Buntownicy czy apostołowie wolności? Prusy i Niemcy wobec powstania listopadowego
Król Fryderyk Wilhelm III był człowiekiem zbyt poczciwym, ażeby mógł zapomnieć, że Prusy za pomocą tylko Rosji napoleońskie jarzmo skruszyły i że Mikołaj I jego był zięciem [car był żonaty z córką Fryderyka Wilhelma III Charlottą; po konwersji na prawosławie przybrała ona imię Aleksandra Fiodorowna – red.] i który w spokojności życie i panowanie dokonać chciał – pisał Ignacy Prądzyński. – Przy tym rząd pruski w sprawach Polski ma zapewne i to na uwadze, że [...] Polska niepodległa, skończywszy z Rosją, nie omieszkałaby natychmiast upomnieć się o Gdańsk, Toruń i Poznań, bo to dla Polski jest kwestią życia, a równie jest dla monarchii pruskiej w dzisiejszym jej składzie.
Według okólnika wysłanego 9 grudnia z berlińskiej centrali do pruskich placówek dyplomatycznych za granicą ze względu na powszechnie znane usposobienie Polaków wybuch powstania nie mógł zaskakiwać. Jego rozpoczęcie w momencie koncentracji rosyjskich wojsk na wschodnich granicach Kongresówki uznano za skutek porywczości i niecierpliwości, błędnych rachub i oceny sytuacji. Na życzenie cara już następnego dnia król Prus wydał edykt zakazujący wwozu do Królestwa Polskiego materiałów wojennych i koni. Na jego podstawie konfiskowano wszystkie transporty broni, amunicji, koni, pieniędzy i lekarstw. Zamrożono też niemieckie aktywa Banku Polskiego. Wzmocniono ochronę granicy z Królestwem Polskim, koncentrując na wschodnich rubieżach państwa trzy specjalnie w tym celu zmobilizowane korpusy – łącznie 80 tys. żołnierzy dowodzonych przez weterana wojen napoleońskich gen. Augusta von Gneisenaua. Nie ufano złożonej w znacznym stopniu z Polaków landwerze z Wielkiego Księstwa Poznańskiego i profilaktycznie cofnięto ją w głąb państwa. Pod groźbą konfiskaty majątku zakazano brania udziału w powstaniu.
Wszystkich podróżujących z i do Kongresówki traktowano jak potencjalnych emisariuszy lub wojskowych i poddawano policyjnemu nadzorowi oraz różnorakim szykanom administracyjnym. W kwestii ich dalszych losów często konsultowano się z rosyjskim ambasadorem w Berlinie, któremu przekazywano także odpisy przejętej przez pruskie służby polskiej korespondencji dyplomatycznej. W związku z epidemią cholery i rzekomymi napadami na terytorium Prus band rabunkowych w maju 1831 roku na granicy ustanowiono kordon.
A może by tak wejść?
Po detronizacji Romanowów oburzony król Prus odwołał z Warszawy swego konsula. Polskie sukcesy z wiosny 1831 roku bardzo martwiły Fryderyka Wilhelma III. W pierwszym okresie powstania w Berlinie rozważano możliwość interwencji zbrojnej, a nawet – oczywiście za zgodą Rosji – aneksji ziem leżących na lewym brzegu Wisły. Byłby to powrót do granicy z lat 1795–1807. Pruscy politycy obawiali się jednak, że mogłoby to doprowadzić do interwencji Francji i Wielkiej Brytanii oraz pogorszyć i tak już napiętą sytuację w Związku Niemieckim. Pod wypływem burzliwych wydarzeń 1830 roku (rewolucja lipcowa, powstanie w Belgii) coraz szersze kręgi społeczeństwa zaczęły bowiem domagać się liberalnych reform. Zresztą pruska interwencja niekoniecznie była na rękę Rosji. Mogłaby bowiem podawać w wątpliwość mocarstwową pozycję imperium, niebędącego w stanie pokonać garstki buntowników.
Prusacy wyświadczyli za to Rosjanom nieocenione przysługi logistyczne, pomagając w zaopatrzeniu armii walczącej w Królestwie Polskim. Rosyjski konsul w Gdańsku kupował duże ilości zboża, mąki i furażu, które później spławiał do Torunia. Do Gdańska zawijały także rosyjskie statki z zaopatrzeniem, gdyż z powodu działań zbrojnych na Litwie utrudniona była komunikacja wojsk carskich z zapleczem. W pobliżu Torunia, nieopodal granicy, powstały olbrzymie rosyjskie składy wojskowe. Władze pruskie pomogły w zakupie materiałów na budowę mostu, po którym wojska gen. Iwana Paskiewicza przeprawiły się na lewy brzeg Wisły. Rozbite jednostki rosyjskie zawsze mogły znaleźć na terytorium Prus bezpieczne schronienie, by po uporządkowaniu, odnowieniu zapasów amunicji i żywności wrócić do walki.
Próżne wysiłki
Władzom powstańczym bardzo zależało na zachowaniu przynajmniej formalnej neutralności Prus. Dyktator powstania gen. Józef Chłopicki wydał zakaz naruszania pruskiej granicy pod groźbą kary śmierci oraz niechętnie patrzył na napływ ochotników zza kordonu. Nie chciał bowiem dawać pretekstu do pruskiej inwazji. W Berlinie urzędowali polscy przedstawiciele dyplomatyczni – Edward Raczyński i później Tadeusz Mostowski. Przekonywali oni Prusaków, że powstanie nie wynikało z akceptacji dla rewolucyjnych idei, ale z łamania przez cara prawa. W Warszawie początkowo łudzono się możliwością pruskiej mediacji, były to jednak mrzonki. Obaj polscy reprezentanci w stolicy Prus od samego początku nie wierzyli w skuteczność swych zabiegów, pozostając, ku wyraźnemu zadowoleniu tamtejszej ambasady rosyjskiej, bezsilni i izolowani.
W czerwcu 1831 roku, w reakcji na coraz częstsze przypadki łamania przez Prusaków neutralności, wódz naczelny powstania gen. Jan Skrzynecki zdecydował się napisać w tej sprawie list do Fryderyka Wilhelma III. Wypominał w nim m.in. dostarczanie Rosjanom amunicji i pomoc w budowie mostu na Wiśle. Polacy byli także przekonani, że w niedawnej bitwie pod Ostrołęką po stronie rosyjskiej walczyły baterie pruskiej artylerii ściągnięte zza pobliskiej granicy. List nie został przyjęty. Odesłano go z tłumaczeniem, że król nie może odpowiadać nieistniejącej władzy.
Nieproszeni goście
Po klęsce powstania ok. 30 tys. polskich żołnierzy usiłowało znaleźć schronienie w Prusach. Większość sił polskich dowodzonych przez gen. Macieja Rybińskiego przeszła pruską granicę w pobliżu Brodnicy 5 października 1831 roku. Władze pruskie odnosiły się do nich z wyraźną niechęcią, szykanując i chcąc – po ogłoszeniu przez cara 1 listopada 1831 roku amnestii – zmusić ich do powrotu. W kilku miejscach doszło nawet do użycia siły przeciw polskim żołnierzom. 22 grudnia na elbląskim rynku pruscy huzarzy szarżowali na polskich artylerzystów, płazując ich i kłując. Zginęło wtedy kilka osób. Kilkanaście dni później w leżącym na południe od Elbląga Fiszewie drogę Polakom podążającym do Malborka ze skargą na niewydanie zezwoleń na dalszą podróż na zachód Europy zastąpiła landwehra. Żołnierze otworzyli ogień do nieuzbrojonego pochodu. Zginęło dziewięć osób, 12 było rannych. Ostatni powstańcy opuścili Prusy w 1834 roku.
Oceniając jednak całościowo wpływ polskiego powstania na Prusy i rolę pruskiej opinii publicznej, wypada stwierdzić – pisał badacz tego zagadnienia Henryk Kocój – że jakkolwiek wydarzenia znad Wisły wywarły na monarchię Fryderyka Wilhelma III pewien wpływ, to jednak nie doprowadziły do żadnego konkretnego rezultatu.
Berlin, Warszawa – wspólna sprawa
Zupełnie inaczej niż elity rządowe na wieść o powstaniu listopadowym zareagowały rzesze społeczeństwa niemieckiego. Polacy byli dla nich walecznymi szermierzami wolności, apostołami wyzwolenia, opierającymi się carskiemu despotyzmowi i stanowiącymi ochronę Europy przed groźbą rosyjskiej interwencji. Rzucili oni wyzwanie Rosji, jednemu z głównych członków Świętego Przymierza, architektowi i strażnikowi niekorzystnych z punktu widzenia niemieckich interesów narodowych postanowień kongresu wiedeńskiego. Wolność Polaków i Niemców wydawała się ze sobą związana, zaś triumf tych pierwszych traktowano jako klucz do wyzwolenia drugich. Głęboko wierzono w naturalne braterstwo ludów. Zjawisko to nazwano zachwytem Polakami ([Polenbegeisterung]). Nastroje w Niemczech przypominały nieco te sprzed dekady, kiedy trzymano kciuki za walczących z tureckim jarzmem Greków.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru miesięcznika „Mówią Wieki”:
Niemcy nie przyglądali się biernie wypadkom w Królestwie Polskim. Na jego teren przedostało się kilkudziesięciu niemieckich ochotników, którzy wzięli udział w walkach, albo lekarzy służących rannym i chorym pomocą. Poza tym organizowano przesyłki leków, bandaży i pieniędzy dla wdów i sierot po poległych powstańcach. W celu zebrania funduszy organizowano imprezy charytatywne, koncerty i loterie fantowe. Wydawano wiele książek, broszur i ulotek, zaś w liberalnej prasie ukazywały się artykuły i korespondencje, z których przebijała wyraźna sympatia dla sprawy polskiej. W podobnym tonie tworzyli także poeci, a kraj zalały liczne „polskie pieśni” ([Polnischelieder]) sławiące bohaterstwo powstańców. Naliczono ich łącznie około tysiąca. Do najbardziej znanych należały m.in. Pamiętasz o tym, dzielny mój Łagienko, Ostatnich dziesięciu z Czwartego Pułku czy niemieckie tłumaczenie Mazurka Dąbrowskiego. Popularne stały się mazury, polonezy i polskie marsze wojskowe. Część z nich przeniknęła później do kultury ludowej.
Walce Polaków o wolność poświęcano sztuki teatralne, na ich cześć wznoszono publiczne toasty. Różne sceny z powstania i podobizny jego przywódców powielano w tysiącach egzemplarzy. Produkowano wiele artykułów codziennego użytku z polskimi wątkami, m.in. ceramikę, medaliony, tabakiery czy główki fajek. Chyba najpopularniejszym z tych motywów była wielokrotnie wykorzystywana scena pożegnania z ojczyzną z obrazu Dietricha Montena Finis Poloniae 1831.
Apogeum tych nastrojów przypadło na okres sukcesów polskiego oręża z wiosny 1831 roku. Porażkę Polaków pod Ostrołęką przyjęto w niemieckim społeczeństwie z olbrzymim zawodem. Jak wspominał po latach wybitny kompozytor Ryszard Wagner, sprzyjający Polakom podczas powstania, na wieść o tej klęsce zawalił mu się świat. Na cześć Polaków skomponował on uwerturę Polonia.
Propolskie sympatie nie wygasły po klęsce powstania. Wręcz przeciwnie. Podsycały je kolumny polskich uchodźców wędrujących przez Niemcy dalej na zachód Europy. Władze pruskie, chcąc się pozbyć niechcianych i niebezpiecznych gości, główny strumień uchodźców skierowały – z ominięciem Wielkopolski – ze Śląska i Pomorza do Saksonii. Dla emigrantów zamknięte były także nadreńskie prowincje Prus. Tamtejsza ludność, choć w dużej mierze sprzyjająca Polakom, w obawie przed represjami władz zachowywała się dość powściągliwie.
Celebryci znad Wisły
Zupełnie inaczej było w Saksonii, przez którą przechodziła znaczna część uchodźców. Dni kilka cośmy tu zostali na chwilę nie byliśmy wolni od wizyt – pisał Józef Alfons Potrykowski, który w styczniu 1832 roku przybył do Lipska. – Łowiono nas po ulicach i wciągano prawie gwałtem do kawiarniów i cukierniów. Byliśmy traktowani nie jak ludzie, ale jak bogowie. W tym mieście przebywaliśmy w rozkoszach i zabawach dni prawie pięć. Każdego wieczora byliśmy zapraszani na resursa, a tam w salonach wszędzie widzieliśmy transparenta alegoryczne zastosowane do Polski lub do nas. Najlepiej mi się podobał transparent wyobrażający Niemkę zrywającą i kruszącą kajdany Polsce z napisem: „Jeszcze Polska nie zginęła, a nie zginie, póki żyją Niemce”. Podobną różnicę odczuli polscy emigranci, którzy musieli szukać schronienia w Austrii. Traktowano ich tam zdecydowanie wrogo, ale zupełnie inaczej przyjęto w Bawarii, Wirtembergii, Badenii czy Hesji.
Scenariusz przyjęcia wychodźców był podobny. Ulice miast były odświętnie dekorowane (kobierce, kwiaty, wieńce laurowe, wywieszane w oknach litografie z podobiznami powstańczych przywódców), stawiano bramy triumfalne, a Polaków oczekiwała licznie zgromadzona ludność z władzami, orkiestrą, czasem nawet jednostką wojskową na czele. Stałymi punktami takich uroczystości były przemowy, polskie pieśni i marsze, podziękowania, uściski, oklaski i wiwaty. Potem uchodźcy wchodzili do miasta (zdarzało się, że wiozące ich powozy ciągnęli lokalni mieszkańcy), organizowano uroczyste rauty, przedstawienia teatralne, koncerty i bankiety.
Powstańców rozlokowywano w prywatnych domach albo hotelach i karczmach, starając się spełnić każdą ich prośbę. Na dalszą drogę wręczano im drobne upominki w postaci m.in. cygar i tytoniu, biedniejszym dawano ubrania, bieliznę lub drobne sumy pieniędzy. Wiele Niemek tak ślepo a zapamiętale zachwycone były wieścią i rozgłosem chwały i męstwa Polaków, że same wyszukiwały sposobności, by się mogły miłośnie zapomnieć z którymś z nich – pisał Józef Chamski. – Łatwo się można domyśleć, iż Polacy, wszyscy wojskowi, w ogóle w kwiecie wieku, nie zaniedbywali korzystać z okoliczności.
Jaki był powód owego Polenbegeisterung ? Było w tym z pewnością nieco z romantycznej egzaltacji i mody. Przybycie osób, o których przez kilka ostatnich miesięcy niemal codziennie donosiła prasa, wyrywało z codziennej rutyny, a kilkudniowa opieka nad nimi stanowiła bezpieczny wyraz opozycyjnych poglądów wobec istniejącego ładu oraz realizację chrześcijańskiego nakazu pomocy bliźnim w potrzebie. W Saksonii wciąż pamiętano o wspólnej karcie w dziejach w XVIII wieku. Tam, na południu i zachodzie Niemiec świeża była też pamięć o braterstwie broni z nieodległych czasów napoleońskich.
Kilka lat temu na Zamku Królewskim w Warszawie zorganizowano wystawę poświęconą temu fenomenowi. Jej autorzy nadali jej chwytliwy i dobrze oddający nastrój tamtych wydarzeń tytuł: Solidarność 1830.
W tęczę Polaków i późniejszy rozbrat
Spośród wydarzeń burzliwego 1830 roku to właśnie zryw w Polsce wywarł na Niemcach największe wrażenie, przyczyniając się do wyraźnego ożywienia politycznego w Związku Niemieckim, niewidzianego od przeszło dekady. Szczególny ferment ogarnął Brunszwik, Saksonię i Hesję-Darmstadt. Do niepokojów doszło w wielu miastach, m.in. Berlinie, Hamburgu, Hanowerze, Kasel i Monachium. W kilku niemieckich państwach pod wpływem społeczeństwa władcy zdecydowali się na odsunięcie niepopularnych ministrów, w innych porządek na ulicach musiało przywrócić wojsko. Poza polityką do wybuchu przynajmniej części tych niepokojów przyczyniła się wywołana słabymi zbiorami trudna sytuacja ekonomiczna.
Apogeum tych wydarzeń przypadło na maj 1832 roku. W Hambach w Palatynacie zorganizowano wtedy zjazd; pod pretekstem obchodów kolejnej rocznicy uchwalania bawarskiej konstytucji zebrało się ponad 20 tys. zwolenników reform. Obok niemieckich flag liberalnych w barwach czarno-czerwono-złotych powiewały także biało-czerwone. Mówcy głośno wysuwali zarówno postulat zjednoczenia Niemiec, jak i odbudowy niepodległej Polski. Wkrótce Związek Niemiecki postanowił rozwiązać wszelkie wspierające Polaków stowarzyszenia, uznając je – niebezzasadnie – za rozsadniki rewolucji. W 1833 roku niemieccy i polscy radykałowie usiłowali wywołać rewolucję we Frankfurcie nad Menem, zaś rok później w Piemoncie.
Gdy w marcu 1848 roku wybuchła Wiosna Ludów, a władzę w wielu państwach niemieckich uchwycili liberałowie, wydawało się, że nastał czas realizacji wizji braterskiej wspólnoty wolnych ludów. Jednak większość niemieckich polityków nie chciała zrezygnować z Poznańskiego i Pomorza Gdańskiego, uznając te ziemie za integralną część mającego powstać zjednoczonego państwa niemieckiego. Tolerowanie polskich aspiracji narodowych skończyło się w Wielkopolsce już po kilku tygodniach, gdy okazało się, że nie dojdzie do rosyjskiej interwencji w celu przywrócenia starego porządku w państwach Związku Niemieckiego, a zatem nie trzeba zabiegać o pomoc Polaków w celu jej odparcia. Na 100 lat zatriumfował wąsko pojęty nacjonalizm. Wielu z tych, co niespełna dwie dekady wcześniej sympatyzowało z Polakami, oceniało swe ówczesne poglądy jako wyraz młodzieńczej ekscytacji, pełnego romantycznych uniesień kosmopolitycznego idealizmu, niepasujących do nowych czasów i niesłużących ich ojczyźnie.