Barbara Stanisławczyk – „Ostatni krzyk. Od Katynia do Smoleńska…” – recenzja i ocena
Gdy mamy do czynienia z wielką tragedią, media podchwytują przede wszystkim „wielkie” nazwiska, poświęcając im większość czasu antenowego. Ci „mniej ważni” lądują na zbiorczych listach i w statystykach przypominanych przy okazji rozmaitych uroczystości. Część z tych osób znalazła swe miejsce w książce „Ostatni Krzyk”, opowiadającej o dziewięciu rodzinach, połączonych przez dwie tragedie – śmierć ich bliskich w Katyniu i ich samych w Smoleńsku.
Liczby
Omawiana praca liczy sobie 392 strony, z czego treść właściwa zajmuje 380 z nich. Materiał podzielono na trzy części: „Wyjazd”, „70 lat wcześniej” i „70 lat później”. Każde wspomnienie z działu drugiego jest także rozbite na trzy części: wstęp, „skąd biją źródła” i „zostali po nich”. Całość zilustrowano 161 dobrej jakości fotografiami i skanami dokumentów zamieszczonymi w tekście.
Cichy „krzyk”
Mimo tytułu, w książce nie ma miejsca na gwałtowność. Mamy raczej do czynienia z cichym, refleksyjnym wspomnieniem o małej garstce osób i ich przodkach. O samej katastrofie czytelnik nie dowie się praktycznie niczego, z wyjątkiem krótkich wspomnień rodzin przeżywających w pierwszych dniach po niej swój ból. Znalazły się tu następujące osoby: Maria Kaczyńska, Bożena Łojek, Katarzyna Piskorska, Gabriela Zych, Leszek Solski, Bronisława Orawiec-Löffler, Tadeusz Lutoborski, Anna i Bartosz Borowscy (matka i syn) oraz Ewa Bąkowska. Wymienione osoby tworzyły prawie całą delegację Rodzin Katyńskich lecącą pamiętnym Tupolewem do Smoleńska; brak jedynie trzech księży i Andrzeja Sariusza-Skąpskiego. Przyczyny nieobecności tego ostatniego są wyjaśnione w tekście – ze względu na poruszenie w tej pracy konfliktu wokół niego i jego działań jako prezesa Federacji Rodzin Katyńskich, jego córka Izabela odmówiła współpracy z Barbarą Stanisławczyk.
Podczas lektury poznajemy przede wszystkim ludzi, którzy zginęli rozstrzelani przez NKWD na Wschodzie, i to przede wszystkim na nich skupia się główna uwaga autorki. Życiorysy tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, pełnią swoistą rolę tragicznego dopełnienia zawierającego się w słowach „oni też zginęli na Wschodzie”. Autorka sama podkreśla ten związek, pisząc: „Zginęli na ich grobach, domykając w ten sposób metafizyczną wręcz klamrę historii i polskiego losu (...)”. Mam pewne wątpliwości, czy Stanisławczyk zyska wielu zwolenników próbując nadać tej katastrofie sens metafizyczny. Bądź co bądź, przyczyny zeszłorocznej tragedii są już bardzo dobrze opisane z różnych punktów widzenia. Z tej perspektywy trudno mi w katastrofie smoleńskiej doszukiwać się interwencji sił nadprzyrodzonych.
Opowiadania o osobach zamordowanych na Wschodzie urzekają swoją prostotą i bezpośredniością. Stanisławczyk nie czyni z nich żywych pomników, starając się przedstawić ich takimi, jakimi zachowali się w pamięci swoich rodzin. To ich wspomnienia są podstawą do zaprezentowania danych osób, jako że nie zawsze możliwe jest wsparcie rodzinnych opowiadań odpowiednimi dokumentami. Domowe archiwa Polaków zostały solidnie przetrzebione podczas wojny, a lata komunizmu zdecydowanie nie sprzyjały swobodnemu gromadzeniu pamiątek. Chcąc zbudować narrację o tamtych czasach i osobach, trzeba więc, jak to już powiedziano, oprzeć się na pamięci ich potomków, ze wszystkimi wadami i zaletami takiego podejścia.
Nieco inaczej natomiast wyglądają opowieści o osobach, znajdujących się 10 kwietnia na pokładzie feralnego Tu-154 M. Ich historie są pełne heroicznej walki o pamięć o Katyniu, najpierw na tablicach cmentarnych w Polsce, potem o uznanie tego mordu za zbrodnię ludobójstwa. Autorka nie stroni także od wskazania jak ważnym problemem stały się z czasem kłótnie wśród zasłużonych członków Rodzin Katyńskich.
Podsumowanie
Książka Barbary Stanisławczyk to nie pierwsza, i z pewnością nie ostatnia praca dotykająca w ten czy inny sposób tematyki katastrofy smoleńskiej. Z jednej strony z pewnością wypada ją pochwalić za spokojne, podejście do tematu, dalekie od politycznego klimatu jaki się wokół niego wytworzył. Jednocześnie jednak trudno jest mi znaleźć w niej coś, co mogło by przyciągnąć szersze grono czytelników. „Ostatni krzyk” to praca przeznaczona dla ludzi pragnących dowiedzieć się czegoś więcej o tej konkretnej grupie pasażerów, przy tym jednocześnie szukających w przedstawionych historiach swoistej głębi. Dlatego też wydaje się, że recenzowana książka ma nakłaniać czytelnika do refleksji nad bezlitosną złośliwością losu, a także udowadniać istnienie jakiś „metafizycznych” sił, rządzących życiem ludzi. Sama jednak nie wytwarza nastroju zadumy, lecz raczej oczekuje od czytelnika, że sam w takim nastroju zasiądzie do lektury. Jeśli czytać ją „w biegu”, będzie to tylko jeszcze jedna książka ze wspomnieniami, i to na dodatek dość monotonna, bo w istocie brak w niej momentów przyspieszających bicie serca. Jest to więc pozycja skierowana do z góry określonej grupy odbiorców, pragnących pozyskać materiał dla rozmyślań. Czytelnik nie pasujący w stu procentach do tego opisu może po lekturze odczuwać niedosyt.
Zobacz też:
Redakcja: Michał Przeperski