Bitwa przy Puente de Calderón
Ten tekst jest fragmentem książki Jarosława Wojtczaka „Meksyk 1810-1821”.
Chociaż ruch niepodległościowy najwyraźniej otrzymał mocny cios pod Aculco, a rojaliści z przekonaniem oczekiwali bliskiego upadku powstania, jego koniec jeszcze nie nadszedł. Agenci Hidalgo nie próżnowali. Mimo że często byli rozczarowani dotychczasowym przebiegiem rewolucji, nie tracili nadziei na odmianę losu. W prowincjach północnych i na zachodnim wybrzeżu rewolucja rozprzestrzeniła się szeroko.
W czasie gdy Calleja bił armię Hidalgo pod Aculco, ruch niepodległościowy święcił triumfy w Nowej Galicji (Nueva Galicia), Zacatecas i San Luis Potosi, a prowincje te znalazły się pod całkowitą władzą powstańców. 2 listopada oddział powstańczy dowodzony przez pułkownika Rafaela Iriarte, który do tego czasu zdążył już rozpalić płomień rewolucji w León i Zacatecas, zajął miasto Aguascalientes. 10 listopada Iriarte przedostał się do opuszczonego przez siły rojalistów San Luis Potosi i przy pomocy lokalnych sympatyków ruchu niepodległościowego, kierowanych przez kapitana pułku lansjerów San Carlos Joaquína Sevilla y Olmedo, uwolnił uwięzionych we wrześniu przez generała Calleję przywódców miejscowej konspiracji, księdza Luisa de Herrerę i ojca Juana Villeriasa. Przy tej okazji jego ludzie ograbili dom Callei i schwytali jego młodą żonę, doñę Maríę Franciscę de la Gándara y Cardona (1784–1855), która zgodnie z radą przeora klasztoru San Francisco w San Luis Potosí, ojca José Agustína de Vegi, po wyjściu rojalistów z miasta ukrywała się w pobliskiej hacjendzie del Peñasco (Hacienda del Peñasco).
Iriarte, który według niektórych autorów we wczesnych latach pracował u rodziny Gándara w hacjendzie de Bledos (Hacienda de Bledos), a później był urzędnikiem wojskowym pod rozkazami generała Callei, dobrze znał doñę Maríę Franciscę, więc nie pozwolił zrobić jej krzywdy. Niewola żony generała nie trwała zresztą długo. Iriarte skontaktował się z jej mężem, przebywającym wówczas w Villa de Santa María de los Lagos (dziś Lagos de Moreno) niedaleko León, i na mocy porozumienia z 16 listopada wymienił ją w Aguascalientes na własną żonę, która została pojmana przez rojalistów. Po tych traumatycznych wydarzeniach doña María Francisca przeniosła się do miasta Meksyk, gdzie nie groziło jej już żadne niebezpieczeństwo, podczas gdy jej mąż dalej prowadził kampanie przeciwko powstańcom.
Na południu coraz jaśniej świeciła gwiazda księdza José Maríi Morelosa, którego Hidalgo, pragnąc rozszerzyć powstanie na południowo-zachodnie wybrzeże, wysłał na czele 25 ludzi z misją wywołania rebelii i opanowania ważnego portowego miasta Acapulco. Na zachodzie natomiast ksiądz José Maria Mercado (1781–1811), młody proboszcz z miejscowości Ahualulco (dziś Ahualulco de Mercado), leżącej około 70 km na zachód od Guadalajary, 13 listopada proklamował niepodległość w Jalisco i na czele 300 słabo uzbrojonych ludzi ruszył w pościg za rojalistami wycofującymi się z Guadalajary do prowincji Nayarit. 23 listopada bez jednego strzału zdobył miasto Tepic. Tam powiększył swoje siły do 2000 ludzi z 6 działami. Tak wzmocniony udał się do portowego miasta San Blas i strasząc jego obrońców „ogniem i rozlewem krwi, bez dawania pardonu”, zmusił do kapitulacji garnizon dowodzony przez kapitana José Joaquína Labayen y Larriñagę. Przedstawiciele władz i uciekinierzy z Guadalajary z biskupem Ruizem de Cabañasem na czele ratowali się ucieczką na pokładach królewskich brygów „San Carlos” i „El Activo” do portu Nayarit. W San Blas w ręce powstańców wpadły 42 armaty, które Mercado wysłał do Guadalajary w podarunku księdzu Hidalgo. Sukcesy Mercado w Nayarit sprawiły, że Hidalgo przyznał mu stopień generała armii powstańczej.
W północnej części dzisiejszego stanu México grupa powstańców pod dowództwem wspomnianego wcześniej mulnika Juliana Villagrana i jego syna Francisco, zwanego El Cito, po ataku na San Juan del Río opanowała miasteczko Real de Zimpán, na wschód od Querétaro, i przerwała komunikację na drodze między tym miastem a stolicą, burząc spokój w całym regionie. Ludzie Villagrana z powodzeniem przechwytywali konwoje i zabijali rojalistów, chroniąc się w razie potrzeby w górach. W ten sposób powstanie, uważane przez rząd za drobną ruchawkę trwającą tylko dwa krótkie miesiące, faktycznie dopiero się rozpoczęło i praktycznie nigdy nie miało wygasnąć.
Przez kilka następnych tygodni obie strony zbierały siły i szykowały się do kolejnego starcia. Jako pierwszy ruszył z Querétaro generał Calleja, który po wzmocnieniu sił zaatakował Guanajuato i 24 listopada zmusił wojsko Allende do opuszczenia miasta. Przed odejściem z Guanajuato powstańcy zmasakrowali jeszcze 138 przetrzymywanych w więzieniu gachupines, na co po wejściu do miasta Calleja odpowiedział straceniem 69 tamtejszych mieszkańców, których oskarżył o sprzyjanie powstańcom. Allende po ucieczce z Guanajuato pospieszył do Zacatecas, gdzie bez powodzenia próbował wzmocnić swój oddział częścią sił wiernych pułkownikowi Iriarte, w wyniku czego 12 grudnia, przedkładając dobro powstania nad prywatę, połączył się z oddziałami Hidalgo w Guadalajarze. Ksiądz jak gdyby nigdy nic wyszedł na spotkanie Allende, demonstracyjnie okazując mu swoją przyjaźń.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jarosława Wojtczaka „Meksyk 1810-1821” bezpośrednio pod tym linkiem!
Przed końcem roku rojalistyczny szpieg donosił generałowi Callei, że powstańcy mają 36 000 ludzi, w tym 6000 kawalerii uzbrojonej w lance, 5000 procarzy i łuczników oraz 25 000 zbrojnego chłopstwa, chociaż według niektórych źródeł armia powstańcza mogła liczyć nawet 80 000 ludzi i przewyższała wszelkie siły, które powstańcy wyprowadzili do tej pory w pole. Z tej liczby tylko 200 ludzi służyło wcześniej w milicji, a ledwie 1000 miało jakie takie przeszkolenie wojskowe. Zaledwie 600 z nich było uzbrojonych w muszkiety. Powstańcy znacznie wzmocnili za to swoją artylerię (do 95–120 dział). Były to jednak w większości armaty małego kalibru i z reguły kiepskiej jakości (niektóre były przymocowane do prymitywnych wozów, a inne zostały wykonane ze słabego materiału, na który składały się wydrążone drewniane pnie spięte żelaznymi obręczami). Do tego dochodziła pewna liczba małych pocisków „rakietowych” z żelaznymi grotami, przerobionych prawdopodobnie z fajerwerków używanych podczas uroczystości religijnych.
Dowódcy powstańczy nie szczędzili wysiłków, aby uczynić nową armię tak skuteczną, jak to było tylko możliwe. Entuzjazm żołnierzy wzbudzały zachęcające do walki przemówienia oficerów, którzy podkreślali konieczność podniesienia dyscypliny, a ćwiczenia i manewry były codzienną praktyką na równinach za miastem. Chociaż powstańcom nadal brakowało nowoczesnej broni, byli znacznie lepiej przygotowani do walki niż przedtem. Wielką poprawę w szeregach powstańczych przyniosło także pozbycie się z obozu hord nieuzbrojonych chłopów, którzy szli za armią Hidalgo jedynie w celach rabunkowych. Organizując na nowo siły do walki, Hidalgo i Allende wezwali na pomoc pułkownika Iriarte z Zacatecas, ale ten – jak się miało okazać – zignorował ich wezwanie i zostawił ich bez pomocy.
Na początku stycznia 1811 roku rojaliści ruszyli na Guadalajarę w dwóch kolumnach. Generał José de la Cruz, oficer niedawno przybyły z Hiszpanii i wysłany na pomoc Callei przez wicekróla Venegasa z miasta Meksyk, 7 stycznia wyszedł z Valladolid (opuszczonego przez powstańców 27 grudnia), prowadząc 2000 żołnierzy (1750 piechoty i 250 dragonów) oraz 8 dział. Z kolei generał Calleja pomaszerował z León z dywizją liczącą 6000 zdyscyplinowanych żołnierzy (w tym połowa kawalerii) oraz 10 działami obsługiwanymi przez doświadczonych artylerzystów podpułkownika Ramóna Diez de Ortegi. Dysponował on dużym zapasem materiałów wojennych. Chociaż rojaliści szybko zbliżali się do Guadalajary, wśród dowódców powstańczych nie było zgody na temat wyboru strategii i planu działań. Na naradzie wojennej Hidalgo wyraził przekonanie, że cała armia powinna zająć pozycję przy moście na rzece Rio Grande de Santiago w Tololotlan i tam zaatakować Calleję, podczas gdy wezwany na pomoc z Zacatecas pułkownik Iriarte ze swymi siłami miał zaatakować rojalistów od tyłu. Uparty ksiądz dowodził, że losy rewolucji należy rozstrzygnąć w jednej, decydującej batalii, „bo tylko pokonanie Callei i skuteczna obrona Guadalajary pomogą zachować jedność armii i wiarę w ostateczne zwycięstwo”. Allende nie pochwalał tego planu, a mając na uwadze wcześniejsze niepowodzenia w Aculco i Guanajuato, zakwestionował celowość skierowania całej, niedostatecznie wyćwiczonej i uzbrojonej siły powstańczej przeciwko wrogowi, wiązałoby się to bowiem z uzależnieniem losów powstania od jednej bitwy. Zaproponował podzielenie armii na kilka części, ewakuację Guadalajary i zaatakowanie Callei kolejno przez poszczególne dywizje. Uniknięto by w ten sposób ryzyka ogólnej porażki i ponownego rozproszenia wojsk. Dyskusja była długa i gorączkowa, ale ostatecznie przeważyło zdanie księdza Hidalgo.
13 stycznia Hidalgo został poinformowany, że Calleja zbliża się szybkim marszem w kierunku Guadalajary i natychmiast poczynił przygotowania do wyjścia mu naprzeciw. Porównanie jego licznego i stosunkowo nieźle zorganizowanego wojska z motłochem, któremu ostatnio przewodził, prowadziło go do wniosku, że może liczyć na pewne zwycięstwo. Przed wymarszem pewny siebie ksiądz z Dolores miał powiedzieć swoim zwolennikom: „Zjem śniadanie w Guadalajarze, obiad na moście Calderón, a kolację w mieście Meksyk!”. Nazajutrz wyprowadził wojsko i po przejściu około 25 km o zachodzie słońca zatrzymał się przy moście na Rio Grande Santiago w Tololotlan. Po otrzymaniu nowych informacji o postępach Callei ruszył dalej na wschód i następnego ranka zajął silną pozycję na brzegu Rio Verde niedaleko miasteczka Zapotlanejo, koło kamiennego mostu Calderón (Puente de Calderón), na drodze do leżącej 40 km na wschód Guadalajary.
Na stromym wzniesieniu po lewej stronie rzeki powstańcy ustawili baterię 67 dział. Ta pozycja była prawie niedostępna z przodu, natomiast z tyłu chronił ją głęboki wąwóz, który otaczał niemal cały otwarty teren nadający się do prowadzenia ataku przez siły wroga. Na wzniesieniach po obu stronach głównej pozycji ustawiono kilka mniejszych baterii, przy czym dostęp do każdej z nich utrudniały strome i skaliste podjazdy. Ostatnia z tych baterii, silnie broniona przez oddziały piechoty i kawalerii, znajdowała się już po drugiej stronie rzeki. Wbrew rozsądnym radom generała Allende przy każdej z baterii Hidalgo rozmieścił piechotę w zbitych dywizjach liczących po 1000 ludzi.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jarosława Wojtczaka „Meksyk 1810-1821” bezpośrednio pod tym linkiem!
We środę 16 stycznia po południu armia rojalistów pojawiła się w zasięgu wzroku powstańców rozmieszczonych na wysokim brzegu rzeki. Generał Calleja po przeanalizowaniu pozycji wroga wysłał do przodu silny oddział rozpoznawczy, który po krótkim starciu z wysuniętymi oddziałami nieprzyjaciela zdołał dotrzeć do mostu. Widząc to, Calleja rzucił do akcji posiłki, które pozwoliły rojalistom utrzymać most, ale tymczasem zapadł zmrok i obie armie spędziły noc bez dalszych ruchów. Kiedy mała armia rojalistów rozłożyła się obozem na drodze u wylotu mostu, Hidalgo kazał rozpalić na wzgórzach setki ognisk na całej, ponadtrzykilometrowej długości linii frontu, chcąc zapewne przestraszyć rojalistów samą liczbą swoich żołnierzy.
Następnego ranka Calleja zlustrował pozycje powstańcze „jak wielki lekarz badający chorego na gruźlicę” i postanowił zaatakować, nie czekając na przybycie generała Cruza, zatrzymanego 14 stycznia przez silny oddział powstańczy pułkownika Ruperto Miera (10 000 ludzi i 27 dział) pod Urepetiro, niedaleko miasteczka Zamora, 150 km na południowy wschód od Guadalajary. Rankiem uformował swoją armię w dwie dywizje. Jedna, dowodzona przez generała Flona, miała zaatakować prawe skrzydło wroga, podczas gdy on sam na czele drugiej zaangażowałby lewą flankę powstańców. Atak powinien nastąpić jednocześnie o godzinie 9.00, aby obie dywizje po rozbiciu skrzydeł nieprzyjaciela mogły się jednocześnie zwrócić przeciwko powstańczemu centrum.
Poprzedniej nocy zwiadowcy rojalistów odnaleźli bród w niewielkiej odległości powyżej mostu i Flon, przeprawiwszy przez niego swoje siły, natychmiast zaczął wspinać się pod górę. Niesiony porywczością, z której był powszechnie znany, nie zaczekał nawet na wsparcie swojej artylerii. Składały się na nią 4 działa polowe, które ze względu na trudne warunki terenowe trzeba było w ogromnym wysiłkiem toczyć ręcznie. Zdając sobie sprawę z tego, że nie zdoła szybko ściągnąć artylerii na pomoc piechocie, od razu poprowadził swoich ludzi przeciwko prawoskrzydłowej baterii powstańczej. Składała się ona z 4 dział i miała silną osłonę piechoty, ale gwałtowność ataku rojalistów całkiem zaskoczyła powstańców, którzy porzucili swoją pozycję i bateria wpadła w ręce Flona. Ten natychmiast kazał odwrócić zdobyte działa, a gdy tylko nadciągnęła jego własna artyleria, celnym ogniem ostrzelał kolejne pozycje powstańców, zmuszając ich do cofnięcia się ku swojemu centrum.
W tym czasie Calleja posuwał się ze swoją dywizją w kierunku mostu, wspierając natarcie Flona ogniem kilku wysuniętych dział i wysyłając mu posiłki w postaci saperów, potrzebnych do pomocy przy ciągnięciu jego spóźnionej artylerii. Kiedy hiszpański dowódca dotarł w pobliże mostu, skąd mógł lepiej widzieć całą pozycję wroga, uznał próbę ataku przez trawiastą równinę oddzielającą oba wojska za niemożliwą do wykonania. Skręcając w prawo, obsadził czterema swoimi działami i częścią piechoty małe wzniesienie na brzegu rzeki, z którego otworzył ogień do najbliższej baterii wroga na jego lewym skrzydle. Jednocześnie wysłał starą drogą na prawym brzegu rzeki podpułkownika Empárana ze szwadronem hiszpańskich dragonów i z pułkiem kawalerii San Cárlos z rozkazem obejścia pozycji powstańczych i zaatakowania wroga od tyłu. W tym samym czasie pułkownik José María Jalón ruszył do szturmu na baterię 7 dział w dole po tej stronie rzeki.
Podczas gdy Calleja wykonywał te manewry, żądny chwały Flon zlekceważył jego rozkazy i nie czekając, aż Calleja będzie gotowy do współdziałania z jego dywizją, samodzielnie zaatakował główną baterię powstańców. Przecenił jednak swoje siły i dwukrotne ataki jego dywizji zostały odparte z poważnymi stratami. Na dodatek wyczerpał amunicję artyleryjską, a jego ludzie stracili dotychczasowy animusz i zaczęli się wycofywać w wielkim nieładzie pod naporem zaciekłych kontrataków kawalerii powstańczej dowodzonej przez słynnego kreolskiego torreadora z Tulancingo, kapitana Agustína Marroquína. Wydawało się, że odwrót Flona jest zwiastunem nieuchronnej klęski rojalistów, zwłaszcza że konny oddział Empárana daleko na prawym skrzydle również nie uzyskał powodzenia w walce z liczniejszą kawalerią nieprzyjaciela. Jego dowódca stracił konia i został ciężko ranny w głowę, a pozbawieni komendanta dragoni i kawalerzyści z pułku San Carlos rzucili się do ucieczki, ścigani energicznie przez powstańczą jazdę.
W tych decydujących dla losów bitwy momentach rojalistów uratowały tylko doświadczenie Callei, jego opanowanie i umiejętności wojskowe. Jalón, któremu udało się przeprawić w bród przez rzekę, zdobył kolejną baterię powstańców i pospieszył z pomocą Empáranowi, skutecznie blokując postępy powstańców na prawym skrzydle. Przywrócenie przewagi na lewym skrzydle okazało się jednak znacznie trudniejsze i wymagało większego wysiłku.
Silna kolumna piechoty, wsparta dwoma szwadronami jazdy i dwoma działami polowymi, przeszła most i wsparła cofające się siły Flona. Manewr ten pozwolił otrząsnąć się jego ludziom, ale dla generała Callei było oczywiste, że lewoskrzydłowa dywizja Flona nie zdoła długo utrzymać pozycji przed wielką baterią powstańczą i że tylko nadzwyczajny i zdecydowany wysiłek pozwoli usunąć stamtąd siły wroga. Dlatego przemaszerował z resztą swojej dywizji przez most i rozwijając potem żołnierzy w linię, gdy tylko pozwolił mu na to teren, połączył swoje siły z wojskami Flona. Następnie skoncentrował w jednym miejscu wszystkie swoje działa i skupił ich ogień na głównej baterii powstańców. Chociaż z góry spadał na nich deszcz kul z dział i muszkietów, hiszpański dowódca zarządził generalny atak wzdłuż całej linii rojalistów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jarosława Wojtczaka „Meksyk 1810-1821” bezpośrednio pod tym linkiem!
W tym momencie zdarzył się wypadek, który odmienił losy bitwy i być może odsunął sprawę niepodległości na jedenaście długich i krwawych lat. Pocisk z dobrze wymierzonego działa rojalistów uderzył w wóz wyładowany prochem i amunicją artyleryjską powstańców. Nastąpiła straszliwa eksplozja, rozrzucając na wszystkie strony dziesiątki zabitych i rannych. Co gorsza, buchający z rozbitego wozu ogień zapalił wysuszoną trawę pokrywającą grubym dywanem zmarzniętą o tej porze roku ziemię. Straszliwa pożoga niesiona podmuchami wiatru, który wiał prosto w twarz powstańcom, rozprzestrzeniła się z ogromną szybkością, tak że wkrótce zostali oni otoczeni gęstymi kłębami dymu i jęzorami płomieni. Na widok zbliżającego się wału ognia, przed którym nie było żadnej osłony, powstańców ogarnęło przerażenie i ciasno zbite szeregi zaczęły się chwiać, gotowe rzucić się do ucieczki przed tym, „co uważali za koniec świata”.
Zamieszanie wywołane wybuchem wozu amunicyjnego i zdecydowane natarcie rojalistów, podniesionych na duchu widokiem swojego dowódcy i jego nieustraszoną postawą, wywołały w końcu panikę wśród powstańców. „Widok spalonych żołnierzy jeszcze bardziej podziałał na ludzi, którzy biegając z jednej strony na drugą, zagradzali i blokowali drogi, tworząc labirynt strachu, z którego nie można było się wydostać” – wspominał powstańczy żołnierz Pedro García.
Na całej linii Callei atakujące oddziały parły w górę ponosząc niewielkie straty, aż w końcu dotarły razem do samego szczytu. Większość oddziałów powstańczych zdążyła do tej pory zbiec, porzucając nawet naładowane armaty i tylko jedna osamotniona bateria 6 ciężkich dział, usytuowana na szczycie wzniesienia po lewej stronie rojalistów, nadal utrzymywała ogień. Wokół tej baterii zgromadziły się resztki rozproszonej armii powstańczej, ale zdecydowany atak na bagnety oddziału zwycięskich wojsk opanował z niewielkim trudem i tę ostatnią przeszkodę. Po sześciu godzinach zażartej walki bitwa przy moście Calderón zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem rojalistów.
Potem nastąpił pościg prowadzony przez rojalistyczną kawalerię. Na jej czele pędził generał Flon. Rozwścieczony nieudanym atakiem swojej dywizji w pierwszej fazie bitwy, żądny zemsty lub zdecydowany nie przeżyć swojej hańby, prześcignął wszystkich i rzucając się sam na gromady uciekających powstańców, padł w końcu ofiarą własnej porywczości. Nieobecność Flona zauważono dopiero w nocy. Natychmiast wysłano ekipę z pochodniami na poszukiwanie, ale dopiero następnego dnia udało się odnaleźć jego okaleczone ciało. Szczątki Flona zostały tymczasowo złożone w kościele parafialnym w Zapotlanejo, skąd zostały potem przeniesione do katedry w Guadalajarze i tam pochowane podczas uroczystego pogrzebu.
Straty po stronie powstańców w bitwie przy moście Calderón, podobnie jak podczas poprzednich starć, pozostają nieznane. Musiały być jednak bardzo duże, na co wskazuje fakt, że tylko w tej części pola, gdzie pułkownik Jalón udzielił wsparcia Empáranowi, poległo ich ponad 1200. Rojaliści przyznali się do zaledwie 49 zabitych, 134 rannych i 10 zaginionych, choć niektórzy historycy szacują ich straty nawet na 1000 ludzi. Te stosunkowo niewielkie straty, jakimi okupili swoje zwycięstwo, należy przypisać w dużej mierze szczęśliwemu przypadkowi, jakim była eksplozja rozbitego wozu artyleryjskiego i wywołany przez nią pożar. Mówi się, że Hidalgo, widząc z daleka dymiące pole bitwy, powiedział: „Kto by pomyślał wczoraj o tej godzinie, co będziemy robić dzisiaj o tej samej porze! To doświadczenie drogo nas kosztowało, ale będzie dla nas nauczką […]. Chodźmy, panowie, towarzysze, nie ma tu już nic do roboty!”. Nie wolno jednak zapominać o wyższości oręża i dyscypliny rojalistów, a także odwadze i kunszcie wojennym ich dowódcy.
Następnego dnia generał Calleja pozwolił swoim żołnierzom odpocząć na polu bitwy, a następnie kontynuował swój marsz do Guadalajary, zabierając ze sobą wszystkie nadające się do użytku armaty powstańców. Dowódcy armii powstańczej uciekli w popłochu różnymi drogami na północ. Dwa dni później spotkali się na hacjendzie Pabellón (Hacienda de Pabellón), na północny zachód od Aguascalientes, gdzie Allende i jego oficerowie pozbawili Hidalgo przywództwa. Allende ogłosił się generalissimusem i przejął naczelne dowództwo. Zatrzymał jednak przy sobie obalonego księdza jako marionetkowego wodza, aby zadowolić tym rzesze jego dotychczasowych zwolenników. Klęska pod mostem Calderón oznaczała jednak początek końca pierwszego etapu walki o niepodległość, której kulminacją kilka miesięcy później było schwytanie i śmierć pierwszych przywódców powstania.