Bernard Cornwell - „Rok 1356” - recenzja i ocena
Czytelnicy Trylogii Graala Bernarda Cornwella z pewnością pamiętają jak nieślubny syn księdza, niejaki Thomas, wbrew woli szalonego ojca postanawia zostać łucznikiem, a nie duchownym. Nie nam decydować czy podjął dobrą decyzję. Grunt, że dzięki temu miał niezwykle ciekawe przygody w poszukiwaniu Graala i w walce z Francuzami, Bretończykami oraz innymi zwolennikami ucinania palców angielskim wieśniakom służącym w armii.
Choć Graal został odnaleziony, Cornwell powrócił do swojego bohatera. Tym razem wpadamy na niego po upływie ośmiu lat. Nie jest on już przedsiębiorczym dowódcą łuczników. Stał się sir Thomasem z Hookton, kasztelanem zamku w południowej Francji, lennikiem Williama de Bohun, hrabiego Northampton. Ma swoją kompanię wojska, trzymaną zresztą twardą ręką. Ma też żonę i syna. Co prawda wraz z małżonką został przed laty obłożony ekskomuniką (wtedy jeszcze świeżo upieczeni wygnańcy z chrześcijańskiej wspólnoty nie byli małżeństwem), jednak ani trochę mu to nie przeszkadza.
Tytuł zdaje się przypominać kolejny wielki sukces Anglików – rok 1356 i bitwę pod Poitiers. Tym razem jednak zwycięstwa nie zawdzięczali łucznikom. Abstrahując od faktu, że Poitiers było – obok Azincourt (1415) – największym zwycięstwem Anglików w wojnie stuletniej – sukces w niej zawdzięczali tym razem raczej uporowi zbrojnych, determinacji królewskiego syna Edwarda, ks. Wali, zwanego Czarnym Księciem.
Samo starcie Cornwell opisał w sposób tak plastyczny, jakby niemal stał obok i nagrywał wszystko na swojego smartfona. Walka wre w nieprawdopodobny sposób, strzały świszczą, miecze uderzają o zbroje, sypią się iskry, leje się krew, pot i łzy… Tyle, że jest ono jednym z elementów książki i to dopiero końcowym. Więc co z pozostałymi elementami powieści?
Niestety tym razem Autor trochę mnie rozczarował, przede wszystkim jeśli idzie o intrygę wokół pierwszoplanowych postaci. Oczywiście jak zwykle chodzi o tajemniczy i magiczny artefakt, niezwykle istotny dla odrodzenia chrześcijaństwa, lecz tym razem nie wpleciono tego w wir historycznych wydarzeń. Poszukiwania zdają się nie mieć większego sensu. Zwyczajnie – nie za bardzo dlaczego właściwie należy szukać tego skarbu. Widzimy jedynie, że pragną go wszyscy – Anglicy aby wygrać wojnę, Francuzi z tego samego powodu, książęta Kościoła dla podniesienia swojego prestiżu i (zapewne) zbawienia świata. Generalnie prawie wszyscy pragną tego kawałka żelaza. Oprócz dwóch osób.
Pierwszą z nich jest oczywiście nasz stary znajomy z Trylogii „Graala” Tom z Hookton. To znaczy – najmocniej przepraszam – sir Thomas z Hookton, rycerz na służbie Billy’ego, czyli hrabiego Northampton. Aktualnie zarządza z nadania swego seniora małą mieściną i zamkiem na południu Francji, dorabiając czasem wynajmując siebie i swoich srogich żołnierzy każdemu kto zapłaci – no chyba, że do boju wezwie ich król Edward. Thomas okazuje się znakomitym panem – żołnierze są mu wierni, a i jego poddani darzą sympatią owego le Batard, który nie jest ani surowy ani okrutny, a nawet szczodry ponad przyjęte założenia. Innymi słowy – ideał rycerza, choć strzelający z łuku i nie walczący zgodnie z naiwnym kodeksem rycerskim.
Drugim odpornym na magię jest twardy Szkot, William 1 hrabia Douglas. Nie jest to niestety twardy żołnierz sir William Douglas, rycerz z Liddesdale, lecz jego chrześniak. Mało religijny hrabia, w ramach walki o wpływy w klanie zabił swojego chrzestnego i dzięki temu mógł przyprowadzić swoich srogich wojowników do walki ze znienawidzonymi Anglikami. Szkoci raz po raz wykazują się kunsztem mniej znanym francuskim rycerzom. Ma to swoje ujemne strony – żołnierze to nie rycerze, nie rozumieją czemu mają brać udział w jakiś ucztach turniejach etc., chcą spełnić swoje powołanie – mordować Anglików. Hrabia Douglas chce pochwycić Czarnego Księcia. Ma nawet sposób na przeklętych łuczników – wszystko zależy od rycerskiego króla Jana Dobrego…
Nie oszukujmy się – dwie wyraziste postacie pierwszoplanowe w powieści historycznej to za mało. Pozostali pozostawiają niestety wiele do życzenia. Lepiej sprawa wygląda z bohaterami drugoplanowymi, szczególnie po stronie przeciwników le Batarda, choć i jego ludzie – zwłaszcza nowi rekruci – wprowadzają do tekstu ożywienie i poczucie humoru. Jak zwykle Cornwell w interesujący sposób przedstawia historyczne postacie. O Douglasie już wspomniałem – srogi wojownik ze szkockiego pogranicza. Ale mamy tu cały wachlarz postaci. Czarny Książę jako spragniony łupów i sławy rycerz, król Jan II Dobry niczym żywcem wyjęty z pieśni trubadurów. Do tego dochodzą dworzanie i arystokraci, a także ambitni księża.
Czy 1356 jest udaną kontynuacją wcześniejszych przygód Tomasza z Hookton? Nie do końca. Cornwell dość mało przekonująco wyjaśnia w jaki sposób Tomasz osiągnął co osiągnął. Jego kolejne przygody nie wywołują aż takich emocji jak wcześniejsze. Ciężko tak naprawdę wyłapać ową kontynuację. Nie zmienia to jednak faktu, że powieść Cornwella nadaje się jako lekka lektura w wolnej chwili na świeżym powietrzu. Choćby dla samych scen batalistycznych...