Bitwa o Lwów 1920
Bitwa lwowska, podobnie jak Warszawska, stanowi ten sam, decydujący o wszystkim fragment wojny polsko-bolszewickiej. Jest terminem umownym, podobnie jak Warszawska, gdyż trwała kilkanaście tygodni i była rozciągnięta nie tylko w czasie, ale też w przestrzeni od Lublina po wschodnie kresy Galicji Wschodniej i Wołyń. Niektórzy badacze są skłonni traktować bitwę lwowską jako część Warszawskiej i ich argumenty mogą przekonywać, niemniej ze względu na czas jej trwania i inne miejsce bitwa lwowska jako odrębny byt ma także swoje uzasadnienie. I niech tak pozostanie.
Kiedy na północy armie Frontu Zachodniego szybko parły na zachód, zbliżając się do Warszawy, na południu Polski postępy wojsk bolszewickich prezentowały się znacznie skromniej, mniejsze też było tempo ich posuwania się. Dzięki temu miały jeszcze czas na tworzenie raz zarazem linii okopów. Wojna składała się z licznych starć zbrojnych, które przebiegały tak, jak je scharakteryzował Józef Jaklicz, dowódca 25 Pułku Piechoty, pisząc z Rafajłówki na Ukrainie 18 lipca: „bolszewicy wdarli się do okopów, przerwali zasieki druciane, kontratakiem jednak zostali odparci […]. Siekliśmy i gnaliśmy artylerią i kaemami, przykro było patrzeć, jak bractwo kładło się na ziemi […] przed cmentarzem dogasa wieś spalona”. Lecz najczęściej stroną wygrywającą byli przeciwnicy, co pozwoliło im na systematyczne, aczkolwiek coraz wolniejsze pokonywanie przestrzeni i stałe posuwanie się na zachód. Najważniejszym zadaniem Frontu Południowo-Zachodniego było zajęcie Lwowa, co pozostawało w zgodzie – przypomnijmy – ze stanowiskiem kierownictwa sowieckiego. Budionny planował uczynić to 29 lipca i tego dnia przyjąć defiladę zwycięskich wojsk bolszewickich na rynku lwowskim. Jednak poważne straty, jakie poniósł w bitwie pod Brodami i Beresteczkiem, spowodowały, że plan okazał się nierealny. Musiał uzupełnić siły i dać odpoczynek ludziom i koniom, niemniej Jegorow nakazał kontynuować przygotowania do walki o Lwów. Wspierać go miały i osłaniać armie XII i XIV. 16 sierpnia ruszył w kierunku miasta. „Nasze jednostki docierają do przedmieść Lwowa, piętnaście kilometrów od miasta. Wydano już rozkaz zajęcia Lwowa”.
Przedmościa lwowskiego i linii Dniestru broniły trzy dywizje 6 Armii wsparte przez oddziały zapasowe DOG Lwów, wojska ochotnicze pułkownika Czesława Mączyńskiego oraz wojska ukraińskie Omelanowycza-Pawłenki. 17 sierpnia pod Zadwórzem, trzydzieści trzy kilometry na północny wschód od Lwowa, batalion liczący trzystu trzydziestu ochotników ze zgrupowania rotmistrza Romana Abrahama pod dowództwem kapitana Bolesława Zajączkowskiego przez jedenaście godzin powstrzymywał napastnika z 6 dywizji Konarmii. Gdy zabrakło im amunicji, bronili się kolbami i granatami. Zginęło trzystu osiemnastu polskich żołnierzy. Zadwórze – jako polskie Termopile – stało się częścią mitu zwycięskiej obrony Lwowa. Polscy obrońcy, choć zapłacili najwyższą cenę, zadali przeciwnikowi duże straty i wybili go z rytmu. Wojska Budionnego zostały też pokiereszowane przez skuteczne ataki lotnictwa. Ostatecznie dowódca Armii Konnej zrezygnował z ataku na miasto. Zrozumiał, że Lwowa z marszu nie zdobędzie, tym bardziej że konnica była skuteczna w otwartej przestrzeni, ale nie w walkach na miejskich ulicach. Postanowił się wycofać, co jednak nie oznaczało, że mieszkańcy Lwowa mogli się już cieszyć zwycięstwem, gdyż do miasta zbliżała się XIV Armia, głównie grupa Iony Jakira, ale nie miała szans na pokonanie obrońców. W tej sytuacji bolszewicy liczyli na wybuch antypolskiego powstania ukraińskiego w Galicji, co zakończyłoby polskie panowanie. Oczekiwali też na bunt żołnierzy Armii Czynnej, licząc, że przejdą oni na stronę bolszewicką. Zapowiedzią takiej możliwości była zdrada części ukraińskiej 5 Chersońskiej Dywizji Strzelców, skupiającej między innymi Ukraińców z Galicji, która przeszła na terytorium Czechosłowacji. Jednak powstanie nie wybuchło, a pozostałe dywizje ukraińskie zachowały lojalność wobec polskiego sprzymierzeńca i ofiarnie walczyły. Czas pracował dla strony polskiej. Armia Czerwona słabła także podczas walk w Galicji Wschodniej i na Ukrainie. Postępowała jej demoralizacja. Nasiliła się dezercja, a wojska polskie coraz śmielej atakowały, co w efekcie doprowadziło do przywrócenia komunikacji kolejowej i telegraficznej z Rumunią.
