Błażej Ciarkowski – „Łódź. Ziemia wymyślona” – recenzja i ocena
Błażej Ciarkowski – „Łódź. Ziemia wymyślona” – recenzja i ocena
Ciarkowski, historyk architektury, podzielił swą opowieść na części odnoszące się do konkretnych fragmentów miasta, będących jednocześnie symbolami, jak: dworzec (Łódź Fabryczna), ulica Piotrkowska, Spacerowa, Ogrodowa (gdzie pałac Izraela Poznańskiego sąsiadował z cuchnącymi mieszkaniami jego robotników), czy Bałuty. Dokonując takiego podziału Ciarkowski jednocześnie opowiada historię całego miasta, z którym jest rodzinnie, a więc i sentymentalnie związany. Wybrane miejsca wyznaczające podział książki i uznanie za punkt wyjścia pojawienie się Reymonta w 1896 roku, to nie jedyne części misternie obmyślonego planu narracji. Autor rozdziałom nadał jeszcze inny wyznacznik. Wszystkie zaczynają się spojrzeniem Reymonta z roku jego przybycia do Łodzi, lecz potem narracja przyspiesza i te same miejsca przedstawione są w następnych ujęciach czasowych, aż do współczesności. To bardzo atrakcyjna forma ujęcia historii miasta. Świat XIX i XX wieku zmienia się szybko, co zwłaszcza widoczne jest w Łodzi. Paradoksalnie jednak ta zmiana wydaje się tutaj teoretyczna, bo Łódź widziana przez Ciarkowskiego w perspektywie ponad stu lat zachowuje ciągłość, swój charakter i tożsamość.
Już pierwszy rozdział zatytułowany Dworzec daje czytelnikowi odczuć, że oto udało mu się zrozumieć charakter miasta. Na przykładzie tego jednego, acz niezwykle ważnego elementu, w przestrzeni Łodzi – dworca – pokazano życie kilku pokoleń mieszkańców. Zaczyna się filmowo, gdy pociągiem do polskiego Manchesteru jedzie przyszły noblista: „Wagony jadą wzdłuż drewnianych parkanów, sponad których wyrastają ceglane szczyty widzewskich tkalni”. Na dworcu witają go posłańcy, dorożkarze i bryła soboru Aleksandra Newskiego. Dworzec jest pretekstem do przywołania nazwisk królów bawełny, którzy przyczynili się do rozwoju miasta, a przede wszystkim nadali mu charakter przemysłowy. O tym najważniejszym, zaangażowanym w budowę kolei fabrykancie, tak autor pisze: Karol „Scheibler dał Łodzi kolej, ale przede wszystkim zadbał o swoje interesy”, bo przez lata żaden inny fabrykant nie dostawał zgody na budowę bocznicy do swojej fabryki. Choć jednocześnie, jak przyznaje Ciarkowski, „Bez Scheiblerowskiej inwestycji podzieliłaby ona [Łódź] zapewne los pobliskiego Zgierza czy Aleksandrowa – mieścin zbyt małych, by nazwać je miastami z prawdziwego zdarzenia, a zbyt dużych, by przeistoczyć się na powrót w wieś”.
W dwudziestoleciu międzywojennym pociągiem do Łodzi przyjeżdża para artystów – Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński, którzy „W brzydocie łódzkich podwórek, smrodzie rynsztoków i fabrycznych dymów widzą szansę”. Strzemiński i Kobro są bohaterami także następnych rozdziałów. Podobnie jak Nachman Libeskind, jeden z Żydów opuszczających Łódź na zawsze w latach 50. On i jego syn Daniel, powrócą jeszcze nie raz w opowieści Ciarkowskiego. Daniel – już jako sławny architekt i wkrótce honorowy obywatel Łodzi – będzie próbował nadać miastu swego urodzenia rys nowoczesności poprzez „architektoniczną ikonę” swego autorstwa.
Jak pokazuje Ciarkowski, to miasto wymyślane jest nieomal od zawsze. Nowy czas, nowi włodarze – to zawsze miał być nowy początek. Wymyślali je także artyści. Nie tylko Reymont jako człowiek z „wielkiej Warszawy”, który trafia do tego szarego, błotnistego miasta i musi się go nauczyć. Nie tylko Strzemiński, snujący „marzenia o prężnym ośrodku artystycznym w robotniczym mieście i szkole artystycznej, która byłaby nowocześniejsza niż niemiecki Bauhaus”. Są i bardziej współcześni „wymyślacze”: David Lynch z Festiwalem Camerimage, albo Andrzej Wajda kręcący tu film o Strzemińskim i pomijający w nim niemiłe fakty z biografii artysty. Praca nad filmem odbywała się z pewnymi zakłóceniami, po tym, jak Bogusław Linda stworzył własny obraz łodzian, nazywając ich menelami – to kolejna odsłona malowania obrazu miasta.
Spojrzenie Ciarkowskiego na Łódź, choć tak wieloaspektowe, jednocześnie jest w dosłowny sposób uderzająco jednobarwne. W książce wielokrotnie pojawia się tylko jeden kolor przywołany w kontekście tego miasta – jest nim szarość. Łódź jest szara niezależnie od czasu i miejsca. Szara i brudna za czasów Reymonta, w czasach II Rzeczpospolitej, gdy pomimo tak wielu marzeń i planów dotyczących modernizacji, udało się niewiele. Taka sama także później: w czasie wojny, w PRL-u i w czasach dzikiego kapitalizmu. I jakby idąc tropem wiecznej łódzkiej szarości Ciarkowski patrzy w taki sposób na kolejne pokolenia mieszkańców tego miasta. Restauracja Dworcowa po wojnie miała wielu stałych bywalców, dla których to miejsce stało się „zastępczym domem”, gdzie mogli „w jednostajnym tempie” uzupełniać alkohol w organizmie. Ci ludzie jakby zastygli w lokalu pełnym papierosowego dymu: „Siedzą w 1948 roku, gdy do knajpy wpada zmęczony teatralnymi próbami Leon Schiller. Siedzą dziesięć lat później. Tacy sami, chociaż nie ci sami”.
Taka jest właśnie Łódź widziana oczami autora tej książki. Zmienia się tylko kontekst, ale rdzeń, czyli punkty orientacyjne wokół których zorganizowana jest opowieść, dają pewność, że miasto jest prawie takie samo. „Prawie”, bo jednak brakuje tych dawnych żydowskich mieszkańców, których przed II wojną światową było tu 220 tysięcy. A na ulicy Spacerowej nie ma już dumy postępowych łódzkich Żydów – wielkiej synagogi reformowanej. W jej miejscu po wojnie znajdować się będzie stacja benzynowa, ale to już obrazek charakterystyczny dla wielu polskich miast i miasteczek.