Bolączki periodyzacji
Ubiory z początków XVI wieku to moda średniowieczna czy już nowożytna? Izydor z Sewilli żyjący w latach 560–636 to jeszcze człowiek starożytny czy już średniowieczny? Jeśli średniowieczny, to czy aby na pewno mieści się w tej samej epoce co nie potrafiący pisać Karol Wielki i mistrzowsko władający piórem Petrarka? I jeszcze jeden, bliższy przykład. Początki Internetu w Polsce w 1991 roku to Waszym zdaniem jeszcze wiek XX czy już XXI?
Niezależnie od tego, jak bardzo chcielibyśmy tego uniknąć, mówiąc o historii, zawsze uogólniamy, naginamy i zakłamujemy rzeczywiste wydarzenia. Pojęcia takie jak „wiek” i „epoka” sprawiają, że nigdy nie jesteśmy w stanie wyrazić dokładnie tego, co myślimy.
Dziesięć, sto, tysiąc... historyczny triumf metra
Mało kto pamięta, że podział dziejów na wieki to bardzo świeży wynalazek. Dzisiaj nie potrafimy się bez niego obejść nawet wówczas, gdy chcemy powiedzieć, że przed jego powstaniem liczono czas na inne sposoby. Bo jak to ująć? Jeszcze przed trzema wiekami? Jeszcze przed XVIII wiekiem? Czterysta lat temu? Nasze myślenie o historii do cna przesiąkło stuleciami. Kiedy myślimy o ubraniach noszonych w 1896 roku, na papier przelewamy określenie: „Moda XIX wieku”. I to pomimo tego że w 1801 roku, kiedy zaczynał się wiek XIX, stroje wyglądały kompletnie inaczej niż np. w 1899 roku. Z kolei Adam Jerzy Czartoryski to dla nas „XIX-wieczny polityk i publicysta”. Nic to, że trzecia część jego życia upłynęła w XVIII wieku.
Stulecia uogólniają, naginają i zakłamują historię, ale i tak ich używamy. Kiedy zaś potrzebujemy mniejszych odcinków czasu, dzielimy wiek na dwie części albo na dziesięć. Jeszcze na początku XIX wieku system dziesiętny był zrozumiały wyłącznie dla naukowców. Dzisiaj nie potrafimy się bez niego obejść, nawet gdy mówimy o historii.
Te przeklęte epoki
Obok wieków jeszcze jeden termin zamyka sposób myślenia o historii w sztywnych ramach: epoka. W naszej wyobraźni istnieje świat starożytny, średniowieczny, nowożytny i współczesny. Można by zaryzykować stwierdzenie, że to te cztery słowa najbardziej ze wszystkich zakłamują historię. Sumeryjski heros Gilgamesz to człowiek z tej samej epoki, co żyjący kilka tysięcy lat później Cyceron. Ubrani w skóry i ledwo władający kołem garncarskim Słowianie, osiedlający się na gruzach imperium bizantyńskiego, to w tym samym stopniu ludzie średniowiecza, co wybitni filozofowie i uczeni XV wieku. Z kolei chłop z podlaskiej wsi orzący pole w 1491 roku to człowiek średniowiecza. Ale ten sam chłop w roku 1493 jest już człowiekiem nowożytnym!
Gdyby zorganizować konkurs na najbardziej jałową dyskusję w historii historii, rozważania na temat dat początkowych i końcowych poszczególnych epok z pewnością znalazłyby się na podium. Przykładowo starożytność podobno skończyła się w 476 roku. Wie to każdy gimnazjalista, ale na pewno nie zdawał sobie z tego sprawy nikt z ówcześnie żyjących. Niby obalono cesarza na zachodzie, ale samo cesarstwo trwało nadal i jeszcze przez tysiąc lat nazywane było „cesarstwem rzymskim”. Zresztą również na zachodzie wkrótce pojawił się Teodoryk Wielki kreujący się na cesarza, a po nim przyszedł Justynian... jak nic, cesarz rzymski. Badania nad gospodarką i komunikacją wskazują, że do radykalnych zmian owszem doszło, ale dopiero na przełomie VII/VIII wieku. Może więc średniowiecze powinno się zaczynać od Grzegorza I Wielkiego? Albo cesarza Karola? Zresztą czy taka data powinna opierać się na historii politycznej? Czy obalenie jednego marionetkowego władcy lub zdobycie jednego miasta może determinować periodyzację dziejów całego kontynentu czy nawet świata?
By jeszcze bardziej skomplikować sprawę, można dodać, że nawet większość myślicieli średniowiecznych nie zauważyła końca starożytności. Epoka, w której żyli, była dla nich kontynuacją świata rzymskiego. Tę kontynuację widać zresztą do dzisiaj, np. w rosyjskiej politologii. Moskwa: trzeci Rzym, takie tam...
Kiedy skończyło się średniowiecze, jeśli w ogóle?
Nie prościej wygląda problem końca średniowiecza. Niekiedy mówi się, że po średniowieczu nastąpił renesans. Tyle tylko, że był to wąski prąd intelektualny, który w niczym nie zmienił życia i sposobu myślenia szerszej grupy ludzi. Nie sposób też mówić o jednym renesansie. Do kultury antyku nawiązywano tyle razy, że we współczesnych pracach historycznych możemy przeczytać o renesansie VIII wieku, renesansie XII wieku, renesansie włoskim XIV wieku i tak dalej, i tak dalej...
Może więc średniowiecze zakończyło się wraz z wynalazkiem druku? Jeśli tak, to warto przypomnieć, że przez kolejne kilkadziesiąt lat po wydaniu Biblii przez Gutenberga książki drukowano tak, by w jak największym stopniu przypominały rękopisy. W żadnym razie nie nastąpiła gwałtowna rewolucja w przeciągu jednego roku czy nawet kilku lat. Tak samo śmieszne wydaje się stwierdzenie, że średniowiecze kończy się wraz z upadkiem Konstantynopola. O tym wydarzeniu sporo mówiło się wówczas w Europie, ale nic poza tym. Już od początków XIII wieku Bizancjum odgrywało marginalną rolę, a rok 1453 nie zapoczątkował żadnych radykalnych zmian w sytuacji panującej na wschodzie kontynentu.
Zostaje data najczęściej używana: 1492 rok. Tylko dlaczego epokę ma kończyć akurat podróż Kolumba, a nie np. Vasco da Gamy albo Alvise’a da Cadamosto?
Podróż Kolumba (szczególnie ta pierwsza) ani nie zapoczątkowała wielkich odkryć geograficznych, ani nie zmieniła sposobu postrzegania świata tak bardzo, jak nam się wydaje. Sama w sobie nijak też nie wpłynęła na gospodarkę, komunikację czy politykę. Zmiany w każdej z tych dziedzin następowały w różnym tempie i ewentualne końce oraz początki należałoby wyznaczać w bardzo różnorodnych momentach.
Przypominam sobie w tej chwili rozmowę, którą kilka miesięcy temu prowadziłem z jedną z pracowniczek Instytutu Historii UJ. Poszedłem do niej z prośbą o zrecenzowanie artykułu, który właśnie przygotowywałem do druku. Obok wielu cennych rad i uwag w rozmowie padło też pytanie. Dlaczego w tekście o mentalności średniowiecza wykorzystałem relację z wyprawy Magellana? Przecież to już nowożytność! Magellan niby wychował się w tych samych czasach i kulturze co Kolumb, ale 20 lat różnicy sprawia, że pierwszy jest podróżnikiem średniowiecznym, drugi (formalnie) nowożytnym. Oczywiście, coraz większa liczba naukowców zarzuca tego typu sztywne podziały, ale niemal każdy mediewista choć raz spotkał się z problemem, kiedy zakończyć omawianie średniowiecznego tematu. W 1450, 1492 czy 1500 roku? A może, jak np. Grzegorz Myśliwski w jednej ze swoich najważniejszych prac, w połowie XVI wieku?
W przypadku średniowiecza sprawa jest zresztą o tyle trudna, że ta epoka trwała ponoć około tysiąca lat. Historycy na wszelkie sposoby starają się ją dzielić na średniowiecze wczesne i późne, ale tak naprawdę nikt nie wie, kiedy skończyło się pierwsze, a zaczęło drugie. Jeszcze więcej problemów nastręcza określenie „pełnego średniowiecza”. Odnoszę niekiedy wrażenie, że ile książek, tyle znaczeń tego terminu.
Z nowożytnością wcale nie jest łatwiej
Dochodzimy do coraz bliższej historii, ale sprawa wcale nie staje się dzięki temu prostsza. Kiedy właściwie kończy się nowożytność? W Polsce podobno w 1795 roku. Oczywiście Rzeczpospolita zniknęła wtedy z mapy Europy, ale przecież przemiany polityczne, administracyjne, monetarne i społeczne następowały płynnie przez kilka dekad. Po 20 latach urzędy wciąż zajmowali Polacy (często ci sami!), używano tych samych polskich miar, płacono tymi samymi polskimi monetami, a władzę wciąż sprawowała polska szlachta.
W Europie nowożytność kończy się rzekomo wraz z rokiem 1791 (ew. 1789). W 1791 we Francji uchwalono konstytucję, ale czy w jakikolwiek sposób dzięki niej zmieniło się życie Rosjan, Anglików albo Japończyków?
Długie średniowiecze? A może epoka przedprzemysłowa?
W starciu z tymi wszystkimi problemami Jacques Le Goff, uznany francuski mediewista, zaproponował pojęcie „długiego średniowiecza”. W jego opinii przemiany w poszczególnych dziedzinach życia następowały w różnym tempie i w XV wieku nie stało się nic takiego, co mogłoby zakreślić za jednym zamachem zarazem koniec jednej epoki, jak i początek nowej. Takim momentem, zdaniem Le Goffa, była dopiero rewolucja przemysłowa. Pomysł francuskiego badacza podchwyciło wielu historyków związanych z tzw. szkołą Annales. Przykładowo Witold Kula w słynnej książce „Miary i ludzie” analizował dzieje w podziale na epokę przedprzemysłową i przemysłową.
Inny działacz szkoły Annales, Fernand Braudel, nazywany niekiedy, ze względu na swój dorobek naukowy, księciem historii, stworzył znacznie bardziej złożoną koncepcję. Jego zdaniem historia rozgrywa się na różnych „podestach”: jednostkowe wydarzenia przenikają się ze zjawiskami średniego i długiego trwania. Różne zjawiska zaczynają się, narastają i zanikają w różnych momentach czy okresach. W tej koncepcji nie ma w zasadzie miejsca dla epok i wieków, bo nie istnieją żadne arbitralne, wspólne momenty początku i końca. Niestety model Braudela sprawdza się w zasadzie tylko w teorii. W praktyce nie sposób przy jego użyciu mówić o historii.
Dłuższe i krótsze wieki
Niestety, nawet bardzo ciekawa, moim zdaniem, koncepcja „długiego średniowiecza” Le Goffa, nie rozwiązuje wszystkich problemów. Ba, większość problemów wciąż pozostaje. Po nowożytności zwykle historię dzieli się już według wieków: na XIX, XX i XXI. Wydawałoby się, że teraz już będzie łatwo. Okazuje się, że wcale prosto nie jest. W teorii wiek liczy 100 lat. W praktyce mniej lub więcej. Jeśli nowożytność kończy się w 1791 lub 1795 roku, to wtedy też zaczyna się wiek XIX. Jeśli natomiast zamiast nowożytności mówimy o epoce przedprzemysłowej, to jej koniec będzie następował w różnych momentach, zależnie od kraju i regionu.
Z kolei za koniec XIX wieku uznaje się zwykle dopiero 1914 lub 1918 rok. Z tego wynika, że to stulecie trwało według historyków nawet 120 albo i więcej lat. W efekcie, widząc np. książkę „Życie polskie w XIX wieku”, tak naprawdę nie wiemy, co w niej znajdziemy. Wiek XIX jest ponadprzeciętnie długi, natomiast XX... krótki. Powstała nawet książka pod tytułem „najkrótsze stulecie”. W świetle większości ujęć, XX wiek liczy się od 1918 roku. Jego koniec jeszcze nie został zgodnie ustalony, ale prawdopodobnie datą krańcową będzie rok 1989 w Polsce, w Europie natomiast 1991. Raz jeszcze będzie to umowne nagięcie rzeczywistości. No, ale co zrobić? Dzisiaj już chyba nikt nie potrafi sobie poradzić bez wieków i epok...
Bibliografia
- Kształtowanie średniowiecza, red. M. Salamon, Warszawa 2005.
- Późne średniowiecze, red. K. Baczkowski, Warszawa 2005.
- J. Axtell, After Columbus: Essays in the Ethnohistory of Colonial North America, Oxford 1988.
- M. Bloch, Pochwała historii czyli o zawodzie historyka, Warszawa 1960.
- F. Braudel, Gramatyka cywilizacji, Warszawa 2006.
- J. Da Silva, Morskie dzieje Portugalczyków, Gdańsk 1987.
- V. Fumagalli, Świt średniowiecza, Gdańsk 2003.
- B. Geremek, Exemplum i przekaz kultury [w:] Kultura elitarna a kultura masowa w Polsce późnego średniowiecza, Wrocław 1978.
- A.F. Grabski, Dzieje historiografii, Poznań 2003.
- K. Janicki, Diabeł jako murzyn. Średniowieczne korzenie rasizmu [w:] Per aspera ad astra, t. II, s. 90 i n., Kraków 2008.
- J. Kłoczowski, Młodsza Europa, Warszawa 2003
- W. Kula, Miary i Ludzie, Warszawa 2002.
- J. Le Goff, O długie średniowiecze [w:] Świat średniowiecznej wyobraźni, Warszawa 1997, s. 25–32.
- J. Le Goff, The birth of Europe, Blackwell Publishing 2005.
- M. McCormick, Narodziny Europy: Korzenie gospodarki europejskiej, Warszawa 2007.
- G. Myśliwski, Człowiek średniowiecza wobec czasu i przestrzeni (Mazowsze od XII do poł. XVI wieku), Warszawa 1999.
- A. Nowak, Od Imperium do Imperium, Kraków 2004.
- G. Ostrogorski, Dzieje Bizancjum, Warszawa 2008.
- E. Rostworowski, Historia powszechna wiek XVIII, Warszawa 2000.
- W. Semkowicz, Paleografia łacińska, Kraków 2002.
- J. Topolski, Świat bez historii, Warszawa 1972.
- J. Topolski, Nowe idee współczesnej historiografii, Poznań 1980.
- G.J. Whitrow, Czas w dziejach, Warszawa 2004.
Tekst zredagował: Michał Świgoń
Korekta: Bożena Pierga