Conn Iggulden – „Protektor” – recenzja i ocena
Conn Iggulden – „Protektor” – recenzja i ocena
Nawet nie wiem jak zacząć tę recenzję… Samo nazwisko Igguldena jest gwarancją miłej rozrywki w towarzystwie powieści historycznej. Tradycyjnie autor przygotował się źródłowo, ukazując literacką wizję jednego z największych i najważniejszych konfliktów z historii ludzkości.
Co zatem serwuje nam teraz autor, prócz opisu scen batalistycznych tak na lądzie jak i na morzu? Czym nas znów zachwycił? W moim odczuciu przede wszystkim znakomitymi postaciami. Historycznymi, ale jednak nam bliskimi, bo główni bohaterowie są ludźmi z krwi i kości. Mają swoje słabości, ambicje i plany. Nie wyjęto ich z kart Herodota – a raczej stworzono na kartach Igguldena.
Na głównego protagonistę wysuwa się Temistokles. Człowiek pełen sprzeczności. Dowcipny, z lekką dozą ironii, inteligentny, błyskotliwy, przewidujący. Jednak igguldenowy Temistokles ma też liczne wady. Co ciekawe jest… mało dyplomatyczny! Bezwzględny w działaniu, wyznający zasadę, że cel uświęca środki. Ale gubi go jego pycha. Jako self-made-man nie umie się wycofać, okazać pokory. Wydaje się, że wciąż walczy, tylko czasem nie wiadomo z kim i dlaczego.
Ksantippos z kolei zamienia się w zimnego żołnierza, tkniętego nieco osławionym PTSD (Post Traumatic Stress Dissorder). Zmienne koleje losu (ciekawym szczegółów polecam Bramę Aten), jak i brutalność wojny stopniowo wypala go. Staje się powoli „zadaniowcem”. Ale może dzięki temu potrafi szybko znaleźć wspólny język z iście niehelleńskimi Spartanami.
No i Arystydes, niczym homerowski Nestor, jest prawdziwym głosem rozsądku. To on tonuje, szuka kompromisu, rozwiązania. Zachowuje przy tym stoicki spokój, nie daje się sprowokować. Ktoś taki potrzebny jest w każdej nadzwyczajnej sytuacji.
Trochę żałuje, że Iggulden nie pokusił się o więcej takich portretów postaci historycznych. O ile wciąż widzimy sztandarowy przykład Spartiaty w sylwetkach Eurybiadesa, to Pauzaniasz wypada w mojej opinii trochę za mało wyraziście. Był to zdolny ale i ambitny spartański wódz, członek rodziny królewskiej. Jednak wydaje się, że targały nim większe sprzeczności niż Iggulden pokazał – a raczej nie pokazał.
Zabrakło szerszego przedstawienia Persów, no może oprócz Mardoniusza, nieszczęsnego wodza spod Platejów. Kserkses raptem przewija się, choć ma dobrą „drugoplanową” rolę. Ale dostajemy coś w zamian – wizję dwóch społeczeństw.
Z jednej strony Ateńczyków, rozpolitykowany naród, zakochany w swoich instytucjach, w tym w osławionym ostrakonie. Lud Aten jest jak morze – spokojnie funkcjonujący na co dzień, jednak wzburzony gdy pogoda zmienia się na gorsze – a tak się właśnie dzieje w czasie akcji powieści. Targają nim różne uczucia świadczące o „braku stabilności”. Jednak drzemią w nim niespożyte pokłady energii i potencjału – widać to w przedstawieniu dwukrotnej odbudowy miasta po wejściu do niego Persów. Poza tym – któż w starożytności dwukrotnie dałby się ewakuować tak sprawnie?
Z drugiej strony niedemokratyczne, całkowicie zmilitaryzowane, nieco totalitarne spartańskie polis. Ludzie pewni siebie, dumni, brutalni i na swój sposób prości. Ale czy aby na pewno? Spartanie chcą przede wszystkim osiągać swoje cele, nie ma u nich miejsca na dyskusje. U nich liczy się rozkaz. Ale dla Ateńczyków są niemal barbarzyńcami. Kobiety mogą swobodnie poruszać się po mieście w sposób niemal pozbawiony wstydu. Ale na polu bitwy Spartiaci nie mają sobie równych – są jak dobrze nakręcony mechanizm, gardzą śmiercią. Ich duma jest ich siłą.
Te powyższe opisy to tylko zachęta. Możliwe, że nie oddałem w pełni obrazu nakreślonego piórem Igguldena. A może oddałem?... Można się o tym przekonać sięgając po Protektora.