Conn Iggulden – „Zdobywca” tom 5 – recenzja i ocena
Conn Iggulden – „Zdobywca” tom 5 – recenzja i ocena
Historia mongolskich zdobywców dobiega końca. Potomkowie Dżyngis-chana ruszają w świat, aby dać swym ludziom zajęcie oraz wykroić dla siebie kawałek władztwa. Nie przeszkadza im to jednak w walkach z samymi sobą. Barwnymi opisami tych walk Conn Iggulden kończy swoją sagę w szczytowym momencie potęgi imperium mongolskiego.
Mongołowie są z pewnością niezwykłą inspiracją dla powieściopisarzy. Ich wojenne imperium powstało szybko, ich wojska były niezwyciężone, jednak po dwustu latach dzieło rozpoczęte przez Dżyngis-chana rozpadło się z braku stabilnego fundamentu. Byli jak kometa – znieśli się szybko i wysoko, następnie spadli zostawiając po sobie trwały ślad. Iggulden zostawia nas ze „Zdobywcą” w kulminacyjnym momencie tej potęgi.
Autor niezwykle barwnie opisuje szereg spraw. Ciężko zdecydować, czym bardziej jest: wieńcząca serię książka – historycznym thrillerem politycznym, wojenną powieścią osadzoną w historii czy literackim opisem XIII wiecznego świata.
Intrygi opisywane w książce składają się na prawdziwy thriller polityczny. Już na wstępie widać jakież to skomplikowane i trudne manewry trzeba przeprowadzić, aby zdobyć tytuł Wielkiego Chana. Można się zastanawiać, czy to wpływy chińskiej, czy jak chce autor, kińskiej cywilizacji, czy Mongołowie walkę o wszystko mają we krwi? Niezależnie od tego, która wersja jest właściwa – barwny opis całej sytuacji działa na wyobraźnię.
Jednak Mongołowie to podbój, a podbój to wojna. W tym wypadku mamy dwie kampanie – przeciwko Chinom oraz muzułmańskiemu Bliskiemu Wschodowi. Pierwszej przewodzi Kubilaj, drugiej Hulagu. Są braćmi, wnukami Dżyngis-chana, jednak prowadzą dwie różne kampanie. Szlak Hulagu znaczą zgliszcza i trupy, a celem jego pochodu jest poszukiwanie złota. To kampania prowadzona w iście mongolskim stylu, pełna podstępów, szybkich uderzeń, pułapek, krwi, ognia i brutalności. Cel Hulagu to zdobycie świata i wykrojenie sobie mieczem należnego działu. Wydaje się, że raczej nie patrzy na konsekwencje swoich działań.
Kubilaj działa inaczej. Zdaje sobie sprawę, że podbite ziemie musza mu dać stabilizację i środki na dalsza politykę, Choć jest Mongołem, w miarę oddalania się od braci i stolicy, oddala się także od mongolskich wzorców i tradycji. Niszczy jak musi, ale woli tego unikać, Jego podejście nie spotyka się z entuzjazmem ze strony konserwatywnie nastawionych wojowników, jednak i ten problem zostaje rozwiązany. Krocząc od zwycięstwa do zwycięstwa rozwiązuje stare problemy nowymi sposobami.
Całe to pasmo sukcesów psuje śmierć Wielkiego Chana, ich najstarszego brata Mongeko. Będący na miejscu najmłodszy brat postanawia zostać Wielkim Chanem. Jeden z obu bohaterów postanawia rzucić mu wyzwanie. Wygrywa w typowy mongolski sposób – szybko, brutalnie, podstępnie. Najlepsza armia XIII wieku walczy ze sobą, łącząc stare sposoby z nowoczesną techniką. Ale i tak wygra nie tyle lepszy, ile bardziej cierpliwy i sprytniejszy.
Wszystko to odbywa się w plastycznie oddanej scenerii XIII wiecznych stepów azjatyckich, bogatych bliskowschodnich serajów, ulic wielkich miast, kipiących zbytkiem pałaców. Wokół nich poruszają się całe narody, rozbijające w wybranych miejscach swoje przenośnie domy czyli jurty. Mieszają się zapachy – od perfum po przepocone baranie skóry. Można pić wina, piwa, herbaty czy zwykłe fermentowane kobyle mleko. Nad wymyślne potrawy można przedłożyć suszoną koninę i papkę z domieszką kobylej krwi.
Innymi słowy „Zdobywca” to wspaniała podróż do średniowiecznego świata. Klucz do niego poznajemy również w posłowiu, gdzie autor wyjaśnia nam nie tylko tło historyczne, przyznaje się do nieścisłości, lecz także zdradza co stało za pomysłem na całą serię. Nic tylko czytać.