Bomba atomowa przyszła na świat
Generał dotarł do stolicy około południa, ale czekało go jeszcze mnóstwo pracy. Musiał napisać i zaszyfrować raporty dla sekretarza Stimsona i prezydenta Trumana o tym, co wydarzyło się właśnie na pustyni. Obaj domagali się bowiem dokładniejszych informacji niż krótki meldunek, który przesłał do nich tuż po fakcie. Groves był również umówiony z Edem Westcottem, fotografem, który od wielu godzin czekał już na niego pod gabinetem.
Ed był zupełnie nieprzygotowany na taką podróż. Dostał tylko proste, lecz bardzo enigmatyczne polecenie: „Wsiądź do pociągu do Waszyngtonu”.
Szczegóły wyjazdu były dość osobliwe. Pociąg miał przyjechać późno w nocy. Ed miał czekać przy kładce dla pieszych nad przejazdem kolejowym przy Elza Gate, w miejscu, gdzie według jego dość rozległej w końcu wiedzy o CEW nie kursowały żadne pociągi pasażerskie. Poza samymi torami nic nie wskazywało na to, że może tamtędy przejechać pociąg. Ale Ed zrobił tak, jak mu kazano.
Zbliżała się północ. Ed, objuczony sprzętem fotograficznym, czekał sam w ciemnościach. w końcu w oddali dał się słyszeć stukot kół. Coś zamigotało w mroku, a po chwili jego oczom ukazał się reflektor lokomotywy. Pociąg zwolnił i zatrzymał się przed nim. Otwarły się drzwi, a ze środka wysunęły się schodki. Ed wsiadł do wagonu i pociąg ruszył w dalszą trasę.
Po przybyciu wczesnym rankiem do Waszyngtonu Ed został zaprowadzony do budynku Departamentu Wojny (obecnie to budynek Harry’ego S. Trumana, siedziba Departamentu Stanu). Pierwotnie gabinet Grovesa mieścił się w pomieszczeniach numer 5120 i 5121, ale wraz z rozrastaniem się Projektu generał zajął również kilka dodatkowych biur. Kiedy Ed się tam pojawił, oznajmiono mu, że Groves jest nieobecny, i kazano czekać.
Godziny płynęły. Dawno minęła już pora lunchu. w końcu późnym popołudniem pojawił się generał. Ed Westcott widział go już wielokrotnie. Od blisko trzech lat dokumentował bowiem życie Zakładów Technicznych Clinton. Fotografował wszystko od fabryk po bursy, od ostrych reflektorów z wież strażniczych po migoczące światełka rozwieszone nad kortami podczas wieczorków tanecznych. Generał Groves często gościł w Oak Ridge. Ale tego dnia w niczym nie przypominał zadbanego i schludnego służbisty, jakim zwykle widział go Ed. Był nieogolony i sprawiał wrażenie potwornie wręcz zmęczonego. Przywitał się uprzejmie z Edem, ale przeprosił go i zniknął za drzwiami gabinetu.
Ed czekał więc nadal. Pewnie generał chce się odrobinę odświeżyć. To nie miała być bowiem zwykła sesja fotograficzna, nie po tym, co się wydarzyło poprzedniego ranka na pustyni w Nowym Meksyku.
Rankiem 16 lipca, po mniej więcej czterdziestokilometrowej jeździe na motorze za plecami swojego przyjaciela, Joan wreszcie przybyła na szczyt niewielkiego wzgórza. Inni wpadli na ten sam pomysł, ale ciemności skutecznie skrywały twarze tych, którym udało się ominąć posterunki otaczające miejsce przeprowadzenia testu.
Młodzi pracownicy, jak dwudziestodwuletnia Joan Hinton, nie zostali zaproszeni do obserwacji testu, ale wiedzieli, że do niego dojdzie. Placówka Y była dość mała, a jej laboratoria – jeszcze mniejsze. Wiadomości rozchodziły się w nich lotem błyskawicy.
Joan, wysportowana i atrakcyjna blondynka, pracowała w Los Alamos od ubiegłego roku. Trafiła tu prosto po ukończeniu doktoratu na Uniwersytecie Wisconsin. Pracowała w zespole Fermiego, między innymi przy budowie reaktora i konstruowaniu prętów kontrolnych. w laboratorium nie było zbyt wielu kobiet, ale Joan świetnie się dogadywała z innymi naukowcami. w wolnym czasie grywała na skrzypcach w kwartecie smyczkowym razem z węgierskim fizykiem teoretycznym Edwardem Tellerem oraz Otto Frischem, siostrzeńcem Lise Meitner. Włoski Żeglarz, czyli Fermi, ciągle organizował jakieś wycieczki, czasami wybierali się też całą grupą na ukochane przez Joan narty (które ostrzono w warsztacie służącym do budowy reaktora). Joan zakwalifikowała się nawet na igrzyska olimpijskie w 1940 roku, ale zostały one odwołane z powodu wybuchu wojny. a teraz znajdowała się na wymarłej pustyni w Nowym Meksyku, około 40 kilometrów na południe od Los Alamos. i wraz z innymi nieproszonymi widzami czekała na końcowe odliczanie, którego wprawdzie nie słyszała, ale była pewna, że niebawem nastąpi.
W tym czasie Elizabeth Graves, wraz ze swym mężem Alem, przebywała w domku numer 4 w niezbyt eleganckim motelu Millera w Carrizozo w Nowym Meksyku. Instrumenty leżały na łóżku. Sejsmograf. Krótkofalówka. Generator. Wszystko było gotowe. Licznik Geigera znajdował się przy oknie, jakby też czekał na sygnał z pustyni.
Oboje z Alem pracowali w Placówce Y. Elizabeth – bardziej znana jako Diz – wcześniej pracowała w Laboratorium Metalurgicznym w Chicago. Kiedy Alowi zaproponowano angaż w Los Alamos, powiedział, że zgodzi się, ale pod warunkiem, że zatrudnią tam również jego żonę. Diz zajmowała się między innymi reflektorami neutronów otaczającymi rdzeń Gadżetu. Reflektor to materiał, który nie pochłania neutronów, lecz odbija je, sprawiając tym samym, że nadal krążą w reaktorze i wchodzą w kolejne reakcje.
Diz wiedziała, że jej mąż martwi się nie tylko testem, ale także jej stanem zdrowia. Spodziewające się dziecka małżeństwo – Diz była w siódmym miesiącu ciąży – ma za dużo spraw na głowie, by musieć się jeszcze przejmować stopniem promieniowania. Postanowili więc zmierzyć opad radioaktywny ponad 60 kilometrów od miejsca eksplozji. Ale Diz nie należała do osób, które łatwo się poddają. Nawet w ostatnich dniach ciąży pracowała jeszcze w laboratorium, uważnie obserwując reflektory i jednocześnie licząc przerwy między kolejnymi skurczami.
A teraz, tak jak inni, czekała.
Początkowo planowano umieścić próbny Gadżet w specjalnie w tym celu skonstruowanym stalowym pancerzu o wymiarach 3 na 7,5 metra, który nazwano Jumbo. Generał Groves wraz z zespołem naukowców uznali, że lepiej, by pozostałości próbnej eksplozji nie uległy zbyt dużemu rozproszeniu, tak aby ograniczyć potencjalne zagrożenia dla zdrowia na tym obszarze. Mieli również nadzieję, że w razie niepowodzenia uda im się odzyskać część lub nawet całość plutonu, który służył w implozyjnej wersji Gadżetu jako paliwo. Dlatego też ładunek zamknięto w stalowym pojemniku.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Denise Kiernan „Dziewczyny atomowe”:
Tak myślano przynajmniej rok wcześniej, kiedy dopiero zaczęto się przymierzać do testu. Teraz naukowcy z Los Alamos wraz z generałem Grovesem byli optymistycznie nastawieni i wierzyli, że test zakończy się powodzeniem. Więcej problemów może natomiast przysporzyć Jumbo, ponieważ wybuch rozrzuci odłamki stali na przestrzeni wielu kilometrów. Aby zminimalizować skutki opadu radioaktywnego, Gadżet zamierzano zrzucić z trzydziestometrowej wieży. Miejsce przeprowadzenia testu, pustynia w pobliżu miasta Alamogordo, zostało wybrane ze względu na wielkość – 1120 kilometrów kwadratowych – dużą odległość od zamieszkanych terenów oraz obecność bazy wojskowej, co pozwalało na znacznie łatwiejsze zabezpieczenie całego obszaru.
Oppenheimer martwił się o pogodę. w noc przed przyjazdem generała Grovesa wiał porywisty wiatr i padał deszcz. Niezbyt sprzyjające warunki. Deszcz mógł sprawić, że większa część opadu radioaktywnego spadnie na tereny o dużym zagęszczeniu ludności. Ulewny deszcz mógł także uszkodzić elektryczne części Gadżetu. Należało również uważać, aby podczas testu wiatr nie wiał w kierunku zamieszkanych obszarów. Poza tym eksplozja musiała być dobrze widoczna z samolotów obserwacyjnych. Test stanowił jedyną okazję, by ocenić siłę i zasięg wybuchu implozyjnego Gadżetu.
Podekscytowanie u wszystkich mieszało się z trwogą i odrobiną czarnego humoru. Robiono zakłady, jak duży będzie wybuch, a Fermi założył się nawet o to, czy eksplozja zetrze z powierzchni ziemi cały Nowy Meksyk. Groves przekonywał Oppenheimera, że opóźnienie może spowodować mnóstwo problemów, zwłaszcza dla prezydenta Trumana, który przebywał właśnie na konferencji pokojowej w Poczdamie. To, co się tutaj wydarzy, będzie miało ogromny wpływ na jego rozmowy z brytyjskim premierem Winstonem Churchillem i przywódcą Związku Radzieckiego Józefem Stalinem.
Test planowano przeprowadzić o czwartej nad ranem 16 lipca 1945 roku: na tyle wcześnie, że ludzie w okolicznych rejonach będą jeszcze spać, a przy tym będzie jeszcze dostatecznie ciemno, by zrobić dobre fotografie. Oppenheimer, który był wyjątkowo oczytany, twierdził później, że nazwa tej operacji, Trinity, została zainspirowana wierszem szesnastowiecznego brytyjskiego poety metafizycznego Johna Donne’a rozpoczynającym się od słów: „Zmiażdż moje serce, w trzech osobach Boże”, w którym podmiot liryczny błaga Boga o to, by go posiadł i zniszczył. Ale biografowie Oppenheimera uważają, że nie bez znaczenia były tu również jego zainteresowania hinduizmem, w którym występuje tak zwana trójca hinduistyczna: Brahma jest stwórcą, Wisznu – strażnikiem, a Śiwa – niszczycielem.
Wszyscy znali procedury: należy położyć się na ziemi stopami w kierunku wybuchu i zakryć oczy. Wybudowano trzy schrony obserwacyjne, wszystkie w odległości około 9–10 kilometrów od wieży. Wśród oficjalnie zaproszonych widzów znajdowali się w większości naukowcy i specjalnie wyselekcjonowani goście, jak na przykład Charles Thomas z koncernu chemicznego Monsanto. Był tam również niejaki Klaus Fuchs, niemiecki fizyk oraz – jak wyszło na jaw w 1950 roku – sowiecki agent o kryptonimie Rest i najważniejszy radziecki szpieg atomowy.
Ostrzegano wszystkich, by nie patrzyli bezpośrednio na sam rozbłysk. Dopiero kiedy minął, można było spojrzeć w kierunku eksplozji, ale tylko przez specjalne okulary, przypominające wyglądem spawalnicze. Ze względu na niesprzyjające warunki pogodowe test został nieco opóźniony. w końcu o 5.10 rano rozpoczęło się odliczanie.
Użyto w tym celu tej samej częstotliwości, na której nadawała stacja radiowa KCBA z Delano w Kalifornii. w tym właśnie momencie puszczano w niej Gwiaździsty sztandar, którego słowa zmieszały się z głosem fizyka Sama Allisona odliczającego ostatnie sekundy przed testem.
Generał Groves zajął pozycję i czekał. Zastanawiał się, co zrobi, gdy odliczanie dobiegnie końca i… nic się nie wydarzy.
… w pierwszym świetle świtu…
Lata przygotowań. Tyle pieniędzy. Tyle pracy.
… w ostatnim blasku zmierzchu…
W końcu o 5.29.45 nastąpiło to, co miało nastąpić.
… oślepiająca czerwień rakiet, bomby rozdzierające powietrze…
Joan Hinton najpierw poczuła uderzenie gorąca. Później powiedziała, że „przypominało to morze światła […] wessane stopniowo przez straszną purpurową chmurę, która wznosiła się w górę, aż zmieniła się w wielki grzyb. Wyglądało to przepięknie, jakby nagle zapłonęło poranne słońce”. A potem rozległ się grzmot.
Domek numer 4 w motelu w Carrizozo cały się zatrząsł, ale jak zauważyła Diz, licznik Geigera zaczął szaleć dopiero o trzeciej po południu. Wtedy to nad miasto nadciągnęła fala promieniowania – pas o długości 160 i szerokości 50 kilometrów. o 16.20 pojedyncze trzaski licznika stały się praktycznie nieodróżnialne i zlały się w jednostajny szum. Natychmiast z Alem zatelefonowali do bazy w Los Alamos. Generał Groves rozważał nawet ewakuację całej okolicy, ale licznik wkrótce się uspokoił. Mieszkańcy Carrizozo ani przez chwilę nie byli świadomi zagrożenia. Dzięki Biuru Cenzury oraz oficerowi umieszczonemu przezornie w biurze agencji Associated Press w Albuquerque zwykły obywatel otrzymał jedynie komunikat:
Dziś doszło do eksplozji w położonym na uboczu magazynie z amunicją zawierającym znaczne ilości materiałów wybuchowych…
Ukazująca się ponad 150 kilometrów od miejsca wybuchu gazeta „Socorro Chieftain” również donosiła o niefortunnym wypadku w „magazynie z amunicją”:
Błysk był oślepiająco biały i zdawał się wypełniać całe niebo. Zaraz po tym pojawiła się ogromna szkarłatna poświata…
David Greenglass, szpieg znany swym mocodawcom jako Kalibr, szedł właśnie na przystanek autobusowy w Albuquerque, kiedy nagle zobaczył rozbłysk nad horyzontem. w laboratorium w Los Alamos pracował już prawie rok. Nie miał wątpliwości, że właśnie był świadkiem testu. Będzie musiał o tym jak najszybciej donieść.
Test Trinity okazał się oszałamiającym sukcesem. Próbny wybuch unicestwił stalową wieżę oraz zostawił po sobie krater o głębokości 2 oraz średnicy 365 metrów. Temperatura w centrum kuli ognia 298 czterokrotnie przewyższała temperaturę panującą w jądrze Słońca. Wytworzone ciśnienie, ponad 10 miliardów atmosfer, było najwyższym, jakie kiedykolwiek wystąpiło na powierzchni ziemi. Wybuch zwalił z nóg ludzi, którzy znajdowali się 9 kilometrów dalej, był widoczny z ponad 300, a słyszalny przynajmniej w promieniu 60 kilometrów. Niedowidząca kobieta z Arizony, która mieszkała w odległości 240 kilometrów od Almagordo, powiedziała lokalnej gazecie, że zdziwiła się, kiedy „zobaczyła, jak słońce wschodzi i po chwili zachodzi”. w kolejnych dniach okoliczni mieszkańcy widzieli osiadający wszędzie dziwny, biały pył. Wyglądało to, jakby nagle w środku lipca chwycił mróz i pokrył wszystko szronem.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Denise Kiernan „Dziewczyny atomowe”:
Generał Groves poinstruował swoją osobistą sekretarkę Jean O’ Leary, aby stawiła się nazajutrz o wpół do siódmej rano w jego gabinecie w Waszyngtonie w celu wysłania ważnych wiadomości. O’Leary czekała więc w pogotowiu z książką kodów, przepisała zaszyfrowaną wiadomość i osobiście udała się do Pentagonu, gdzie przekazała ją George’owi L. Harrisonowi. On z kolei przesłał ją sekretarzowi Stimsonowi, który przebywał w Poczdamie.
Wiadomość była krótka:
„Dziecko przyszło na świat”.
Truman przebywał w Poczdamie niedaleko Berlina na dwutygodniowej konferencji z Churchillem oraz Stalinem i wkrótce miał się zmierzyć z prawdopodobnie najdonioślejszą decyzją w całej historii Stanów Zjednoczonych.
Trzej liderzy spotykali się w Poczdamie, by rozstrzygnąć między sobą, jak pod względem politycznym i geograficznym ma wyglądać świat po wojnie. Jak powinny przebiegać granice nowego państwa niemieckiego? Czy należy powołać radę ministrów spraw zagranicznych do administrowania strefami okupacyjnymi? Pozostałe kwestie wywoływały jeszcze większe spory. Jaka jest prawdziwa siła komunizmu w Europie? w jaki sposób zwycięskie kraje pogodzą dzielące je różnice ideologiczne – demokratyczne i komunistyczne – w swej dalszej współpracy?
Dla Ameryki najważniejsza była wojna na Pacyfiku, a zwycięstwa na Okinawie i Iwo Jimie oznaczały, że japońskie wyspy znajdują się już w zasięgu amerykańskich oddziałów.
Dzień przed rozpoczęciem konferencji Truman, jak zwykle bezpośredni, choć wciąż zaabsorbowany testem Trinity, napisał w swoim dzienniku: „Mam nadzieję na pewien rodzaj pokoju, lecz obawiam się, że maszyny wyprzedzają zasady moralne o całe stulecia, a kiedy moralność nadrobi zaległości, może już być za późno. Oby nie. Ale w końcu jesteśmy tylko termitami na tej planecie i jeśli wedrzemy się w nią zbyt głęboko, nadejdzie dla nas czas sądu – kto wie?”.
Podczas rozmów w Poczdamie Truman nie odkrywał wszystkich kart, zwłaszcza przed Stalinem, który w połowie sierpnia planował wypowiedzieć wojnę Japonii.
„Dam sobie radę ze Stalinem – pisał prezydent USA. – Jest uczciwy, ale przebiegły jak diabli”. Przywódca Związku Radzieckiego oświadczył w pewnym momencie, że ma pewne pytania, które nie należą do głównego porządku obrad. Kiedy Truman zachęcił go, by mówił śmiało, Stalin – według słów prezydenta – odpalił prawdziwy „dynamit”.
„Ale ja też mam w zanadrzu pewien dynamit, którego na razie jednak nie zamierzam detonować”, napisał wieczorem Truman.
Dzień po Trinity zachowywał się już zdecydowanie inaczej. Choć nie otrzymał jeszcze pełnego raportu, wieści z Nowego Meksyku dodały mu pewności siebie. o sukcesie Trinity w pierwszej kolejności powiadomił Churchilla, ale przed Stalinem wszystko na razie trzymał w tajemnicy. Stalin uważał, że współpraca pomiędzy aliantami w czasie pokoju będzie o wiele trudniejsza niż podczas wojny. 18 lipca Truman zanotował w dzienniku, że Stalin podzielił się z nim oraz z Churchillem informacją o telegramie, w którym cesarz Japonii „prosi go o pokój”. Każdy z trzech przywódców miał własną wizję tego, jak powinna się zakończyć wojna i co stanie się później. Dla Trumana podstawową kwestią była bezwarunkowa kapitulacja Japonii.
„Wierzę, że zanim Rosjanie wkroczą do akcji, Japończycy się poddadzą – pisał prezydent. – Zwłaszcza kiedy nad ich krajem objawi się Manhattan. Poinformuję o tym Stalina w stosownym czasie”.
Ed Westcott podniósł głowę i zobaczył wreszcie generała, który tym razem wyglądał już znacznie schludniej. Groves nie zająknął się jednak ani słowem o właśnie zakończonej podróży i od razu przeszedł do interesów.
Rząd potrzebował zdjęć do ważnego komunikatu prasowego dotyczącego wydarzenia, które dopiero miało nastąpić.
Westcott był zawodowym fotografem, zaś Projekt – trochę wbrew jemu samemu – stał się jego muzą. Do wschodniego Tennessee przyjechał wcześniej niż większość mieszkańców Oak Ridge, jako dwudziesty dziewiąty z kolei pracownik zatrudniony w Projekcie. Urodzony w Chattanoodze, a wychowany w Nashville, Westcott dokumentował życie Placówki X od budowy fabryk po nieoczekiwany rozwój miejskiej społeczności.
Z aparatami marek Speed Graphic oraz Deardorff w ręku był przy budowie Zamku na Wzgórzu, pierwszego ukończonego budynku na terenie Placówki X. Fotografował przełomowe momenty w historii zakładów Y-12, K-25, X-10 i S-50. Fotografował stoiska sprzedające komiksy, spotkania skautek, kampanie zachęcające do zakupu obligacji wojennych oraz wizyty VIP-ów. Zmęczone, lecz uśmiechnięte twarze kobiet w sklepach, dzieci w szkole, robotników podczas zabaw tanecznych, osobne wygódki dla czarnych i białych – wszystko to uchwycił obiektyw jego aparatu. Był świadkiem codziennych radości oraz trudów, z którymi borykało się miasto. Pokazywał sklep mięsny, kantynę, zakochanych na randkach w kinie, roztańczone pary, ludzi przedzierających się przez błoto oraz uśmiechniętych młodych ludzi wychodzących przez bramę fabryki po zakończonej zmianie. Westcott zrobił niezliczenie wiele zdjęć kobiet, dzieci i mężczyzn żyjących w mieście, które trzy lata wcześniej jeszcze nie istniało. Robił zdjęcia dla zwykłych ludzi, które trafiały potem na łamy „Oak Ridge Journal”, oraz dla grona nielicznych mających dostęp do najtajniejszych informacji, które mogły zostać ujawnione dopiero wiele lat później.