Co się kryje pod Białym Domem?
Ten tekst jest fragmentem książki Marka Wałkuskiego „Zakamarki Białego Domu”.
Trump pod ziemią
Pod koniec maja 2020 roku Amerykanie oglądają w telewizji szokujące wideo pokazujące białego policjanta z Minneapolis, który przez ponad dziewięć minut klęczy na szyi zakutego w kajdanki czarnoskórego George’a Floyda. Na nagranym przez przypadkowego przechodnia filmie widać, jak dwaj inni policjanci przyglądają się przyciśniętemu do ziemi mężczyźnie, ignorując jego skargi, że nie może oddychać. Gdy na miejsce przybywa karetka, serce Floyda już nie bije. Niedługo potem szpital oficjalnie stwierdza zgon.
Śmierć 46-letniego Floyda wywołała protesty w całych Stanach Zjednoczonych. Wiele z nich kończyło się walkami z policją, podpalaniem samochodów i plądrowaniem sklepów. Jeden odbył się w parku Lafayette’a przed Białym Domem. W piątek 29 maja po zmroku zgromadziło się tam kilkuset rozgniewanych młodych ludzi, którzy wznosili okrzyki Black lives matter! (Życie czarnych też się liczy), Hands up, don’t shoot! (Ręce w górę, nie strzelajcie!) i Shame on you! (Wstydźcie się!). Protestujących od ogrodzenia Białego Domu oddzielała jedynie ulica, przy której ustawiono metalowe barierki, oraz kordon kilkudziesięciu policjantów. Początkowo protest miał spokojny przebieg. Do manifestujących przyłączyła się nawet chrześcijańska aktywistka, która próbowała skorzystać z okazji i nawrócić tłum, tłumacząc zgromadzonym, że tylko Jezus może ich uratować. Z upływem czasu atmosfera stawała się jednak coraz gorętsza. Gdy w tłum demonstrantów wkroczyła grupa nastolatek, by rozdać wodę protestującym, ci zamiast ją pić, zaczęli rzucać butelkami w policjantów. Najbardziej aktywni starali się rozmontować zaporę oddzielającą ich od Białego Domu.
Gdy udawało im się wyciągnąć jeden element metalowego ogrodzenia, policjanci w jego miejsce wstawiali inny. Na pozór sytuacja nie wyglądała poważnie — wrzaski, przepychanki i drobne szarpaniny. Gdyby jednak tłum zdecydował się na szturm, to niewielka grupa funkcjonariuszy byłaby bezradna. Protestujący z łatwością mogliby się dostać na teren Białego Domu, w którym przebywał znienawidzony przez nich Donald Trump — lubujący się w podsycaniu konfliktów rasowych prezydent, który niejedną swoją wypowiedzią rozpalał do czerwoności uczestników protestów. Policjanci ze spokojem znosili epitety, polewanie wodą i obrzucanie butelkami, starając się, by nie doszło do eskalacji. Stojąc w tłumie, miałem jednak poczucie, że wystarczy jedna mała prowokacja albo błąd ze strony policji, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. To właśnie wtedy ludzie z Secret Service zdecydowali się ewakuować prezydenta do schronu w podziemiach Białego Domu, gdzie Donald Trump spędził ponad godzinę wraz z żoną Melanią oraz synem Baronem.
Usiłujący podtrzymać wizerunek silnego przywódcy Trump próbował ukryć nocną ucieczkę do podziemnego schronu. Następnego dnia rano zapewniał na Twitterze, że cały czas obserwował przepychanki przed Białym Domem i kontrolował sytuację. W swoich wpisach nazywał protestujących „wściekłymi psami”. Gdy „The New York Times” ujawnił, że ewakuowano go do schronu, Trump przekonywał, że udał się tam wyłącznie po to, by dokonać inspekcji. „Poszedłem na dół ze dwa, trzy razy na inspekcję, popatrzeć tylko. Nie było żadnego problemu” — zapewniał, dodając, że spędził w schronie „bardzo, bardzo krótką chwilę”. Wszystko wskazuje jednak na to, że „The New York Times” pisał prawdę, ponieważ żaden przedstawiciel Białego Domu nie próbował dementować newsa o ewakuacji, co z pewnością by nastąpiło, gdyby nowojorska gazeta podała nieprawdziwe albo nieścisłe informacje. Ewakuacja Donalda Trumpa przypomniała Amerykanom o istnieniu w Białym Domu specjalnie zabezpieczonych pomieszczeń, w których prezydent USA może się ukryć nie tylko przed tłumem demonstrantów, ale również przed zamachem terrorystycznym lub atakiem z użyciem bomby atomowej.
