Cesarskim szlakiem przez Chiny

opublikowano: 2007-02-23, 19:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Trzy i pół wieku temu niderlandzki podróżnik Jan Nieuhof dotarł do Pekinu — celu swej głośnej podróży. Z tej okazji warto wspomnieć odkrywcę odsuniętego na dalszy plan nie tylko przez sinologów, lecz również przez historię.
reklama
Słynna Porcelanowa Wieża (lub Porcelanowa Pagoda) w Nankinie. Składa się z dziewięciu kondygnacji; na szczyt wchodzi się nie schodami znajdującymi się na zewnątrz, lecz złożonymi ze stu osiemdziesięciu czterech stopni schodami wewnętrznymi. Na każdej kondygnacji jest galeria czy też krużganek, na którym podziwiać można bardzo liczne obrazy. Każdą z galerii zaopatrzono również w rzędy kunsztownych okien, co wszystko razem „wprawiało obserwatora nie tylko w zachwyt, ale wręcz w osłupienie”. Nad każdym z krużganków znajduje się zielony dach z wieloma spiczastymi rogami, na których zawieszone są dzwonki. Podczas wiatru dzwonki te uderzają o siebie i wydają niezwykle harmonijne i miłe dla ucha dźwięki. Zniszczona w połowie XIX w.

Od Kantonu po Pekin

Druga połowa XVI w. to początek upadku dynastii Ming. Czynnikiem decydującym była sytuacja finansowa, coraz częściej zdarzało się, że wielkie połacie ziemi dostawały się w ręce prywatnych właścicieli zwolnionych od podatków. Ponadto ucieczki uciskanych chłopów przyczyniały się do rozprzestrzenienia bandytyzmu, a potem fali buntów. Do upadku dynastii przyczyniła się także wyprawa Hideyoshiego na Koreę. Podbiwszy ją, Japończycy zaproponowali wspólną wyprawę na Chiny, lecz Korea pozostała lojalna i zwróciła się do Chin o pomoc. Chiny wahały się przez jakiś czas, lecz ostatecznie wojska wysłały. W 1598 r. Japończycy zostali odparci.W roku 1643, podczas wybuchających na centralnych obszarach państwa buntów, pojawił się wybitny przywódca powstańców, Li Zicheng. W 1644 r. wkroczył do Pekinu, a ostatni cesarz Mingów popełnił samobójstwo. Tymczasem z północy przybyli wezwani na pomoc przeciw powstańcom Mandżurowie, którzy wypędzili z Pekinu Li Zichenga, a następnie sami przejęli władzę i założyli ostatnią cesarską dynastię: Qing (1644–1911).

Na początku marca AD 1656 Nieuhof wypłynął z holenderskiej Batawii — dzisiejszej Dżakarty. Cel? Spotkanie z cesarzem Chin! Podróżnik notował wszystkie swoje spostrzeżenia i wrażenia, szczegółowo opisał mijane miasta, wioski (w poniższym tekście zachowałem oryginalną transkrypcję fonetyczną ich nazw), informował o lokalnych zwyczajach i obyczajach, a swoje zapiski opatrzył interesującymi rycinami. Najpierw szkicami miast i krajobrazów, planami i mapami, później rysunkami roślin, zwierząt i ludzi, w tym przedstawicieli różnych mniejszości narodowych.

Obserwując miasta, europejski wysłannik zwracał uwagę przede wszystkim na ich obronność, czyli stan murów, zabudowania wojskowe, pobliskie zamki czy fortece. Nie były to jednak warownie w naszym europejskim rozumieniu, lecz o wiele gorzej ufortyfikowane i znacznie mniej obronne budynki. Ważna była obecność świątyń, pagód i wież, wyraźnie górujących nad poziomem miasta. Ich reprezentacyjność miała świadczyć o potencjalnych bogactwach i zamożności ośrodka oraz jego mieszkańców.

Podróżnik nie skąpił opisów największych centrów takich jak Makao, Kanton, Nankin, Tianjin czy Pekin i był nimi wyraźnie zauroczony. Na przykład w Kantonie nie mógł wyjść z podziwu dla wszystkich jego „pagód i świątyń, pałaców, ratuszów, rezydencji, mieszkań i innych przecudnych budynków”, które czyniły go „niedoścignionym dla niemal wszystkich innych wzorem idealnego miasta”.

Widok na Pekin.

W Nankinie Nieuhof miał okazję przyjrzeć się słynnej Porcelanowej Wieży. Nazwał ją „dziełem sztuki pośród wszystkich dzieł sztuki” i pisał, iż „roztacza się z niej wspaniała panorama nie tylko miasta, lecz także i dalej, aż do rzeki Kiang. Jest to widok naprawdę przepiękny”. Mieszkańcy opowiadają, że budowa pagody kosztowała niegdyś wiele trudu i bólu. Przed siedmiuset laty zwycięscy Tatarzy dla upamiętnienia swej chwały zmusili Chińczyków do wzniesienia owej budowli. To właśnie jest powodem, dla którego Tatarzy-Mandżurowie oszczędzili ją podczas ostatnich najazdów. Dla kontrastu większość domostw w Nankinie była nieładna i nieokazała. Zbudowano je z białej cegły, a posiadały tylko jedną izbę oświetlaną przez niewielki otwór w ścianie, w którym zamiast szyby tkwił „jakiś matowy materiał”.

Wiek XVI to czas pierwszego zetknięcia się Chin z Europą w czasach nowożytnych. Oczywiście, nie był to pierwszy kontakt, ale tym razem Europejczycy w Chinach zostają. Relacje między kulturami mają dwojaki charakter: handlowy i ewangelizacyjny.Pierwsi byli Portugalczycy: przybyli w 1515 r., z południa, i zaczęli zakładać bazy handlowe, osiedlając się na wyspach w okolicach Kantonu. Udali się do tamtejszych władz z prośbą o spotkanie z cesarzem w celu uzyskania pozwolenia na prowadzenie handlu. I rzeczywiście, ekspedycja wyruszyła w stronę Pekinu, lecz w międzyczasie przypłynęły z Indii kolejne statki portugalskie, a za sprawą dowódcy tej wyprawy Portugalczycy weszli w szereg konfliktów z Chinami. Zamknęły one drogę do nawiązania oficjalnych stosunków i otrzymania przyzwolenia na handel. Poselstwo zostało zatrzymane w Pekinie, a jego członkowie skazani na śmierć. Tymczasem druga wyprawa portugalska zajęła na południu Makao. Są dwie wersje przebiegu tego wydarzenia. Według pierwszej otrzymali oni ten teren od władz Kantonu, za cesarskim przyzwoleniem, w zamian za pomoc w walce z piratami. Druga wersja podaje, że oficjalnego pozwolenia nie było, jednak władze Kantonu zgodziły się na budowę na tym obszarze magazynów z prawem do ich pełnego użytkowania jedynie w pewnych okresach roku.

Najwięcej uwagi poświęcił Jan oczywiście Pekinowi, dokąd dotarł 17 lipca 1656 roku. Jedną z cech charakterystycznych stolicy cesarstwa był „brak ulic wybrukowanych czy choćby wyłożonych żwirem”. Pomimo „wnikliwych obserwacji” przybysz nie był w stanie dociec przyczyny takiego stanu rzeczy. Pisał o tej sytuacji, że Pekin „traci czasem na swym blasku, ponieważ zarówno w dobrą, jak i w złą pogodę, a szczególnie już kiedy wieje wiatr północny, bardzo trudno jest poruszać się po tych ulicach”. Były albo „nadmiernie suche”, albo „zalane i zupełnie rozmiękczone przez deszcz”. Pewną rekompensatą była architektura stolicy, o której Nieuhof twierdził, iż „z pewnością nie może się z nią równać zabudowa żadnego innego miasta cesarstwa”. O murach obronnych Pekinu informował zaś, iż „są tak wysokie, że żadne fortyfikacje jakiegokolwiek europejskiego miasta nie dorównują im”.

reklama

Jednym z ciekawszych miejsc odwiedzonych przez europejskie poselstwo była położona na Rzece Żółtej wieś Tsisang, zwana „pływającą wsią”: „Fundamenty domostw są bambusowe, a ich poszczególne części są z sobą bardzo ściśle związane”. Same chaty „zbudowano z lekkich materiałów, kryte są strzechą”, a warunki życia w niczym nie ustępowały sytuacji mieszkańców „wiosek lądowych”. W niektórych miastach można było zaobserwować pewne ślady uprzedniej bytności Europejczyków. Osobliwym przykładem był Nanhung : „Na niektórych [pagodach — BJ] znaleźć można wypisane złotymi literami w łacińskim alfabecie imię »‪‫Jezus«”. Właściwie nie powinno to dziwić, w końcu pierwszymi badaczami Kraju Smoka i ojcami sinologii byli jezuiccy misjonarze.

W toku opowieści Nieuhof wspomina o „ostatniej wojnie z Tatarami”, „ostatnim najeździe tatarskim”. Tatarzy owi to oczywiście Mandżurowie, a „ostatni najazd” to podbicie przez nich Chin w roku 1644. Wówczas to obalono ostatnią rdzennie chińską dynastię Ming, a kolejną była już mandżurska dynastia Qing, panująca aż do upadku cesarstwa, czyli do 1911 roku.

Chiny krainą miast

Jeden z łuków triumfalnych, jakich wiele widział Nieuhof w Kantonie, a które wywarły na nim olbrzymie wrażenie. Łuk taki składa się z rozbudowanego dachu, opartego na kilku kolumnach, a przyozdobiony jest różnymi tajemniczymi inskrypcjami w znakach chińskich i malowidłami. Kolumny natomiast całe pokryte są motywami kwiatowymi i zwierzęcymi.

Używane przez podróżnika słowo „wieś” (niem. Dorf) często jest nieadekwatne do tego, co wynika z opisu. W rzeczywistości Nieuhofowskie wsie to mniejsze lub większe miasteczka, gdzie można było znaleźć pagody, świątynie etc. Ba, w większości przypadków „wioski” te posiadały nawet całkiem niezłe fortyfikacje. Uderza to szczególnie, kiedy autor zdrabnia słowo Dorf w formę Dörfchen bez żadnego uzasadnienia. Nasuwa się wniosek, że Niderlandczyk albo nie miał pojęcia o wyglądzie i charakterze chińskiej wsi, albo nie pisał całej prawdy. Pierwsze jest jednak trudne do przyjęcia, ponieważ ekspedycja musiała bez wątpienia natknąć się na prawdziwą wioskę. Nie wchodzi również w grę błędna klasyfikacja wynikająca z różnic między wsiami chińskimi a europejskimi, ponieważ w obu przypadkach przedstawiały one obraz nędzy i rozpaczy. Pozostaje druga z możliwości, a implikuje ona stwierdzenie, iż większa część relacji została przekłamana. Wskazuje na to również nadzwyczajne podobieństwo opisów owych niewielkich miejscowości, a jest ich na tyle dużo, że szybko staje się to wyraźne.

reklama
Tayko. Tak właśnie według Nieuhofa wygląda chińska wieś.

Za przykład niech posłuży obraz „wsi” Tayko. O wschodzie słońca Nieuhof spostrzega, „jak pięknie wygląda ona ze swoimi wysokimi, grubymi murami [...] z północy dostać się do niej można po solidnym kamiennym moście”, ponadto rzucają się w oczy „dwie wysokie wieże”.

Wydaje się, że nasz obserwator kierował się pewnymi samemu sobie narzuconymi schematami. W jego oczach odwiedzane miejscowości (poza większymi i co bardziej znaczącymi ośrodkami) wyglądały bardzo podobnie. Nawet kolejność opisu konkretnych cech napotykanych osad wydaje się z góry ustalona. Zatem badacz albo upiększał, albo opisywał wybiórczo, kierując się chęcią przedstawienia Chin jako kraju wyjątkowo urodziwego i różnego od wszystkich znanych Europie miejsc. Celem może być po prostu ubarwienie opowieści, według standardów siedemnastowiecznych oczywiście, a rzetelne sprawozdania nie były jeszcze wówczas w modzie. Zastanawia brak choćby jednego obrazu wsi biednej i prymitywnej, gdzie wyzyskiwani przez wybujały aparat urzędniczy chłopi z trudem wiązali koniec z końcem. Przecież chłopstwo w Państwie Środka żyło wówczas w warunkach nie lepszych niż dwa tysiąclecia wcześniej. Dla odmiany nie brak w relacji Nieuhofa zachwytów nad urodzajnymi polami, pięknymi domami i często wspaniale prosperującymi miasteczkami. Wyjątki są tak nieliczne, że marginalne.

Jeden z wielu statków, które ekspedycja napotkała na swej drodze. [Nieuhof nic o nich konkretnego nie pisze.]

Wszystko to daje nieprawdziwy, niepełny obraz życia w siedemnastowiecznych Chinach — w kraju pod panowaniem obcej dynastii, wyczerpanym wojnami. Przypuszczalnie podróżnik natykał się podczas rejsu na miejsca znacznie mniej okazałe od większości opisywanych. Czy to one były kwitowane lakonicznym stwierdzeniem: „przez ten czas nie natrafiliśmy na żadne godne większej uwagi miejsce”? Czy zatem Holender celowo odrzucił ten niezbędny do nakreślenia realnego obrazu Chin aspekt rzeczywistości Kraju Środka? I tu wracamy do punktu wyjścia.

reklama

Jednym z niewielu przypadków wsi zasługującej na to miano było Tonnau. To „skupisko nieładnych domów, przypomina raczej...”, tu ciekawe i obrazowe porównanie, „...westfalskie piece piekarnicze, a nie chłopskie chaty. Wewnątrz każdego znajduje się tylko jedna izba, a na środku dachu widać otwór służący tak za komin, jak i za okno”. A i mieszkańcy cieszyli się niechlubną opinią ludu „dzikiego, gburowatego i niedostępnego”.

Szarańczą w nich! — lokalne osobliwości

Fragment tekstu z wydania niemieckiego, Amsterdam 1669.

Czasem znaleźć można w relacji Nieuhofa opisy co ciekawszych zwyczajów i obyczajów mieszkańców. Każdy był dla naszego bohatera nadzwyczaj fascynujący, zawsze wyrażał on swoje wielkie zadziwienie. Jednocześnie nie poddawał niczego ocenie, dzięki czemu obraz nie jest zniekształcony wartościującymi porównaniami z kulturą europejską. Prawdopodobnie wynika to stąd, iż nie była to pierwsza styczność światowego podróżnika z obcym kulturowo środowiskiem. Odbył już wcześniej kilka wypraw i na pewno znacznie poszerzyły one jego horyzonty, szczególnie w porównaniu do przeciętnego Europejczyka.

W 1583 r. przybywają do Chin jezuici Matteo Ricci i Ruggieri. Do Pekinu dotarli w roku 1601, a Ricci zrobił na dworze bardzo dobre wrażenie. Ponieważ posługiwał się płynną chińszczyzną, uznany został za uczonego, którego można potraktować poważnie. W 1611 r. jezuici otrzymali pod opiekę cesarską astronomię, meteorologię, kalendarz itd. — do tej pory zajmowali się tym muzułmanie. Następnie przyszła kolej na kartografię. W 1644 r. odbył swą misję polski jezuita Michał Boym. Zasłynął przede wszystkim jako autor książki „Flora sinensis”. Udał się także z misją do papieża, aby prosić o wparcie militarne przeciw Mandżurom, nie dostał jednak odpowiedzi.Witold Rodziński, Historia Chin , Wrocław 1992.John King Fairbank, Historia Chin. Nowe Spojrzenie , Warszawa-Gdańsk 2003

We wsi Single, zwanej też Cinchai, nasz przewodnik zaobserwował, że „około wieczora wszyscy mieszkańcy osady jak jeden mąż wybiegli ze swych domostw i dzierżąc w dłoniach przeróżne flagi, chorągwie oraz inne przedmioty pognali na pola, czyniąc przy tym niezwykły hałas. A wszystko to w celu ochrony zbóż i innych upraw przed szarańczą nawiedzającą tę okolicę mniej więcej o tej porze roku. Po jej przejściu nie pozostaje nic, nawet źdźbło świeżej trawy. Dlatego też rolnicy zbierają się na polach, gdzie krzyczą i dzierżą owe flagi. Powiewają one na wietrze i czynią hałas słyszany z bardzo daleka. W tym czasie praktycznie nie widać jednego skrawka ziemi uprawnej, nieobsadzonego przez przynajmniej kilku chłopów. Dzięki tym zabiegom nadciągająca chmura szarańczy wpada w popłoch, pozostaje w powietrzu i leci dalej, omijając strzeżone pola. I nie martwią się już rolnicy zanadto tym, czy zaszkodzi ona wioskom położonym dalej, czy też poradzą sobie z tym problemem na własną rękę. Po takim, nawet nieszkodliwym, przejściu szarańczy pozostaje na polach gruba na kilka stóp warstwa nieżywych lub dogorywających owadów”. Również statki poselskie nie ustrzegły się tej niewygody i „trudno było na pokładzie postawić stopę, nie rozdeptując przy tym kilku [owadów]”.

reklama

Przybywszy do Jamcefu, Niderlandczyk zanotował, że „nigdzie w całych Chinach nie widział tak pięknych kobiet jak w owym miejscu”. Wszystkie niewiasty, „zarówno młode, jak i stare, mają bardzo małe stopy, co uważane jest w Chinach za rzecz niezwykle piękną” — przeżywany przez Chinki w związku z tym upodobaniem Chińczyków horror jest powszechnie już znany. Piękne są „także ich oczy, włosy, postawa”. Ma to jednak i swoją „ciemną stronę”. Taka liczba piękności w jednym miejscu sprawiła, że uczyniono z nich przedmiot handlu. Z tego właśnie miasto jest znane: „przybywają tu co bogatsi mężczyźni, nawet z innych prowincji, i szukają sobie pięknych konkubin za garść złota”.

Nieopodal Jejenjeen na pokład statku weszło kilku żebraków wyczyniających „różne dziwne rzeczy”. Dwaj z nich na przykład tak „silnie zderzają się głowami”, że podróżnicy nie na żarty się niepokoją, a robią to dopóty, dopóki nie otrzymają jałmużny. Gdyby jej nie dostali, „nie przestaliby, aż w końcu zapewne padliby bez życia”. W mieście kolejny kloszard „klęczy na ziemi i uderza głową w leżący przed nim duży kamień, aż poczuć można drganie ziemi”. Takie właśnie środki perswazji stosowali chińscy żebracy.

Tonquam. Miasto na specjalnych prawach, w myśl których zarządzają nim wyłącznie Chińczycy.

Dopiero w Nankinie autor zauważył, że w Chinach nie funkcjonowała bita moneta. Za środek płatniczy służyły tam „niewielkie kawałki srebra o różnej wadze i wartości. Jeśli planuje się jakiekolwiek zakupy, należy nosić przy sobie podręczną wagę. Bez niej można bardzo łatwo paść ofiarą oszustwa chciwych Chińczyków z własnymi wagami”. Natomiast w miasteczku Cinningsiu było „bardzo wielu rybaków, a przy łowieniu pomagają im wytresowane kormorany”. Przy tej okazji pojawia się piękna i staranna rycina przedstawiająca ptaka. Obecnie w Chinach jedynym już miejscem, a przynajmniej jedynym słynącym z owej praktyki, gdzie rybacy wyruszają na rzekę wespół z kormoranami, jest Guilin i jego okolice, na południu Chin. Opisany przypadek ma miejsce w prowincji Shandong.

reklama

Nie mniej ciekawa jest historia z Tonquam, czy też Tungguang. Było ono wyjątkowe, ponieważ „został mu przez cesarza nadany specjalny status, nie ma tutaj garnizonu żołnierzy tatarskich, miastem zarządzają w pełni Chińczycy”. Szczególnym miejscem był rynek, na którego środku stał „żelazny lew, bardzo duży i skrupulatnie wyrzeźbiony”. Posłowie chcieli go obejrzeć, udali się więc w towarzystwie dziesięciu mandżurskich żołnierzy, części ich eskorty, w stronę bramy miejskiej. Zamknięto ją im przed nosem, a Nieuhof przypuszczał, że mieszkańcy zareagowali tak na widok zbrojnych — widać tu, jaki stosunek mieli Chińczycy do Mandżurów. Opisane wydarzenie miało miejsce dość krótko po przejęciu przez nich władzy (dwanaście lat), ale nienawiść Chińczyków do najeźdźców rosła z biegiem czasu. Ostatecznie na początku XX wieku zaowocowała obaleniem obcej dynastii, nawiasem mówiąc, bardzo szybko w pełni zsinizowanej. Zresztą pod koniec swych rządów istniała ona jedynie dzięki zachciance mocarstw imperialistycznych.

No właśnie. Dymiąca głowa... a druga podmurowana.

Opowieść o pewnym mnichu

Jak widać.

Nieuhof niewiele pisze o duchowej sferze życia Chińczyków. Owszem, często wspomina o pagodach, świątyniach, posągach bóstw etc., jednak zawsze jest to wypowiedź rzeczowa, traktująca jedynie o wyglądzie owych miejsc. Czyżby podróżnik nie był aż tak uważnym obserwatorem? A może kwestie związane z religijnością pozostawały poza kręgiem jego zainteresowań? Możliwe, że nieprzyzwyczajeni jeszcze do widoku obcej floty mieszkańcy, woleli pozostać powściągliwi, wszak autor wiele razy wspominał o poruszeniu (a czasem strachu) wywołanym przybyciem grupy „zamorskich diabłów”.

Tak czy inaczej, przy okazji opisu Xiaocheu uraczyć się można pewną miejscową legendą. Otóż na pobliskiej górze Nanhoa „znajduje się otoczony lasami klasztor, gdzie mieszka bardzo wielu mnichów. Jeden z nich w swym pełnym poświęcenia życiu zrobił niegdyś tak wiele dobrego dla zwykłych ludzi, że uczyniono go po śmierci świętym”. Utrzymywano, że „każdego dnia sam zbierał tyle ryżu, ile wystarczyłoby na pożywienie dla tysiąca mnichów. Ponadto w dzień i w nocy obwiązywał się on łańcuchem wżynającym się tak głęboko w ciało, że powstały rozległe rany. W nich natomiast zadomowiły się tysiące robaków”. Kiedy jednak któryś z tych robaków upadł na ziemię, miał ów mnich w zwyczaju „podnosić go, umieszczać tam, skąd spadł i mówić do niego: »Czy nie masz już nic do pogryzania? Dlaczego opuszczasz moje ciało i odchodzisz?«. Obok klasztoru, dla uczczenia jego pamięci, wybudowano okazałą świątynię”.

reklama

Przepis na porcelanę

Ważny w pierwszej części dzieła jest opis procesu wyrobu porcelany w Ucienjen. Miasto było „najważniejszym ośrodkiem handlu tym wyrobem w całym cesarstwie”. Otóż „ziemia wydobywana jest specjalnie w odległych górach prowincji Nanjing (Nankin — BJ). Nie jest to jednak zbita glina, ale coś podobnego do drobnego piasku. Miesza się ją z wodą, a następnie, w ten sposób utwardzoną, formuje w sześcienne bloki o wadze około czterech funtów. W tym stanie transportuje się ją do Ucienjen. Mają do tego prawo jedynie handlarze ze specjalnie na ten cel wydawaną cesarską licencją. Materiał pozyskuje się również w ten sposób, że zniszczone naczynia porcelanowe rozgniata się na pył, miesza ponownie z wodą i tak powstaje coś podobnego do owej surowej gliny. Jednak porcelana wytworzona z materiałów wtórnych nie jest tak ładna, jak ta produkowana z czystego surowca. Była już lakierowana i malowana, co ma wpływ na jakość materiału.

Mandżurskie kobiety. [Matko, co za piękności...]

Ze zbitej gliny formuje się naczynia, a proces ten przypomina wytwarzanie glinianych naczyń w Europie. Następnie maluje się je w różne wzory, głównie o tematyce roślinnej i zwierzęcej. Używa się w tym celu farby w kolorze indygo, produkowanej w prowincjach południowych. Sztuka malowania porcelany jest tutaj przez poszczególnych wyrobników utrzymywana w głębokiej tajemnicy, aby jedynie ich dzieci i ewentualnie najbliżsi przyjaciele odziedziczyli po nich tę umiejętność. Przy tym osiągnęli oni już taki poziom kunsztu, że praktycznie nie ma dla nich niemożliwego do namalowania motywu.

Nie wszystkie sprowadzane tu gliniane bloki są od razu wykorzystywane do produkcji naczyń. Część z nich pozostawia się na jakiś czas, aż staną się suche i twarde niczym kamień. Kiedy zajdzie potrzeba ich użycia, postępuje się z nimi jak ze starą porcelaną. Miażdży się je dokładnie, ponownie miesza z wodą i w ten sposób otrzymuje świeży materiał do obróbki, nieustępujący pod względem jakości pierwotnemu.

reklama

Uformowane gliniane naczynia wypala się następnie w piecach, przetrzymawszy uprzednio jakiś czas na wietrze i słońcu w celu ich wysuszenia. W piecu są trzymane przez około piętnaście dni. Po tym czasie ogień się gasi, jednak naczynia pozostają w środku kolejne piętnaście dni, aby temperatura wewnątrz wyrównała się zupełnie z tą na zewnątrz pieca. Jeśli wyjmie się gorącą porcelanę prosto na zimne powietrze, stanie się ona nadzwyczaj delikatna i w zasadzie niezdatna do użytku. Ostatecznie po trzydziestu dniach piec jest otwierany w obecności specjalnego cesarskiego nadzorcy. Ten ogląda wszystkie naczynia bardzo dokładnie i wybiera spośród nich piątą część najlepszej jakości gotowych produktów, co stanowi formę podatku dla cesarza. Reszta sprzedawana jest w Ucienjen i dociera nie tylko do każdego zakątka cesarstwa, lecz okrąża cały świat”.

Co dalej?

Po dotarciu do Pekinu i dopełnieniu wszystkich zobowiązań ekspedycja ruszyła dalej na północ, odwiedziła Koreę, a następnie udała się w drogę powrotną. Dla tej części wyprawy Nieuhof nie znalazł już zbyt wiele miejsca w swej relacji. Skwitował ją jedynie kilkoma stronami rzeczowego opisu i przeszedł od razu do części drugiej swego dzieła, Ziemi i ludzi, traktującej o mieszkańcach Chin i świecie natury.

Uprawa herbaty.

Tu jednak często nasuwają się wątpliwości co do wiarygodności opisów, w znacznej mierze świadczących o fantazji Nieuhofa, chociaż faktem jest, że relacje i szkice tego rodzaju bardzo podnosiły atrakcyjność książki. Niektóre wizerunki ludzi również wydają się co najmniej frapujące: niekształtne, nienaturalne, wypaczone, w dziwnych pozach i sytuacjach. Pewne jest jedno — Niderlandczyk miał skłonność do znacznej we wszystkim przesady.

Obszerne sprawozdanie z podróży po Chinach, opatrzone około stu pięćdziesięcioma przepięknymi rycinami, stanowiło w Europie pewien przełom. Skąpe dotąd informacje o tej dalekiej krainie poszerzyły się gwałtownie, a dostęp do nich był stosunkowo łatwy, jako że książka doczekała się wielu wydań w kilku językach. Dzieło nie jest w najmniejszym choćby stopniu pracą naukową, jednakże bez wątpienia Jan Nieuhof jest jednym z najważniejszych pionierów szerzących wiedzę o Kraju Środka i o Dalekim Wschodzie.

Korzystałem z niemieckojęzycznej edycji książki, wydanej w Amsterdamie w 1669 r. Egzemplarz ten można znaleźć w zbiorach Gabinetu Starych Druków Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego pod sygnaturą: Nieuhof, Jan, Die Gesantschaft der Ost-Indischen Geselschaft in den Vereinigten Niederländern... Obce-XVII-4o-16o-2485.

reklama
Komentarze
o autorze
Bartosz Jakubiak
Student czwartego roku sinologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone