„Bardzo proszę, abyś się zastanawiała nad tym, co można pisać, a co nie!”
Ten tekst jest fragmentem książki Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów „Listy 1951–1955”.
Sobota, dnia 17 lutego 51
Moja Najdroższa! Przyjechała przed chwilą Genia, ale przywiozła mi list pisany przez Ciebie jeszcze czternastego i w którym piszesz, że poślesz go pocztą – nie wiem, czy to jest nieporozumienie, czy tylko rozmyśliłaś się – ale przez to nie mam świeższych wiadomości i nie wiem, co ostatecznie z twoim zdrowiem. Nie pisałem do Ciebie, bo po prostu ręce mi opadły na wieść o twojej grypie, byłem zupełnie rozstrojony – nie wiedziałem, co robić. Tym bardziej, że pierwej przyszedł list następny, z którego treści wywnioskować dopiero mogłem, że jesteś chora, a dopiero nazajutrz przyszedł list, w którym piszesz o samej chorobie. Oczywiście ja sekretu przed babcią dochowałem, ale Genia napisała do Jasia o tym, Jaś powiedział Krysi, a Krysia natychmiast poleciała i powiedziała babci, ale babcia się nie przejęła tym bardzo, znacznie bardziej jest przejęta tym, że w niedzielę Stachowie i Jurkowie Lisowscy będą na obiedzie i już trzy razy przychodziła do mnie i do Heli, żeby nie zatrzymywać ich na kolacji. To są dla mnie rzeczy nie do zniesienia i po prostu nie mogę już tego cierpieć – i jeszcze ty piszesz z Rabki o tym, że nie trzeba było brać szynki na obiad! Czy ty naprawdę nie masz już większych kłopotów!?
Masz także kłopoty i polityczne! To, co napisałaś o wiadomym pomniku w liście twoim do mnie, jest rzeczą kompletnie niedopuszczalną i bardzo proszę, abyś się zastanawiała nad tym, co można pisać, a co nie! Oczywiście ani słowa mi nie napisałaś o tym, dlaczego listy chodzą tak prędko, a w ostatnim liście powiadasz, że mnie już zawiadomiłaś o tym. Oczywiście to drobiazg, ale świadczy o twoim stanie nerwów i nie przyczynia się do mojego uspokojenia. Masz teraz pogodę, ciszę, o której piszesz, że jest nadzwyczajna, masz przy sobie wnuki, na których temat jesteś nieprzytomna, możesz więc korzystać z tego wszystkiego, a nie wymyślać sobie zmartwienia w rodzaju tej szynki czy szczepienia kur.
Gosposia polecona mi przez Grobicką jest do wzięcia, w tych dniach przyjedzie się umówić, podobno zupełny ideał, ale wolna będzie dopiero od 15 kwietnia. Może to i lepiej, bo zacznie swoje urzędowanie przy tobie. Zastanawiamy się, czy zatrzymać tego wstrętnego garbusa do tego czasu, bo obawiam się, że brudem zarośnie cała kuchnia i spiżarnia, ale babcia jest zdania, żeby ona została. Teraz babcia jest cała po stronie tej kuchty i nic na nią powiedzieć nie można. Z kolacją jest co dzień wielkie zagadnienie, a obiady nie do wzięcia do ust. Wszystko ze spiżarni rozkradają, węgla nie ma – stan taki na dłuższą metę już jest nie do wytrzymania.
Wczoraj byłem w ministerstwie rolnictwa, sprawa nie jest taka prosta, oni w zasadzie nie dopuszczają zrzeczenia się majątku i trzeba trzymać tę ziemię, jaką się ma, uprawiać ją i płacić te olbrzymie podatki. Próbowałem wytłumaczyć, że ja nie mam dochodów ze Stawiska, ale o ile to rozumieją na wyższych stopniach, o tyle im niżej, tym więcej formalizowania i biurokratyzowania. W gminie teraz trochę lżej, widocznie jednak był nacisk z góry i tłumaczenia, że nie można tak ze mną jak z innymi. Ostatecznie, jak nie, to nie – niech znajdą sami jakieś wyjście. Maniewski zdaje się ma taki sam brak zaufania do mnie jak ciocia – spotkałem go w Kopciuszku, ale nic nie chciał mi powiedzieć, tak jakbym ja nie był wprowadzony w sprawy sprzedaży. Zresztą i Mirecki, i babcia Śliwińska mają jakichś kupców, więc sprawy nie są beznadziejne. Chciałbym już posprzedawać wszystko do licha, żeby nie było gadania.
Teraz największa nowina: w poniedziałek wyjeżdżam do Berlina na posiedzenie Światowej Rady Pokoju, otrzymałem specjalne zaproszenie od Joliot-Curie jako gość (oczywiście i kilka innych osób też). Przyznam się, że jeżeli nie bardzo mi się chciało jechać teraz do Pragi czy gdzie indziej, to na to posiedzenie historyczne pojadę z przyjemnością. Jednak niezmiernie ciekawe rzeczy będą tam na pewno – a szczególniej na tle Berlina będzie to wszystko brzmiało bardzo dziwnie. Posiedzenia będą trwały cały tydzień. Wrócę zapewne w przyszły poniedziałek. W Berlinie na wszelki wypadek adres: Polnische Diplomatiche Mission, Berlin NW7, Karlplatz 7.
Z drugiej strony nie bardzo chce mi się jechać, kiedy nie jestem pewien twojego zdrowia, zdrowia dzieci (śniły mi się niedobrze) i czekamy z godziny na godzinę depeszy od Teresy. No, ale tydzień to niewiele. Jest teraz u nas Zygmunt Mycielski 83 , który ma teraz interesy w Warszawie, a nie ma mieszkania i nie może z Sobieszowa co dwa dni jeździć na posiedzenia, bardzo mi jest dobrze z nim, gadamy sobie wieczorami, on komponuje symfonię swoją (scherzo okropne, ale elegia bardzo piękna), a ja tłumaczę tego Nerudę i piszę różne okolicznościowe sprawy*. Jutro już będą tak jak moje imieniny, Stachowie będą mi winszowali i Jurkowie pewnie także. Innych ludzi się nie spodziewam i mam w dalszym ciągu taki abszmak po zeszłorocznych hecach. Tymczasem do widzenia, kochana, całuję po wiele razy, napiszę jeszcze w poniedziałek. Twój Jarosław
* Mycielski zostanie przez ten tydzień, co mnie nie będzie – będzie przy- najmniej ktoś w domu. Niepotrzebnie się irytujesz na otwieranie listów. Załączony list Loulou [Leonia Malinowska] był zaadresowany M. Iwaszkiewicz, więc go otworzyłem. Ten Pan Bóg pomięszany z Tadziem i interesami starej k…y Besançony to coś zupełnie osobliwego!