Bitwa pod Ostrołęką. Początek kryzysu

opublikowano: 2023-06-11, 16:19
wszelkie prawa zastrzeżone
Starcie pod Ostrołęką było momentem zwrotnym powstania listopadowego. Lekkomyślność gen. Skrzyneckiego pogrzebała polskie szanse na zwycięstwo i doprowadziła do tragedii...
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Sławomira Leśniewskiego „Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?”.

Bitwa pod Ostrołęką (mal. Karol Malankiewicz, 1838 rok)

Niewykluczone, że Opatrzność okazałaby swoje prawdziwie przychylne dla Polski oblicze, gdyby dwie kule, które w czasie walki przedziurawiły płaszcz głównodowodzącego, pozbawiły go raczej życia i zarazem zwolniły z obowiązku dalszego „zbawiania” ojczyzny. Zachwyty nad jego osobistą odwagą były zupełnie niestosowne i co najwyżej potwierdzały, że prasa aż nazbyt sprzyja „bohaterowi” bądź że dała się uwieść nieprawdziwym relacjom z pola bitwy pod Ostrołęką. To bowiem Skrzynecki, zwykle wahający się i unikający walki, doprowadził do starcia z główną armią wroga, które odbyło się w wyjątkowo niesprzyjających warunkach, i wydał na rzeź najlepsze polskie oddziały. Było prawdziwą sztuką tego nie dostrzec i publikować aż tak bardzo odbiegające od prawdy hymny pochwalne pod jego adresem. Ale sprzyjająca wodzowi naczelnemu prasa miała niewiele więcej do robienia i tę sztukę posiadła w stopniu doskonałym.

Swoje kolejne militarne szaleństwo Skrzynecki rozpoczął od takiego blamażu, że podobny mu przykład trudno by znaleźć w historii wojen. Oto kiedy 20 maja, następnego dnia po wstrzymaniu pościgu za rosyjskimi gwardiami, opuścił swoją kwaterę i jadąc wygodnym powozem, zamierzał połączyć się z armią, nie znalazł jej! Jak napisał Sokołowski: „I stała się rzecz w dziejach wojennych niesłychana, Wódz zgubił własną armię!”. Na razie jedynie w opisanym rozumieniu tego słowa, ale już zaczął czynić wszystko, aby wojska, które mu się gdzieś zawieruszyły, doznały klęski i zostały skazane na nieuchronną zgubę. Podczas gdy on rozsyłał po okolicy adiutantów i zasięgał języka wśród przygodnie napotkanych wieśniaków i Żydów, polska armia, wbrew własnemu wodzowi, ruszyła w pogoń za oddziałami wielkiego księcia Michała. Na ich doścignięcie nie było jednak szans, mimo że Skrzynecki po połączeniu się wreszcie z własnym wojskiem nabrał nagle wigoru i chęci do walki. Carskie gwardie nad wyraz sprawnie uchodziły przed wrogiem i 22 maja znalazły się już na prawym brzegu Narwi w pobliżu Białegostoku.

Polacy doszli do Tykocina i tu się zatrzymali. Nie było pobitewnych wiwatów w celu uczczenia zwycięstwa, które tak łatwo zostało wypuszczone z rąk. Jakby w zamian za to wódz naczelny zaordynował podkomendnym uroczyste nabożeństwo na głównym placu miasteczka. Z cokołu pomnika spoglądał na nich spiżowy Stefan Czarniecki (drugi po Kolumnie Zygmunta najstarszy świecki pomnik w Polsce, wystawiony w 1763 roku mistrzowi wojny szarpanej i pogromcy Szwedów przez prawnuka, Jana Klemensa Branickiego), który nie w taki sposób zwykł prowadzić swoje kampanie.

reklama

W Tykocinie doszło do spotkania z Czartoryskim. Prezes Rządu Narodowego jechał w ślad za armią i z każdym kilometrem uzmysławiał sobie wielkość zaprzepaszczonej szansy, a potem bez satysfakcji wysłuchał słów ekspiacji ze strony Prądzyńskiego, ale również w pewnym stopniu Skrzyneckiego, który jednak starał się cedować winę na innych. Czuć było aż nadto atmosferę głębokiej niechęci i niezdrowego współzawodnictwa między generałami. Nie tak miało być i wszyscy to dobrze rozumieli. Również Czartoryski, który nie zdobył się na zajęcie twardego stanowiska i mimo całego swego autorytetu nie potrafił wymóc na Skrzyneckim zdecydowanych działań. Pytanie, czy udałoby mu się cokolwiek wskórać…

Gen. Jan Zygmunt Skrzynecki (lit. Jan Nepomucen Żyliński, ok. 1831 roku)

Na wzajemne wyrzuty nie było czasu. Nadeszła informacja o pochodzie Dybicza ku Bugowi i rysującym się zagrożeniu odcięcia polskiej armii od Warszawy. Łubieński, który ją przesłał, dość niespiesznie cofał się ku siłom głównym i część jego oddziałów została otoczona przez wroga. Dość szczęśliwie, dzięki przeprowadzonemu przy zapadających ciemnościach zdecydowanemu uderzeniu, udało im się przerwać pierścień okrążenia i uniknąć kapitulacji lub zniszczenia. Nie była to najlepsza wróżba, a w każdym razie incydent ten zapowiadał nadchodzące problemy. Tym większe, że Skrzynecki, po chwilowym ożywieniu, znów stracił ochotę na jakiekolwiek zdecydowane posunięcie. A właśnie sposobność do tego została mu podana na tacy. Pędzący nań niczym na złamanie karku Dybicz mógł wpaść w poważne tarapaty. Miał pod swoją komendą poniżej 40 tysięcy żołnierzy i zachowywał się tak, jakby ich liczba gwarantowała mu oczywisty sukces w starciu z Polakami. Tymczasem Skrzynecki, po połączeniu się z 2. Dywizją Giełguda (który wcześniej opanował Łomżę) oraz z Łubieńskim, mógł mu przeciwstawić nie mniejsze siły, mając ponadto wsparcie w działającym na tyłach rosyjskiej armii Umińskim. W tych warunkach zwycięska bitwa i zniszczenie, a chociażby poważne osłabienie wojsk feldmarszałka i ich odrzucenie na Brześć mogły wpłynąć znacząco na losy wojny. Ale jak napisano, podczas gdy Dybicz był pewny zwycięstwa, Skrzynecki myślał już tylko o bezpiecznym powrocie do Warszawy. Sukces i porażka rodzą się w głowie, choć urzeczywistniają na polu bitwy. Tak miało być i w tym wypadku.

Polski wódz postanowił przejść Narew w Ostrołęce, gdzie zbiegały się wszystkie ważniejsze drogi między Bugiem a Narwią. Bez Giełguda, który z niejasnych do końca względów pozostał w Łomży z 10 tysiącami ludzi, nie wiedząc, co ma czynić. Dwa dni przed bitwą generał dopominał się o szczegółowe instrukcje, a jeszcze rankiem 26 maja pisał: „Proszę najusilniej, abym był zawiadomiony, jak dalece i w jakim celu pozycję Łomży mam bronić i utrzymywać”. Nie odpowiedziano mu wprost, prawdopodobnie liczono się z atakiem Dybicza na Łomżę jako ważny punkt, który Polakom zapewniał komunikację z Litwą, a Rosjanom z Prusami. Ponadto obawiano się, że nawet kiedy do tego nie dojdzie, a Giełgud ewentualnie podejmie marsz na Ostrołękę, może zostać zaatakowany przez gwardie. To był jeden z całej serii błędów o poważnych konsekwencjach.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Leśniewskiego „Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Leśniewski
„Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?”
cena:
54,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2023
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
458
Premiera:
31.05.2023
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08107-5
EAN:
9788308081075
reklama

Aby zwiększyć mobilność wojska, Skrzynecki postanowił pozbyć się części parku artyleryjskiego oraz taborów i odesłał je do Różan, a potem do twierdzy modlińskiej. Ulżył w ten sposób żołnierzom i przyspieszył tempo marszu, ale jednocześnie pozbawił armię wystarczającej osłony artyleryjskiej w razie bitwy. Tej wszelako nie miał w planach. Był przekonany, że Rosjan dzieli od Ostrołęki jeszcze szmat drogi i istniejący dystans zapewnia mu bezpieczeństwo. Zwłaszcza że w dotychczasowych działaniach Dybicz nie wykazał się ani nadmiernym zdecydowaniem, ani szybkością przeprowadzanych manewrów. W tym wypadku było to jednak błędne mniemanie, a Skrzyneckiego nie wyprowadziły z niego podjazdy i informacje wywiadu, które nie stwierdziły niczego niepokojącego. Tymczasem feldmarszałek, łajany i przymuszany do aktywności przez cara, w nadzwyczajnym tempie zmierzał na spotkanie z przeciwnikiem, nie licząc się nawet z faktem, że część podległych mu jednostek pozostała z tyłu, a zdrożeni i wygłodzeni żołnierze padają z nóg. Jego zdecydowanie i determinacja miały zostać hojnie nagrodzone, gdyż czekał go sukces, jakiego sam zapewne się nie spodziewał.

25 maja Polacy doszli do Ostrołęki, widząc w oddali tumany kurzu wzniecane przez nadciągające oddziały wroga. Już to samo w sobie okazało się dla Skrzyneckiego zaskakujące, sądził on jednak, że może mieć do czynienia jedynie ze strażą przednią, wyłącznie konnicą, która nie była w stanie uczynić jego wojskom większej krzywdy. Mimo wszystko należało czym prędzej przejść na prawy brzeg Narwi przez dwa mosty, stały i pontonowy, natychmiast je zniszczyć i odgrodziwszy się od przeciwnika rzeką, ruszać ku stolicy. Można było również — zgodnie z powstałym na gorąco planem Prądzyńskiego — po sforsowaniu rzeki pozostawić przeprawę w stanie nienaruszonym i przygotowawszy zawczasu odpowiednio silną obronę przedmościa, sprowokować część sił wroga do próby przejścia na drugi brzeg, co skazałoby go na ciężkie straty. Skrzynecki wybrał inne, trudne do zrozumienia rozwiązanie. Postanowił przyjąć bitwę z jednoczesnym pozostawieniem na lewym brzegu części jednostek.

Bitwa pod Ostrołęką 1831 roku (mal. Georg Benedikt Wunder, XIX wiek)

Wedle szalonego pomysłu głównodowodzącego, któremu Prądzyński i inni oficerowie nie zdołali się sprzeciwić, korpus Łubieńskiego, wsparty jeszcze w ostatniej chwili siedmioma batalionami brygady Ludwika Bogusławskiego, miał maksymalnie długo opóźniać ruch nadciągających wojsk Dybicza. Trudno odpowiedzieć na pytanie o sensowność takiego rozkazu. Plan Skrzyneckiego stworzył pole do krwawego popisu rosyjskiej artylerii, dysponującej przygniatającą przewagą nie tylko ilościową, lecz także taktyczną, jako że prowadziła ogień z wyższego, dominującego brzegu Narwi. Sokołowski nazwał absurdalny plan wodza naczelnego wystawieniem armii na „mięsne jatki” i było w tym określeniu niewiele przesady; właśnie do tego miało dojść pod Ostrołęką.

reklama

Błędne założenia i trudne do zrozumienia rozkazy sprawiły, że rankiem 26 maja polskie wojska były rozdzielone na trzy grupy: 2. Dywizję Giełguda (ponad 10 tysięcy żołnierzy) i II Korpus Łubieńskiego (łącznie z Bogusławskim około 14 tysięcy ludzi) na lewym brzegu Narwi oraz siły główne, które znalazły się po prawej stronie rzeki. Jeśli Skrzynecki zamyślał przegrać bitwę, to znalazł sposób, aby taki skutek niechybnie osiągnąć.

Około godziny ósmej od strony Rzekunia rozległ się huk armat. Z każdą chwilą narastał i przybliżał się do Ostrołęki, co dowodziło, że Łubieński szybko się cofa przed nawałą wroga, z oczywistych względów nie mogąc wypełnić bezmyślnego rozkazu głównodowodzącego. Ale też fakt ów jednoznacznie świadczył o tym, że to nie jazda go atakuje, lecz siły główne, które po nieprzerwanym, przeszło trzydziestogodzinnym marszu pojawiły się w pobliżu Ostrołęki z co najmniej jednodniowym wyprzedzeniem, zupełnie zaskakując Skrzyneckiego. Zresztą nie tylko jego. Jak wspomina Kruszewski: „Armia na prawym brzegu Narwi nie była bynajmniej przygotowana do boju, nie zajęła pozycyi na wzgórzach pod lasem w pewnej odległości od mostu, która jedynie stosowna być mogła do przyjęcia bitwy. Artylerya odesłała park z amunicyą o trzy mile aż do Szelkowa pod Pułtusk, piechota kąpała się, gotowa jeść, brała się do czyszczenia broni i reperacyi mundurów, kawalerya podobnież starała się o założenie wygodnych obozów”. Z tego krótkiego opisu wyziera zupełny obraz bezhołowia i nieporządku, bezlitośnie obnażający karygodne błędy popełnione przez Polaków pod Ostrołęką.

Łubieński, nazbyt niewolniczo wykonując rozkaz głównodowodzącego i pamiętając o zapewnieniu, że w razie czego zostanie wsparty „choćby przez całą armię”, zamiast ze swoimi jednostkami szybko przemknąć na drugą stronę rzeki główną ulicą i wieńczącym ją mostem, postanowił przyjąć walkę na piaszczystych wzgórzach opasujących półkolem Ostrołękę i rozstawił na nich piechotę oraz część artylerii. Resztę wraz z jazdą wysłał na prawy brzeg. Przeliczył się jednak zdecydowanie w ocenie swoich możliwości. Oddziały Dybicza szybko zepchnęły ustępujące polskie oddziały najpierw pomiędzy drewniane w większości zabudowania Ostrołęki, a później na przedmoście. Polacy, znalazłszy się pod naporem potężnych sił wroga, nie zdążyli nawet zająć pozycji za barykadami urządzonymi przez generała Ludwika Paca. Między płonącymi chałupami w wielu miejscach trwał zażarty bój wręcz pomiędzy tworzącymi ariergardę czwartakami i weteranami a rosyjskimi grenadierami i karabinierami. Jak obrazowo w biografii Bema napisała Jadwiga Chudzikowska: „Iście dantejskie tło bitwy stanowiła płonąca Ostrołęka. Czarne kłęby dymu. Wystrzelające w niebo jęzory ognia. Gorejące pochodnie wiatraków. Przywiewany wiatrem dym pożogi zapierał dech walczącym. Sadza z potem spływała po twarzach”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Leśniewskiego „Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Leśniewski
„Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?”
cena:
54,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2023
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
458
Premiera:
31.05.2023
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08107-5
EAN:
9788308081075
reklama
Gen. Tomasz Łubieński

W tej straszliwej scenerii trwała obopólna rzeź. Żołnierze generała Bogusławskiego z najwyższym trudem bronili się przed falowymi atakami nieprzyjacielskiej piechoty i za cenę dużych strat zdołali sobie wyrąbać drogę ku przeprawie. Ale tuż za ich plecami posuwał się nieprzyjaciel, zamierzając z marszu zdobyć mosty i dostać się na drugi brzeg. Wody Narwi w ich sąsiedztwie wypełniły się trupami i zmieniły kolor. Polacy gorączkowo usiłowali rozebrać most, ale napór wroga i coraz mocniejszy ostrzał artyleryjski z drugiego brzegu zniweczyły ich usiłowania. Rosjanie atakowali z furią i nie było czasu, aby zniszczyć przeprawę. Ich ogień z lewego brzegu Narwi rozbił baterię dział ustawionych w pobliżu przedmościa, a pod jego osłoną fala piechurów przedostała się na drugą stronę.

Skrzynecki, który przybył na pole bitwy ze swojej kwatery w pobliskich Krukach, gdzie wedle przesiąkniętych drwiną słów Puzyrewskiego „spędził noc w zajeździe, pocieszając się szampanem”, wpadł w panikę. Zapomniał o dyskutowanym poprzedniego dnia planie Prądzyńskiego, który wciąż w pewnym zakresie mógł zostać zrealizowany, i postanowił za wszelką cenę natychmiast wypchnąć wroga na drugi brzeg. Bez zastanowienia zaczął częściami słać na przedmoście kolejne bataliony, te jednak, skrwawione ogniem artylerii i nieprzyjacielskiej piechoty, nie były w stanie niczego dokonać. W pewnym momencie Skrzynecki kazał przesunąć bliżej rzeki baterię ciężkich armat porucznika Tomasza Turskiego, która zgodnie z pierwotną koncepcją zajmowała doskonale zamaskowaną pozycję na zarośniętym pagórku i mogła razić celnym ogniem nie tylko przedmoście na prawym i lewym brzegu, ale i miasto. Nieprzemyślany rozkaz, pozbawiający dziesięć doskonale wstrzelonych w pole bitwy dział pieczołowicie przygotowanego stanowiska, odebrał im całą dotychczasową skuteczność i dodatkowo naraził je na nieprzyjacielski ostrzał. W następstwie zdziesiątkowania przez rosyjskich tyralierów obsługi oraz koni bateria nie mogła się utrzymać na nowej pozycji i jej dowódca musiał wydać rozkaz do odwrotu.

Był to zaledwie zwiastun szykującego się dramatu. W pewnym momencie Skrzynecki zupełnie stracił głowę i widząc, że wszystko wymyka się mu spod kontroli, zaczął zachowywać się jak szaleniec. Przejmująco przedstawił to Mierosławski: „Skrzynecki w okropnej egzaltacji cwałował od krańca do krańca bojowiska wołając: «Naprzód, Rybiński! Naprzód, Małachowski! Naprzód, kto żyje!» […] łowił w pędzie roztrącone bataliony i pojedynczymi kawałami ciskał je na wulkan”. Aż w końcu, kiedy skrwawiona do szczętu piechota cofała się pod ulewą pocisków, postanowił rzucić przez błotnistą łąkę, wprost pod rosyjski ogień, najlepsze pułki jazdy z generałem Kickim na czele. Przyszły wódz powstania wielkopolskiego skwitował to ze zgrozą: „Żadnemu wojskowemu, który choć raz w swoim życiu obracał kilka szwadronów, nie byłoby przyszło do głowy ruszać jazdę po takim gruncie. Skrzynecki znalazł sposób zgubienia na nim najokazalszej brygady”. Pod Ostrołęką gubił nie ją jedną. Waleczni kawalerzyści, po końskie brzuchy grzęznąc w błocie, zostali dosłownie wbici w ziemię i zdziesiątkowani, a ich „waleczny jak Bayard” dowódca padł zabity. Podobnie jak awansowany równo miesiąc wcześniej na generała brygady Henryk Kamieński, prowadzący do boju 5. Dywizję Piechoty. Pod Ostrołęką doszło w ogóle do prawdziwej hekatomby oficerów, którzy byli zmuszeni świecić osobistym przykładem, aby podrywać żołnierzy do bezsensownych, przynoszących ogromne straty ataków. Oni padali pierwsi. To z tego powodu bitwę nazwano bataille des officiers.

reklama

Na usłane trupami przedmoście zaczęło się przedostawać coraz więcej żołnierzy Dybicza, korzystając z osłony artyleryjskiej. Polacy wciąż walczyli z najwyższym męstwem, ale w ich szeregi wkradła się niewiara w zwycięstwo i poczucie, że własną krwią muszą płacić za fatalne dowodzenie. Czując, że bitwa osiągnęła punkt krytyczny, rosyjski feldmarszałek postanowił jeszcze przed zapadnięciem zmierzchu rozstrzygnąć jej losy. Wraz ze sztabem przeszedł na prawy brzeg Narwi, gdzie pojawiły się kolejne jednostki jego wojsk. Polacy nie byli już w stanie skutecznie ich odpierać.

Bitwa pod Ostrołęką (mal. Juliusz Kossak, 1873 rok)

Podpułkownik Bem napisał później: „Gdyby wówczas kawaleria nieprzyjaciela przeszła i atak przypuściła, nasza armia mogła być zupełnie zniszczona”. Tak się jednak nie stało, i to głównie za sprawą dowódcy artylerii konnej, którego po latach węgierski poeta, powstaniec i adiutant Bema, Sándor Petőfi, nazwał „Ostrołęki gwiazdą krwawą”. Bateria Bema stała w rezerwie za Omulewem i podpułkownik, który widział, na co się zanosi, po uzyskaniu wstępnej zgody Skrzyneckiego musiał niemal błagać generała Skarżyńskiego o zezwolenie wejścia do akcji. Pod osłoną zaledwie dwóch szwadronów jazdy, nic sobie nie robiąc z ostrzału artyleryjskiego i karabinowego, niemal przecinając linię rosyjskich tyralierów, podprowadził swoje działa w pobliże pobojowiska i nakierował je na przedmoście, gdzie do uderzenia szykowały się nieprzyjacielskie kolumny. Nie odstępujący w boju dowódcy doskonały oficer, kapitan książę Stanisław Jabłonowski, wspominał: „Jakim nadzwyczajnym trafem nie został raniony lub zabity, do dziś dnia nie pojmuję”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Leśniewskiego „Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Leśniewski
„Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?”
cena:
54,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2023
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
458
Premiera:
31.05.2023
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08107-5
EAN:
9788308081075
reklama

Nagły, zaskakujący ogień dział Bema położył się wachlarzem na wrogich kolumnach, rzeźbiąc w nich krwawe ulice i pozostawiając na łące stosy trupów. Artyleria wroga, zaskoczona tą niespodziewaną nawałą, na krótki moment zastygła, po czym zasypała polskie stanowiska gradem pocisków. Wtórowali jej tyralierzy. Jabłonowski, będący w samym centrum straszliwego ostrzału, wspominał dalej: „Gdyśmy się raz rozstrzelali, to tak wielki dym powstał i taki kurz od kul nieprzyjacielskich grunt we wszystkich kierunkach ryjących, że się zupełnie wkoło nas ściemniło”. A potem książę „zrzucił mundur i ładownicę złotą zawieszoną na białej kamizelce, porwał wiszor czy stempel i kartaczami na most sypał”. Kanonierzy Bema jeden po drugim padali przy rozbijanych działach, ale bateria wciąż strzelała. Jako pierwszy tego morderczego pojedynku nie wytrzymał wróg. Masy piechoty zaczęły się cofać ku przeprawie, wystawiając się na jeszcze większe straty. Nim carscy piechurzy zdołali znaleźć schronienie na drugim brzegu, armatnie pociski wyrwały z ich ścieśnionych szeregów kolejne setki ludzi.

Nie było szans, aby Dybicz po krwawym prysznicu, jaki sprawił jego ludziom Bem i jego bateria, raz jeszcze mógł pchnąć ich do natarcia. Bitwa dogasała, obie strony były zdruzgotane poniesionymi stratami. Już w samej jej końcówce ranny w biodro został Bem, o którym mówiono, że kule się go nie imają. Wojska feldmarszałka rozbiły namioty w pewnym oddaleniu od zamienionej w pogorzelisko Ostrołęki, co sprawiło, że Skrzynecki mógł twierdzić, iż wygrał bitwę, nie przepuszczając wojsk wroga na zachodni brzeg. Ale było to mętne tłumaczenie człowieka, który zdawał sobie sprawę, że doprowadził do katastrofy. Ani przed sobą, ani przed nikim innym nie zamierzał się do tego przyznać. Podczas rady wojennej podjął decyzję, która już za kilka tygodni miała jedynie pogłębić poczucie klęski. Postanowił skierować na Litwę odciętego w Łomży Giełguda i wspomóc go siłami Dembińskiego. To, co powinno się stać o wiele wcześniej i zostać przeprowadzone w sposób przemyślany, dokonywało się pod presją powstałej sytuacji.

Starcie pod Ostrołęką miało zająć drugie miejsce, zaraz po bitwie o Olszynkę Grochowską, pod względem intensywności oraz ilości przelanej krwi. Rosjanie utracili 172 oficerów oraz blisko 5700 żołnierzy i podoficerów. Straty Polaków były jeszcze wyższe. Z szeregów ubyło aż 194 oficerów oraz 6224 żołnierzy i podoficerów, w tym około 2000 zabitych. Niestety, chodziło wyłącznie o „stare”, najlepiej wyszkolone i najbardziej bitne pułki. Na straty, co okazało się już niebawem, należało również spisać oddziały Giełguda, odcięte od sił głównych, a złożone również ze świetnie wyszkolonych żołnierzy.

reklama
Iwan Dybicz Zabałkański (mal. George Dawe, ok. 1821–1825 roku)

Wydaje się jednak, że to nie straty w ludziach, jakie poniosła polska armia, przede wszystkim piechota, stanowiły najgorszą konsekwencję bitwy pod Ostrołęką. Te, jeśli zrobić odniesienie do liczb, dało się z naddatkiem wyrównać, co pokazała najbliższa przyszłość. W końcu pierwszej dekady czerwca w armii głównej było 53 tysiące ludzi i 112 dział (oprócz sił wysłanych na Litwę). Liczby prezentowałyby się jeszcze lepiej, gdyby nie epidemia cholery i tyfusu. W stołecznych szpitalach obok 4500 rannych znajdowało się aż 12,5 tysiąca powalonych chorobą. Oczywiste, że starych, doświadczonych wiarusów nie byli w stanie zastąpić nieostrzelani rekruci, ale ich liczba pozwoliła załatać powstałe ubytki i znacznie podnieść stan armii. Wnieśli w jej szeregi mniejszą karność i słabszą odporność na trudy, jednak z czasem można było i te niedomogi usunąć bądź zminimalizować. Ważniejsze było coś innego. Pojawiły się poważne oznaki demoralizacji, fala dezercji, jawne lekceważenie obowiązków przez oficerów. Dotyczyło to głównie formacji piechoty, ale i w kawalerii dały się zauważyć niepokojące objawy — utrata wiary we własne możliwości i budowanej przez kilka miesięcy pewności przewagi nad jazdą przeciwnika.

Fatalny przykład szedł z góry. Jak stwierdził Wacław Tokarz: „Doniosłość przegranej ostrołęckiej leżała w dziedzinie moralnej. Odebrała ona naszemu dowództwu wiarę w siebie, w skuteczność ważenia się na rzeczy większe”. Drugie ze zdań nie w pełni odpowiada prawdzie. W najwyższym dowództwie wiara w siebie i w ostateczne zwycięstwo zawsze szwankowała, dotychczasową pewność siebie stracili przede wszystkich żołnierze. „Do szeregów przeniknęło teraz poczucie bezcelowości walki dalszej”. Wiele wskazuje, że w jakimś stopniu dotknęło ono również Prądzyńskiego, na którego spada część winy za fatalne rozegranie bitwy. Najwybitniejszy polski strateg nie wspomniał w Pamiętnikach o powierzeniu mu obowiązków szefa sztabu w miejsce nieobecnego Chrzanowskiego (tymczasem taka właśnie dyspozycja Skrzyneckiego z dnia bitwy znajduje się w zbiorze rozkazów z 1831 roku) ani o przyłożeniu w jakikolwiek sposób ręki do planu, który doprowadził do bitwy. Przeczą temu inne jego wywody. Prądzyński dopiero po osiemnastej, krótko przed brawurowym atakiem baterii Bema, gdy wszystko zdawało się zmierzać do katastrofy, wezwał na pole bitwy Giełguda: „Generał masz natychmiast zwinąć swoją dywizję, a zniszczywszy za sobą mosty, przybywać śpiesznie do nas; utrzymamy pozycje do jego przybycia”. Wcześniej o Giełgudzie i jego korpusie w ogólnym rozgardiaszu zapomniano.

Generał Skrzynecki ze sztabem (mal. Juliusz Kossak, 1886 rok)

Być może dużo prawdy o Prądzyńskim jako szefie sztabu zawiera uwaga Dezyderego Chłapowskiego: „Prądzyński mniej zdatnym był na szefa sztabu, bo zbyt żywa wyobraźnia przeszkodą jest do obrachowania szczegółów, marszów itd., co stanowi główną szefa powinność”. Kruszewski poszedł o krok dalej, pisząc, iż „generał Prądzyński jako kwatermistrz generalny zawinił bardzo w każdym razie, że zapomniał o wszelkich środkach ostrożności, przygotowań stanowczych nie zrobił do przyjęcia bitwy ani do uniknięcia jej […]. Genialny w strategii, wcale generałem frontowym nie był i nie był zdatnym do kierowania bitwą; cały zdemoralizowany błąkał się już bez użytku wśród naszych linij”. Pojawiły się również inne, mocno krytyczne dla Prądzyńskiego opinie i oceny, w tym stwierdzenie, że „na polu bitwy brakło naboi, żadnego ambulansu, żadnej policji” i od zaraz potrzebny jest nowy szef sztabu.

Nic gorszego od tego, co zaszło pod Ostrołęką, zdarzyć się nie mogło. Wojna wciąż trwała, ale w sercach żołnierzy zaczęło brakować poprzedniej wielkiej wiary w zwycięstwo. Zagościło w nich przeczucie nieuniknionej klęski.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Leśniewskiego „Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Leśniewski
„Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?”
cena:
54,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania:
2023
Okładka:
zintegrowana
Liczba stron:
458
Premiera:
31.05.2023
Format:
143x205 [mm]
Format ebooków:
epub, mobi
Zabezpieczenie ebooków:
watermark
ISBN:
978-83-08-08107-5
EAN:
9788308081075
reklama
Komentarze
o autorze
Sławomir Leśniewski
Doświadczony popularyzator historii, autor kilkunastu książek, m.in.: Historia Polski (RTW, 1994; Mozaika, 2010), I i II wojna światowa (Fenix, 2011), Jan Zamoyski – hetman i polityk (Bellona, 2008), Książę Józef. Wódz i kochanek (Bellona, 2012), Mata Hari. Zdradzona przez wszystkich (Czerwone i Czarne, 2013), Historia tajemnic (RTW, 2007), Poczet polskich królów i książąt (Fenix, 2011), Poczet hetmanów polskich i litewskich (Somix, 1992), Wojsko Polskie w służbie Napoleona. Legia Nadwiślańska, lansjerzy nadwiślańscy (Karabela D. Chojnacka, 2008) oraz monografii bitew ([Jerozolima 1099], [Konstantynopol 1204], [Marengo 1800], [Wagram 1809] – wszystkie Bellona). Publikował artykuły historyczne m.in. w „Polityce”, „Rzeczpospolitej” i „Focusie”. Z zawodu jest adwokatem.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone