„Bridgertonowie”: Historyczna bzdura czy szlachetna bajka o guilty pleasure?
„Bridgertonowie” czyli romans historyczny?
Serial powstał na bazie cyklu powieści stworzonego przez gwiazdę amerykańskiego romansu historycznego Julię Quinn (wł. Julie Pottinger), której książki sprzedawane są w milionach egzemplarzy i tłumaczone na 29 języków. Ich adaptacji na potrzeby Netflixa dokonała scenarzystka i producentka filmowa Shonda Rhimes, która odpowiada za sukces m.in. takich telewizyjnych produkcji jak „Chirurdzy” i jego spin-off – „Prywatna praktyka” czy Skandal”.
Quinn ukończyła Harvard, uzyskując dyplom z historii sztuki, nie obce są jej zatem niuanse dworskiego życia rodem z XIX-wiecznej Anglii, w której osadzona została fabuła zarówno powieści, jak i serialu. Nie możemy jednak zapominać, że wskazany okres w dziejach stanowi jedynie kanwę do tworzonej audiowizualnej opowieści. Historia rozgrywa się ok. roku 1813, kiedy – historycznie rzecz biorąc – Anglią rządzi król Jerzy III – ostatni król Wielkiej Brytanii i Irlandii oraz pierwszy król Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, a także ostatni elektor i książę oraz pierwszy król Hanoweru i jedyny król Anglo-Korsyki. U jego boku zasiadała królowa Zofia Charlotta Mecklenburg-Strelitz, będąca niemiecką księżniczką. Król cierpiał na zaburzenia psychiczne, choć dziś uważa się, że przyczyną jego złego stanu zdrowia była raczej porfiria. Fakty te przytaczam nie bez przyczyny, bowiem w serialu faktycznie krajem rządzi schorowany król Jerzy i królowa Charlotta (Golda Rosheuvel), przy czym król jest wielkim nieobecnym.
„Bridgertonowie” – opowieść o obyczajowości XIX czy XXI wieku?
Jest jednak pewne „ALE”. O ile imiona władców się zgadzają, całe reszta to licentia poetica. Do świata, w którym silnie zakorzenione są różnice klasowe i rasowe wkracza kreacja literacka, czyniąc z niego przestrzeń ahistoryczną. Serialowy angielski dwór pełen jest czarnoskórych arystokratów, a ich orędowniczką i przedstawicielką jest królowa. Realizatorzy produkcji wyjaśniają zdawkowo, że miłość monarchy do Charlotty była tak olbrzymia, że postanowił pojąć ją za żonę, co wywołało rewolucję w stosunkach społecznych i zburzyło wszelkie podziały, otwierając drogę do dworskiej kariery przed czarnoskórymi przedstawicielami społeczeństwa. To poprawność polityczna czy walka z rasizmem? Można przyjąć, że żadne z powyższych. Czemu? Serialowi „Bridgertonowie” to produkcja jedynie inspirowana brytyjską obyczajowością, kulturą, która została osadzona w alternatywnej rzeczywistości. Twórcy nigdzie nie przyznają, że mają aspiracje do wiernego odtworzenia realiów epoki z całym jej dobrodziejstwem. Aczkolwiek dbają np. o przestrzeganie dworskiej etykiety, nad czym czuwała dr Hannah Greig, historyczka i konsultantka ds. etykiety.
Pomysł wprowadzenia osób o innym kolorze skóry na brytyjskie salony nie jest nowy. Netflix nie po raz pierwszy zastosował alternatywną historię Wielkiej Brytanii. Wcześniej dokonał już pewnej modyfikacji w legendzie arturiańskiej, tworząc serial „Przeklęta”, w którym król Artur także nie ma białego odcienia skóry.
Czy realizatorzy zbyt luźno traktują realia epoki? Oczywiście. Jednakże taki właśnie jest plan. Oni po prostu kreują alternatywną rzeczywistość i konsekwentnie budują świat, którym rządzą znane nam pruderyjne zasady. Traktując widzów po partnersku, podpisują umowę społeczną, która pozwala wyzwolić pokłady kreatywności. Licentia poetica pozwala na wiele.
„Bridgertonowie” i targowisko próżności
Czym więc jest omawiany serial? To produkcja obyczajowa utrzymana w poetyce historycznego romansu. Zdecydowanie dedykowana jest dla pań, choć i panowie nie powinni się nudzić. Należy podkreślić, że nie jest to serial stricte historyczny, ale korzystający z historycznego entourage. To połączenie opowieści o „Kopciuszku” z „Dumą i uprzedzeniem” skrzyżowane z „Poldarkiem”, bądź jak kto woli – hybryda dramaturgii obecnej w „Plotkarze” wzbogacona dialogami rodem z powieści Jane Austen.
W audiowizualnej pigułce pokazano życie brytyjskich elit, które koncentruje się wokół rautów, projektowania intratnych mariaży i wcielaniem planów w życie. Bohaterowie nie szczędzą wysiłków, żeby dobrze wydać swoje córki (lub siebie) za mąż i nie cofną się przed kontrowersyjnymi rozwiązaniami, aby osiągnąć zamierzony efekt. Ich świat zupełnie nie przystaje do dzisiejszych realiów, może dlatego tak przyjemnie śledzi się towarzyskie perypetie bohaterów? Wabikiem przyciągającym uwagę są przepiękne kostiumy z epoki, perfekcyjne fryzury, malownicze pejzaże i kunsztowne wnętrza rezydencji. Nie jest to jednak świat wyidealizowany. Skazą na życiorysie bohaterów są mezalianse, kłopoty finansowe powodowane uzależnieniem od hazardu, pozamałżeńska ciąża czy namiętności, które targają bohaterami, okrywające ich niechlubną sławą.
Dziś mamy np. sezon artystyczny rozpoczynający się we wrześniu, a kończący w czerwcu. Dawniej rytm roku angielskich elit wyznaczały zgoła odmienne aktywności jak chociażby jesienno-zimowe polowania na zwierzynę czy sezon towarzyski (i bale urządzane m.in. w ekskluzywnym klubie Almack’s), uzależniony od kalendarza posiedzeń parlamentarnych. Choć i tu polowano na… piękną żonę czy bogatego męża. Kalendarz towarzyski szczególnie szczodrze wypełniony był zwłaszcza w przerwie wielkanocnej, kiedy Parlament zawieszał działalność, a socjeta bawiła się na wystawnych balach w wiejskich posiadłościach. Wielkanoc była istotnym punktem w roku, który inicjował wysoki sezon towarzyski. Rauty organizowane w Londynie rozpoczynały się po wernisaż sztuki w Royal Academy of Arts. Najważniejszym wydarzeniem sezonu był Bal Debiutantek, czyli Queen Charlotte's Ball, organizowany na cześć wspomnianej tu już królowej Zofii Charlotty Mecklenburg-Strelitz.
Wytworne bale to nic innego jak XIX-wieczne targowisko próżności, podczas którego handluje się damską cnotą, tytułami, obietnicami… Na salonach króluje seksizm, zręczne żonglowanie kobietami, których kartą przetargową jest czystość, niewinność i zasobny portfel rodziców. I to też pokazano w serialu. Produkcja może pretendować do miana arystokratycznego harlequina. Nudne życie przedstawicieli znamienitych rodów ożywiają bale, ale i skandale do których nagminnie dochodzi. Nie brakuje tu też mezaliansów, pozamałżeńskich ciąż, wątków homoseksualnych czy odważnych scen łóżkowych. Choć wiele z nich pokazano subtelnie, to pojawiła się i scena gwałtu, szeroko komentowana przez widzów na całym świecie. Co ciekawe, ofiarą padł książę Simon, a wina leży po stronie jego młodziutkiej żony (sic!). Pokazuje to, że konsensualizm to ideał niezwykle trudny do osiągnięcia. Emocje rozpala także kronika towarzyszka prowadzona przez Lady Whistletown (coś na kształt Plotkary w „Plotkarze”). Jej pikantne plotki mogą zszargać reputację niejednej przedstawicielce angielskiej klasy wyższej.
Wizja twórców
Pierwszy sezon podporządkowany został wątkowi debiutującej na salonach Daphne Bridgerton (Phoebe Dynevor) najstarszej córki Bridgertonów, którą owdowiała matka Violet Bridgerton (Ruth Gemmell) postanowiła wprowadzić do towarzystwa. I to ona stanowi dominantę kompozycyjną, która spina cały sezon. Debiutantka wkraczając w dorosłość i przekraczając próg pałacu, staje się łakomym kąskiem na rynku matrymonialnym. Niespieszno jej jednak do zamążpójścia, czy raczej przyjęcia pozycji „towaru” na matrymonialnym rynku. Jak każda białogłowa marzy o małżeństwie z miłości, a nie z rozsądku. Wyróżnia się na tle pozostałych kandydatek na żonę. Jest uparta, szczera i przebiegła. Postanawia uknuć intrygę z księciem Hastings – Simonem Bassetem (Rege-Jean Page), który jest zdeklarowanym kawalerem, choć uchodzi za najlepszą partię w mieście. Udając zakochaną parę, chcą uniknąć niechcianych rozmów, a nawet oświadczyn. Z czasem okazuje się, że połączył ich nie tylko spisek, a prawdziwa miłość. Uczcie to wielokrotnie wystawione jest na próby. Dzieli ich niemal wszystko. Kiedy w końcu dochodzi do małżeństwa, świat Daphne wali się. Dziewczyna marzy o dużej rodzinie, lecz książę konsekwentnie przyznaje, że on dzieci mieć nie będzie. Szybko okazuje się, że przysiągł ojcu na łożu śmierci, że nie przedłuży rodu Hastings, ale bardzo długo utrzymuje ten fakt w tajemnicy… Napięcie rośnie, gniew młodej żony się potęguje, a książę? Małżonek zamiast odbyć krzepiącą rozmowę, która może rzucić światło na sytuację, wybiera milczenie i dystans. Tymczasem żona zaczyna działać wbrew jego woli. Z czasem jego postawa się zmienia.
Co więcej, „Bridgertonowie” to misternie skonstruowany serial – także pod względem obsady. Mamy tu do czynienia z plejadą barwnych postaci obdarzonych wyrazistymi cechami charakteru. Pierwszy sezon traktuje o perypetiach dorastających panien i młodzieńców z wyższych sfer, którzy szukają szczęścia, a w pogoni za miłością i intratnym ożenkiem są w stanie zrobić wiele. Julia Quinn słynie z tego, że bohaterki jej powieści są odważne, niezwykle energiczne i nieskore do podążania za obowiązująca modą oraz konwenansami narzucanymi przez normy społeczne. Takie też są panny Bridgertonówny – choć w pierwszej serii bliżej poznajemy zaledwie dwie z nich – Daphne Bridgerton (Phoebe Dynevor) i jej młodszą siostrę Elois Bridgerton (Claudia Jessie). To niezależna, rezolutna i sympatyczna Bridgertówna, która ma w sobie coś z ducha emancypantek. Przyjaźni się z niezwykle wrażliwą Penelope Featherington (Nicola Coughlan), nieszczęśliwie zakochaną i nieco marginalizowaną z uwagi na tuszę. Czyż nie właśnie ona jest tajemniczą Lady Whistledown dekonspirującą sekrety londyńskiej arystokracji? Dobrze napisane są też postaci męskie. Prym wiedzie tu pełniący obowiązki głowy rodu Anthony Bridgerton (Jonathan Bailey), który wikła się w morgantyczny związek ze śpiewaczką operową. Poważny i odpowiedzialny ulega jednak porywom serca. Przez cały sezon targają nim wątpliwości i niczym bohater tragiczny musi dokonać wyboru między powinnościami a uczuciami. Czy wybierze właściwie? Przekonamy się z pewnością w kolejnej odsłonie. Z kolei jego młodszy brat – Colin Bridgerton (Luke Newton) za sprawą uczuć żywionych do brzemiennej staje się bohaterem towarzyskiego skandalu. Nie bez skazy na honorze jest także zażywający uciech życia z śliczną krawcową Genevieve Delacroix (Kathryn Drysdale). Przyglądając się życiorysom jedynie trzech przedstawicieli rodu wyraźnie widać, że mężczyznom wolno zdecydowanie więcej. O równouprawnieniu można zapomnieć. Ich romanse, schadzki, udział w potajemnych imprezach są nie tylko nie piętnowane, ale i tolerowane. Z kolei serialowe niewiasty reprezentujące elitarny świat są czyste niczym łza, splątane gorsetem konwenansów, niewinne i nieświadome tego, co ich czeka po przekroczeniu progu alkowy. Analizując serial z perspektywy kultury, można uznać, że to kalka obyczajowości XIX-wiecznej.
„Bridgertonowie” to zdecydowanie nie jest produkcja historyczna mająca na celu popularyzację dziejów XIX-wiecznej Anglii, ale i nie pastisz. To estetycznie zrealizowany serial stanowiący guilty pleasure, który można oglądać, aby się zrelaksować – z przymrużeniem oka na ahistoryczne wtręty. Sytuacja wygląda podobnie jak w przypadku XXI-wiecznej baśniowej opowieści o Amerykance w Paryżu, czyli „Emily in Paris”. Premiera pierwszego sezonu miała miejsce 25 grudnia 2020, z kolei zdjęcia do kolejnego mają rozpocząć się w marcu 2021 roku. Z pewnością warto poczekać na tę produkcję i śledzić dalsze losy bohaterów.