Bill O`Reilly, Martin Dugard – „Zabić Pattona” - recenzja i ocena
Wszystkie klęski George’a Pattona - fragment książki
W ten sposób „na łono Abrahama” obaj autorzy wysłali już Jezusa Chrystusa, Johna Kennedy’ego, Abrahama Lincolna (tę książkę miałem przyjemność recenzować na łamach Histmaga]), a teraz postanowili odświeżyć pogłoski sprzed lat i zająć się śmiercią niesamowitego żołnierza jakim był dowódca amerykańskiej 3. Armii gen. George Patton III. Dość – dodajmy – trywialną śmiercią.
Niektórzy z Was, drodzy Czytelnicy, mogą pamiętać recenzję książki „Cel Patton” sprzed czterech lat, która wyszła spod mojej ręki. Nie sądziłem wówczas, że przyjdzie mi się znowu zmierzyć z teoriami o śmierci Pattona. O ile w „Zabić Lincolna” obaj autorzy budują przynajmniej scenę przyszłego dramatu oraz nie ustają w dzieleniu włosa na czworo przy każdej nieścisłości, o tyle „Zabić Pattona” jest inne. Mówiąc wprost: miłośnikom teorii spiskowych niewiele zostanie do przeanalizowania.
Wbrew pozorom, książka składa się bowiem głównie z opisu dowodzenia przez Pattona 3. Armią. Ukazany jest jako przenikliwy, nieszablonowy dowódca. Frontowiec, dbający o żołnierzy i przede wszystkim niezawodne remedium na wszelkie alianckie kłopoty. Innymi słowy, gdzie diabeł nie może, tam Pattona pośle…. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z urodzonym żołnierzem, dla którego liczy się tylko i wyłącznie walka. I tak było naprawdę.
Łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest dokładna analiza stosunków na linii Eisenhower–Patton, Bradley–Patton czy ewentualnie rywalizacja Patton–Montgomery. Widzimy, żę uśmiechnięty „Ike” nie przepada za swoim podkomendnym, ale jednocześnie bardzo go potrzebuje. Obaj panowie zdają się o tym wiedzieć – tyle że Patton potrafi o tym bezpośrednio przypomnieć w najmniej odpowiedniej okazji. Nigdy zresztą nie ukrywał, że szczerość to jego problem. I mu to nie przeszkadzało.
Zdaniem obu autorów Patton nie tylko przyczynił się do wielkiego zwycięstwa we Francji i Belgii, lecz także uratował aliancki front w Ardenach. Oczywiście później jego zasługi zostały pominięte, a całą śmietankę spił brytyjski marszałek Montgomery (co przyczyniło się do okresowych napięć na linii Londyn-Waszyngton).
W 1945 r. odmówiono mu zdobycia największej nagrody – Berlina. 3 Armia miała do wykonania zadania dość podłe w zestawieniu z jej potencjałem czy kunsztem dowódcy. Nie przeszkodziło to jednak Pattonowi w odznaczeniu się: tak w wyścigu do Renu, jak i w niszczeniu niemieckich jednostek. Na wierzch wyszły jednak inne jego wady – popędliwość (kwestia uwalniania jeńców) oraz swobodne podejście do przysięgi małżeńskiej. Cóż… Patton był tylko człowiekiem, ale i przykład szedł z góry.
„Zabić Pattona” uchyla rąbka tajemnicy odnośnie intryg, sporów, waśni czy ambicji jakie szerzyły się wśród amerykańskiej generalicji w czasie II wojny. Trochę to wygląda jakby dowodzenie na wojnie było najmniejszym problemem Ike’a, George’a Marshalla czy innych dowódców. Patton był tu wyjątkiem… pomimo swoich wad.
Rozczarowanie przynosi jednak najważniejsza część książki – czyli morderstwo/wypadek. Nie zostaje ono przekonująco wyjaśnione. W przeciwieństwie do wspomnianej już książki Roberta Wilcoxa, tym razem obaj autorzy nie zajmują stanowiska w sprawie okoliczności śmierci Hannibala II wojny światowej. Beznamiętnie przytaczają szereg poszlak (niechlujne śledztwo, brak protokołów, przyznanie się do winy jednego z byłych agentów OSS), jednak rezygnują z zajęcia stanowiska. Czytelnikowi pozostawiają suchy protokół, z ostrożnymi komentarzami.
„Zabić Pattona” nie wywoła wstrząsu – nie jest to zupełnie odkrywcza książka odnośnie wypadku z 1945 r. To raczej solidnie przedstawione ostatnie półtora roku z życia Pattona – żołnierza, dla którego po wojnie nie było po prostu miejsca. Wiedział, że jak ucichną działa i to on ucichnie. Nie zmienia to faktu, że książka zapewnia naprawdę dobrą na wakacyjne popołudnia.