Co robimy ze zniszczonym Gdańskiem? Miasto dźwiga się z ruin
Andrzej Januszajtis, autor wielu książek popularnonaukowych, pasjonat historii grodu nad Motławą (co ciekawe z wykształcenia jest fizykiem), opisywał mi kiedyś, co zobaczył, gdy przyjechał do Gdańska w 1945 roku: „Miałem okazję przejść się pośród ruin, pokrytych śniegiem. Zawsze to powtarzam, że tamten śnieg wydał mi się wtedy bandażem na ranach miasta. A spod tego śniegu błyskało złoto. Bo Gdańsk to było złote miasto, pełne złoconych rzeźb...”
Günther Grass opisał tragedię Gdańska z końca wojny następująco: "Główne Miasto, Stare Miasto, Korzenne Miasto, Stare Przedmieście, Młode Miasto, Nowe Miasto i Dolne Miasto, budowane łącznie ponad siedemset lat, spłonęły w trzy dni (...)”
Zniszczenia były straszliwe, ale „95 procent” to mit
„Trzy dni” (historycy wskazują jednak, że powinno się raczej mówić o pięciu dniach) to ostatnie dni marca 1945 roku, kiedy to o Gdańsk toczyły się najbardziej zacięte walki. Naloty samolotów radzieckich, ostrzał artyleryjski i uliczne walki – wystarczyło kilka dni, by centrum Gdańska, w tym pełne zabytkowych budowli Główne Miasto, zamieniło się w morze ruin. Wcześniej, przez całą wojnę (naloty aliantów przeprowadzono tutaj już m.in. w 1942 roku) Gdańsk ucierpiał w niewielkim stopniu. Dość wspomnieć, że jeszcze w połowie marca 1945 roku mieszkańcy Gdańska mieli (z pewnymi przerwami) w swoich domach prąd i gaz.
Pod koniec marca sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. W mieście szalały pożary, podsycane przez drewniane elementy dachów i stropów, których w sercu Gdańska wtedy nie brakowało. Zdaniem Januszajtisa nie można też zapominać o podpaleniach budynków, których po wkroczeniu do Gdańska dokonywali radzieccy żołnierze. Palono między innymi świątynie – w jednej z nich, w kościele Św. Józefa, spłonęło żywcem wielu ludzi. – Rosjanie strzelali do wybiegających stamtąd ludzi, a później po prostu zaryglowali drzwi kościoła, który przedtem podpalili – przypominał w rozmowie ze mną.
Przyjęło się mówić, że centrum Gdańska zostało zniszczone wtedy w 90, a nawet 95 procentach. Zdaniem dr Jacka Friedricha, historyka sztuki, pracownika Uniwersytetu Gdańskiego i autora książki „Odbudowa Głównego Miasta w Gdańsku w latach 1945–1960” jest to teza nieuprawniona. – Zniszczenia były rzeczywiście straszliwe, wiele budynków nie miało dachów, ścian, ale „95 procent zniszczonej tkanki śródmieścia Gdańska” to nic więcej jak mit. Bardzo popularny, ale jednak mit – przekonywał na niedawnej konferencji „Gdańsk – dawniej Danzig, 1945–1955. Miasto – ludzie – pamięć”, która kilka dni temu miała miejsce w Europejskim Centrum Solidarności.
Historyk sztuki argumentował, że nie da się tutaj wyliczyć dokładnego procentu, który pokazałby jak bardzo ucierpiał wtedy Gdańsk. Opierając się na istniejących dokumentach (chociażby sprawozdaniach konserwatorskich) trudno jednoznacznie przesądzić tę sprawę. – Może być tak, że jakiś budynek z punktu widzenia użytkowego został zniszczony w 90 procentach. Ale okazuje się, że z punktu widzenia zabytkowego obie najważniejsze elewacje przetrwały. To jak to mamy liczyć? Tak jak powiedziałem, to jest kwestia nie do policzenia. Trzeba po prostu mówić, że Gdańsk został mocno zniszczony, a nie bawić się w jakieś niepotwierdzone i niemożliwe do zweryfikowania procenty – nawoływał dr Friedrich.
W marcu 1945 roku najbardziej ucierpiała zwarta zabudowa mieszkaniowa w centrum Gdańska. Monumentalne budowle ostały się w nieco lepszym stanie. Ale i z nimi wojna obeszła się nader surowo. Obecny na wspomnianej konferencji profesor Marcin Gawlicki z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który w latach 90. (i dalej, do 2003 roku) pełnił funkcję wojewódzkiego konserwatora zabytków w Gdańsku, wyliczał ówczesne zniszczenia w gdańskich kościołach.
Co robimy z Gdańskiem? Decyzja nie jest oczywista
Dla przykładu, w Kościele Mariackim brakowało między innymi dachu, hełmów nad wieżami, w Kaplicy Królewskiej – brakowało jednego sklepienia, posadzki, dwóch ścian od wschodu i zachodu, w Kościele Św. Jana – brakowało dachu, okien i drzwi. Lista zniszczeń, które pod koniec 1945 roku wynotowali pierwsi konserwatorzy zabytków w tych i innych gdańskich kościołach, była oczywiście znacznie dłuższa.
Nowi mieszkańcy wybierali często do zamieszkania dzielnice mniej zniszczone, chociażby Orunię, czy Wrzeszcz, gdzie tuż po wojnie można było z powodzeniem znaleźć mieszkanie i budynek w przyzwoitym stanie. Ci, którzy zamieszkali w śródmieściu Gdańska takiego luksusu nie mieli. Zachowały się relacje, które jasno wskazują, że tacy ludzie żyli dosłownie na gruzach.
– Decyzja o odbudowie tak zniszczonego Gdańska wcale nie była oczywista. Wprawdzie na wiosnę 1945 roku Edward Osóbka-Morawski publicznie mówił o konieczności odbudowy, ale przez jakiś czas nie czyniono w tym względzie wielkich kroków. Przeciwnie, trwała dyskusja, co tak naprawdę z tym Gdańskiem zrobić? – mówi Friedrich.
Warto jednak wspomnieć, że już w kwietniu 1945 roku Władysław Czerny, wiceprezydent Gdańska opracował pierwszy plan odbudowy gdańskiego Śródmieścia.
Mimo wszystko pytań było całe mnóstwo. Najważniejszy, iście szekspirowski dylematu brzmiał oczywiście: odbudowywać, czy nie odbudowywać? Ale były i szczegółowe znaki zapytania: a) jeżeli odbudowywać, to jaką część zniszczonego Gdańska?, b) odbudowywać na modłę tradycyjną, czy nowoczesną?, c) co zrobić z pruską spuścizną architektoniczną w mieście?
Zróbmy tu Park Narodowy, albo nowoczesne osiedle
Uzasadnienie opcji „nie odbudowywać” było następujące: ruiny muszą pozostać, jako swoisty symbol, pomnik niemieckiego barbarzyństwa i okrucieństwa wojny. W takim ujęciu Gdańsk miał przypominać… teren chronionego Parku Narodowego. Nawoływano, by „ruiny Gdańska oglądało się jak ruiny Babilonu lub Niniwy”.
Była jeszcze inna oryginalna koncepcja, którą przypominają autorzy internetowej Encyklopedii Gdańska, a która tuż po wojnie pojawiła się w publicznym obiegu. Według niej: „Gdańsk nie powinien być w ogóle odbudowany (...), Nie usiłujmy odbudować (…) zwarcie zabudowanych ulic, ale odwrotnie, przeprowadźmy ich rozbiórkę aż do fundamentów (…) W ten sposób rozwiniemy wielki, w naturalnej skali trójwymiarowy plan starego Gdańska z pokazaniem każdego niegdyś istniejącego domu.”
Gdyby pomysł „nie odbudowywać” jakimś cudem zwyciężył, odwiedzający dziś Gdańsk turyści do centrum jechaliby... na przykład do Nowego Portu, w okolicę Klinicznej we Wrzeszczu, czy na tereny byłego lotniska na Zaspie. Według różnych, ówczesnych koncepcji, to właśnie w którymś z tych miejsc mogło powstać nowe gdańskie śródmieście, kilka kilometrów od wielohektarowego muzeum na świeżym powietrzu, o którym była mowa akapit wyżej. Ulice Głównego Miasta znalibyśmy tylko z historycznych przekazów.
Kolejna opcja mówiła następująco: „odbudowywać, ale nowocześnie, nie oglądając się na historię”. Jednym z jej najbardziej skrajnych przedstawicieli był Henryk Tetzlaff, w II RP naczelny miesięcznika „Morze”, współzałożyciel Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Gdyni, po wojnie publicysta „Dziennika Bałtyckiego”.
Przekonywał: „na miejscu dawnego centrum handlowego Gdańska, na miejscu jego krętych, ciasnych uliczek, wybudujemy nowoczesną dzielnicę mieszkalną z szerokimi, pełnymi słońca i powietrza arteriami komunikacyjnymi, z ogrodami i zieleńcami, rozciągającymi się szeroko nad malowniczymi kanałami i wodami dawnego śródmieścia. Stworzymy wówczas wzór nowoczesnego, nadmorskiego miasta z oddzielną dzielnicą handlową i z odrębnym osiedlem mieszkalnym.” W kolejnych artykułach Tetzlaff uzasadniał swoją tezę: „(…) Pamiątki historyczne Gdańska dla ogółu są… obojętne… Było to miasto zawsze krnąbrne wobec Polski i obce”.
Historia jest jednak ważna
Trzecia opcja zakładała: „odbudowywać, w zgodzie z historią”. – Z czasem opcja „historycznej odbudowy” zaczyna zataczać coraz szersze kręgi i zaczyna zdobywać na popularności. W Gdańsku odbywa się ogólnopolski zjazd konserwatorów, w którym uczestniczy Generalny Konserwator Zabytków Jan Zachwatowicz, człowiek, który ma bardzo dobre relacje z Bierutem. Może się wydawać, że jego głos zaważył. Podczas zjazdu opowiedziano się za odbudową śródmieścia w formach historycznych – tłumaczył dr Friedrich.
Pod koniec 1947 roku, decyzją konserwatora zabytkowego ochroną konserwatorską zostaje objęty obszar Głównego Miasta (to właśnie tutaj znajduje się większość zabytków miasta: Bazylika Mariacka, Złota Brama, Ratusz Głównego Miasta, czy zabytkowa oś Drogi Królewskiej, z ulicą Długą i Długim Targiem) i Wyspa Spichrzów.
Inaczej rzecz miała się na przykład ze Starym Miastem i Starym Przedmieściem, gdzie ustalono, że te części miasta nie będą podlegały rekonstrukcji historycznej. Jak argumentowano, w XIX wieku wymieniono tam przeważającą część domów mieszczańskich na czynszówki o 4 i 5 kondygnacjach oraz wzniesiono wielkie budynki administracyjne i koszarowe, które były krytykowane przez powojennych architektów.
Niedługo później w Sejmie zaprezentowano plan, który pokazywał śródmieście Gdańska jako centrum administracyjno-handlowe, ale co ważne z jednoczesnym zachowaniem zabytkowego charakteru tej części miasta.
Widok z lotu ptaka pokaże Ci różnicę
Mimo wydawać by się mogło triumfu opcji „historycznej”, odbudowa Gdańska poszła w nieco innym kierunku.
– Nie można tu mówić tylko o rekonstrukcji w formach historycznych. Odbudowa Gdańska to taka niezwykła hybryda architektoniczno-urbanistyczna, w której fasady odtwarzające przeszłość kryją za sobą nowoczesne bloki – mówił w czasie gdańskiej konferencji Friedrich.
Ten swoisty misz masz stylów rekonstrukcyjnych widać chociażby na przykładzie zabudowy w odbudowanym Głównym Mieście. Gdybyśmy przed wojną spojrzeli na tę część miasta z lotu ptaka, zobaczylibyśmy przylegające do siebie kamienice, tworzące razem charakterystyczne prostokąty, wypełnione... jeszcze mniejszymi prostokątami. – Była to cała masa drobnej zabudowy oficynowej – tłumaczył w swym wystąpieniu historyk sztuki. – Co ważne, przed wojną przestrzenią publiczną były tak naprawdę ulice i place, to co za fasadami było niedostępne dla osób innych niż właściciele poszczególnych posesji – dodawał.
I gdybyśmy tak samo spojrzeli na Główne Miasto teraz, zobaczylibyśmy właściwie taki sam układ ulic jak przed wojną, zobaczylibyśmy prostokąty kamienic, ale już bez mniejszej, oficynowej zabudowy. – Tego już nie ma. Zamiast tego po wojnie zdecydowano się na stworzenie tutaj otwartych przestrzeni, miejsca na place zabaw, czy miejsca pod przedszkola, słowem miejsca, która służą wszystkim, nie tylko mieszkańcom – wyjaśniał różnicę Friedrich.
Po wojnie zrezygnowano również z odbudowywania układów ulic poprzecznych, argumentując, że jest to niezgodne z obowiązującym prawem budowlanym, że jest zbyt ciasno i że w takim ułożeniu mieszkania mają po prostu za mało światła. Wyjątkiem jest tutaj odtworzenie ulicy Kaletniczej z widokiem na górujący nad otoczeniem Kościół Mariacki. Okazało się jednak, że odtworzono tylko jej fragment z jednej strony. Nie chciano budować tutaj jednak kolejnych kamienic.
Nie ma pieniędzy, państwo decyduje o wszystkim, pojawia się ZOR
Rok 1948 to między innymi również trzy ważne wydarzenia, które zaważyły o tempie, skali i formie odbudowy Gdańska.
Jak przypominał podczas konferencji profesor Gawlicki, zapadły wtedy polityczne decyzje o wstrzymaniu państwowych dotacji na odbudowę zabytkowych świątyń. Były to bardzo złe wieści także i dla gdańskich kościołów, w których z braku pieniędzy, drewna, czy wykwalifikowanych robotników, dotychczasowe prace polegały często tylko na zabezpieczeniu świątyni przed dalszym niszczeniem. O odbudowie i rekonstrukcji z prawdziwego zdarzenia można było w niektórych gdańskich kościołach zapomnieć na długie lata.
– Ponadto w 1948 roku zmonopolizowano także sferę projektową i wykonawczą. Tempo odbudowy kościołów znacznie zwolniło (wyjątkiem był Kościół Mariacki), ceny materiałów budowlanych i robocizny poszły w górę, zwiększyły się narzuty monopolistycznych przedsiębiorstw państwowych. Prace przy zabytkach przyjmowano niechętnie, wykonawcom proponowano małe ceny za ich usługi. Obniżyła się jakość prac, roboty wykonywano niechlujnie i z opóźnieniem – kreślił ponury obraz profesor Gawlicki.
Również w 1948 roku podjęto decyzję, że odbudowę Głównego Miasta poprowadzi gdańska placówka Zakładu Osiedli Robotniczych.
Swoistym poligonem doświadczalnym stała się tutaj ulica Ogarna, gdzie od 1949 roku powstawała nowa zabudowa. Zdaniem Friedricha, budowano tutaj jednorodne, w pewnym stopniu stylizowane na dawne, ale jednak typowe bloki, zupełnie niezgodnie z historycznymi danymi, które udało się wówczas zgromadzić.
– Trzeba jednak podkreślić, że pracujący przy odbudowie Gdańska bardzo szybko się uczyli na swoich błędach. Prymitywnie wykonaną Ogarną, a bardzo poprawnie wykonaną rekonstrukcję ulicy Mariackiej dzieli zaledwie 5 lat.
Pruskie świństwa trzeba rozebrać!
Opisując powojenną odbudowę Gdańska trzeba wspomnieć o jeszcze innym aspekcie. – Z jednej strony podkreślano wtedy wszystko co polskie w Gdańsku, z drugiej tropiono wszelkie niemieckie ślady w mieście. Zdarzało się, że wielkie pruskie gmachy, które nadawały się jeszcze do remontu były rozbierane – przypomina Friedrich.
Taki los spotkał m.in. budynek poczty przy ulicy Długiej. Wspomniany już tutaj Czerny, pierwszy projektant odbudowy Gdańska, miał nawet stwierdzić: „To świństwo, które trzeba rozebrać”. I tak się stało – „świństwo” rozebrano, dziś Długa ma zupełnie inny budynek poczty.
Piotr Perkowski w swojej książce „Gdańsk miasto od nowa” przypomina, że usuwano wtedy w mieście wszelkie oznaki niemieckości, tabliczki, pomniki, cmentarze. „Wiosną 1945 roku nowa, polska administracja najpierw zamieniła nazwy gdańskich ulic na polskie, a dopiero potem koordynowała prace porządkowe, które trwały już w różnych częściach miasta z inicjatywy mieszkańców. W tym samym czasie podejmujący decyzję o wyburzeniach architekci byli dość liberalni i nie patrzyli na ocalałe budowle jako cenny składnik tkanki miejskiej, postrzegając je raczej jako pozostałości znienawidzonej kultury niemieckiej.”
Odbudowa Gdańska to również kwestia wybranych wtedy dekoracji. Doktorowi Friedrichowi udało się porozmawiać na ten temat z Józefą Wnukową, współzałożycielką Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Sopocie (dzisiejsza ASP w Gdańsku) i jedną z głównych twórczyń powojennych dekoracji budynków w Gdańsku. – Pytałem ją o źródła inspiracji. Odpowiadała mi następująco: niemiecka kultura po wojnie nie była żadnym wzorem, świadomie ją odrzucaliśmy. Rzeczy holenderskie nas nie bawiły. Co nas fascynowało, to renesans włoski, zwłaszcza wenecki – wspominał rozmowę z Wnukową dr Friedrich.
Według historyka sztuki, dopiero w 1956 roku zaczęto myśleć, że odbudowa zabytkowego Gdańska została zakończona. Friedrich przytacza wyniki rozpisanej wtedy przez „Dziennik Bałtycki” ankiety, gdzie czytelnicy mieli odpowiedzieć na pytanie: „Stary czy nowy Gdańsk?”.
Jak pisali redaktorzy dziennika, wynika ankiet pokazały, że: „społeczeństwo przede wszystkim domaga się wygodnych mieszkań, słońca, zieleni, że dalsze rekonstruowanie kamieniczek uważa za marnowanie społecznych pieniędzy”.
Uwagę gdańskich włodarzy zaczęły przykuwać praktycznie niezabudowane tereny Przymorza, Zaspy, czy Żabianki.
Autor korzystał m.in. z: ekultura.asp.gda.pl, cyfroteka.pl, gedanopedia.pl, bryla.pl ; Jacek Friedrich, Problem nowoczesności w kulturze architektonicznej powojennego Gdańska ; Piotr Perkowski, Gdańsk. Miasto od Nowa, słowo/obraz/terytoria, Gdańsk 2013; Rozmowa z Janem Danilukiem, Wyzwolenie Gdańska: W mieście panował dziki zachód.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz