle starodawnej metody makadama. Drogi niższej rangi przypominały ścieżki polne lub leśne dukty. Podróżujący furmanką (powozem, bryczką) musiał dość często mieniać się w piechura, pomagając woźnicy wypychać wóz z jurajskiego piachu czy kłobuckiego błota. Ten sam los spotykał kierowców, coraz częściej spotykanych, automobili. Tylko podróż koleją gwarantowała jakiś komfort; ale kolej nie wszędzie dochodziła.

reklama
Plan miasta Częstochowa, 1915 r.

Był to w naszych stronach teren nadgraniczny. Kwitł przemyt. Stan napięcia na Górnym Śląsku przenosił się przez granicę. Zbrojne grupy tworzone przez zdemobilizowanych niemieckich żołnierzy ([Freikorps]), próbowały dokonywać ataków dywersyjnych po drugiej stronie granicy. W lipcu 1919 r aresztowano niemieckich oficerów Waltera Zagnberga i Karola Heineke; planowali podłożenie bomby w Piotrowicach pod gospodę Krotkiego, by zabić powstańców śląskich. Nie był to odosobniony wypadek. Przypomnieć tu trzeba, omawianą w poprzednim rozdziale, próbę wywołania rebelii w Zagłębiu.

Napad na dwór w Małusach i zabójstwo zasłużonego dla spraw społecznych właściciela Aleksandra Steinhagena, spowodowało, że policja komunalna Częstochowy podjęła próby przeciwdziałania wiejskiemu bandytyzmowi. Śledztwo w tej sprawie łączyło się ze swoistym nowatorstwem – wykorzystaniem zdolności prapsychicznych – obudziło wiec zainteresowane mediów. Czytamy :

wobec szerzącej się plagi bandytyzmu zorganizowanie jak najbardziej sprężystych organów śledczych stanowi paląca potrzebę chwili. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że przy tropieniu złoczyńców wielkie usługi dla detektywów oddaje intuicja, mająca swoje źródło w magnetyzmie osobistym. Biegły detektyw zbrodniarzy i indywidua podejrzane poznaje od pierwszego wejrzenia. Z tego względu pomysłowa policja amerykańska stosowała w badaniach śledczych hypnotyzm (...) Korzystając z pobytu w naszym mieście „fakira indyjskiego” Kordjana (...) naczelnik policji komunalnej powiatowej p. Krzemiński zaprosił niepospolitego gościa do biura policji, w celu przeprowadzenia badań śledczych przy zastosowaniu magnetyzmu i doświadczeń telepatycznych. W ten sposób zostało zbadanych 5-ciu bandytów. P. Kordjan (....) uznał 3-ch z nich za groźnych bandytów, mających na sumieniu kilka zbrodni”.

Niestety, intuicja „fakira” nie była dowodem sądowym, a takowych dowodów nie znaleziono mimo gorliwego śledztwa stymulowanego nagrodą w wysokości 8 000 mk, fundowana przez rodzinę Steinhagenów. W dodatku w tym samym czasie, gdy naczelnik policji wspólnie z magnetyzerem badał podejrzanych, dwóch innych bandziorów dla rozrywki ostrzelało koszary wojskowe. Nocne strzały oddane od strony ul. Ciemnej spowodowały spora panikę, podejrzewano dywersyjny napad wojsk niemieckich.

Sięganie po pomoc hipnotyzera było wyrazem desperacji; policja nie dysponowała wykwalifikowanymi dochodzeniowcami. Jeszcze dwa lata później żalono się, że daleko naszej policji do skuteczności żandarmerii austriackiej czy pruskiej. Zarzucano nadmierny humanitaryzm w przesłuchiwaniu podejrzanych. „Dawniej więc, gdy jednego bandytę ujęto, ten wkrótce na śledztwie „wyśpiewywał” wszystkie tajemne sprawy szajki a umiejętny pościg wywiadowców dokonywał reszty”. Rzeczywiście – żandarmeria austriacka, patrolująca w czasie wojny część powiatu częstochowskiego, tworzona była z powołanych do służby urzędników, przeszkolonych w specjalnym ośrodku w Bielsku. Stworzono też specjalna szkołę podoficerów żandarmerii w Lublinie.