Podziemny schron
Biały Dom oficjalnie potwierdził istnienie jednego podziemnego schronu zwanego Prezydenckim Centrum Operacji Kryzysowych (ang. Presidential Emergency Operations Center — PEOC). Został on zbudowany pod wschodnim skrzydłem budynku na początku II wojny światowej na wypadek lotniczego ataku bombowego. Istnienie schronu ujawniono dopiero po zakończeniu wojny, gdy złagodzono zasady cenzury. W depeszy datowanej na 19 maja 1945 roku agencja Associated Press donosiła, że jego budowa rozpoczęła się 2 stycznia 1942 roku, czyli niespełna miesiąc po japońskim ataku na Pearl Harbor. Ekipy budowlane pracowały na trzy zmiany i schron oddano do użytku już w kwietniu 1942 roku. Powodem pośpiechu była ocena departamentu wojny, że podczas nieprzyjacielskiego ataku lotniczego prezydent USA będzie celem numer jeden.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Wałkuskiego „Zakamarki Białego Domu” bezpośrednio pod tym linkiem!
Według Associated Press schron miał powierzchnię 12 na 12 metrów i mógł pomieścić do 100 osób. Znajdujący się nad nim betonowy sufit o grubości prawie 3 metrów był wzmocniony metalową płytą, a ściany i podłoga miały po 2 metry grubości, co dawało ochronę przed uderzeniem bomby o wadze do 500 kilogramów. Do schronu prowadziły dwa osobne wejścia — z ogrodu i z piwnicy wschodniego skrzydła. Każde ze stalowych drzwi miało system gazowej izolacji. Wewnątrz zamontowano silnik diesla, który w razie przerwy w dostawie prądu zasilał wentylatory i inne urządzenia. Wszystkie systemy wewnątrz schronu były zdublowane na wypadek awarii. Podczas trwającej trzy miesiące budowy skoncentrowano się na funkcjonalności, a nie na estetyce. Gdy prezydent Franklin Delano Roosevelt po raz pierwszy zszedł na dół, uznał podziemny schron za ponury i depresyjny. Później odmawiał nawet udziału w symulacjach ataku bombowego, uprzedzając swoich współpracowników, że zejdzie do niego wyłącznie w sytuacji ekstremalnego zagrożenia.
W czasie przeprowadzonej niedługo po wojnie renowacji Białego Domu podziemny schron został rozbudowany i unowocześniony. W marcu 1951 roku media doniosły, że zainstalowano tam systemy radiowe, telefoniczne i telegraficzne, aby prezydent Truman mógł utrzymywać kontakt ze swoim rządem. „Specjalny system wentylacyjny schronu, pierwotnie zaprojektowany jako ochrona przed atakiem chemicznym, został zmodernizowany, by chronić prezydenta przed radioaktywnym pyłem po wybuchu bomby atomowej” — pisał reporter agencji United Press, dodając, że schron był pierwotnie przeznaczony do krótkiej obecności głowy państwa, ale po modernizacji pozwala na dużo dłuższy pobyt. „Prezydent może teraz przebywać w nim nawet 100 lat, jeśli tego zapragnie” — zapewniał cytowany przez United Press przedstawiciel Białego Domu. Modernizacja kosztowała 750 000 dolarów.
W okresie zimnej wojny w listopadzie 1953 roku w Waszyngtonie przeprowadzono zakrojone na dużą skalę ćwiczenia na wypadek wybuchu jądrowego. Do schronów i piwnic udało się wówczas pół miliona pracowników federalnych, uczniów, studentów i innych mieszkańców stolicy. W ćwiczeniach wziął również udział prezydent Dwight Eisenhower wraz z żoną, którzy zostali sprowadzeni do schronu pod wschodnim skrzydłem. W symulowanym ataku na Waszyngton spadły dwie wyimaginowane bomby atomowe — jedna na Pentagon, druga w pobliżu Białego Domu. Według scenariusza 150 000 mieszkańców miasta zginęło na miejscu.