Wiosną 1920 roku dla NDWP frontem rozstrzygającym o przyszłości wojny był front południowy, ukraiński. Lecz od lipcowej ofensywy Tuchaczewskiego frontem numer jeden stał się północny, białoruski – i tak pozostało. To na północy decydował się los Polski. Front południowy miał już drugorzędne znaczenie. Dlatego też polskie kontruderzenie na południu było późniejsze od północnego. Dopiero 12 września ruszyła kontrofensywa na Wołyniu, w której brała udział 3 Armia pod dowództwem Sikorskiego. W dwa dni później nastąpiło uderzenie z Galicji Wschodniej prowadzone przez 6 Armię Stanisława Hallera i Armię Czynną. Obie ofensywy odrzuciły bolszewików daleko na wschód. 21 września Armia Czynna zajęła Kamieniec Podolski, który ponownie stał się tymczasową stolicą URL. Wcześniej, bo 18 września zajęto Tarnopol, dzięki aktywnemu wsparciu żydowskiej i polskiej ludności miasta. Żydzi galicyjscy byli zżyci z ludnością chrześcijańską, znali język polski, stąd ich aktywne wsparcie w walce z zagrożeniem ze wschodu. Zachowywali się wobec armii bolszewickiej często inaczej niż Żydzi z kresów północno-wschodnich. 10 października Żydzi tarnopolscy uchwalili rezolucję: „po doświadczeniach ostatnich lat i syci rządów bolszewickich doszliśmy do głębokiego przekonania, że […] jedynie w Państwie Polskim możemy odnaleźć ostoję życia i możliwość egzystencji”. Podobne rezolucje przyjęły gminy żydowskie w trzydziestu miastach Galicji Wschodniej. Kiedy kilka lat później definitywną decyzję o losie Galicji Wschodniej podejmą alianci, uwzględnią głos Żydów za przynależnością do Polski. Żydzi zapamiętali, że ludność polska ukrywała ich w mieszkaniach i piwnicach przed bolszewickimi i ukraińskimi pogromami.
Tymczasem Budionny po odstąpieniu od Lwowa ruszył w kierunku północno-zachodnim. 17 sierpnia depeszował do Tuchaczewskiego, informując go, że rozpoczyna realizację jego dyrektywy. Oznaczało to, że Konarmia i XII Armia ruszają ku Wiśle. Budionny wiedział, że znaczna część polskich wojsk, które dotychczas znajdowały się na Lubelszczyźnie i na zachodnich rubieżach Wołynia, pomaszerowała na północ. Na tym obszarze pozostało stosunkowo niewielu żołnierzy. Wydawało się to doskonałą szansą dla Konarmii i XII Armii. Najpierw celem ich ataku było zajęcie Zamościa i Lublina, następnie dowództwo bolszewickie planowało uderzenie w kierunku północnym, tak by zaatakować od tyłu wojska polskie pędzące przed sobą wojska bolszewickie. Byłaby to dla tych pierwszych bardzo niebezpieczna sytuacja.
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Chwalby „Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918–1920”:
W pierwszej kolejności Budionny musiał się przeprawić przez górny bieg Bugu, niemniej duże doświadczenie jego konnicy w pokonywaniu arterii wodnych pozwoliło na szybkie uporanie się z wodną przeszkodą. Jedni konarmiści przepłynęli ją wpław, inni postępowali wzdłuż związanych drągów i trzymali za lejce konie płynące obok. 28 sierpnia znaleźli się na przedmieściach Zamościa, którego załoga czyniła intensywne przygotowania do obrony miasta i twierdzy. Brali w nich udział zarówno chrześcijańscy, jak i żydowscy mieszkańcy. Skromną załogę zasiliły pułk strzelców kaniowskich kapitana Mikołaja Bołtucia oraz pododdziały 6 dywizji Armii Czynnej Marka Bezruczki, który był dowódcą obrony. Łącznie Zamościa broniło 3,5 tysiąca żołnierzy, a poza tym w okolicach stacjonowała brygada kozaków Jakowlewa. Zamość miał ważne znaczenie strategiczne na granicy dwóch bitewnych operacji: dogasającej warszawskiej i lwowskiej. Rozkaz Budionnego zapowiadał bojcom, że będą nocować w mieście. Polscy żołnierze doskonale zdawali sobie sprawę z zagrożenia ze względu na przewagę liczebną. Jeden z nich, nieznany z nazwiska, pisał: „Najdroższa Matko, pise i nie wiem, czy nie pise ras ostatni, bo jezdem w atakach dzień i noc. Bóg przenajświentsy wie tylko, czy żyw powruce. Ale to nic. Nie jeden ja taki syn i nie jedna ty taka matka, biedna Polszka tylko jedna” (pisownia oryginalna). W bitwie o Zamość dobrze współdziałali polscy i ukraińscy żołnierze. Udział dywizji ukraińskiej w jego obronie to jedna z najpiękniejszych kart w historii Armii Czynnej. „Siła niewielka, ale żołnierz wytrawny i wprost znakomity […] bili się obok nas, jakby to był jakiś konkurs popisu. Nie drgnęli ani razu, a ich artylerzyści okazali się pracownikami pierwszej klasy” – pisał Adam Grzymała-Siedlecki o wojskach ukraińskich. W sumie ataki nieprzyjaciela nie przyniosły rezultatu. Zamość się obronił, aczkolwiek pojedynki z Budionnym z reguły były trudne i nie zawsze układały się po myśli wojsk polskich. „Psiakrew! Zaskoczyli nas bolszewicy! Kawaleria Budionnego. Przejechali nas w szyku konnym […] szarżowali dwoma dywizjami na wylot, pomimo oporu i ognia […]. Dzikie wrzaski, niesamowite okrzyki, wywijanie szablami i pikami kozackimi. Szli na nas rozwiniętym szykiem – kozacką ławą” – wspominał Mieczysław Smorawiński, oficer legionowy i przyszły generał.
Ostatecznie Budionny odstąpił i zaczął się wycofywać. W tym momencie dysponował dwiema dywizjami liczącymi już tylko nieco ponad sześć tysięcy żołnierzy. Teraz z kolei rozpoczęło się polowanie na niego z udziałem 3 Armii. Jednak kolejna już próba okrążenia Konarmii nie powiodła się. Niemniej 31 sierpnia pod Komarowem, znajdującym się w pobliżu Hrubieszowa, Budionnego dopadła 1 Dywizja Jazdy pułkownika Juliusza Rómmla mająca w składzie VI i VII Brygady Kawalerii oraz batalion szturmowy pod dowództwem kapitana Stanisława Maczka. Dysponowała tylko 2,5 tysiącami kawalerzystów, lecz wśród nich byli najlepsi, tacy jak Konstanty Plisowski, Sergiusz Zahorski, Kornel Krzeczunowicz, Tadeusz Komorowski, Władysław Belina-Prażmowski. Działania 1 DJ osłaniała 13 DP Stanisława Hallera. Warunki do prowadzenia walk utrudniały deszcze, które spowodowały, że marsz dywizji zamienił się „w potworną mękę dla koni i ludzi […]. Jedyną naszą pociechą jest, że idąca przed nami armia konna ma te same trudności co my. Konie tracą podkowy, a woźnice coraz częściej zrzucają ładunek z wozów, aby móc dalej podążać. Znajdowane […] po rowach skrzynki z rosyjską amunicją świadczą, że nieprzyjaciel robi to samo” – pisał rotmistrz Kornel Krzeczunowicz, dowódca 8 Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego.
Bitwa była bardzo wyrównana, walczono w zwarciu za pomocą szabel, rewolwerów, sztyletów, a nawet na pięści, ale o ostatecznym zwycięstwie przesądziła wspaniała szarża ułanów Krzeczunowicza, którzy między innymi zdobyli samochód Budionnego. Znakomicie także walczyli ułani krechowieccy i jazłowiccy z VI Brygady. Była to największa bitwa polskiej jazdy od 1831 roku i zwycięska pomimo wysokich strat sięgających trzystu zabitych i rannych. Budionny po raz kolejny, na skutek polskich błędów, znalazł drogę do wyjścia z matni i dotarł do wojsk XII Armii, ale z powodu dużych strat, znacznie przewyższających polskie, wartość jego Konarmii była już niewielka. Izaak Babel odnotował: „Dowódców przygnębienie. Groźne oznaki rozkładu armii”. Rzeczywiście postępowała demoralizacja i rosła dezercja, nasilał się bandytyzm. Ostatecznie 29 września Konarmia została wycofana z frontu polskiego i skierowana na południe. Działania wojsk polskich na pograniczu Wołynia i Galicji ostatecznie unicestwiły nieprzyjaciela, który uszedł z resztkami sił. Nastąpiło to nieco szybciej niż na północy. Wojska bolszewickiego frontu południowo-zachodniego, które miały wzmocnić front zachodni, zostały rozbite. Nie odniosły sukcesu na południu, nie zdobyły Lwowa, przegrały na Wołyniu i Podolu, a skierowane na północ – także nie osiągnęły celów.