reklama

Tekst jest fragmentem książki Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w. :

Jarosław Kapsa
Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w.
Wydawca:
Stowarzyszenie Li-TWA
Rok wydania:
2015
Okładka:
półtwarda
Liczba stron:
tom I - 310, tom II - 330
Format:
170 x 240 mm
ISBN:
978-83-63052-80-5

Nasza nowa, stworzona ustawa 24 lipca 1919 r policja, mogła jedynie marzyc o tak wykształconych kadrach. Tworzono formacje wcielając do niej dotychczasowych funkcjonariuszy policji komunalnej, milicji ludowej i żandarmerii wojskowej. Warunkiem przyjęcia było posiadanie obywatelstwa polskiego, nieskazitelna przeszłość, wiek od 23 do 45 lat, odpowiedni wzrost i dobra znajomość języka polskiego oraz umiejętność liczenia. Jednym z pierwszych zadań nowej formacji było wyszkolenie funkcjonariuszy. W marcu w budynku przy ul. Kordeckiego 11 otwarto szkołę policyjnej. Kurs trwał 3 miesiąc, nauczano prawa policyjnego, historii, biurowości, kształcono 54 słuchaczy. Pierwszy kursy policyjne ukończyło 46 osób. Wykłady prowadził zastępca komendanta częstochowskiej policji Stopnicki (instrukcje służbowe), prokurator Karpowicz (prawo), dr Purski (medycyna sądowa), Witman (historia i literatura Polska oraz geografia).

Szkolenie nie zwalniało od pełnienia obowiązków. Zgodnie z przyjętymi zasadami w celu utrzymania porządku publicznego policja winna była patrolować po wszystkich ulicach czujnie i bez ustanku. Musiała także wykonywać dość niewdzięczne zadania, np: kontrola prostytucji, rozpędzanie demonstracji bezrobotnych, ściganie uchylających się od poboru. Zdarzały się też sprawy nietypowe, ilustrujące powojenna obyczajowość. W podczęstochowskich Brzezinach doszło do wiejskiego zatargu na tle bolszewizmu. Sołtys Brzezin Józef Zalejski złożył donos na właściciela dóbr Altera Kinda, że jest szpiegiem niemieckim. Kind został aresztowany, ale w jego obronie 15 gospodarzy złożyło pismo, że dziedzic jest lojalnym patriotą: w ciągu ostatniego półrocza dostarczył wojsku 19 podwód a sołtys ani jednej. Zarzucono sołtysowi zagarniecie 17 cetnarów zboża z kontyngentu po wyjściu Niemców i propagował komunizm (mówił: jak rozstrzelają Kinda podzielimy majątek). Kind został zwolniony za kaucją 90 tys marek; Zalejski aresztowany.

reklama
Nowa synagoga w Częstochowie, lata 20.

Opowieść ta brzmi może dziś śmiesznie; ale „bolszewickie” nastroje na wsi stanowiły realna groźbę.. W Kruszynie, w majątku Lubomirskich w 1919 r panowały „rządy fornali”. Zorganizowani w związek zawodowy pracownicy strajkami wymuszali różne przywileje, przekraczające możliwości realizacji przez właściciela. Zniszczonemu wojenny kontyngentami majątkowi groził ekonomiczny upadek. Odcieniem tego sporu klasowego był zatarg miejscowych pracowników dworskich z leśniczym dóbr leśnych Lubomirskich. Chcąc zastraszyć stróża „pańskich lasów” podpalono leśniczówkę.

W kwietniu 1920 r. podpalono dwór Joachimów należący do rodziny Andrzejewskich, w ogniu zginęło czworo dzieci. Rozprawa skazująca sprawczynie toczyła się w styczniu 1921 r.. Oskarżona o podpalenie była 19-letnia Marianna Stefańczyk, córka służącego. Pracująca przy dworze dziewczyna trzy dni wcześniej ukradła z powozu sukno. Właściciele dworu domagali się zwrotu ukradzionej rzeczy i przeprosin; dziewczyna z zemsty podłożyła ogień. Nie przewidziała, że w podpalonych pomieszczeniach na stryszku spała czwórka dzieci: najstarsze 10-letnie, najmłodsze 2 – letnie. Stefańczyk skazana została na 6 lat. W sierpniu 1921 r ujęto podpalaczki, które podkładały ogień pod stodoły na Zawodziu. Były to mieszkające na ul. Złotej Helena Dziembór i Aniela Dźbik – jako motyw podawały: „trzeba wszystkich bogaczy powypalać”

Interesujące, że przed niedawnym czasem na Zawodziu zaczęły krążyć wersje o mających nastąpić dziewięciu podpaleniach. Dwa wymienione były zapoczątkowaniem niszczycielskiej serii. Mamy nadzieję, że dalsze nie nastąpią, trudno bowiem przypuszczać, aby wśród ludzi o zdrowych zmysłach tego rodzaju sposób „walki z bogaczami” mógł znaleźć naśladowców” - komentował „Goniec”.

Widać z tego, że nawet po zakończeniu wojny z bolszewikami hasła „palić dwory, brać ziemie pańską” miały swoich sympatyków.

Ten rozkład moralności społecznej widocznym był nawet w drobnych czynach. Dla złodziei nie było świętości. Czytamy w „Gońcu” o kradzieży na Jasnej Górze:

przed południem do celi o. Aleksandra zgłosił się młodzieniec z życzeniem wstąpienia do zakonu i podczas swojej wizyty skradł 7678 koron, które leżały na stole. W piątek złoczyńca Julian Mysakowicz został ujęty na dworcu kolejowym. Całą skradzioną sumę, którą już wymienił na marki, odzyskano”.
reklama

Powszechnym zjawiskiem było okradanie przesyłek listowych. Pomimo utworzenia na początku 1919 r specjalnej formacji straży kolejowej; nie były bezpieczne towary zarówno przewożone w wagonach jak i oczekujące w magazynach.

Zanim policja częstochowska mogła przystąpić do energicznej walki z plagą przestępstw, musiała nie tylko zostać przeszkolona, ale i uporać się z problemami we własnych szeregach. W atmosferze skandalu doszło w 1920 r do zmiany komendanta. W początkach września odwołano Wł. Belinę – Prażmowskiego, wysunięto przeciw niemu zarzut zakupu i od sprzedaży dziesięć razy drożej samochodów dla policji. Samochody pochodziły z „demobilu”, pierwszych 40 pojazdów uzyskanych od Wlk. Brytanii rozdzielono w 1919 r po komendach w całym kraju. W Częstochowie Prażmowski zdecydował o zbyciu otrzymanych automobilów, nabywcami byli hrabia Potocki z Chrząstowa, Syropiarnia z Złotego Potoku oraz przedsiębiorca z Warszawy. Zdaniem Beliny: nie został odwołany, ale jest na ochotnika w wojsku; podniesione zarzuty były niesłuszne. W obronie odwołanego komendanta można dodać, ze z braku paliwa w Częstochowie „darowane” auta nie mogły i tak być wykorzystane. Patrole po piaszczystych i bagnistych drogach podczęstochowskich łatwiej było prowadzić konno. W każdym razie we wrześniu dowództwo częstochowskiej policji objął nowy komendant Stanisław Steczkiewicz, przybyły z komendy w mieście Grodzisk pod Warszawą.

Tekst jest fragmentem książki Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w. :

Jarosław Kapsa
Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w.
Wydawca:
Stowarzyszenie Li-TWA
Rok wydania:
2015
Okładka:
półtwarda
Liczba stron:
tom I - 310, tom II - 330
Format:
170 x 240 mm
ISBN:
978-83-63052-80-5

Odwołanie komendanta było niczym wobec innej afery. 25.05 prasa poinformowała o wykryciu fabryki fałszywych pieniędzy, czeskich koron, na ul. Kościuszki 19. W związku z tym aresztowany został komisarz policji śledczej Szepan. W sprawę zamieszany był także redaktor „Tageblatt” Fajwłowicz (w redakcji papier na druk banknotów), litograf Rutynowski, krawiec Franciszek Słupski; Szepana obciążył Fajwłowicz, który uciekł z aresztu śledczego. Kulisy sprawy opisywał akt oskarżenia. 19.05 1920 r przybył do Częstochowy radca policji z czeskiej Pragi Strauss i adiunkt policji z Krakowa Bronisław Kercz.; mieli doniesienia o fałszowaniu koron. Najpierw aresztowano Hermana Fajwłowicza z Tageblatt, potem przeprowadzono rewizję w fabryce Kościuszki 19, aresztowano tam fałszerzy Zygmunta Koperę, Jana Rutynowskiego. Aresztowany Fajwłowicz obciążył komisarza policji Alfreda Szepana. Fałszywe korony rozprowadzał Maks Pelc, kupiec z Lwowa, Mojsze Herszowicz i Jakób Fenig z Warszawy; na miejscu wmieszany w proceder był wydawca „Tageblatt” Bernard Bocian oraz kupiec Franciszek Słupski z Warszawy. Pismo „Tageblatt” wydawane przez B. Bociana uzyskało koncesję w maju 1913 r. Zdaniem „Gońca” był to „brukowiec”, pismo dla kramarskiego, drobnomieszczaństwa osiadłego pod JG, ostoja judaizmu, getta, żargonu. Ocena ta, jak to w przypadku konkurencji, była nadmiernie surowa: „Tageblatt” wzorem podobnych pism zdobywał czytelników różnymi sensacjami. Nie wiadomo, czy kryzys finansowy, czy inne powody, skłonił właściciela do wdania się w przestępczy proceder. Aresztowanego komisarza Szepana obciążyły także inne zeznania dotyczące zachowania w służbie. Przyszły komisarz do wojny pracował w Łodzi jako urzędnik w fabryce, potem administrator restauracji, należącej do ojczyma. W czasie wojny wstąpił do służby, stając się agentem policji niemieckiej. W czasie procesu świadkowie mówili o przyjęciu przez Szepana łapówki 900 marek w zamian za zatajenie informacji o wykrycia nielegalnej gorzelni na Dąbrowskiego 6 u Moszka Landsnerga. Inni świadkowie wskazywali kontakty Szepana z fałszerzami, mieszkającymi w hotelu „Viktoria”. Okazało się również, że Szepan wstępując do policji legitymował się sfałszowanym świadectwem ukończenia w 1907 r gimnazjum rządowego w Częstochowie. Zdaniem prokuratora Kamieniobrodzkiego, popełnienie przez kierownika ekspozytury śledczej trzech przestępstw kwalifikuje do wymierzenia kary najwyższej – kary śmierci. Sąd został jednak przekonany mową obrońcy adwokata Zawadzkiego. Zarzuty przeciw komisarzowi w sprawie udziału w grupie fałszujących walutę czeską oparto wyłącznie na zeznaniach świadka Fajwłowicza, który zbiegł i nie mógł przez to potwierdzić swych zeznać w konfrontacji z oskarżonym. Nie stanowiły dowodu wizyty komisarza w hotelu „Viktoria”, nie musiały one łączyć się z kontaktami z fałszerzami. Ostatecznie Szepan skazany został na 1 rok więzienia za sfałszowanie świadectwa i przyjęcie łapówki. Z zarzutu należenia do bandy fałszerzy został uniewinniony. Dzień ogłoszenia wyroku nie był jednak szczęśliwy dla częstochowskiej policji. Za współudział w okradzeniu magazynu bławatnego Cholewińskiego zostało aresztowanych dwóch funkcjonariuszy policji.

reklama
Zawody lotnicze w Częstochowie, krótko przed I wojną światową

Nowy komendant Steczkiewicz stał więc przed trudnymi problemami. W październiku, kilka tygodni po objęciu funkcji, oberwał ciężkimi słowami na Radzie Miasta. Zarzucono bezczynność policji, gdy wycofywani z frontu, jadący do obozu internowania rosyjscy żołnierze Bałachowicza, po pijanemu demolowali okolice dworca. Mimo tak nieprzychylnego przyjęcia udało się Steczkiewiczowi rozwiązać najważniejszy, lokalowy problem. Od stycznia 1921 r policja znalazła swoje stałe lokum w dawnych koszarach rosyjskiej straży pogranicza na ul. Parkowej. W tym ceglanym gmachu urzędowała przez cały okres międzywojenny; dysponując tam nie tylko lokalami biurowymi ale i stajniami dla powozów (w przyszłości garażami samochodów), a nawet „podręcznym” aresztem w piwnicach.

reklama

Z aresztem bowiem w Częstochowie był też problem. W tej sprawie istniał konflikt miedzy miastem a Ministerstwem Sprawiedliwości; w interesie Częstochowy interpelacje składał poseł ks Z. Sędzimir. „Władze więzienne Min. Sprawiedliwości od 1-stycznia 1919 r zajęły dwa pawilony miejskie przy magistracie na wiezienie tymczasowe i dotąd nie tylko, ze nie postarały się, choć to uczynić by mogło o inne pomieszczenia na więzienie, ale przez 2 lata mimo obietnicy (....) sprawę czynszu dzierżawnego potraktują przychylnie (...) ani słówka odpowiedzi nie raczyły przysłać. Ponieważ zarząd m. Częstochowy niezbędnie potrzebuje pomieszczeń zajętych przez Min. Sprawiedliwości w dwóch domach przy magistracie (..) ponieważ żądania (...) są przez łódzką okręgową dyrekcje więzienna ignorowane, ponieważ Zarząd Więzienny bezprawnie korzysta z wymienionych pomieszczeń ze szkoda miasta, nie opłaciwszy czynszu za ubiegłe 2 lata(...) co Minister uczyni, aby Władze municypalne m. Częstochowy w słusznych swych żądaniach otrzymały zadośćuczynienie”. Minister, czego się można było spodziewać, nic nie uczynił, na przyzwoity areszt czekano kolejnych 10 lat.

Aresztu nie było, policja w trakcie przeprowadzki i organizacji, a pracy niebezpiecznej nie ubywało. W styczniu 1921 r na drodze Kłobuck – Panki – Truskolasy przy tartaku Frydmana trzej bandyci bronili się przed zasadzką policji; w wyniku ran zmarł policjant Walenty Durak. W kwietniu Wesołowski z Rudy i A. Kamiński zamordowali szewca w Pławnie dla 68,5 tys marek,. Zabójcy byli dezerterami z wojska, rabowali w Lwowie, Krakowie i Częstochowie. Aresztowani uciekli z więzienia w Częstochowie przez „wyłom” w ścianie. W tym samym czasie doszło do napadu na dwór w Siemkowicach, banda ukradła konie. Właściciel folwarku Karśnicki, oficer ułanów,zorganizował pościg, dopadł bandytów odzyskując konie.

reklama

Od lipca 1921 r zaczęły się zmagania z najgroźniejszą bandą kierowaną przez Jakuba Słomczyńskiego. Bezwzględny bandyta nakładał haracz na wybrane dwory i bogatsze gospodarstwa chłopskie. Zyskał „czarną sławę”, po kilku brawurowych napadach wyznaczono za jego głowę nagrodę 30 tys marek. Połakomił się na nagrodę były komisarz policji z Jakub Niemyski. W trakcie zasadzki, 16 lipca, na drodze kocińskiej doszło do strzelaniny; bandyci Słomczyńskiego zabili Niemyskiego, ciężko zranili trzech policjantów. Za niebezpiecznym przestępcą wysłano list gończy, portret Słomczyńskiego umieszczono nawet na witrynie redakcji „Gońca”. W odpowiedzi bandyta w biały dzień publikował po wsiach ogłoszenie, że przyzna nagrodę 20 tys marek, każdemu kto wstąpi do jego bandy. Na początku sierpnia doszło do napadu na pociąg do Warszawy miedzy Kamieńskiem a Gorzkowicami. Pięciu uzbrojonych bandytów wymuszało pieniądze i kosztowności od pasażerów I klasy; jeden z nich grzecznie przedstawiał się jako Słomczyński. Ofiarą napadu byli podróżujący z Zagłębia przedsiębiorcy, kasjer Kasy Chorych, prokurator z Zawiercia. Po tym napadzie Słomczyński staje się postacią legendarną, porównywaną w miejskiej legendzie do Arsena Lupin, Rinaldo Rinaldiniego, czy innych szlachetnych zbójców. Wpływ na to miały też opowieści świadków. Tak, w relacji prasowej opowiadał naoczny świadek o napadzie na dwór Górskich w Madalinie, 12 sierpnia:

Nauczyciel Bielski zeznał, że po ukończeniu korepetycji siedział w ogrodzie z panią Górską, kiedy przez płot przeskoczyło dwoje uzbrojonych w karabiny mężczyzn. Jeden z nich, Jakób Słomczyński, podszedł do p. Górskiej i podał jej list, w którym żądał 1,000.000 mk na swą bandę. Pani przerażona tym zajściem oświadczyła, że męża nie ma w domu, ale zaraz nadejdzie. Świadek wówczas doradził aby wyjść na spotkanie. Słomczyński zgodził się na propozycje i wyszedł z panią Górską i świadkiem z ogrodu, podążając drogą w stronę lasu. Zaledwie wyszli z podwórza rozległy się od strony ogrodu strzały. Pani Górska przeraziła się niezmiernie, ale Słomczyński uspakajał ją i robił wyrzuty, dlaczego jej mąż strzelał. Gdy doszli do lasu rozległy się tam nawoływania. Jakiś głos z zarośli odezwał się do Słomczyńskiego: „Sprawa kiepsko poszła, dwóch zranił...Pal jej w łeb i uciekamy”. Ale Słomczyński zwracając się do pani Górskiej i nauczyciela powiedział: „Do bezbronnych nie strzelam” Poczem przyrzekł, że już nie zrobi napadu o ile uzyska żądana sumę, a następnie podał im rękę na pożegnanie i zniknął w lesie”.
reklama

Szlachetność przestępcy była na pokaz. Uciekając z dworu zdecydował się dobić strzałem z karabinu rannego wspólnika Miarkę; licząc, że postrzał był śmiertelny porzucił go w lesie. Ta bezwzględność przyspieszyła wpadkę. Znaleziony przez policję Miarka wydał wspólników napadów. Wkrótce na dworcu w Dąbrowie aresztowano Jana Dąbrowskiego, który podobnie jak Miarka obciążył kolejnych bandytów. W areszcie znalazł się Józef Staszczyk z Sosnowca i Jan Rudnicki. Rudnicki, był oficerem, byłym dowódca taborów 50 pp; uzależniony od alkoholu i narkotyków, sprzedał kupcom żydowskim wojskowe wozy, potem przyłączył się do bandy Słomczyńskiego uczestnicząc w 12 napadach. Piękną wojskową przeszłość miał także Dąbrowski: przed wojną był w Związku Strzeleckim, potem kilka lat walczył na froncie. Po demobilizacji brał udział jako ochotnik w III powstaniu śląskim. Zasługi spowodowały, że sąd łagodząc karę skazał go za napady bandyckie na bezterminowe ciężkie więzienie. Drugi z uczestników napadu na Madalin Miarka został skazany na śmierć i rozstrzelany. Dwa i pół roku później do więzienia trafił także krewki właściciel Madalina, który strzałami z karabinu odpędził napastników. W Sylwestra 1924 r podczas pijackiej awantury na zabawie Kazimierz Górski zabił wystrzałem z rewolweru restauratora, majora Straży Ogniowej, Józefa Żebrowskiego.

Szkoła Towarzystwa Żydowskich Szkół, Częstochowa, ulica Jasnogórska 8

Słomczyński ukrywając się w nadgranicznych lasach na zachód od Blachowni próbował odbudować bandę. Pętla obławy policyjnej zacieśniała mu się na szyi; pękł mit „niezwyciężonego zbójcy”, nie zyskiwał dochodów z okupu płaconego przez gospodarzy. W desperacji zajął się szmuglowaniem słoniny przez granicę. We wrześniu strażnicy graniczni zatrzymali pod Puszczewem dwóch szmuglerów; jednym z nich był przyboczny Słomczyńskiego Józef Ligicki; drugim sam herszt. Słomczyński raz jeszcze zmobilizował instynktownie swoje siły, wyrwał się z rąk strażników i zbiegł przez las i granicę...Był to jednak koniec jego bandy. Opowiadano, że grasował jeszcze kilka miesięcy po stronie niemieckie, że organizował siatki przemytnicze, że wrócił do Polski i ukrywa się na Zagłębiu...nic jednak pewnego w tych historiach nie było.

Pogoń policji za Słomczyńskim gorzko odczuł Józef Balcerzak z Wyczerp, uczciwy, cieszący się dobra reputacją gospodarz. Na skutek donosu został zatrzymany na 9 dni w areszcie pod zarzutem pomagania bandytom. Upominała się o niego rodzina i ręczyła za uczciwość gmina. Zwolniono go bez słowa przeprosin, a następnie kilkakrotnie, pod pozorem prowadzonego dochodzenia nakazywano mu stawić się w Pabianicach. Koszt podróży musiał ten biedny „podejrzany” pokryć z własnej kieszeni.

Tekst jest fragmentem książki Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w. :

Jarosław Kapsa
Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w.
Wydawca:
Stowarzyszenie Li-TWA
Rok wydania:
2015
Okładka:
półtwarda
Liczba stron:
tom I - 310, tom II - 330
Format:
170 x 240 mm
ISBN:
978-83-63052-80-5
Herb Częstochowy w okresie międzywojennym (aut. Mix321; domena publiczna)

Likwidacja legendarnej bandy Słomczyńskiego była nie tylko wielkim sukcesem; symbolizowała zmierzch najburzliwszego okresu panowania bandytów w podczęstochowskich lasach. Oczywiście, samo zjawisko bandytyzmu nie zostało zlikwidowane. W listopadzie doszło do brawurowego napadu 8 uzbrojonych ludzi na komorę celna w Herbach; ukradziono towar wart 500 tys marek. Wkrótce później doszło do dość żałosnej próby napadu organizowanego przez Ślązaków. Mieszkający w stradomskich barakach uchodźcy z Górnego Śląska Paweł Sobania i Piotr Frącek, dowiedzieli się, że Józef Lamch odebrał z komitetu pomocy górnoślązakom 100 tys marek. Kwota ta miała być przeszmuglowana przez granicę i służyć pomocą organizacji powstańczej. Dowiedziawszy się, że Lamch ma zamiar przejść granicę Frącek zaofiarował swoje usługi przewodnika. Podstępnie doprowadził emisariusza w zasadzkę przygotowaną przez wspólnika Sobanię, w lasach ostrowskich. Lamch uciekając wyrzucił 60 tys; bandyci ukradli 40 tys. Prymitywny napad nie sprawił trudności śledczym z policja. Po kilku dniach ujęto Frącka znajdując przy nim zrabowane pieniądze i dwie bomby.

Ostatniego „legendarnego bandytę” z tego okresu „burzy i naporu” zatrzymano w czerwcu 1926 r w Łodzi. Nazywany lokalnym „Rinaldo Rinaldinim” Mejr Binet Sznytter pochodził z Sulejowa, był synem bogatego handlarza zbożem. Bandytą stał się podobno, w wieku 13 roku życia. W latach 1913-14 uważano go za prawą ręka Daniela Szlefera, bezwzględnego mordercy; pościg za nim w 1914 r elektryzował całą Gubernię Piotrkowska. Po rozbiciu bandy i zabiciu Szlefera Sznytter uciekł za granicę. W Brazyli i w argentyńskim Buenos Aires zajmował się handlem „żywym towarem”: dostarczaniem kobiecych ofiar do domów publicznych. Po powrocie w 1916 zabił kupca z Bełchatowa. Poszukiwany przez żandarmerie ponownie wyjechał do Brazylii. Wrócił do Niepodległej Rzeczpospolitej, zorganizował bandę rabunkową, która w powiatach radomszczańskim i piotrkowskim dokonała ponad 100 napadów i morderstw.

Żywot leśnych bandytów spod Częstochowy kończył się „przy słupku” za cmentarzem na Kulach. Taki los spotkał 25-letniego Stefana Wojciechowskiego i 21-letniego Wawrzyńca Karasia, których skazano na śmierć za zabójstwo 11 lipca 1925 r posterunkowego policji Ignacego Nagockiego na drodze pd Nową Wsią oraz zabójstwo następnego dnia pod Parzymiechami posterunkowego Józefa Kramera.

Po odczytaniu wyroku Wojciechowski przybladł nieco i pochylił głowę, a wówczas jego towarzysz Karaś, odezwał się doń półgłosem „Czego się martwisz ? Patrz – są żołnierze, będzie cel, pal i koniec” „w poniedziałek po ogłoszeniu wyroku obydwaj bandyci zachowywali się zupełnie spokojnie. W więzieniu otrzymali po kilogramie kiełbasy i zjedli z apetytem (...) Skazańcy noc spędzili spokojnie, lecz w miarę zbliżania się chwili egzekucji ujawniali zdenerwowanie i podniecenie krążąc wokół celi (...) O godz. 2-ej po poł. wreszcie zajechało zakryte auto, do którego wprowadzono zakutych w kajdany zbrodniarzy, celem przewiezienia ich na miejsce stracenia. Do auta wsiedli również: ks. Godziszewski, nacz. więzienia p. Mazurkiewicz oraz czterej policjanci. Auto otoczone było konwojem konnych policjantów (...) W ślad za autami rzuciła się cała fala publiczności, z trudnością wstrzymywana przez policję. Bocznemi drogami dojechano na miejsce kaźni pod cmentarzem na Kulach. Gęsty kordon policji pod dowództwem kom. Konnesa powstrzymywał kilkutysięczne tłumy w odległości około pół kilometra. (...) Po krótkiej spowiedzi Wojciechowskiego obydwaj bandyci sami podeszli do wkopanych słupków, do których przywiązano ich sznurami. Karaś wówczas podziękował nacz. więzienia Mazurkiewiczowi za ludzkie obchodzenie się z nim w wiezieniu, również Wojciechowski rzekł: „I ja dziękuję – i zarazem szczerze żałuję za to co popełniłem”. Skazańcom zawiązano oczy. Ostatnie słowa Wojciechowskiego brzmiały: „Bóg z wami”, Karaś zaś wyrzekł: „Żegnajcie, do widzenia”. Naprzeciwko skazańców ustawiły się dwa oddziałki żołnierzy. Na milcząca komendę oficera za pomocą skinienia szabli zagrzmiała jednoczesna salwa. Wojciechowski zawisł na sznurach odrazu, trafiony kulami w głowę i pierś. Karaś, ugodzony w głowę i pierś, stał kilka sekund wyprostowany, poczem powoli zaczął opadać bezwładnie. Lekarz stwierdził natychmiastową śmierć rozstrzelanych. Skrwawione zwłoki włożono do przygotowanych trumien i przewieziono na cmentarz, gdzie też je pochowano. Sprawiedliwości stało się zadość. (...) Poruszyć jeszcze należy sprawę nad wyraz przykrą. Oto na miejsce kaźni przybiegł kilkutysięczny tłum, a wśród niego...dużo kobiet z małemi dziećmi. Po strzałach tłum rzucił się naprzód w kierunku rozstrzelanych i policja z trudem zdołała powstrzymać masy. Nie było to odpowiednie widowisko dla dzieci, a zachowanie się tłumu nasuwało smutne refleksje”.

W lipcu 1924 r policja w Częstochowie obchodziła swoje 5-lecie. Uroczysty raport złożył komendant nadkomisarz Jan Kuczyński wraz ze swoim zastępcą kom. Stanisławem Siwoniem. W ciągu pięciu lat napady bandyckie zostały ograniczone z 60 w 1919 do 15, wzrosła za to kradzież. Dane potwierdzała statystyka przestępstw w powiecie częstochowskim za 1923: ogółem przestępstw było 13 749, wykrytych 12 659. Wśród nich: bunt przeciw władzy – 19 przypadków, opór stawiany władzy - 1234, dezercje – 59, zakłócenie porządku - 798, przemyt - 44, rozbój w bandzie – 9. morderstwa rozbójnicze – 1, zwykłe – 5. Zmniejszyła się liczba band rozbójniczych.

Tekst jest fragmentem książki Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w. :

Jarosław Kapsa
Częstochowa. Życie codzienne i kryminalne w XX w.
Wydawca:
Stowarzyszenie Li-TWA
Rok wydania:
2015
Okładka:
półtwarda
Liczba stron:
tom I - 310, tom II - 330
Format:
170 x 240 mm
ISBN:
978-83-63052-80-5
reklama
Komentarze
o autorze
Jarosław Kapsa
Politolog, pracownik samorządowy, autor książek i artykułów poświęconych najnowszej historii Częstochowy.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone