Ben Rawlence – „Miasto Cierni. Największy obóz dla uchodźców” – recenzja i ocena
Wydawnictwo Czarne po raz kolejny nie zawiodło i oddało w ręce czytelnika znakomity, niezwykle poruszający reportaż. „Miasto cierni” Bena Rawlence rozpoczyna się od spotkania autora z członkami Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA. Próbował opowiedzieć urzędnikom o kenijskim obozie, który poznał od podszewki. Uchodźcy mimo zakazu pracy i opuszczania obozu, niewielkich racji żywnościowych, narastającej biedy, i frustracji wcale nie chcą tłumnie dołączyć do Asz-Szabab (komórki Al-Kaidy, walczącej o utworzenie kalifatu). Ale przedstawiciele administracji nie chcieli go słuchać – wiedzieli swoje.
My też często nie chcemy słuchać, generalizujemy, mamy wyrobione zdanie i rzeczywistość mało nas interesuje. Tymczasem Rawlence każe nam słuchać. Oddaje głos swoim znajomym z kenijskiego obozu, to oni opowiadają historię swojego życia i przedstawiają Dadaab takim jakim sami go widzą.
Ponad ćwierć wieku temu obalono prezydenta Somalii Mohammeda Siad Barre. Na terenie tego afrykańskiego kraju wybuchła krwawa wojna domowa – trwająca do dziś. Życie w kraju stawało się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej nieznośne. Do konfliktu zbrojnego, ostrzeliwań, bombardowań i walk wewnątrz plemiennych doszły klęski naturalne. Przedłużająca się susza niszczyła plony i wysuszała źródła wody. Rolnicy musieli wysprzedawać swoje stada, aby zmniejszając ich liczebność. Wszystko po to, by przetrwać, znaleźć miejsca w których kwitła jakaś roślinność oraz można było napoić zwierzęta. Obecnie Somalia nie przypomina już państwa. Mówi się raczej o związkach plemiennych, klanach, które lekceważą sobie urzędników z Mogadiszu.
Jedną z postaci, które poznamy w książce jest Isza. To kobieta w średnim wieku, która wraz z pięciorgiem swoich dzieci uciekła z Somalii przed głodem. Mieszkała w wiosce, wraz z mężem miała stada zwierząt hodowlanych, ale z powodu suszy coraz trudniej było znaleźć pastwiska i wodopoje. Asz-Szabab sukcesywnie podnosiło podatki i zabierało coraz więcej i tak ubogim już ludziom. „Przez ostatnie trzy lata głód spowszedniał. Isza przyzwyczaiła się do krwawiących dziąseł […]cierpienia jakie sprawia pusty żołądek kiedy trawi sam siebie” – pisze Rawlence. Isza starała się wytrzymać, ale gdy straciła już wszystko udała się na długą, niebezpieczną, pieszą podróż do obozu w Kenii. Miała dużo szczęścia: żadne z jej dzieci nie zmarło po drodze. Tylko jak żyć bez przyszłości?
Obóz utrzymywany jest ze środków ONZ. Organizacje pozarządowe organizują szkolenia dotyczące demokracji oraz kampanie na rzecz zaprzestania obrzezania kobiet. Ale w obozie mieszkają nie tylko doświadczeni klęskami uciekinierzy. Dadaab powstał ćwierć wieku temu, doczekał się już trzech pokoleń uchodźców oraz dzieci, które przyszły na świat w tym miejscu i nie znają innego świata. To właśnie one są najbardziej zapomnianymi ofiarami tej sytuacji: nie mają perspektyw. Wszędzie panuje bieda, brak pracy, nie ma mowy o jakiejkolwiek normalności. Pieniądze ma jednak Asz-Szabab. Dlatego też tak wielu ludzi decyduje się na wstąpienie do organizacji terrorystycznej i z tego powodu obóz Dadaab nazywany jest „wylęgarnią terrorystów”.
Ben Rawlence pozwolił mówić mieszkańcom obozu. Mówią dużo, ciekawie, przejmująco. Osobiste historie ukazane zostają na tle historycznych i geopolitycznych problemów tej części Afryki. Tematyka powoduje, że książki nie czyta się przyjemnie. Ale jest to lektura mocna i bardzo potrzebna: wołająca o pomoc dla tych, którzy znaleźli się na marginesie życia. Po „Miasto cierni” po prostu trzeba sięgnąć.