Cesarzowa Sissi - trudne początki
Cesarzowa Sissi – zobacz też: Cesarzowa Sisi: Elżbieta Bawarska i jej niezwykłe losy
Nie pozostaje mi inne wyjście, tylko żyć jak pustelnica. W wielkim świecie mi dokuczają, oceniają źle, ranią i rzucają tyle oszczerstw [...] Ale Pan Bóg, który widzi moją duszę, wie, że nigdy nikogo nie skrzywdziłam.
Elżbieta Bawarska do swego nauczyciela greki,
Constantina Christomanosa, 1891
Po ukończeniu trzydziestu pięciu lat Elżbieta Bawarska – słynna Sissi – postanowiła ukryć twarz za wachlarzem i schować się za parasolką przed wzrokiem ciekawskich. Uznawana za najpiękniejszą cesarzową Europy, miała dość tego, że lud przygląda się jej jak bożyszczu. Nie chciała również odgrywać roli zachwycającej władczyni potężnego cesarstwa Austro-Węgier na staroświeckim i przewrotnym dworze, gdzie zawsze czuła się obco. Nigdy więcej nie pozwoliła się sportretować i nikt nie mógł być świadkiem jej fizycznego przemijania, które tak bardzo ją martwiło. Legendzie o niezwykłej urodzie Sissi towarzyszyły opowieści o jej ekscentrycznym zachowaniu. Zadziwiała wszystkie królewskie rodziny niekonwencjonalnym zachowaniem i lekceważeniem sztywnej atmosfery dworu Habsburgów. Łamała wszystkie wzorce epoki i bez wątpienia nie była słodką i głupiutką filmową księżniczką. Wiele stron mogłoby zająć wyliczenie dziwactw i ekstrawagancji, będących wynikiem choroby, która z jej życia uczyniła piekło.
Elżbieta była anorektyczką i bulimiczką – bardzo niewiele jadła, wykonywała wyczerpujące ćwiczenia, poddawała się kuracjom napotnym, żeby schudnąć, a nadaktywność zmuszała ją do bycia w ciągłym ruchu, na co wiecznie narzekały jej damy do towarzystwa. Cesarz Franciszek Józef kochał ją aż do końca jej nieszczęśliwego życia, lecz nigdy nie rozumiał. Poobijana przez rodzinne tragedie i presję dworu, otarła się o szaleństwo, aż w końcu schroniła we własnym świecie, zapominając o obowiązkach i żyjąc tylko dla siebie.
Legendarna Sissi przyszła na świat w pałacu książęcym w Monachium mroźną nocą 24 grudnia 1837 roku. Ponieważ była to niedziela i wigilia Bożego Narodzenia, jej narodziny przyjęto jako szczęśliwy znak. Matka, księżna Ludwika, była córką króla Maksymiliana I Wittelsbacha i jego drugiej żony, Karoliny Fryderyki Badeńskiej. Dla swoich wpływowych sióstr, świetnie wydanych za mąż za królów i cesarzy – jedna z nich była królową Prus, druga Saksonii, a najstarsza Zofia zostałaby cesarzową Austrii, gdyby nie zmusiła swojego słabego charakterem męża, aby zrzekł się tronu na rzecz ich najstarszego syna Franciszka Józefa – Ludwika była tylko ubogą krewną.
W tamtych czasach większość księżniczek musiała odsunąć na bok własne uczucia, aby wypełnić obowiązki wynikające z ich pozycji. Ludwika nie była wyjątkiem i w 1828 roku wyszła za mąż za swojego kuzyna, księcia Maksymiliana Bawarskiego, nazywanego Maksem – dość ekscentrycznego mężczyznę o liberalnych poglądach, który pochodził z młodszej linii dynastii Wittelsbachów. Na samym początku małżeństwa Maks wyznał żonie, że jej nie kocha i że zgodził się z nią ożenić jedynie ze strachu przed gniewem energicznego dziadka Wilhelma. Mimo że było to małżeństwo z rozsądku, a przy tym niezgodne, doczekali się dziesięciorga dzieci, z których jednak dwoje zmarło wkrótce po narodzeniu.
Ludwika, kobieta o niezwykłej urodzie, opowiadała później dzieciom, że w pierwszą rocznicę ślubu płakała cały dzień, bo czuła się ogromnie nieszczęśliwa. Dużo wysiłku kosztowało ją przyzwyczajenie się do swobodnego trybu życia męża i jego skandali, na dodatek sama musiała opiekować się licznym potomstwem. Była żoną uległą, z rezygnacją znosiła zdrady męża, który w swoich pałacowych apartamentach miał zwyczaj jadać drugie śniadanie z dwiema nieślubnymi córkami, które czule kochał.