„Prezydent, jego małżonka i doradcy, schowani głęboko pod ziemią w solidnie wzmocnionym schronie, nie doznali żadnych obrażeń” — relacjonował reporter agencji United Press, którego przy okazji ćwiczeń wraz z innymi dziennikarzami wpuszczono do zmodernizowanego schronu. „Składa się on z kilku pomieszczeń i może pomieścić komfortowo 200 osób. Jest klimatyzowany i ma zabezpieczenia przeciwko toksycznym gazom oraz pyłowi radioaktywnemu” — opowiadał, dodając, że schron ma zaawansowany system komunikacji zarówno pomiędzy poszczególnymi pomieszczeniami, jak i ze światem zewnętrznym. „Po kilku minutach od przybycia prezydenta ustanowiono komunikację ze wszystkimi ministerstwami oraz z siedzibą Western Union w Nowym Jorku” — donosiła United Press. Przy okazji innych ćwiczeń przeprowadzonych latem 1954 roku prezydent Eisenhower udał się do schronu wraz z 30 pracownikami Białego Domu. Tym razem również towarzyszyli mu dziennikarze. „Schron składa się z pokoi biurowych oraz sypialni i jest obsługiwany przez agentów Secret Service, żołnierzy, lekarzy i pielęgniarki” — relacjonował korespondent Associated Press. Pierwszy oficjalnie potwierdzony przypadek użycia podziemnego schronu Białego Domu miał miejsce dopiero na początku XXI wieku.
Za stalowymi drzwiami
W dniu zamachów terrorystycznych 11 września 2001 roku do schronu został ewakuowany wiceprezydent Dick Cheney, a także pierwsza dama Laura Bush. W wydanej w 2010 roku książce tak opisywała przeżycia z tego dnia: „Zostałam poprowadzona schodami w dół i weszłam do środka przez wielkie stalowe drzwi, które zamknęły się za mną z głośnym syczeniem, tworząc hermetyczną uszczelkę. Znalazłam się wówczas w niewykończonym podziemnym korytarzu i ruszyłam w stronę PEOC zbudowanego przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta podczas II wojny światowej. Szliśmy po starej podłodze z płytek, z sufitu zwisały rury i inne urządzenia”.
Pani Bush opisała salę konferencyjną z dużym stołem na środku, gdzie odbywały się narady z udziałem wiceprezydenta Dicka Cheneya i najwyższych rangą urzędników Białego Domu. Później uczestniczył w nich także prezydent George Bush — zamachy na World Trade Center zaskoczyły go na Florydzie i dopiero po 19:00 powrócił do Waszyngtonu. „Wpadliśmy sobie w ramiona, a następnie pogadaliśmy trochę z Cheneyami. Ochrona Secret Service zasugerowała, byśmy spędzili noc w podziemiach. Pokazali nam rozkładane łóżko, które wyglądało, jakby zostało zainstalowane jeszcze za czasów Roosevelta. Popatrzyliśmy na nie i odmówiliśmy. George oświadczył, że nie będziemy w nim spać” — pisała Laura Bush, która owej nocy powróciła z mężem na górę do rezydencji. Dalej z opisu wynika, że do korytarza prowadzącego do Prezydenckiego Centrum Operacji Kryzysowych można zjechać windą z części mieszkalnej Białego Domu. W sytuacji zagrożenia (a za taką uznano ataki z 11 września) Secret Service zaleca jednak korzystanie ze schodów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Wałkuskiego „Zakamarki Białego Domu” bezpośrednio pod tym linkiem!
Z relacji dziennika „The New York Times” na temat sprowadzenia Donalda Trumpa do podziemnego bunkra podczas protestów z 2020 roku wynika, że prezydent znalazł się w tych samych pomieszczeniach, co Bush i jego świta po zamachach z 11 września. Według niektórych źródeł nie jest to jedyny podziemny schron w prezydenckiej rezydencji. Drugim jest podobno zbudowany już w XXI wieku nowocześniejszy schron zlokalizowany pod północnym trawnikiem Białego Domu.
Tajemnicze zapadlisko
We wtorek 22 maja 2018 roku na pokrytym trawą wzniesieniu przylegającym do biura prasowego Białego Domu zapadła się ziemia. Powstała w ten sposób dziura o średnicy jednego metra zaintrygowała amerykańskie media. „Prawdopodobnie z powodu deszczowej pogody, jaką mieliśmy ostatnio w Waszyngtonie, na północnym trawniku Białego Domu zapadła się ziemia” — ogłosił na Twitterze korespondent CNN Jim Acosta. Dziennikarz „Voice of America” Steve Herman donosił, że z godziny na godzinę dziura staje się coraz większa. Później poinformował, że obok pojawiło się drugie, mniejsze zapadlisko.
Niecodzienne zjawisko zostało odnotowane przez amerykańskie stacje telewizyjne oraz prasę i było szeroko komentowane w mediach społecznościowych. Jedni żartowali, że Biały Dom zapada się pod ziemię, inni wytykali Trumpowi, że nie spełnił obietnicy osuszenia waszyngtońskiego bagna korupcji, jeszcze inni doszukiwali się złowieszczego znaku dla jego prezydentury. Prasa publikowała opinie geologów oraz satyryczne komentarze, że stolica jest wielkim bagnem.
