Bajki — ślady dawno minionego świata
Bajki — opowiastki dla dzieci, obowiązkowo kończące się happy endem, kryją w sobie mroczne tajemnice. Wiele najpopularniejszych wywodzi się wprost z dalekiej historii. Okoliczności ich powstania często tysiąclecia temu zaginęły w pomroce dziejów. Te prawdziwe wydarzenia lub, co chyba częściej, pradawne wierzenia i obyczaje ocalały jedynie w bajkach, choć także w nich stopniowo przekształcały się i deformowały. Uważne oko (i ucho) wciąż potrafi z bajek wyłowić obraz pradziejów i ówczesnych wierzeń.
Nierzadko jest to obraz mało sympatyczny. W eseju „Takie sobie bajeczki” Lech Stępniewski, nawiązując do starych, ludowych opowieści zebranych przez braci Grimm, wspomina o elementach erotyzmu i figlowania w ich bajkach, a następnie pisze:
Okrucieństwa już tak starannie nie cenzurowali. W bajce „Ptak-straszydło” zły czarownik porywa sobie ładne dziewczęta. Co z nimi robi, gdy je lubi, tego się niestety nie dowiadujemy, ale za to, gdy taka nieposłuszna ślicznotka go rozgniewa, o upodobaniach penitencjarnych czarownika dowiadujemy się ze szczegółami «Pchnął ją na ziemię, powlókł za włosy do pnia i tam uciął jej głowę i porąbał ciało na kawałki, aż krew pociekła strumieniem po podłodze. Po czym wrzucił wszystko do miednicy».
Również bajkowa klasyka w oryginale nie stroni od horroru. Niezliczone warianty bajki o Jasiu i Małgosi kończą się zazwyczaj ucieczką dzieci, co najwyżej poprzedzoną sprytnym zamknięciem czarownicy w chlewiku albo jakiejś skrzyni. Tymczasem u Grimmów niezbędny jest piec. «Małgosia popchnęła ją mocno, a gdy czarownica wpadła do pieca, zatrzasnęła za nią drzwiczki i zasunęła rygiel. Huhu! — zaczęła wyć zła jędza, ale Małgosia uciekła, pozostawiając bezbożną czarownicę w piecu, gdzie się spaliła».
Podobnemu złagodzeniu uległa historia Kopciuszka. Dziś o złych siostrach wiemy tylko tyle, że z nieuprawnionej pazerności na księcia poobcinały sobie paluszki i pięty, i potem miały się jak niepyszne. W wersjach bardziej budujących Kopciuszek udziela im nawet na ostatek iście chrześcijańskiego przebaczenia i szczera skrucha zmiękcza ich twarde serca. U Grimmów nie ma tak dobrze. Za wcześniejszą ślepotę, za niedolę bliźniego czeka obie siostry kara, hmm, okulistyczna... «gdy młoda para szła do kościoła, starsza kroczyła po prawej, młodsza zaś po lewej stronie; i każdej z nich gołąbek wydziobał po jednym oku. W drodze powrotnej starsza siostra szła po lewej, młodsza zaś po prawej stronie; a gołąbki wydziobały im po drugim oku».
W oryginalnej (a ściślej: najstarszej, jaką znamy) wersji bajki o Jasiu i Małgosi opisane jest pogrzebanie człowieka żywcem, w bajce o Królewnie Śnieżce ma miejsce akt nekrofilii, w „Czerwonym Kapturku” wilk zjadał i babcię, i Czerwonego Kapturka. W „Kopciuszku” zaś dochodzi do niechcianej, pozamałżeńskiej ciąży oraz do okrutnego oślepienia, jak to już mogliśmy wyczytać.
To nie przypadek, to patrzy na nas otchłań historii...