Księżniczka Elżbieta – wszyscy nazywali ją Sissi lub Lisi – była przyzwyczajona do narzekań biednej matki i nigdy nie zapomniała słów, które stale słyszała: „Kiedy jest się zamężną, jest się bardzo samotną!”. Rodzina żyła z dala od sztywnych konwenansów monarszego dworu w Monachium i długi czas spędzała w swojej letniej rezydencji, zamku Possenhofen. Rodzice Elżbiety nie pełnili żadnych oficjalnych funkcji i prowadzili proste i beztroskie życie na wsi, bez żadnych zobowiązań.
Rodzina przyszłej cesarzowej Austrii była nietuzinkowa. Jej ojciec, książę Maks, bez wątpienia w swoich czasach najbardziej popularny spośród Wittelsbachów, był niezwykłą osobowością. W monachijskim pałacu przy Ludwigstrasse, w którym dziewczynka przyszła na świat, zainstalował pośrodku dziedzińca cyrk z trybunami dla gości i fotelami na parterze. Sam książę, przebrany za klauna, występował na arenie, demonstrując swoje jeździeckie umiejętności w ryzykownych popisach akrobatycznych. Sławna była również jego café-chantant w paryskim stylu i sala balowa z ogromnym fryzem długości czterdziestu metrów, przedstawiającym Ucztę Bachusa. Tam, wokół głazu nazywanego Okrągłym Stołem, spotykał się z gronem przyjaciół – pisarzy i artystów – któremu przewodniczył niczym sam król Artur. Były to radosne zebrania literackie, podczas których pito piwo, śpiewano, czytano poezję oraz zawzięcie dyskutowano. Książę Maks pasjonował się również bawarską muzyką ludową i był znanym kompozytorem utworów na cytrę, którą przywiózł ze swojej podróży dookoła świata.
Miesiąc po narodzinach Sissi Maks opuścił rodzinę i rozpoczął długą podróż na Bliski Wschód. Kiedy dotarł do Kairu, ku zdumieniu arabskich towarzyszy zagrał na cytrze na szczycie piramidy Cheopsa. Wykorzystał również ten pobyt do zakupu licznych zabytków, a także niewolników, „trzech Murzynków”, którzy w Monachium wzbudzili wielką sensację. Książę, człowiek zamożny i hulaka, żył, jak chciał, i trwonił majątek. Był jednocześnie bardzo wykształcony i miał wspaniałą bibliotekę złożoną z prawie trzydziestu tysięcy tomów, które, jak głosił, przeczytał lub przynajmniej przejrzał. Ze wszystkich swoich dzieci szczególną słabość czuł do Sissi – nazywał ją swoim „bożonarodzeniowym prezentem”. Była też do niego najbardziej podobna – zarówno pod względem swoich zamiłowań, jak i z uwagi na charakter.
Elżbieta przeżyła większą część dzieciństwa i młodości na zamku Possenhofen, usytuowanym malowniczo nad brzegami jeziora Starnberg. Possi, jak go nazywano, był skromną, lecz mocną fortecą, flankowaną czterema wieżami i otoczoną rozległym parkiem z różanymi ogrodami, które opadały aż do samego jeziora. Chociaż dzieci rzadko miały okazję widywać ojca, Maksowi udało się im zaszczepić miłość do natury, wolności i prostego życia. Inną jego pasją były konie czystej krwi. W ogrodzie swego monachijskiego pałacu kazał zbudować hipodrom, gdzie organizował konkursy jeździeckie.
Tekst jest fragmentem książki Cristiny Morato „Królowe przeklęte”:
Sissi, podobnie jak ojciec, wolała wieś od miasta i nigdy nie zamieniłaby leśnych pejzaży Possenhofen na blaski pałacowych salonów. Od dziecka kochała zabawy na świeżym powietrzu, jazdę konną, pływanie po jeziorze, wędkowanie, samotne wędrówki po lesie i wspinanie się po górach. Lubiła piwo i miała słabość do bawarskich kiełbasek, których na wiedeńskim dworze bardzo jej brakowało.
Ludwika, mimo że od urodzenia nosiła tytuł Jej Królewskiej Wysokości i Królewskiej Księżniczki Bawarskiej, zachowywała się raczej jak mieszczanka niż reprezentantka wysokiej arystokracji. Prawie nie miała służby. Podczas gdy małżonek z dala od domu wiódł swe włóczęgowskie życie, ona samodzielnie wychowywała dzieci, co w arystokratycznej rodzinie było niespotykane. Księżna nie miała wielkich ambicji politycznych, spory wpływ na nią wywierała o trzy lata starsza energiczna siostra, arcyksiężna Zofia Habsburg. Ludwika żarliwie ją kochała i zarazem podziwiała za autorytarne rządy w cesarskim Hofburgu. Obawiając się utraty przychylności Zofii, z gorliwością podążała za jej radami i zawsze stawiała ją za wzór swoim dzieciom.
