Cud niepodległości: rodzina Rodowiczów (1917-1920)

opublikowano: 2017-05-05, 10:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Po trzech latach wielkiej wojny polska niepodległość ciągle wydawała się rzeczą mglistą. Ale na horyzoncie szykowała się ogromna zmiana.
reklama

Rewolucja i wojna

Mimo że od 1914 roku trwała I wojna światowa, życie Rodowiczów biegło w miarę zwyczajnie, wypadki wojenne toczyły się daleko od nich. Nastał koniec września 1917 roku. Teodor od dłuższego czasu chorował na serce. Teraz, w czasie wojny, bardzo się przepracowywał, nie brał urlopów, musiał osobiście doglądać prac wodociągowych na niszczonej wojną kolei. Pewnego wrześniowego wieczora siedział przy biurku i pisał list do swojej siostry Natalii. Skończył pisać i zorientował się, że nie ma znaczka pocztowego. Zakrzyknął więc przez otwarte drzwi w kierunku pokoju, w którym siedziała żona, pytając, czy może ona ma jakieś. Stanisława wstała, podeszła do siedzącego przy biurku męża. On oparł głowę o jej ramię i zmarł. Wdowa zamieszkała u Stacha i Marychny.

Symon Petlura

Kilka dni po pogrzebie Teodora Rosją wstrząsnęła rewolucja bolszewicka. Kraj ogarnęła dzika przemoc i chaos. Kijów przechodził z rąk do rąk. Tuż po wybuchu rewolucji Ukraińcy ogłosili powstanie niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej. W lutym 1918 roku miasto zajęli bolszewicy, którzy w następnym miesiącu wypędzeni zostali przez oddziały niemieckie formalnie wspierające nowo powstałą republikę. W marcu 1919 na pół roku powrócili Sowieci, wyparci znów 31 sierpnia przez wojska ukraińskie atamana Semena Petlury. Ten z kolei niemal następnego dnia musiał uchodzić przed białą armią rosyjską Antona Iwanowicza Denikina. W grudniu 1919 roku Kijów ponownie zajęli bolszewicy i utrzymali miasto do podjętej w kwietniu następnego roku ofensywy polskiej.

Od sierpnia 1917 roku do marca 1918 roku przebywał w Kijowie prof. Julian Talko-Hryncewicz. Po latach wspominał w pamiętnikach:

„W samym Kijowie w początkach nie odczuwaliśmy niepokojów, natomiast ze wsi nadchodziły wieści o mordach i pożogach. Ziemianie ściągają ze służbą do miasta, jak za czasów hajdamaczyzny. Jadą tam furgony z nieruchomością, pędzą żywy inwentarz. Grabieże i mordy po dworach na porządku dziennym”.

Spokój w mieście nie trwał jednak długo. Już w styczniu 1918 roku rozpoczęły się walki Ukraińców z bolszewikami, którzy ostatecznie miasto zajęli.

Naczelna Komenda Obrony Lwowa (domena publiczna).

„Najcięższe chwile przeżywaliśmy w lutym. Czas ten przypadł na dziesięciodniowe oblężenie Kijowa przez bolszewików. Ostrzeliwano miasto z dwóch stron, ze wzgórz przyległych i zza Dniepru. Ulica Lwowska z wysokimi domami, opuszczająca się dosyć stromo aż do [tzw.] żydowskiego rynku, była najbardziej narażoną na nieustanne niebezpieczeństwo z powodu latających z obu stron kul i wybuchających z wielkim hukiem i trzaskiem bomb. Okna naszego domu, szczególnie od ulicy, wszystkie były rozbite, natomiast od strony naszego pokoju z widokiem na Dniepr, ocalały. Przez dni kilkanaście nie wychodziliśmy z domu, chroniąc się w dzień, a niekiedy i nocując, wespół z innymi sąsiadami w ciemnym korytarzu bez okien, gdzie było bezpieczniej. Od czasu do czasu młodsi i odważniejsi, nie zwracając uwagi na latające kule, puszczali się na wywiady do miasta dla zasięgnięcia wiadomości i zakupu żywności dla całego pensjonatu. Dowiadywaliśmy się od nich zwykle o zaszłych wypadkach, ile jest zniszczonych domów i ilu zabitych. W dzień, pomimo huku strzałów i wylatujących z trzaskiem potłuczonych szyb, czuło się raźniej, niż w nocy przy oknach oświetlonych łuną pożarów płonących domów”.

