Bohdan Arct – „Cyrk Skalskiego” – recenzja i ocena
Bohdan Arct – „Cyrk Skalskiego” – recenzja i ocena
Starsi czytelnicy zapewne pamiętają cykl wydawniczy „Biblioteka Żółtego Tygrysa”. Ukazywała się ona praktycznie przez cały okres PRL – od 1957 roku (a więc od czasu, gdy system komunistyczny zelżał) aż do 1990 roku nakładem Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej, co oczywiście nie jest bez znaczenia. Publikacje te wpisywały się w ówczesną propagandę i kreowały określoną narrację historyczną, zwłaszcza wśród młodzieży, a także utrwalały treści obecne w podręcznikach i opracowaniach. Charakterystyczny tygrys był zresztą rozpoznawczym emblematem serii, z którego uczyniono swoisty chwyt reklamowy.
Sama seria poświęcona była przeważnie kolejnym epizodom II wojny światowej i drukowano ją w kosmicznych nakładach, dziś już praktycznie niemożliwych do osiągnięcia. Kolejne książki drukowano w podobnej objętości i niewielkim, kieszonkowym formacie. W sumie wydano przeszło 660 tytułów (włączając w to liczne wznowienia).
Pierwszym z nich był „Wielki dzień dywizjonu 303” Bohdana Arcta, co było o tyle symptomatyczne, że oficjalne wydawnictwo podejmowało zakazany dotąd temat losów polskich lotników na Zachodzie. Nic dziwnego, że seria zyskała w tamtych czasach dużą popularność. Z Arctem, pilotem kilku dywizjonów, w tym dowódcą eskadry legendarnej trzysta trójki, historia obeszła się łagodnie. Po wojnie powrócił do kraju i uniknął represji – wielu jego kolegów nie miało tyle szczęścia.
„Cyrk Skalskiego” to kolejna z książek Arcta, wydana jeszcze w 1957 roku. Warto wspomnieć o niej nie tyle ze względu na treść, ile na samą tematykę. Arct podnosi tu temat słynnej formacji myśliwskiej dowodzonej przez asa lotnictwa, Stanisława Skalskiego. Dość powiedzieć, że rok po powrocie do Warszawy, w czerwcu 1948 roku został aresztowany przez komunistyczną bezpiekę. Był brutalnie torturowany, a doświadczonym lotnikiem zajmowali się osławieni Józef Różański i Adam Humer. Po krótkim procesie został skazany na karę śmierci. Ostatecznie opuścił więzienie w kwietniu 1956 roku. Zwolnienie to należy traktować jako jeden z istotnych zwiastunów odwilży politycznej. Skalski powrócił do wojska. Konający system w 1988 roku wyniósł go nawet do stopnia generała brygady.
Bohdan Arct zrobił w tym wypadku dobrą robotę – w popularyzatorskiej formie ukazał asa myśliwskiego (mającego na koncie najwięcej zestrzeleń wrogich maszyn wśród wszystkich polskich lotników) jako sprawnego dowódcę. Zresztą ten sam Arct był autorem odznaki bojowej „Cyrku Skalskiego” i członkiem jednostki. Czy przeinaczał fakty? W tym wypadku możemy mówić o dużej wartości dokumentalnej, bowiem Arct był świadkiem i uczestnikiem wielu opisywanych wydarzeń podczas kampanii w Afryce Północnej. Zapewne też dialogi przywołane w pracy faktycznie miały miejsce. Całkiem niezłe pióro, acz – wypada po raz kolejny powtórzyć – na ołtarzyku prawdy składał niekiedy laurkowy obraz Sowietów. Pal sześć te elementy, „Cyrk Skalskiego” jest ciekawą opowieścią snutą przez człowieka, który był ważnym ogniwem zespołu.
Akcja jest wartka, aczkolwiek pamiętajmy, że Arct dopiero stawał się pisarzem. Ktoś powie, że nie jest to lektura, nomen omen, najwyższych lotów. I tak, i nie. Z dzisiejszej perspektywy górę nad literackim geniuszem bierze osobiste doświadczenie. A ono jest bezcenne dla czytelnika.
Arct ukazuje pilotów jako ludzi z krwi i kości, świadomych stawianych przed nimi zadań. Formuła nie pozwalała na stworzenie pogłębionych sylwetek, psychologicznych dylematów, strachu o życie swoje i kolegów. Są ludzie odważni, którzy znają cel swojej misji. To zapewne tylko część prawdy, natomiast trzeba tu po raz kolejny podkreślić, że mówimy tu o roku 1957. Dobrze, że historiografia PRL nie zapomniała o bohaterskich lotnikach. Było to możliwe również dzięki Arctowi.
Wydawnictwo Bellona wznawia „Żółtego Tygrysa”. I można tę serię potraktować bardziej jako ciekawostkę, niż sentymentalną podróż w przeszłość – trudno wszak mówić o sentymencie (jeśli zna się osnowę). Nie znaczy to, że wśród czytelników Histmaga nie znajdziemy osób, które pochłaniały kolejne tomy cyklu, odnajdując je na półkach u rodziców i dziadków. Mówimy tu przecież o milionach wydanych egzemplarzy.
To przede wszystkim ciekawe źródło historyczne, które więcej mówi o epoce, w jakiej je wydawano, choć wiele z tych prac naturalnie nie jest pozbawionych walorów poznawczych. Aby odkryć te niuanse i konteksty, potrzebna jest już solidna wiedza historyczna. Współczesny czytelnik słabiej zaznajomiony z funkcjonowaniem ówczesnej, peerelowskiej narracji powinien oczywiście zachować dystans, a przynajmniej zachować w pamięci zasygnalizowane wyżej pułapki. Zwłaszcza, że Bellona zdecydowała się na wznowienie „jeden do jeden”, a więc bez historycznego, współczesnego wprowadzenia.
Niezależnie od tego – publikacje „z tygrysem” po prostu dobrze się czyta. Utrzymane są w konwencji beletrystycznej, nie ma tu nadmiernego epatowania szczegółami technicznymi, ale też nie unikano ich, gdy należało je wspomnieć. Żal, że po 1990 roku nie wykorzystano podobnej formuły, by propagować wiedzę historyczną wśród młodzieży – wiedzę pozbawioną obciążeń ideologicznych. Skoro ktoś w Bellonie uznał, że warto wznowić książeczki „z tygrysem”, może za jakiś czas doczekamy nowej serii z innym emblematem, a wzorującej się na tej, było nie było, atrakcyjnej formule?