Gdy przyszedłem do Białego Domu 22 maja po południu, dziura była już zabezpieczona drewnianą płytą. Trzy dni później została zasypana i przykryta kawałkami gotowej trawy. Służby parków narodowych opiekujące się obiektami federalnymi wydały komunikat, że dziura nie jest oznaką poważniejszego problemu, i przypomniały, że ziemia zapada się w różnych miejscach Waszyngtonu po długotrwałych opadach deszczu. To wyjaśnienie nie przekonało jednak wszystkich. Według publicysty Ronalda Kesslera zapadnięcie się ziemi wynikało z faktu, że pod północnym trawnikiem Białego Domu zlokalizowany jest inny podziemny obiekt.
Kessler, który jest autorem książki The Trump White House: Changing the Rules of the Game, twierdzi, że po zamachach z 11 września uznano bunkier PEOC za zbyt mały i niewygodny dla przywódcy państwa, jego rodziny i współpracowników. Kompleks ten powstał bowiem z myślą o krótkotrwałym pobycie prezydenta, który później miał być ewakuowany poza stolicę. Ataki z 11 września uświadomiły jednak decydentom, że z powodu korków i ogólnego chaosu wydostanie się z miasta po ataku może być trudne. Ponieważ dotychczasowy podziemny schron nie miał odpowiedniej infrastruktury (nie było połączenia wideo z Situation Room ani studia telewizyjnego, z którego prezydent mógłby wygłosić orędzie do narodu), pojawił się pomysł zbudowania pod północnym trawnikiem nowocześniejszego, wygodniejszego i bezpieczniejszego schronu. W 2010 roku na terenie przylegającym do zachodniego skrzydła rozpoczęto zakrojony na dużą skalę projekt inżynieryjno-budowlany, którego realizacja trwała ponad dwa lata. Przed przystąpieniem do prac teren, na którym miał być realizowany projekt, otoczono wysokim ogrodzeniem, a pracownicy budowlani dostali zakaz wypowiadania się na temat projektu. Nadzorująca prace agencja General Services Administration informowała, że celem jest wymiana rur kanalizacyjnych, odpływów burzowych, instalacji elektrycznych i klimatyzatorów. Z obserwacji dziennikarzy akredytowanych w Białym Domu wynika jednak, że na miejsce przewożono duże ilości betonu i stalowych przęseł, co sugeruje, że projekt wykraczał poza ujawnione przez General Services Administration zadania. Agencja dementowała wieści o budowie kolejnego podziemnego schronu.
Gdy w 2012 roku zakończono wart 86 milionów dolarów projekt i rozmontowano ogrodzenie, teren, na którym prowadzono prace, wyglądał tak samo jak dwa lata wcześniej. Według Kesslera pod północnym trawnikiem Białego Domu zbudowano pięciokondygnacyjny podziemny schron z urządzeniami do produkcji tlenu oraz zapasami żywności na kilka miesięcy. W razie ataku jądrowego lub chemicznego może on być całkowicie uszczelniony. Schron został wyznaczony jako miejsce zamieszkania prezydenta i jego doradców oraz centrum dowodzenia. Podziemny kompleks jest rzekomo nieużywany i nie ma w nim obsługi. Może zostać wykorzystany w sytuacji najpoważniejszego zagrożenia, takiego jak wojna czy ataki terrorystyczne.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marka Wałkuskiego „Zakamarki Białego Domu” bezpośrednio pod tym linkiem!
Informacje Kesslera są trudne do zweryfikowania. Pewne jest jedynie, że pod północnym trawnikiem znajduje się wiele pomieszczeń gospodarczych. Idąc kilkakrotnie przejściem pod północnym portykiem Białego Domu, na własne oczy widziałem odchodzące od przejścia długie podziemne korytarze ciągnące się w tym miejscu. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby któryś z tych korytarzy prowadził do nowego, tajnego schronu.
Podziemne tunele
Pierwsze doniesienia prasowe o podziemnym tunelu na terenie Białego Domu pojawiły się w prasie na początku lat 30. XX wieku. Korytarz miał łączyć rezydencję prezydenta z pobliskim budynkiem departamentu skarbu, dokąd w razie zagrożenia prezydent mógłby uciec i schować się w podziemnym skarbcu albo opuścić budynek nieoznakowanym wyjściem i udać się poza Waszyngton. We wrześniu 1935 roku doniesienia te zostały publicznie zdementowane przez urzędników Białego Domu, a Associated Press nazwała je zwykłym mitem. „Prace budowlane prowadzone w Białym Domu dowiodły, że stara legenda na temat podziemnego przejścia pomiędzy Białym Domem a departamentem skarbu nie ma podstaw” — twierdziła Associated Press, dodając, że jedynym połączeniem obu budynków okazała się stara rura, przez którą mogłyby się przecisnąć najwyżej szczury. Według Associated Press mit o podziemnym tunelu został zapoczątkowany żartem, jaki jednemu z dziennikarzy akredytowanych przy departamencie skarbu zrobili koledzy po fachu. Powiedzieli mu, że ówczesny sekretarz skarbu Ogden Mills unika spotkania z nim i wychodzi z budynku przez podziemny tunel wiodący do Białego Domu. Żart rozpowszechnił się w światku dziennikarskim, a następnie trafił do prasy. „Choć Mills rzeczywiście odwiedzał Biały Dom trzy, cztery razy dziennie, by spotykać się z prezydentem Hooverem, to maszerował ruchliwą ulicą na oczach wszystkich” — pisał korespondent Associated Press.
Jednak to, co w połowie lat 30. XX wieku określano mianem mitu, na początku II wojny światowej stało się rzeczywistością. Po zaskakującym dla Amerykanów ataku Japończyków na Pearl Harbor obok Białego Domu rozpoczęto budowę podziemnego bunkra, a jako tymczasowe schronienie dla prezydenta wskazano podziemne skarbce departamentu skarbu. Jak twierdzi historyk William Seale, po wschodniej stronie Białego Domu wybudowano wówczas doprowadzony do skarbca wąski tunel. Budynek departamentu skarbu został uznany za znacznie bezpieczniejszy, ponieważ zbudowano go z grubego granitu, podczas gdy materiałem wykorzystanym do budowy Białego Domu był piaskowiec. W książce The Hidden White House Robert Klara pisze, że podziemny tunel miał trzy metry szerokości i dwa metry wysokości, a skarbiec departamentu skarbu został zamieniony w komfortowy apartament o powierzchni 1100 metrów kwadratowych składający się z dziesięciu pomieszczeń. Schron zlokalizowany był dwa poziomy pod ziemią, poniżej skarbca z banknotami i bilonem. „Zachowane zdjęcia pokazują w pełni zaopatrzoną kuchnię, sypialnię z pluszową wykładziną na podłodze i skórzany wygodny fotel. Miejsce to przypomina w każdym calu przytulny pokój hotelu Mayflower z tą różnicą, że nie ma w nim okien” — pisał Klara.
Losy apartamentu w podziemiach departamentu skarbu oraz podziemnego tunelu są niejasne. W listopadzie 1945 roku prasa doniosła, że rozpoczęto demontaż tunelu i że zajmujący się tym robotnicy narzekali, iż został tak solidnie zbudowany ze stali i z betonu, że nawet przy korzystaniu z młotów pneumatycznych demontaż tunelu posuwa się bardzo wolno. Nie jest jasne, czy został on faktycznie przeprowadzony. W 1961 roku korespondent dziennika „Express and News” pisał, że tunel prowadzący do departamentu skarbu nadal istnieje. Podobno był on wykorzystywany przez osoby, które chciały wejść do Białego Domu lub opuścić go w tajemnicy — jak Lyndon Johnson, by uniknąć protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie. W latach 90. pojawiły się teorie, że osłoną nocy poprzez tunel prezydent Bill Clinton wymyka się z Białego Domu na spotkania z pewną kobietą w pobliskim hotelu albo sprowadza ją tunelem do swojej sypialni. Informacje te brzmią mało wiarygodnie.
W publikacjach na temat Białego Domu pojawiały się i nadal się pojawiają także doniesienia na temat innych tuneli. Jeden z nich miałby prowadzić z zachodniego skrzydła do pobliskiego gmachu Eisenhower Executive Office Building. Jest to jednak mało prawdopodobne, ponieważ wielokrotnie obserwowałem, jak prezydent USA musiał wyjść na zewnątrz, by dostać się do sąsiedniego gmachu, co nie byłoby konieczne, gdyby tunel faktycznie tam się znajdował.
Kolejny tunel, o którego istnieniu wielokrotnie spekulowano, miał prowadzić z Białego Domu na południowy trawnik z wyjściem niedaleko lądowiska helikoptera Marine One. Te doniesienia również nigdy nie zostały potwierdzone, a jeśli taki tunel rzeczywiście powstał, z pewnością któregoś dnia zostanie odnaleziony. Może jakiś mały uczestnik corocznego festiwalu Easter Egg Roll kiedyś natrafi na tajne wyjście i gdy je otworzy, spotka samego prezydenta.