reklama
Austriackie samoloty wojskowe we Lwowie, 1918 rok (fot. ze zbiorów NAC, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, sygn. 1-H-33).

„Strzelanina zaczęła ucichać. Z miasta przynoszą radosną wiadomość, w którą na razie nie chcieliśmy wierzyć, że bombardowanie na godzin kilka zawieszono, ponieważ parlamentarzyści miejscy udali się na most kolejowy dla układów o poddanie miasta. Dzień przeszedł spokojnie. Jeszcze większa radość zapanowała wieczorem, kiedy zabłysła elektryczność i pojawiła się woda w wodociągach. (...). Każdy z przeżywających te pełne grozy dni w Kijowie, opowiadał o różnych tragicznych scenach, jakich był świadkiem. Bolszewicy, bombardujący miasto, oświetlając reflektorami, celowali przeważnie do gmachów instytucyj rządowych, lub do domów bardziej znanych osobistości. Dni następnych na ulicach zapanował ruch znaczny. Wojsko zwycięskie przeciągało po mieście. Prowadzono na egzekucję tysiące osób jako kontrrewolucjonistów i burżujów. Na czele bandy bolszewickiej wkroczył do Kijowa jako wódz pułkownik Murawjew, b. komisarz cyrkułu policyjnego petersburskiego za czasów caratu, znany łapownik i pijak. Ten krwiożerca w czasie swego trzech-tygodniowego rządzenia, wydając wyroki, zamordował mnóstwo ludzi, będąc panem życia i śmierci każdego”.

Polskie ochotniczki w czasie walk o Lwów (ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 1-H-356-3).

„Nastąpiły masowe rozstrzeliwania. Miejscem kaźni był [tzw.] ogród carski i pałac w Lipkach zajęty przez bolszewików. Chwytano każdego podejrzanego o to, że służył w armii carskiej, miał kokardę na czapce, oficerskie lub generalskie epolety, i prowadzono do ogrodu carskiego. Wszyscy wiedzieli, co to znaczy. Nie wiadomo ile zginęło cywilnych i żołnierzy. W ciągu trzech tygodni rozstrzelano samych oficerów około trzech tysięcy, a w tej liczbie ze stu generałów. Kabarety, kawiarnie, restauracje i hotele pełne były pijanych oficerów bolszewickich i towarzyszących im dam z półświatka. Bolszewicy z zasady za nic nie płacili. Skandale, bójki były na porządku dziennym. Stosunki stawały się nie do zniesienia, bandytyzm, napady i wszelkie oszustwa doszły do przerażających rozmiarów. Cała ludność oczekiwała przyjścia wybawcy, nie wchodząc w to, kto nim będzie, Prusak, Austryjak czy generał carski, byle nastąpił możliwy spokój i ład. Rozeszły się pogłoski, że przywódcy Ukraińscy: Hruszewski, Winniczenko i Petlura, uciekłszy po wejściu bolszewików ze swym wojskiem, przyjdą ponownie na odsiecz z wojskami niemieckimi. Słuchaliśmy tych wieści z niedowierzaniem”.

reklama

Tekst jest fragmentem książki Marcina Ludwickiego „Niezatapialni i łódź podwodna”:

Marcin Ludwicki
„Niezatapialni i łódź podwodna”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Fronda
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
368
EAN:
9788380791305

„Tymczasem bolszewicy [dotkliwie ograbiwszy miasto] zaczęli przygotowywać się do odwrotu. Pierwszy uciekł Murawjew, a za nim w automobilach inni. Wieczorem tegoż dnia już na odjezdnem znana agitatorka, pani Kołłątajowa, stojąc w samochodzie na ulicy, otoczona tłumem słuchaczy, wygłaszała swe wojownicze mowy, wygrażając pięściami burżujom, a w pół godziny potem, tym samym samochodem lotem błyskawicy umykała z miasta. Narzekaniom i przekleństwom na uciekających bandytów nie było końca. Nazajutrz, ku radości wszystkich mieszkańców Kijowa, po trzechtygodniowej gościnie bolszewickiej, ujrzano na ulicach kroczące pułki saskie, za niemi szła armia Petlury z powracającymi uroczyście Hruszewskim i Winniczenką.

Wiec w centrum Kijowa, 1917

Oddziały ukraińskie nowo wyekwipowane przez Niemców, przybrane były w sine świtki, wysokie baranie czapki ze srebrnymi gwiazdami, w szerokie szarawary z żółtymi lampasami i wysokie lakierowane buty. Niosły one sztandary państwa ukraińskiego o barwie błękitno-żółtej. (...). Pojawienie się wojska niemieckiego na ulicach Kijowa było dla mieszkańców nieoczekiwanem zjawiskiem, choć wielka wojna przyuczyła ludność do wszelkich niespodzianek. Z rozpostartymi rękami witano Niemców, jako wybawicieli z niewoli.

Na placu Sofijskim, na którym odbywała się defilada wojsk, widziałem, jak panie zarzucały Niemców kwiatami, ofiarowały oficerom bukiety, a nawet w entuzjazmie klękały przed nimi. Powstały teraz dwie władze: niemiecka wszechwładna i ukraińska tolerowana, spierające się z sobą o pierwszeństwo. Ukraińcy znający wszystkie gmachy publiczne, zajęli lepsze dla siebie, lecz niebawem zostali z nich wyrzuceni przez Niemców, którzy swą mocną pięść położyli na wszystkiem, starając się zapanować nad bezładem i chaosem, zaprowadzonym przez bolszewików i Ukraińców. Ludność była zadowoloną, bo mogła swobodniej odetchnąć. Szczególnie z wielką wdzięcznością przyjęto rozporządzenie natychmiastowego usunięcia z miasta i dworca kolejowego nagromadzonych nieczystości i gruzów. W kilka dni dworzec kolejowy oczyszczono z brudu i niechlujstwa, obstawiono go wartą niemiecką pilnującą porządku, porobiono napisy itd. Po parutygodniowych walkach z niesfornym i rozwydrzałym żywiołem ukraińskim Niemcy zaprowadzili na ulicach i w miejscach publicznych ład i porządek”.

Stanisław Rodowicz musiał utrzymać w wybiedzonym mieście żonę, trzech synków, swoją mamę i bonę. Na wiosnę 1918 roku zmarł generał Świdziński, ojciec Marychny. Jej mama zatem także zamieszkała u Rodowiczów. Mieszkanie było wyziębione, centralne ogrzewanie zepsute, ratowali się ustawionymi w pokojach żelaznymi piecykami, w których palili starymi stołkami i półkami.

reklama
Dowódcy oddziałów ukraińskich współpracujących z Niemcami, 1918

Odcięty

Kiedy na jesieni Polska odzyskała niepodległość, Stanisław jako inżynier kolejowy pomagał w organizowaniu transportów repatriantów do kraju. Na początku lutego 1919 roku wybuchła wojna z sowiecką Rosją, rozmowy pokojowe zostały zerwane, a armie bolszewickie rozpoczęły ofensywę. Przebywający w Warszawie Stanisław został odcięty od rodziny w Kijowie. Pozostawione bez środków do życia Marychna z synkami, jej mama oraz generałowa Świdzińska i bona chłopców, panna Sabina, musiały sobie jakoś radzić. Ze starych sukien szyły fartuchy i spódnice, które panna Sabina usiłowała wymieniać na żywność z chłopami na targu. To jednak nie wystarczało. Życie w Kijowie stało się bardzo ciężkie. W Warszawie Stanisław pilnie nasłuchiwał wieści z frontu i szukał okazji przedostania się do najbliższych. Ta jednak nadarzyła się dopiero w roku następnym, kiedy Piłsudski podjął wyprawę na Kijów.

Ofensywa polska ruszyła 25 kwietnia 1920 roku. Dwa dni później 3 Armia zatrzymała się w odległości dwóch dni marszu od Kijowa. Ze względów operacyjnych i organizacyjnych działania zostały przerwane na dziesięć dni. Wódz Naczelny nakazał przygotować atak na miasto na siódmego maja. Jedną z przyczyn opóźnienia była konieczność udrożnienia ruchu kolejowego między Ukrainą i Polską. Stanisław, jako szef sekcji kolejowej 3 Armii, miał więc ręce pełne roboty. Każdy dzień zwłoki oznaczał jednak przedłużenie bolesnego niepokoju o los pozostających w obleganym mieście najbliższych.

Siódmego maja rano wojska polskie weszły bez strzału do opuszczonego przez bolszewików Kijowa. Stanisław mógł się pojawić tam dopiero następnego dnia.

Popędził do rodzinnego domu, chciał jak najszybciej zobaczyć żonę i synów, jak najszybciej zapewnić im bezpieczeństwo. Nie zobaczył już jednak Marychny. Wycieńczona głodem i zimnem, przejęta troską o znalezienie jedzenia dla synów w pozbawionym żywności mieście, zapadła na gruźlicę, która powaliła ją błyskawicznie. Zmarła jeszcze przed początkiem polskiej ofensywy, 12 kwietnia 1920 roku. Stanisław spóźnił się o niecały miesiąc...

Dowódcy Pierwszej Armii Konnej, pierwszy rząd od lewej: Kamieniew, Gusiew, Jegorow, Woroszyłow. W drugim rzędzie od lewej: Lebiediew, Pietin, Budionny, Szaposznikow

Ogłuszony wiadomością nie miał czasu na opłakiwanie żony. Sytuacja na froncie była niepewna, 26 maja bolszewicy rozpoczęli na Ukrainie kontrofensywę. Musiał ratować rodzinę. Wsadził do towarowego wagonu kolejowego matkę swoją, matkę zmarłej żony generałową Świdzińską, swoich trzech synów wraz z opiekunką, dodał trochę niezbędnych mebli, sprzętów, książek i wyruszyli do Polski. Dojechali szczęśliwie. Mama jego zmarłej żony zamieszkała u swojego syna. Ponieważ w czasie pobytów w Warszawie Stanisław zajmował tylko malutki pokoik, tymczasowo musiał ulokować swoją mamę i synów u znajomych w Kaliszu. Przywiózł zatem rodzinę do Polski, ale zamieszkać z najbliższymi mógł jednak dopiero po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej.

Tekst jest fragmentem książki Marcina Ludwickiego „Niezatapialni i łódź podwodna”:

Marcin Ludwicki
„Niezatapialni i łódź podwodna”
cena:
39,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Fronda
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
368
EAN:
9788380791305
reklama
Komentarze
o autorze
Marcin Ludwicki
Historyk, varsavianista (przechodnikwarszawski.pl). Historie zazwyczaj opowiada, ale czasem też coś napisze. Autor m.in. „F27. Czy tu jeszcze rosną róże?” – opowieści o losach mieszkańców domu w Kolonii Staszica w Warszawie oraz „Na koniec świata” – historii sześcioletniego Antka chorego na raka.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone