Bitwa o Surkonty - kresowe Termopile
Zobacz też: Żołnierze Wyklęci – historia i pamięć
Bitwa o Surkonty: przebieg
21 sierpnia 1944 roku
Sowiecka Grupa Wywiadowczo-Poszukiwawcza 3 Batalionu 32 Zmotoryzowanego Pułku Strzelców Wojsk Wewnętrznych NKWD, załadowana na ciężarówki, raźno mknęła naprzód. Oddziałem dowodzili starszy lejtnant Korniejko i młodszy lejtnant Bleskin, a ich celem miało być bandyckie zgrupowanie, które znajdowało się w rejonie chutoru Surkonty. Takie dyspozycje otrzymali bezpośrednio od naczelnika spraw wewnętrznych w Raduniu, kapitana bezpieczeństwa Czikina. Zgodnie z wydanym rozkazem mieli całkowicie zlikwidować bandę polskich legionistów, o której agenci donosili, że stacjonuje w tych okolicach.
(…)
Idący w środku grupy Korniejko nie spodziewał się większego oporu. Myślał, że będzie to raczej pokaz siły radzieckiego wojska i pacyfikacja bezbronnych cywilów, którzy, na swą zgubę, pomagali polskim partyzantom. Dlatego też bez zbędnej – zdaniem dowódcy – ostrożności uzbrojona kilkudziesięcioosobowa grupa maszerowała przez podmokłą łąkę. Kilka dni wcześniej Sowieci pobili jakieś dwa zgromadzenia polskich „bandytów”. Po pierwszych strzałach Biełopoliaki uciekały w popłochu. W zamyśle sowieckiego dowódcy tak miało być i teraz. Nawet jeśli w zabudowaniach kryli się uzbrojeni polscy „bandyci”, to na widok kompanii NKWD jak najprędzej dadzą nogę w przeciwną stronę.
(…)
Widząc zbliżające się zastępy sowieckiego wojska, major w ciszy zarządził alarm i rozstawił na pozycjach podległych sobie żołnierzy. Na prawym skrzydle znaleźli się: „Kotwicz”, rtm. Jan Skrochowski „Ostroga” i adiutant majora – pchor. „Orwid”. Obok zajęła stanowisko obsługa erkaemu. Lewym skrzydłem, znajdującym się na wprost zbliżającego się nieprzyjaciela, dowodzili: kpt. Bolesław Wasilewski „Bustromiak”, jego brat por. Walenty Wasilewski „Jary” i kpt. Franciszek Cieplik „Hatrak”. Polska linia obrony skupiona pośród zabudowań zaścianka liczyła może z pół kilometra długości, a dowódca miał do swej dyspozycji ogółem około siedemdziesięciu uzbrojonych i gotowych do walki żołnierzy.
„Orwid” trzymał się blisko swego dowódcy. Widział, jak ten daje na migi znak, że otworzenie ognia ma nastąpić wyłącznie na jego wyraźny rozkaz. Młody podchorąży ze zdenerwowania mocno ściskał w dłoniach swoją pepeszę i ukradkiem ocierał pot z czoła. Po chwili zdjął rogatywkę, ucałował orła i przeżegnał się z namaszczeniem. W tym czasie „Kotwicz” dyskretnie obchodził stanowiska polskiego prawego skrzydła i obserwował przez lornetkę przedpole. W oddali majaczyły domy litewskiej wsi, dało się też już dostrzec sowieckich żołnierzy. Ale póki co szeregi nieprzyjaciół zbliżały się z drugiej strony, w kierunku odcinka trzymanego przez żołnierzy „Bustromiaka”. Kiedy zwarte szeregi napastników przełamały się, aby omijać zagłębienia z wodą, major podniósł lewą rękę i, celując z pistoletu w bolszewików, wystrzelił pierwszy. Kula z broni „Kotwicza” była z tej odległości niegroźna dla Sowietów, ale zaraz za nią odezwały się karabiny maszynowe, peemy i karabiny polskiego lewego skrzydła. Szczególnie erkaemy polskich partyzantów prowadziły celny ogień. Trafieni bolszewicy padali pokotem, niektórzy, lądując z pluskiem w sadzawkach, wzburzali wielkie fontanny wody. Już na początku nawałnicy ogniowej Sowieci ponieśli poważne straty. Rany otrzymali obaj sowieccy dowódcy. Żołnierze próbowali wyciągnąć swych lejtnantów spod ostrzału i przetransportować ich na zaplecze. Inni rzucili się na ziemię i zaczęli się ostrzeliwać, ale początkowo z marnym skutkiem. Dopiero po kilku minutach, gdy polski ogień począł słabnąć ze względu na deficyty amunicji, Sowieci opanowali chaos w swych szeregach. To wtedy na naszym lewym skrzydle został trafiony i chwilę potem zmarł por. „Jary”. Również kpt. „Bustromiak” obficie krwawił z rany koło oka i skroni. Tymczasem Rosjanie ostrzelali Surkonty od północy, umożliwiając swoim żołnierzom wycofanie się. „Orwid” trzymał w ręku dymiącą jeszcze pepeszę z parzącą lufą, z której wystrzelił prawie dwa dyski amunicji. Szeroko otwartymi oczami patrzył wciąż na pole bitwy. Naliczył około trzydziestu ciał w radzieckich mundurach NKWD leżących nieruchomo wśród mokradeł. Niektórzy ranni próbowali czołgać się ku swoim, ale nikt już do nich nie strzelał. Walka, jak gwałtownie się rozpoczęła, tak raptem się zakończyła. Po kilkunastu minutach zapanowała cisza, jak gdyby nic nie wydarzyło się w to letnie popołudnie. Jedynie dochodzące z daleka jęki rannych Sowietów pozostawionych na przedpolu świadczyły o stoczonej przed chwilą bitwie.
(…)
W eter poszło rozpaczliwe wezwanie:
– Tu Surkonty, tu Surkonty Jesteśmy bici przez Biełopoliaków. Dowódcy konający. Przyślijcie natychmiast posiłki. Odbiór. Tu Surkonty, tu Surkonty!
Po tym desperackim apelu resztki kompanii NKWD obsadziły Pielasę i drogi z niej wychodzące. Sowieci nie mieli dość sił, aby drugi raz atakować. Żyli nadzieją, że Polacy również zostawią ich w spokoju i odejdą bez walki na niezajete tereny – na wschód lub na bagna. Nerwowo trwając na stanowiskach i obserwując Surkonty, oczekiwali na odsiecz.
Tekst jest fragmentem książki Szymona Nowaka „Bitwy Wyklętych”:
Po półgodzinie od wezwania na trzydziestu ciężarówkach przyjechał cały 3 Batalion NKWD prowadzony przez kpt. Szuglię, wzmocniony dodatkowo oddziałem milicji. Wraz z posiłkami dotarł na miejsce sam naczelnik bezpieczeństwa z Radunia – Czikin, aby osobiście dopilnować rozbicia polskiej „bandy”. Obaj przybyli kapitanowie przejęli dowodzenie nad całością grupy bojowej, tym bardziej że w międzyczasie zmarł na skutek ran także st. lejtnant Korniejko. Komuniści zabezpieczyli cały teren i opasali ścisłym kordonem Surkonty, w taki sposób, aby nikt żywy nie zdołał wydostać się z okrążenia. Grupy NKWD znalazły się między innymi na południe od polskiego zaścianka, w Pielasie Starej, już za bagnami. A główny trzon sowieckich wojsk gotował się do kolejnego natarcia, mającego wyjść tym razem z drugiej strony litewskiej wsi, bardziej od wschodu. Obsługi cekaemów zajęły wyznaczone stanowiska na skrzydłach planowanego ataku, a sowieccy dowódcy przez radiostację wezwali na pomoc dodatkowo samoloty bojowe. Gotowi do natarcia oczekiwali na przylot wsparcia lotniczego.
Kilkanaście minut później obserwowali, jak nadleciały samoloty i zatoczyły łuk nad chutorem. Dowodzący wystrzelili rakiety, dając znak pilotom, gdzie znajduje się nieprzyjaciel i jakie cele należy atakować. Samoloty uderzyły z niskiego pułapu, ostrzeliwując pociskami zapalającymi zabudowania, w których schowali się Polacy. Kiedy pośród budynków pojawił się dym i pojedyncze słupy ognia, sowieccy kapitanowie dali znak do natarcia. Wówczas odezwały się ze skrzydeł cekaemy. Szczególnie jeden z nich, usytuowany na wzgórzu na lewym skrzydle Rosjan, miał znakomity wgląd w sam środek polskich pozycji. Celowniczy widział dokładnie stanowisko polskiego dowództwa i erkaemu. Właśnie w tym kierunku prowadził ogień w czasie, gdy z jego prawej strony ruszyli do boju towarzysze z NKWD. Brał na cel kolejno obsługę polskiego erkaemu i jakiegoś oficera z dziwnie sflaczałym prawym rękawem munduru.
Samoloty zrzuciły jeszcze kilka małych bomb i odleciały, zostawiając za sobą płonące Surkonty, do których od północy zbliżała się już szeroka linia sowieckich żołnierzy.
Kiedy sowieccy dowódcy dali samolotom bojowym znak do ataku, w Surkontach rozpętało się piekło. Dymiły domostwa, a ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, łatwo przenosząc się z jednego słomianego dachu na sąsiedni.
Major „Kotwicz” pobiegł na pierwszą linię polskiej obrony i ponownie znalazł się wraz z „Orwidem” i „Ostrogą” na prawym skrzydle, tuż przy stanowisku erkaemu.
– W imię Boże – rzekł jednoręki major. Wszyscy troje przeżegnali się z namaszczeniem, widząc nadciągające mrowie sowieckich żołnierzy.
I wtedy rozjazgotały się sowieckie cekaemy. Pociski leciały z każdej strony. Z góry, z prawa, z lewa i z centrum. Nie było takiego miejsca, gdzie można by się schować przed ogniem. Rozwiewany przez wiatr dym dławił płuca i nie pozwalał wziąć głębokiego oddechu. Strzelały deski w skwierczących w ogniu walących się drewnianych chałupach.
Pierwsza wroga seria rozbiła polski erkaem znajdujący się tuż przy „Kotwiczu”, zabijając na miejscu celowniczego. Drugi partyzant, ten od amunicji, również trafiony, odczołgał się na bok i dogorywał teraz w samotności, jęcząc cicho. Następna seria strąciła liście z drzew i odłupała parę drzazg ze ściany nad „Kotwiczem” i „Orwidem”. Ale kolejna nie chybiła już celu. Pierwszy zginął „Ostroga”. Major Kalenkiewicz padł martwy trafiony kulą prosto w czoło. Jego adiutant próbował go jeszcze ratować i odciągnąć poza zasięg nieprzyjacielskiego ognia, ale natychmiast dostał trzy pociski w pierś i znieruchomiał u nóg swego dowódcy.
Widząc śmierć komendanta, kilku spanikowanych partyzantów rzuciło się do ucieczki. Zostawili towarzyszy na stanowiskach i próbowali ratować własne życie. Zdezorientowani nie wiedzieli, w którym kierunku się wycofywać, i kluczyli raz w jedną, raz w drugą stronę, otumanieni przez gęsty, duszący dym. Zamieszanie potęgowali cywile, którzy również chcieli za wszelką cenę wyrwać się z otchłani tego piekła. Ogień, dym i świszczące kule otaczały ich zewsząd. Ryki palonych żywcem zwierząt i okrzyki ciężko rannych uwięzionych w płonącej stodole dopełniały obrazu zniszczenia. Pomimo tego nieliczni polscy żołnierze pozostali w obronie i strzelali do końca na oślep z kłębów dymu, celując w kierunku zbliżających się wrzasków sowieckich żołnierzy.
– Urrra! Urrra! – Okrzyki idących do ataku enkawudzistów zdołałyby zmrozić krew w żyłach nawet najodważniejszych. Byli coraz bliżej.
Polaków, którzy zostali na stanowiskach, rozjuszeni walką i wcześniejszymi niepowodzeniami Sowieci roznieśli na bagnetach, nikogo nie oszczędzając. Wkrótce po prawym skrzydle obrony padło i lewe, już wcześniej osłabione przez odejście „Bustromiaka” z rannymi.
Bitwa powoli zamierała i cichły coraz rzadsze strzały. Gdzieniegdzie jeszcze ciszę rozrywał nagły okrzyk dobijanego polskiego partyzanta i palonego żywcem w stodole człowieka albo cichy przedśmiertny skowyt rannego żołnierza. Do zaścianka wkraczali zwycięscy Sowieci. Walka była skończona.
Ilustracje wraz z opisami zostały udostępnione przez wydawców publikacji