Bernard Cornwell – „Heretyk” – recenzja i ocena
Bernard Cornwell uchodzi za jednego z najlepszych powieściopisarzy naszych czasów. Przyznam szczerze, że pochodziłem do tego cyklu wydawniczego z rezerwą, z powodu telewizyjnych przygód Richarda Sharpe’a – sztandarowego bohatera autora. Jednak kiedy przeczytałem „Pieśń łuków. Azincourt”, natychmiast przyłączyłem się do zwolenników tego autora, niecierpliwie czekając na kolejne jego książki. Kiedy w Polsce wydano jego „Trylogię św. Graala”, natychmiast sięgnąłem po pierwszy tom „Hellequin. Jeźdźcy piekieł” i nie rozczarowałem się. Proza Cornwella jest tak wciągająca, że wystarczyło odliczać miesiące do ukazania się dalszych tomów – „Wagabundy” oraz „Heretyka”.
Ostatni tom spina cała serię i rozwiązuje akcję. Sceptyków pragnę uspokoić, że kwestia tożsamości Chrystusa czy inne dość popularne ostatnimi czasy pomysły w stylu Dana Browna i „Kodu Leonarda da Vinci” nie stanowią podstawy akcji całej serii. Otóż Thomas z Hookton, nieślubny syn duchownego zaciąga się do armii angielskiej jako łucznik nie tylko dla zdobycia sławy, łupów i znaczenia ale również w celu pomszczenia śmierci swego ojca. Będąc świadkiem śmierci rodzica oraz spalenia rodzinnej osady, wie gdzie szukać i kogo szukać. Nie chce mu się wierzyć, że jego nieco szalony ojciec, duchowny zresztą, posiadł tajemnicę Graala i wszedł w jego posiadanie. Jego celem jest odnalezienie sprawcy wyrządzonego zła. Zaś poszukiwanie Graala, obiektu pożądania wszystkich ludzi średniowiecza, umożliwia jedynie odnalezienie zabójcy. Albowiem temu ostatniemu zależy tylko i wyłącznie na Graalu. Czyli tam gdzie skarb – tam szansa na zemstę. W trakcie peregrynacji Thomasa po kontynencie, oczami bohatera widzimy świat średniowiecza u zarania jego największej tragedii: epidemii dżumy, słynnej „Czarnej Śmierci”. „Heretyk” (jak cała seria) jest w rzeczywistości podróżą do średniowiecznej Francji początku XIV wieku. Do kraju w którym rozpoczyna się seria konfliktów angielsko-francuskich, znanych jako Wojna Stuletnia.
Tym razem Thomas z Hookton na czele własnej kompanii zbrojnych rusza do południowej Francji, która jeszcze nie doznała pożogi wojennej. Wśród żołnierzy towarzyszą mu wypróbowani przyjaciele – Sir Guillaume d'Evecque, francuski rycerz i niedoszły teść głównego bohatera oraz Robbie Douglas, szkocki rycerz, od czasu bitwy pod Neville’s Cross (17 X 1346) jeniec wojenny mozolnie zbierający pieniądze na okup (co utrudniają mu słabość do hazardu i płci pięknej). Cała trójka czeka tylko na przebycie Guy’a Vexille’a. Jest on sprawcą cierpień przyjaciół – Thomasowi (będącemu jego kuzynem) zabił ojca, sir Guilliaume’owi córkę zaś Robbiemu brata. Wszyscy trzej chcą pomścić bliskich. Szczególnie liczy na to Szkot, tłumacząc się, że jak zabije się jednego Douglasa, pozostali członkowie rodu nie spoczną, póki nie wytoczą mordercy krwi. Niestety, przyjaźń łucznika i Szkota zostanie wystawiona na próbę z powodu młodej dziewczyny, której spalenie na stosie udaremnił Thomas. Pikanterii dodaje tu fakt, że rozczarowany przerwaniem egzekucji dominikanin nie zaprzestaje prób wykonania wyroku kościelnego. Wręcz przeciwnie, robi w tym celu wszystko co się da, łącznie z namówieniem biskupa do obłożenia Thomasa klątwą kościelną. W ten sposób główny bohater staje się tytułowym heretykiem. A w tym samym czasie na scenie pojawia się dwóch okrutnych przeciwników – Vexille oraz dżuma…
Na pierwszego z pewnością cierpliwie czekali. Mało tego, prowokowali go niszczycielskimi zagonami, ściągając na siebie uwagę co bogatszych feudałów. Thomas i jego zawadiacy szykują się do obrony zamku w Castillon d’Arbizon. Z pewnością nie pomaga im w tym fakt, ze są podzieleni z powodu heretyczki, klątwy rzuconej na Thomasa przez miejscowego biskupa czy w końcu dość dziwnych posunięć rozwścieczonego młodego Szkota. Jak skończy się planowana obrona nie tylko przed nadchodzącym postępem technicznym w postaci armat, ale również przed niewidzialnym wrogiem w postaci epidemii? Tego nie zdradzę, żeby nie psuć przyszłej przyjemności z lektury.
Jednak nie tyle dla samej (bardzo ciekawej zresztą) fabuły warto przeczytać tę powieść (podobnie zresztą: cały cykl). Najbardziej wartościowym elementem tej prozy są znakomite plastyczne opisy epoki. Przewijający się na kartach książki historyczni bohaterowie, choć epizodyczni, są ciekawie skonstruowane, sprawiają wrażenie ludzi z „krwi i kości”, a nie tylko fikcyjnych postaci nakreślonych na podstawie sztambucha z podręczników i książek historycznych. Cornwell wiernie stara się odtworzyć również tło epoki, z detalami opisując nie tylko same postacie, ale również miejsca (klasztory, miasta zamki, leprozoria itp.). W interesujący sposób wprowadza nagle na scenę „czarną śmierć”, która będzie towarzyszyć mieszkańcom Europy przez wiele, wiele lat.. Szczególnie pobudzają wyobraźnię plastyczne opisy bitew (zwłaszcza znajdująca się na początku powieści bitwa w rejonie Calais) czy zwykłych potyczek.
Przede wszystkim Cronwell darzy wielkim sentymentem angielskich łuczników – zwykłych chłopców, którzy na wezwanie króla (i chciałoby się powiedzieć „i ojczyzny” ale to jeszcze nie te czasy) idą do walki za „starą, wesołą Anglię”. Choć to zwykli rolnicy, folusznicy, kołodzieje czy przedstawiciele innych zawodów niegodnych wojowników, są o wiele groźniejsi niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Cały wolny czas poświęcają na udoskonalanie się w używaniu długiego, cisowego łuku – wynalazku Walijczyków, szukających antidotum na ciężką normandzką jazdę. Szkolący się w wolnych chwilach nabierają perfekcji (trzeba mieć nie lada siłę żeby naciągnąć cisowy łuk!), zaś te ćwiczenia rozwijają ich krzepę. Przez to angielski łucznik może nie jest szermierzem, zdolnym bić się w otwartym polu, ale w chaosie, gdzie liczy się spryt, indywidualna sprawność oraz brak jakichkolwiek zasad sprawdza się znakomicie. Żeby tylko nie bili się między sobą w tawernach angielskich, król postanawia zabrać ich na wyprawę wojenną, która wielu odmieni życie.
Wszystkim chętnym polecam wybrać się w tę podróż razem z nimi!
Redakcja: Michał Przeperski