Dwór wiedeński wydawał się Ludwice bardzo daleki. Żyła jak wieśniaczka, nosiła swobodne ubrania i nie utrzymywała żadnych stosunków ze swoim bratankiem, królem Bawarii Maksymilianem II. Jej jedynymi zamiłowaniami były kolekcjonowanie najróżniejszych zegarów i studiowanie geografii. Książę Maks pokpiwał sobie, że cała geograficzna wiedza żony pochodzi z misjonarskich kalendarzy wiszących na ścianach salonu.
Aż do szesnastego roku życia Elżbiety Possenhofen był dla niej rajem. Uwielbiała chodzić boso po łąkach i włóczyć się ze swoimi zwierzętami: danielem, barankiem i królikami różnych ras. Księżniczka mówiła regionalnym dialektem i miała przyjaciół wśród chłopskich dzieci z sąsiedztwa. Nowa nauczycielka, baronowa Wulffen, starała się, choć bez powodzenia, zaszczepić nieco dyscypliny w ósemce na wpół dzikich dzieci, wychowywanych w poczuciu sporej wolności i bez społecznych uprzedzeń. Sissi była dziewczynką delikatną, bardzo wrażliwą i czasami, bez wyraźnego powodu, pogrążała się w smutku.
Baronowa wkrótce zdała sobie sprawę, że Sissi jest szczególnym dzieckiem i bardzo różni się od swojej starszej siostry: „Elżbieta jest z charakteru słabsza, wątpiąca i ma tendencję do zamartwiania się. Starsza siostra nad nią dominuje”. Dziewczynka nie była za bardzo zainteresowana nauką, jednak ukradkiem pisała naiwne, dziecinne wiersze. Lubiła również rysować, zwłaszcza zwierzęta, drzewa w ogrodzie i dalekie grzbiety Alp, które niezwykle ją pociągały. Niekiedy książę Maks przerywał uciążliwe lekcje z baronową Wulffen i szedł z dziećmi zbierać owoce albo pozwalał im wspinać się po drzewach. Innym znów razem pojawiał się w Possenhofen z niewielką orkiestrą i organizował koncert lub tańce pośrodku łąki. Elżbieta uwielbiała tego nieobecnego, czułego i pełnego fantazji ojca, z którym miała tak wiele wspólnego.
Osiemnastego sierpnia 1848 roku Franciszek Józef Habsburg ukończył osiemnaście lat i marzenie, jakie od pewnego czasu pielęgnowała w sobie jego wpływowa matka, miało właśnie się spełnić. Po abdykacji wuja Ferdynanda I, który cierpiał na epilepsję i wodogłowie, i rezygnacji z tronu ojca, młodszego brata Ferdynanda I, arcyksięcia Franciszka Karola – człowieka słabego i niezbyt zdolnego stawić czoło obowiązkom rządzenia – młody Franciszek Józef został głową cesarskiego domu Habsburgów. Objęcie przez niego tronu zbiegło się w czasie z wybuchem rewolucji burżuazyjnej w Austrii, która wstrząsnęła fundamentami monarchii i została powstrzymana ciężką ręką przez armię. Zofia, zadowolona, że udało się przezwyciężyć poważny kryzys bez strat terytorialnych, myślała tylko o koronacji swojego syna. Z obawy przed nowym buntem w stolicy zorganizowano ją nie w Wiedniu, lecz w pałacu arcybiskupim w Ołomuńcu na Morawach.
Cesarzowa wywierała wielki wpływ na młodego i niepewnego siebie syna, mimo że przyrzekła nie mieszać się do spraw rządu: „w chwili wstąpienia na tron mojego syna stanowczo postanawiam nie ingerować w żadne sprawy państwa; po trzynastu latach bolesnego zaniedbywania nie sądzę, abym miała do tego prawo; odczuwam głęboką radość, że mogę teraz z wielkim zaufaniem pozostawić wszystko w dobrych rękach i po trudnym roku 1848 obserwować podjętą na nowo drogę”.
Jednak Zofia nie spełniła swoich obietnic. W ciągu następnych lat to ona pociągała za sznurki w Hofburgu, będącym głównym ośrodkiem władzy cesarskiej. Pierwsze decyzje podjęte przez Franciszka Józefa jako suwerena – między innymi egzekucja przeciwników politycznych i zniesienie konstytucji węgierskiej – były dziełem jego matki. Zofia, pragmatyczna i autorytarna, wyrzekła się własnych ambicji politycznych i dzięki swoim wpływom na dworze zdołała osadzić na tronie najstarszego syna. Była szarą eminencją i według własnego upodobania kierowała łagodnym potomkiem, którego nazywała „mój Franzi”.
W młodości arcyksiężna Zofia Wittelsbach słynęła z urody – jej ekscentryczny przyrodni brat, król Ludwik I Wittelsbach, włączył jej portret do słynnej „Galerii Piękności” w swojej rezydencji w Monachium. W wieku dziewiętnastu lat była zmuszona wyjść za mąż za arcyksięcia Franciszka Karola Habsburga, mężczyznę, którego ani nie znała, ani nie kochała. Był to związek czysto polityczny i chociaż Zofia rozumiała, że nie będzie panią swojego smutnego losu, przeciwności zmieniły ją w kobietę niezależną i energiczną.
Z czasem pokochała swojego dobrotliwego męża „jak dziecko, którym należy się opiekować”, i zajęła się troskliwie edukacją ich pięciorga dzieci. W Wiedniu mówiono, że jest „jedynym mężczyzną na dworze”. Arcyksiężna, która zawsze bardzo surowo oceniała swoją synową, zapomniała, że ona również była kiedyś młodą i niedoświadczoną bawarską księżniczką, zagubioną na cudzoziemskim dworze, gdzie nikogo nie znała i gdzie czuła się bardzo samotna.
Pięć lat później Franciszek Józef stał się monarchą absolutnym i jednym z najpotężniejszych ludzi epoki. Wierny przedstawiciel ancien régime’u, był naczelnym dowódcą armii i rządził bez parlamentu i konstytucji. Jego ministrowie faktycznie pełnili funkcję doradców, on sam bowiem odpowiadał za politykę imperium.
W tym czasie Austria stała się wielkim światowym mocarstwem i największym po Rosji państwem w Europie, liczącym około czterdziestu milionów mieszkańców i obejmującym terytoria należące dziś do Włoch, Czech, Słowacji, Węgier, Polski, Rumunii, Ukrainy, Serbii, Bośni i Hercegowiny oraz Chorwacji.
Cesarz właśnie skończył dwadzieścia cztery lata, budził podziw otoczenia władczym wyglądem i majestatyczną postawą. Na ówczesnych oficjalnych portretach widać szczupłego, przystojnego blondyna o jasnych oczach, na którym mundur wojskowy leży dopasowany jak rękawiczka. Był mężczyzną uprzejmym, o nienagannych manierach, dobrze tańczył i stał się przedmiotem westchnień wielu dam. I oto nadeszła chwila poszukania odpowiedniej żony dla monarchy, który na wielu europejskich dworach uchodził za najbardziej pożądanego kawalera.
Zofia i jej siostra Ludwika od dłuższego czasu pielęgnowały pomysł ożenienia Franciszka Józefa z Heleną, zwaną Néné, najbardziej odpowiedzialną i najlepiej przygotowaną do roli dobrej cesarzowej. Chociaż dziewczyna pochodziła z młodszej linii bawarskiej i nie należała do królewskiego domu, siostry uważały, że będzie najlepszą kandydatką. Franciszek Józef był tak zdominowany przez matkę, że robił tylko to, co ta mu kazała, i bez protestu zaakceptowałby każdą wyznaczoną mu narzeczoną.
Latem 1853 roku arcyksiężna Zofia zaprosiła swoją siostrę Ludwikę z córkami Heleną i Elżbietą do słynnego uzdrowiska Bad Ischl, gdzie rodzina cesarska spędzała wakacje. Franciszek Józef obchodził swoje urodziny, co stanowiło doskonały pretekst do tego, żeby poznał kandydatkę wybraną przez matkę na cesarzową współmałżonkę. Na pierwszy rzut oka Helena była idealną narzeczoną: piękna, taktowna, doskonale mówiąca po francusku (bo tego języka używano na europejskich dworach) i nieźle znająca skomplikowany ceremoniał dworski.
Dla Sissi, nieświadomej tego, co knują jej matka i ciotka Zofia, długa i wyczerpująca podróż po krętych drogach okolic Salzburga była utrapieniem. Matka nalegała, żeby im towarzyszyła, martwiła się bowiem stanem jej ducha. Piętnastoletnia Elżbieta zakochała się w przystojnym hrabim, członku dworu jej ojca, lecz kiełkujący romans został szybko przerwany przez księcia Maksa, który wysłał kawalera na jakąś misję z dala od Monachium. Powrócił z niej poważnie chory i wkrótce zmarł, a Sissi popadła w głęboki smutek, spędzała długie godziny w swoim pokoju, pisząc wiersze i rozpaczliwie płacząc.
Ludwika uważała, że zmiana powietrza dobrze jej zrobi i córka odzyska radość życia. Prócz tego miała cichą nadzieję, że młodszy brat cesarza Franciszka Józefa, arcyksiążę Karol Ludwik, nadal interesuje się Sissi. Oboje poznali się w 1848 roku na spotkaniu rodzinnym w Innsbrucku, kiedy byli jeszcze dziećmi. Karol Ludwik okazywał szczególne zainteresowanie jedenastoletnią wówczas siostrą cioteczną z Bawarii. Przez jakiś czas pisywali do siebie romantyczne listy miłosne i posyłali sobie prezenty, ale z upływem miesięcy ich stosunki uległy ochłodzeniu. Księżna uważała, że ta podróż może na nowo ożywić zainteresowanie arcyksięcia młodszą córką, która bardzo się zmieniła i była już teraz dorastającą panienką, „ładną [...], choć bez żadnej szczególnie pięknej cechy”.
Tekst jest fragmentem książki Cristiny Morato „Królowe przeklęte”:
Od wiosny Ludwika nie ustawała w korespondencji z siostrą i przygotowaniach do podróży, w której pokładała wielkie nadzieje. W tym tak szczególnym wydarzeniu książę Maks im nie towarzyszył, by nie przeszkodzić w matrymonialnych projektach, i pożegnał je na granicy. Jego demokratyczne przekonania i ekstrawagancki sposób życia nie przypadł do gustu Zofii, która jego imię starała się na wiedeńskim dworze wymawiać jak najrzadziej.
Szesnastego sierpnia 1853 roku księżna z córkami dotarła do Bad Ischl, pokonując wcześniej różne przeszkody – cierpiała na silną migrenę, która zmusiła ją do przełożenia wyjazdu, dlatego przyjechały ze znacznym opóźnieniem. Wszystkie trzy nosiły pełną żałobę, bo właśnie zmarła ich ukochana ciotka. Bagaż przybył na miejsce później, nie miały więc czasu, by zmienić czarne i zakurzone ubranie, w którym podróżowały. Arcyksiężna Zofia posłała damę dworu do hotelu, gdzie się zatrzymały, by pomogła uczesać się Helenie – musiała przecież wyglądać nienagannie w chwili prezentacji cesarzowi. Sissi nikt nie pomagał, sama się uczesała, zbierając włosy w dwa długie warkocze. Zofia zaprosiła siostrę i jej obie córki na herbatę do Willi Cesarskiej, luksusowej rezydencji, którą monarchia austriacka wynajmowała na letnie pobyty. W głównym salonie punktualny Franciszek Józef czekał na swoich gości, nieco zdenerwowany, bo doskonale wiedział, co oznacza ta wizyta. Tylko raz widział swoje cioteczne siostry i prawie ich nie pamiętał, ponieważ wówczas całą jego uwagę zajmowały kwestie polityczne. Stwierdził, że Helena jest ładna, elegancka i dystyngowana, choć nieco chłodna i dumna. Miała dwadzieścia lat, a jej wyraziste rysy i żałobne ubranie sprawiały, iż wyglądała na starszą. Za to Sissi, bardziej spontaniczna i dziecinna, wydała mu się zachwycająca i nie mógł wprost wzroku od niej oderwać.
Tej miłości od pierwszego wejrzenia nie sposób było nie zauważyć: „Zakochany jak kadet, szczęśliwy jak bóg” – stwierdził niedługo po tym spotkaniu. Arcyksiążę Karol Ludwik, zmartwiony i zazdrosny z powodu nieoczekiwanego zainteresowania jego brata tą, która była jego młodzieńczą miłością, wyznał matce, że „od momentu, w którym cesarz ujrzał Elżbietę, pojawił się na jego twarzy wyraz takiego zadowolenia, że już nie było wątpliwości, którą wybierze”.
Sissi nie bawiła się dobrze owego wieczoru, a zdenerwowanie pozbawiło ją apetytu. W odróżnieniu od Néné nie była przyzwyczajona do spotkań towarzyskich i w sytuacjach publicznych czuła skrępowanie. Następnego ranka cesarz przyszedł wcześnie do sypialni matki, która właśnie się obudziła. Był rozpromieniony i zakomunikował jej, że młodsza Sissi wydała mu się zachwycająca i że to z nią, nie z Heleną, pragnie się ożenić. Zofia poprosiła go, żeby się nie spieszył, ponieważ ledwie ją zna, on jednak niecierpliwie nalegał, by niczego już nie przedłużać. W swoim dzienniku arcyksiężna Zofia zapisała pierwsze wrażenia na temat młodej dziewczyny: „Ale jaka urocza jest Sissi! Widać, że jest świeża jak migdał, kiedy się go otwiera i... co za wspaniała korona włosów otacza jej twarz! Ma słodkie i piękne oczy, a jej wargi przypominają poziomki”.
Na nic się zdało powtarzanie przez Zofię synowi, że dziewiętnastoletnia Helena jest dziewczyną dojrzalszą i lepiej przygotowaną do dźwigania z nim ciężaru Korony, że jej siostra to jeszcze miła dziewczynka. Pierwszy raz Franciszek Józef, który tak czcił i szanował matkę, okazał się nieugięty. Wieczorem wydano bal, na którym cesarz wybrał Sissi na swoją partnerkę, w obecności wszystkich gości bardzo jasno dając do zrozumienia, jakie miejsce zajmuje ona w jego sercu. Jednak jego cioteczna siostra, tak młoda i niewinna, jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, co działo się właśnie wokół niej. Nawet gdy monarcha ofiarował jej wszystkie bukieciki kwiatów, które, według tradycji, powinien był rozdzielić pomiędzy pozostałe damy, nie zwróciła na to uwagi.
Po balu, na którym Sissi miała prostą suknię z bladoróżowego jedwabiu, Zofia opisała ze wszystkimi szczegółami swojej siostrze, Marii królowej Saksonii, wygląd siostrzenicy: „W swoich pięknych włosach miała wielki grzebień, utrzymujący sploty warkoczy z tyłu głowy. Jak jest teraz modnie, włosy odgarnęła z twarzy. Zachowanie młodszej jest tak delikatne, tak skromne i doskonałe, i tak pełne wdzięku, niemal uległości, kiedy tańczy z cesarzem! Wydała mi się nadzwyczajnie atrakcyjna w swojej dziewczęcej skromności, a przy tym wyglądała z nim tak naturalnie. Jedyne, co budziło w niej lęk, to ogrom ludzi, którzy ją obserwowali”. Defektem, który nie uszedł uwadze Zofii, były „nieco żółtawe zęby” księżniczki – Ludwika obiecała, że je doczyści z większą starannością, aby siostrze się podobały.
Następnego ranka los Sissi był już przesądzony. Tego dnia, 18 sierpnia, Franciszek Józef obchodził swoje urodziny na prywatnej uroczystości rodzinnej. Podczas przyjęcia Elżbieta siedziała obok cesarza, który nie przestawał jej adorować. Tego samego wieczoru poprosił matkę, żeby wybadała, czy jego siostra cioteczna, Sissi, „go akceptuje”, ale w taki sposób, aby nikt na nią nie naciskał. Kiedy Ludwika zapytała córkę, „czy byłaby zdolna pokochać cesarza”, zmartwiona i zdenerwowana dziewczyna zaczęła płakać. Pośród szlochu odpowiedziała, że zrobi wszystko, co można, żeby cesarz był szczęśliwy i żeby być „kochającą córką” dla ciotki Zofii. Dodała również, że nie rozumie, jak suweren mógł zwrócić na nią uwagę, bo przecież ona tak niewiele znaczy.
Kiedy po latach ktoś zapytał księżnę Ludwikę, czy córkę zapytano o jej uczucia przed tak poważnym krokiem, odpowiedziała: „Cesarzowi Austrii się nie odmawia!”. Księżna, nie zważając na to, co odczuwała córka, była bardzo szczęśliwa i wdzięczna swojej siostrze, co wyraziła w liście: „To ogromne szczęście, a zarazem tak [...] trudna sytuacja, że jestem pod wrażeniem w każdym calu. Ona jest tak młoda i niedoświadczona [...] Mam nadzieję jednak, że będą życzliwi dla Sissi. Jej ciotka Zofia jest dla niej bardzo dobra i czuła, a dla mnie jest wielkim pocieszeniem, że moja córka będzie miała jakby drugą matkę w mojej tak ukochanej siostrze”. Elżbieta, już jako cesarzowa Austrii, wspominała tamte dni z mniejszych romantyzmem i stwierdziła: „Małżeństwo jest instytucją absurdalną. Kobieta czuje się sprzedana w wieku piętnastu lat i składa przysięgę, której nie rozumie i której później żałuje przez całe trzydzieści lat lub dłużej, ale której już nie może złamać”.
W następnych dniach Sissi żyła z głową w chmurach, goszczona przez eleganckiego i czułego cesarza, który patrzył tylko na nią. Organizowano na jej cześć kolejne zabawy, bale, bankiety, zewsząd odbierała prezenty. Cesarz podarował jej kosztowną biżuterię, w tym między innymi wspaniały diadem z diamentami i szmaragdami, który mogła wpleść w długie włosy. Nie przestawał okazywać swojego szczęścia, ale przy jego boku Sissi była bardzo nieśmiała, milcząca i płaczliwa. Zofia, obojętna na uczucia dziewczyny, napisała do swojej siostry Marii: „Nie możesz sobie wyobrazić, jak zachwycająca jest Sissi, kiedy płacze”. Ludwikę mniej przejmowały szlochy córki niż ewidentny fakt, że jej dziecko nie jest w stanie sprostać temu, czego oczekiwano od cesarzowej Austrii. W owych dniach zwierzyła się przyjaciółce ze swoich obaw, „kiedy to przestraszyła się skomplikowanych obowiązków czekających jej córkę Elżbietę, która praktycznie wstąpi na tron wprost z pokoju dziecinnego”. Niepokoiła ją również zjadliwa krytyka dam arystokracji wiedeńskiej.
Tekst jest fragmentem książki Cristiny Morato „Królowe przeklęte”:
Ojciec narzeczonej dowiedział się o zaręczynach ukochanej córki z suchego telegramu wysłanego przez żonę, a brzmiącego następująco: „Cesarz poprosił o rękę Sissi i Twoją zgodę; zostanę w Bad Ischl aż do końca sierpnia, wszyscy bardzo zadowoleni”. Zapoznawszy się z wiadomością, książę Maks najpierw uznał, że chodzi o pomyłkę w zapisie, ponieważ było uzgodnione, że wybranką zostanie Néné. Kiedy jednak potwierdziło się, że cesarz faktycznie poprosił o rękę jego słodkiej Sissi, z lekceważeniem stwierdził: „Odradzam Ci, toż to głupek”.
Gdy w następny czwartek Maks spotkał się z przyjaciółmi z grupy przy Okrągłym Stole, wszyscy nader żartobliwie mu gratulowali. Na obiedzie, który wydali na jego cześć 30 października 1853 roku, gdy wino już poczyniło efekty, wszyscy zgromadzeni biesiadnicy śpiewali chórem improwizowane duety, nienacechowane zbytnim szacunkiem dla rodziny cesarskiej. Król Bawarii Maksymilian II, dowiedziawszy się o tym wydarzeniu, w liście do księcia Maksa dał do zrozumienia, że odtąd powinien on wieść „czcigodne życie prywatne, ponieważ zaręczyny jego córki z cesarzem ściągną na całą rodzinę publiczne zainteresowanie”. Ale książę nie był skłonny przestrzegać niczyich rozkazów, tym bardziej rad słabego i chorowitego monarchy.
W Wiedniu arcyksiężna Zofia, która uważała Maksa za „hańbę dla rodziny i zły przykład dla dzieci”, starała się narzucić klauzulę małżeńską, zapobiegającą jego obecności na cesarskim ślubie. Ludwika prosiła siostrę, żeby nie fundowała jej takiego poniżenia, ponieważ nieobecność męża na uroczystości mogłaby być interpretowana jako dowód na to, że mąż porzucił ją dla jednej ze swoich licznych kochanek.
Sissi urzekła wszystkich, którzy ją poznali, ale na wiedeńskim dworze niektórych martwiło to małżeństwo, ponieważ narzeczeni nie tylko byli ciotecznym rodzeństwem, lecz także należeli do tej samej rodziny królewskiej. Rodzice narzeczonej również byli blisko spokrewnieni – oboje należeli do rodziny Wittelsbachów. Ta dynastia, która przez siedemset lat panowała w Bawarii, w ciągu swoich długich dziejów wydała wielu książąt i królów ekscentrycznych i szalonych. Mówiono, że istnieje w tej rodzinie dziedziczna skaza – książę Pius, dziadek Sissi, ojciec Maksa, był mężczyzną garbatym i obłąkanym, który skończył swoje smutne życie niczym pustelnik, w absolutnej samotności. Również dwaj inni krewni Sissi, król Ludwik II Bawarski (słynny Ludwik Szalony) i jego brat Otton zostali uznani za niezdolnych do rządzenia ze względu na osobliwe zachowanie i poważne rozchwianie umysłowe.
Żeby mogło dojść do ślubu spokrewnionej pary cesarskiej, potrzebna była dyspensa papieża. Wreszcie 24 sierpnia, zaledwie osiem dni po spotkaniu Sissi z Franciszkiem Józefem, oficjalnie ogłoszono ich zaręczyny. Wiadomość wywołała wielką sensację i, tak jak obawiała się Ludwika, na dworze w Wiedniu zaczęły krążyć plotki na temat narzeczonej. Po pierwsze, krytykowano fakt, że przyszła cesarzowa Austrii, choć wywodziła się z arystokratycznej rodziny, nie miała takiego „rodowodu” jak Habsburgowie. Zawiść i niechęć dworu, które tak miały uprzykrzyć życie Sissi, dopiero się rodziły.
Trzydziestego pierwszego sierpnia przyjemny pobyt w Bad Ischl dobiegł końca. Franciszek Józef musiał wracać do swoich obowiązków w Wiedniu, a Sissi do zamku Possenhofen. Cesarzowi trudno było rozstać się z narzeczoną, z którą dzielił chyba jedyne szczęśliwe chwile w swoim surowym życiu. Na pamiątkę zaręczyn arcyksiężna Zofia postanowiła kupić Willę Cesarską, gdzie para się poznała, i przekształcić ją w stałą letnią rezydencję rodziny królewskiej. Już z Hofburga pochłonięty sprawami dworu cesarz napisał do matki: „Doprawdy to ciężki przeskok i straszne przejście z tamtego nieba do smutnej egzystencji atramentu i papieru do pisania, uciążliwe to i męczące”. Powrót Sissi również nie był łatwy, ponieważ czekał ją czas intensywnej nauki – w ciągu ośmiu miesięcy narzeczeństwa musiała szybko przygotować się do nowych wyzwań, nauczyć francuskiego i włoskiego, poprawić dosyć zaniedbaną edukację. Nie mniej istotna była nauka historii Austrii, dlatego trzy razy w tygodniu przychodził do niej do domu historyk, hrabia Johann Mailáth, gorliwy uczestnik spotkań towarzyskich księcia Maksa. Nauczyciel, którego Sissi bardzo polubiła, był człowiekiem dumnym z węgierskich korzeni i skutecznie potrafił jej przekazać uczucia oraz oczekiwania sponiewieranej ojczyzny. Swojej pilnej uczennicy nie wahał się opowiadać, że w 1849 roku dawna węgierska konstytucja została zniesiona przez mężczyznę, którego wkrótce miała poślubić. Mailáth tłumaczył młodziutkiej jeszcze Sissi korzyści z formy rządów republikańskich, a jego polityczne ideały zapadły księżniczce w pamięć bardzo głęboko. Już jako cesarzowa Elżbieta Bawarska wprawiła w osłupienie grupę dworzan na przyjęciu w Hofburgu, stwierdzając: „Słyszałam, że republika jest najlepszą formą rządów”.
Jeśli przedtem nie zauważano jej pośród sióstr, teraz narzeczona cesarza skupiała na sobie wszystkie spojrzenia. Trzej artyści zajęli się jej portretowaniem, żeby posłać najlepszą miniaturę Franciszkowi Józefowi; zaczęto również przygotowywać jej wyprawę ślubną. W ciągu następnych tygodni dziesiątki krawców, hafciarek, szewców i modystek z Bawarii pospiesznie pracowało nad przygotowaniem wiana przyszłej cesarzowej. Arcyksiężna Zofia nie przestawała z oddali udzielać rad i przypominać siostrze, że młoda księżniczka „powinna lepiej myć zęby”. Sissi bardzo niewiele obchodziły stroje. Ciągłe przymiarki były dla niej udręką. Klejnoty, które nadeszły z Wiednia, ledwie wzbudziły jej zainteresowanie i żaden z kosztownych prezentów nie zrobił na niej takiego wrażenia jak papuga, którą cesarz posłał jej do Bawarii.
Ludwika obserwowała z niepokojem, jak córkę opada melancholia, jak pogrąża się w milczeniu. Tylko przyjazd cesarza na parę dni w połowie października przywrócił jej radość. Franciszek Józef czuł się szczęśliwy w swobodnej atmosferze Possi, spędzał przyjemnie czas, bawiąc się z młodszymi braćmi Sissi, jeździł konno z narzeczoną i odkrywał uroki jej ukochanych gór. Miłość Sissi do narzeczonego rosła i każde nowe rozstanie wywoływało w niej większą rozpacz. Pewnego razu, gdy Franciszek Józef musiał pospiesznie wyjechać ze względu na swoje obowiązki, Sissi tak płakała, że miała „twarz i oczy bardzo opuchnięte”.
Na początku marca, po uzyskaniu papieskiej dyspensy, podpisano kontrakt małżeński. Przyszła cesarzowa, oprócz wiana odpowiedniego dla jej rangi i hierarchii, otrzymała w darze od księcia Maksa, na dowód „ojcowskiej miłości i szczególnego upodobania”, sumę pięćdziesięciu tysięcy florenów. Cesarz zobowiązał się powiększyć jej skromny posag następnymi stu tysiącami dukatów, do których dorzucił jeszcze dwanaście tysięcy dukatów tak zwanego Morgengabe, czyli „porannego prezentu”, który według dawnego zwyczaju Domu Cesarskiego miał być zadośćuczynieniem złożonym żonie tuż po nocy poślubnej i utracie dziewictwa. Cesarzowa otrzymała również sto tysięcy dukatów przeznaczonych wyłącznie na „ubrania, ozdoby i jałmużny oraz inne pomniejsze wydatki”. Wszystkie pozostałe koszty – na bieliznę pościelową, ręczniki i tym podobne, konie, utrzymanie i opłacenie służby, na wyposażenie i dekoracje pałaców cesarskich – miał pokrywać Franciszek Józef. Roczna pensja, którą Sissi miała dysponować po koronowaniu na cesarzową Austrii, była pięciokrotnie wyższa od poborów arcyksiężnej Zofii – suma znaczna, jeśli brać pod uwagę, że robotnik mógł rocznie zarobić około dwustu florenów.
Podczas swojej ostatniej przedślubnej wizyty w Monachium Franciszek Józef podarował narzeczonej cenny klejnot, który miała nałożyć w dniu zawarcia małżeństwa. Był to diadem z opali i brylantów, wraz z naszyjnikiem i kolczykami do kompletu, stanowiący podarunek od arcyksiężnej Zofii. Na razie Sissi nie mogła narzekać na zachowanie przyszłej teściowej.