Bajki uczą historii
Bajki określają naszą tożsamość. W XIX wieku badacze (Bopp, Rask i inni) z zaskoczeniem odkryli, że te same opowieści, lekko się tylko w szczegółach różniące, opowiadano od dawien dawna w Italii i Indiach, w Norwegii i Iranie. Ponadto panujący w Indiach Brytyjczycy zauważyli, że staroindyjski literacki język — sanskryt wykazuje silne powinowactwo z łaciną. Taki był początek zrozumienia naszych europejskich korzeni. Stopniowo z niezbadanych dotychczas mroków historii, w które zanurzyli się naukowcy, próbując je oświetlić, zaczęły wyłaniać się nowe kształty. Odkryto nieznaną wcześniej, potężną grupę ludności, która zmieniła potem świat. To nasze dziedzictwo, dziedzictwo Indoeuropejczyków. Bowiem był czas, gdy lud ten żył razem, tworząc ściślejszy lub (raczej) luźniejszy związek. Nie wiadomo do końca, gdzie to było, aczkolwiek zwykle wskazuje się na stepy dzisiejszej Ukrainy. Byli to praprzodkowie prawie dwóch miliardów współcześnie żyjących ludzi, zwłaszcza w Azji, Europie i Ameryce. W późniejszym czasie migrowali oni w różnych kierunkach, daleko za sobą pozostawiając ojczyste tereny. A ich wierzenia i opowieści przetrwały nierzadko tysiąclecia — zwykle jako bajki — wszędzie tam, gdzie ludy te dotarły.
Tłumacz hinduskiej „Pańczatantry” na język niemiecki w 1859 roku, Teodor Benfey, w komentarzu do swego przekładu wykazał, iż większość wątków baśniowych znanych w Europie ma swoich krewniaków w literaturze indyjskiej, w dodatku o bardzo odległym czasowo rodowodzie. Aby nie rozdrabniać się na niezliczone przykłady, wspomnijmy jedynie naszą baśń o zmorze. Młodzieniec z ukrycia widzi piękną, magiczną dziewczynę, która przyszła lub przyleciała nad jezioro, aby się wykąpać. Postanawia ukryć jej szaty lub skrzydła i poślubia ją. Jednak, gdy w końcu dziewczę przypadkiem odnajduje swoją własność, ucieka. Jej śladem rusza nasz bohater, po drodze pokonując liczne trudności i przeżywając wiele magicznych przygód, aż wreszcie odnajduje żonę w ostatniej chwili przed jej ponownym ożenkiem. Godzi się z nią i razem wracają do domu. Opisujemy tu baśń z naszych polskich terenów. Jednak ta sama opowieść jest niezwykle popularna w całej Europie i na rozległych terenach Azji. Jedną z jej najpierwotniejszych wersji stanowi opowieść o bogini Urvasi z utworu „Sanhita Rigveda”, będącego zabytkiem literatury starohinduskiej. Inne wersje tej opowieści można znaleźć w niemal każdym zbiorze bajek ludowych, czy to wschodnich, czy zachodnich.
Rozwój etnografii, lingwistyki i indoeuropeistyki sprawiają, że „nie podzielamy już zdumienia Mickiewicza, gdy na podstawie wiadomości z tradycji ustnej na Litwie zrozumiał niejasne zdanie Pliniusza o wężu” (Julian Krzyżanowski). Łatwiejsze do zrozumienia wydają się także podobieństwa tradycji ludów niespokrewnionych. Przykładem na to jest fakt, że najstarsze znane nam wersje bajek — ocalone na starożytnych, egipskich papirusach — są analogiczne do tych, które czytamy dziś naszym dzieciom.
Przyjrzyjmy się zatem kilku bajkom w poszukiwaniu dawno zapomnianych treści...
Smok, władca i nowi bogowie
Bardzo wdzięcznym obiektem dla badaczy jest opowieść o smoku wawelskim. Z jednej strony jest ona związana z naszym polskim Krakowem. Z drugiej — głęboko osadzona w spuściźnie indoeuropejskiej. Treść jest powszechnie znana, więc uważniej przyjrzyjmy się szczegółom.
Wbrew pozorom to nie szewc Skuba jest tu najważniejszym bohaterem. Pierwotnie był on nie kim innym jak Krakiem, postacią obrosłą znaczeniami jak ściana bluszczem. Być może, wpisując Skubę do legendy, pogodzono dwie opowieści o zabójcach smoków. Odsuńmy go więc na bok i skierujmy wzrok na skrytego nieco w cieniu prawdziwego bohatera.
Krak z pierwszej wersji był przywódcą, który zabił smoka, rozbił stary ład, skupił wokół siebie ludzi i założył nowe miasto, stając się jego władcą. Ten stary ład to tak naprawdę porządek matriarchalny objawiający się zarówno w życiu codziennym, jak i w mitologii. Pierwotnie ludzie wyznawali bóstwo kobiece symbolizujące życie, płodność, przyrodę. Później dokonał się patriarchalny przewrót, prawdopodobnie ściśle związany z przejściem z koczowniczego i myśliwskiego na osiadły i rolniczy styl życia. Bogami rolników stały się byty męskie, stopniowo spychając kobiece bóstwa w cień. Najpierw doprawiono im mężów, następnie ojców. Potem ci mężowie i ojcowie, zwłaszcza kowal Swaróg przynoszący całkiem inne wartości, przysłonili swoje boskie małżonki/córki do tego stopnia, że bogini (a raczej Bogini) z pierwotnej wersji opowieści o Piaście Kołodzieju, odgrywająca tam pierwsze skrzypce, została w końcu zredukowana do mało znaczącej postaci Rzepki, żony Piasta.
Ale wróćmy do Kraka. Mit o bohaterze — zabijającym smoka i zakładającym miasto, odgrywając rolę cywilizatora — jest powszechny wśród Indoeuropejczyków. W dodatku Krak często (np. Wiaczesław Iwanow i Władimir Toporow) identyfikowany jest z Perunem, słowiańskim bogiem burzy i piorunów. Niektórzy uważają, że w naszej mitologii Krak miał pierwotnie moc sprowadzania mrozu, co dodatkowo zbliża go do Peruna. Zatem, nim został ludzkim bohaterem i władcą, był bogiem — tym bardziej, że w mitologii przeciwnikiem smoka, uosobienia wody i zimy, jest z reguły bóstwo władające piorunami. Smok początkowo też był bogiem. Pokonanie go przez boga nieba jest konieczne dla przetrwania świata. Bowiem bestia pozbawia świat niezbędnej wody (wraca motyw zimy, mrozu i skutej lodem, lub uwięzionej pod postacią śniegu, wody). Motyw ten majaczy nam w tym fragmencie bajki o smoku wawelskim, kiedy, poddany palącemu działaniu siarki, wypija on ogromne ilości wiślanej wody. Potwór ginie, a uwolnione wody wracają do rzeki.
Nasz Krak (oszczędzę czytelnikowi wywodów o pochodzeniu tego imienia) po rozprawieniu się ze smokiem staje się najważniejszym władcą. Stary porządek — porządek matriarchatu, rządów Bogini i jej kapłanek nieodwołalnie odchodzi w przeszłość. Nastaje czas nowych, męskich, bogów, a opiekę nad nową epoką przejmuje Swaróg — kowal. I w ten sposób wróciliśmy do patriarchalnego przewrotu. Zresztą, poruszając się po bajkach w tej przestrzeni, możemy szybko dostrzec dużo więcej takich zapomnianych powiązań.
Czesi też mają Kraka (u nich Kroka) — tak jak u nas — prawodawcę i założyciela grodu, pojawiającego się u schyłku mitycznego złotego wieku, gdy gasła idea wspólnej własności, a kwestia posiadania budziła spory, które wymagały wymyślenia odpowieniego prawa. Z kolei Wanda, bohaterka innej krakowskiej legendy (także z drugim, a nawet trzecim dnem), to odpowiednik czeskiej Valaszki. Jedna i druga mogą być pozostałością po domniemanych wędrówkach Chorwatów znad Wisły na południe, przez Czechy nad Adriatyk. Albowiem podejrzewa się, że lud ten mógł być poprzednikiem Wiślan nad górną Wisłą. Plemiona o nazwie Chorwaci występowały także w dzisiejszych Czechach, na Rusi i oczywiście na Bałkanach. Co ciekawe, zwolennikiem tego pokrewieństwa był Jan Długosz piszący o chorwackim pochodzeniu Lecha i karynckim — Kraka. Ten pierwszy według naszego dziejopisarza miał wywodzić się z zamku Psary leżącego na „bardzo wyniosłym brzegu rzeki Huj, opływającej zamek i dzielącej Slawonię od Chorwacji”. Zatem mit o Kraku i smoku może być spuścizną po Chorwatach, a do Czech mógł zawędrować wraz z nimi. Zresztą rozmaite, rozsiane na naszych i czeskich ziemiach, Żmigrody mogą być również śladami chorwackich wędrówek.
Czym tak naprawdę jest Szklana Góra
Do kolejnej bajki (o Szklanej Górze), której się przyjrzymy, można dotrzeć dość nieoczekiwaną drogą, bo przez opowieść o Kopciuszku. Przyczynę tego stanu rzeczy i opis autorstwa zasłużonego badacza bajek ludowych, Juliana Krzyżanowskiego, czytelnik znajdzie w ramce. Zwróćmy uwagę, że bohaterka bajki jest heroiną ważnego, uniwersalnego mitu szukającą schronienia w zaświatach, gdzie mieszka tajemnicza królewna i rośnie jabłoń rodząca złote jabłka, strzeżona przez smoka. Owoce tego drzewa mają moc natychmiastowego leczenia ran i zwalczania zła. Na szczycie jabłoni gnieździ się demoniczny sokół lub jastrząb, a bohater po osiągnięciu szczytu nie może już góry opuścić, czyli zajmuje miejsce władcy Krainy Zmarłych przez Celtów zwanej paradoksalnie Krajem Żywych (dokąd Tristan obiecuje zabrać Izoldę) lub Avallon, tj. Jabłkowo. Ojciec królewny, twórca Szklanej Góry, jest tożsamy z boskim demiurgiem, jako że góra, podobnie jak i drzewo, jest nie tylko mitycznym, nadnaturalnym centrum świata, ale i światem całym. Dla pełnego obrazu dodajmy, że jabłoń powszechnie była symbolem m.in. nieśmiertelności i wieczności.
Zadziwiające święto stada
Skoro już wiemy, że Szklana Góra to kraina zmarłych i co naprawdę opisuje bajka, czas odszukać taką właśnie Szklaną Górę na polskich ziemiach. Według wielu badaczy jest nią Łysa Góra, miejsce niezwykłe i brzemienne w znaczenia. Archeolodzy stwierdzili, że właśnie tam rozpalano ognie na kamiennych wałach podczas dorocznego święta, do którego wkrótce wrócimy. Łączy się to z tradycją rozpalania sobótkowych ogni.
W starych bajkach heraldycznych, tj. tłumaczących genezę powstawania herbów rycerskich, bardzo częstym motywem jest zabicie drapieżnego ptaka — zwykle orła, sokoła lub kani. Bezpośrednio wypływa to z opowieści jeszcze starszych (znacznie starszych) i jest odbiciem dawno zapomnianego rytuału będącego jednocześnie systemem rządów. Jerzy Samp w jednym ze swych esejów („Misterium ptaka ofiarnego”) opisuje kaszubski zwyczaj ścinania w świętojańską sobótkę kani, ptaka z rodziny sokołów. W okolicach Kościerzyny mówi się, że ptak ten był niegdyś potężnym i złym czarodziejem, dążącym do opanowania świata i powstrzymującym deszcze. Kania okazała się, obok odyńca i smoka, jedną z form przeciwnika Boga Burzy. Przypisuje się jej się także moc sprowadzania chorób i deprawowanie dziewcząt. To wszystko zbliża drapieżnego ptaka ofiarnego do pogańskiego Welesa-Niji, w którego przemieniał się kończący kadencję święty król. Jego śmierć podczas święta stada umożliwiała przelanie przewinień obyczajowych całej gromady z poprzedniego roku na konto ofiary. Odchodził wraz ze wszystkimi grzechami, w nadnaturalny sposób oczyszczając społeczność.
Jest to nic innego niż mityczny obraz walki przybywającego i odchodzącego roku. Pozostałością tego mitu są bajki i wspomniany (porzucony już) zwyczaj, zgodnie z którym odpowiednio wcześniej przed wiosennym świętem należało schwytać ptaka. Podczas Sobótki był on skazywany na śmierć w specjalnie inscenizowanym procesie. Ptak w trakcie uroczystości zastępował króla, odkąd zrezygnowano z dorocznego rytualnego zabójstwa władcy. Notabene, tego ostatniego zabijano przystrojonego w ptasie pióra.
Coś z naszego podwórka
Według przekazanej nam przez Długosza tradycji, na Łysej Górze w pogańskich czasach stał lśniący zamek zbudowany przez gigantów. Rządziła tam potężna władczyni. Owa bezimienna pani poważyła się nawet na wojnę z Aleksandrem Macedońskim i, co więcej, pokonała jego armię. Stało się to pośrednią przyczyną jej zguby, gdyż — ogarnięta pychą — ogłosiła się boginią Dianą. Tego już Bóg nie zdzierżył i piorunem zniszczył zamek, po którym pozostało jedynie gołoborze na stoku góry. Bóg ten może być Bogiem chrześcijańskim, lecz świetnie nam tu również pasuje bóg burzy, Perun, przerywający matriarchalne panowanie Wielkiej Bogini i, w miejsce panującej wcześniej poligamii, wprowadzający surowe zasady patriarchalnej monogamii. Tak czy owak, z tradycji Łysej Góry ocalała do dzisiaj jedynie opowieść o sabatach czarownic, przechowując być może zamazane odbicie pradawnych rytuałów.
Oczywiście Aleksander Macedoński został do tej opowieści importowany. Zastąpił on mężczyzn rytualnie zabijanych przed obliczem Wielkiej Bogini. A ściślej mówiąc, zastąpił świętego króla, męża Bogini (zauważmy, że Łysa Góra miała niezamężną władczynię), który po rocznym panowaniu był uśmiercany.
Działo się to podczas orgiastycznego Święta Stada będącego jedynym w roku odstępstwem od surowej monogamii nowego porządku, zaprowadzonej za sprawą kowala Swaroga. Podczas uroczystości święty król, wybrany rok wcześniej, był przebierany za zwierzę, zwykle ptaka lub czarnego barana, i rytualnie zabijany przez kapłanki. Następnie ćwiartowały one jego ciało i robiły z niego zupę, którą wypijały. Opuszczony tron zajmował świeżo wybrany, nowy święty król. Symbolizowało to wszystko roczny cykl pór roku oraz oczyszczenie plemienia z grzechów, zbieranych w sobie przez świętego króla. Po śmierci stawał się on bogiem, prawdziwym małżonkiem Bogini, a opiekę nad plemieniem na kolejny rok przejmował jego następca.
Jedna z bajek o Szklanej Górze opowiada losy ubogiego żaka (zamiana mitycznego herosa w ubogiego, często psychicznie upośledzonego młodzieńca jest typowa w literaturze ludowej). Dotarł on na szczyt Szklanej Góry i poślubił uwięzioną królewnę. Dokonał tego dzięki podstępowi i wykorzystaniu demonicznego sokoła (znowu wraca motyw ptaka użyty w tym samym znaczeniu), którego następnie zabił. Jest to, jak już wiemy, częsty motyw legend heraldycznych. Jego pechowi poprzednicy skropieni krwią ptaka ożyli, ale on sam po śmierci sokoła nie mógł już opuścić góry. Fakt, że heros został uwięziony na Szklanej Górze, w krainie zmarłych, tłumaczy się jego śmiercią. A przecież dopiero po swej śmierci święty król był zaliczany w poczet bogów i stawał się pełnoprawnym małżonkiem Bogini, ukrywającej się pod postacią uwięzionej w krainie zmarłych królewny.
W innej bajce o Szklanej Górze król, niechętny zamążpójściu swojej córki, kazał ulać wielką banię, czyli szklaną górę i na jej szczycie zbudował zamek. Było to więzienie dla jego jedynaczki. Uwolnić ją próbował Mysi Król (myszy były symbolem sił podziemnych), ale zginął po drodze z ręki najgłupszego z trzech braci o znanym nam skądinąd imieniu Popielarz. Ten ostatni wjechał następnie do zamku i poślubił królewnę. Jego imię i motyw Mysiego Króla zaprowadziły nas do kolejnej legendy — o Popielu zjedzonym przez myszy. Notabene, według wersji zebranych przez Niemcewicza i Siemieńskiego, Popiel uciekał przed nimi, płynąc przez Gopło szklaną banią.
Zabicie Mysiego Króla, rywala do ręki królewny ze Szklanej Góry (zatem do ręki bogini), a następnie śmierć zadana przez myszy (czyli jakby zmartwychwstałego władcę podziemnego świata) to wierny obraz zmagań wspominanych już przy okazji opowieści o Szklanej Górze. Jest to bój o rękę Bogini między bogami nieba i ziemi (a raczej podziemi). Elementy te zdają się wskazywać na przynależność tej bajki do rodziny utworów wywodzących się z mitu o bohaterach rocznego dramatu — o Bogini, Bogu reprezentowanym przez świętego króla i cyklu pór roku zamkniętym w symbolice Święta Stada.
Co ciekawe, gdzieniegdzie jeszcze niedawno po spaleniu Marzanny od razu robiono nową i wracano z nią do wsi.
Co możemy znaleźć na drzwiach każdej toalety
Nawiązałem ledwie do kilku bajek, a przecież teren ten można radośnie eksplorować miesiącami, wciąż zdumiewając się ukrytymi obliczami bajek i zachwycając się takimi perełkami jak sens bajki o Kopciuszku albo archaicznością dawno zapomnianego znaczenia czerwonego kapturka u bohaterki bajki o tym samym tytule. Można też przejść przez jeden z wielu mostów przerzuconych pomiędzy światem bajek a etnografią i lingwistyką. Dzięki temu dowiadujemy się na przykład, że niedźwiedź był świętym zwierzęciem, a jego prawdziwa, pierwotna nazwa stanowiła tabu i dlatego była tak rzadko używana (w Karpatach do dziś o niedźwiedziu mówi się per On— tak właśnie, z dużej litery), iż nazwa ta bezpowrotnie zaginęła. Trzeba było wymyślić nową, zastępczą. Ta, czyli niedźwiedź, oznacza „wiedzącego, gdzie jest miód”.
Możemy też, uzbrojeni w naszą wiedzę, inaczej i szerzej spojrzeć na poczciwe symbole na drzwiach toalet. Zrozumiemy wówczas, że widzimy pradawne symbole płodności i płci: kółko — kobiecej, a trójkąt stojący na wierzchołku — męskiej. Albo przyjrzeć się używanym przez nas na co dzień powiedzeniom, z których wiele ma również inny, prawdziwy, dawno zapomniany sens.
My, ludzie współcześni, żyjemy w swojskim, okiełznanym, dobrze znanym świecie. Ale wystarczy, że wyposażeni w odrobinę wiedzy i trochę dociekliwości rozejrzymy się dookoła, a okaże się, że wiele aspektów tego pozornie zapoznanego świata kryje w sobie prawdziwe tajemnice. Jest wiele takich rzeczy, które, będąc powszechnymi i zwyczajnymi, przestały być dla nas zauważalne. Tymczasem słowa, gesty, zwyczaje, opowieści mają często drugą — ukrytą — bardzo starą twarz.
Różdżki, hmm...
W trakcie penetrowania tego świata — dawno przepadłego, a jednak wciąż ukrywającego się wokół nas — trzeba pamiętać o ostrożności przy formułowaniu hipotez, a przede wszystkim w odnoszeniu się do nich. Niewiele rzeczy jest tu absolutnie pewnych. Przekonał się o tym chociażby Max Muller, profesor Oxfordu. Kierując się propagowaną przez niego metodą mitologizacji (jedną ze starszych metod etnograficznych), aby udowodnić jej błędność, ukazano tę całkowicie realną osobę jako... symbol słońca. Wyposażono go w bardzo wiele odpowiednich atrybutów. Przeprowadzono ponadto analizę jego biografii metodami stosowanymi przy interpretacji bajek. Wynikło z niej, że Max Muller był początkowo bogiem słońca dopiero potem identyfikowanym z normalnym człowiekiem.
Dobrze tu też pasuje humorystyczna opowieść francuska z lat 30. XIX wieku. Według niej historyczny Napoleon nigdy realnie nie istniał. Przecież jego dzieje to mit solarny w stanie czystym. On sam był słońcem, jego dwunastu marszałków znakami zodiaku, całość zaś ilustracją archetypu walki dnia z nocą.
Warte zacytowania są także słowa Lecha Stępniewskiego o psychoanalitycznej tym razem wykładni sensu bajek:
Księżniczce wpadła złota piłka do studni? Ależ to oczywiste! „Złota piłka (=klitoris) nieprzypadkowo wpada do studni”— wyjaśnia w książce „Psychoanaliza i religia” postępowy psychoanalityk Fritz Eryk Hoevels –„(palec ześlizguje się głębiej do waginy)” etc. etc. — z czego jasno wynika, że prawdziwym tematem bajki o złotej piłce jest onanizm. Harry Potter ma czarodziejską różdżkę? Ależ to oczywiste! „Istnieje zdjęcie satanisty i maga A. Crowleya”— objaśnia pobożny ojciec Aleksander Posacki SJ – „z «magiczną różdżką» w prawej ręce” („Nasz Dziennik” z 19-20 stycznia 2002 r.) — z czego jasno wynika, że prawdziwym tematem baśni o Harry Potterze jest satanizm. Z czym kojarzy się postępowym psychoanalitykom różdżka w ręku nastoletniego chłopca, nie trzeba chyba dopowiadać”.
Słowem trzeba uważać, aby nie zapędzić się za daleko w pogoni za ukrytymi w bajkach prawdami.
Niewesołe perspektywy
To tyle o przeszłości. A przyszłość? Trzeba niestety zauważyć, że bajki zmieniają się coraz szybciej. Jeszcze, gdy piszący te słowa sam był dzieckiem — czyli w sumie nie tak znowu dawno temu — w opowieści o Czerwonym Kapturku wilk pożerał tytułową bohaterkę. Obecnie, w czasach bezstresowego wychowania i politycznej poprawności, pochylamy się z troską nad psychiką i moralnością dzieci, historię tę coraz częściej rozpowszechniając w złagodzonej wersji. Już w XIX wieku zaczął się proces cenzurowania bajek — nierzadko będących przecież niemoralnymi, nieprzyzwoitymi, naturalistycznymi, a nawet okrutnymi opowieściami. W pierwszej kolejności wycięto aspekty seksualne, potem przyszedł czas na resztę. Dorośli zdaje się doszli do wniosku, że lepiej od setek pokoleń swoich przodków wiedzą, jakie historie należy przedstawiać dzieciom i innymi dorosłym.
Bajka magiczna w swej klasycznej formie wygasa. W terenie spotyka się ją coraz rzadziej. Oznaką tego jest dezintegracja wątków bajkowych, z których zostają tylko motywy, czyli osobno opowiadane jej części składowe. Tymczasem jeszcze niedawno mogliśmy się cieszyć fantastycznym bogactwem bajek. Julian Krzyżanowski w samej przedwojennej Polsce naliczył 5000 bajek i wątków bajkowych. Ale już jakiś czas temu dorośli przestali słuchać bajek, zastępując je romansidłami z kanału „Romantica” albo filmami w kinie. W odróżnieniu od sytuacji trwającej przez milenia słuchanie bajek scedowano wyłącznie na dzieci. A współczesność wkrada się do nich krok za krokiem. Tylko patrzeć, jak Kopciuszek nie będzie już prał i zamiatał podłóg, gdyż pachnie to seksizmem i wykorzystywaniem kobiet. Jeśli już, to rodzina będzie zmuszać go do „pracy lepiej oddającej wysokie walory umysłowe kobiet”, np. do zarządzania finansami.
Opowiadając dziecku bajkę, pamiętajcie więc, że pod powierzchnią tych całkiem niedawno polukrowanych opowieści nierzadko kryje się coś więcej, coś, co warto ocalić od zapomnienia. Że kryje się tam nasza historia.
Bibliografia:
Marek Certwiński, Marek Derwich, Herby, legendy, dawne mity, Wrocław 1989.
Julian Krzyżanowski, W świecie bajki ludowej ludowej, Warszawa 1980.
Julian Krzyżanowski, Polska bajka ludowa w układzie systematycznym, t. 1–2,
Warszawa 1962–1963.
Lech Stępniewski, Takie sobie bajeczki, Najwyższy Czas, 2004, nr 4, s. 31–34.