Atatürcja
Budowa tunelu kolejowego pod dnem Morza Marmara oraz rozwój kolei szybkich prędkości wszystko zmienią, lecz do tej pory podróż koleją z Europy do Azji przez Stambuł nie była tak prosta. Kiedy dojechało się już do ostatniego europejskiego przystanku, położonego obok pałacu Topkapi dworca Sirkeci, trzeba było przesiąść się na prom. Po trzydziestominutowym rejsie należało zrobić jeszcze parę kroków, by wejść do hallu biletowego jednego z najpiękniejszych budynków Stambułu – dworca Haydarpaşa. Paul Theroux w „Wielkim Bazarze Kolejowym” opisał go tak:
[...] masywny, bury gmach w europejskim stylu, z zegarem i dwiema wieżami na froncie. Jako brama do Azji jest zupełnie nie na miejscu. Wzniesiono go w 1909 roku według projektu niemieckiego architekta, który zakładał najwyraźniej, że Turcja stanie się wkrótce częścią cesarstwa niemieckiego, a wówczas na dworcach takich jak ten podbite narody będą posłusznie zajadać bratwursty. Chodziło zapewne o to, by postawić gmach, w których portret cesarza nie wyglądałby idiotycznie.
Niemieckie plany spełzły na niczym, a Teutoni stracili już nawet swojego kajzera. Nie znajdziesz więc tu portretów żadnego Wilhelma, Manfreda czy Ottona. Zobaczysz za to popiersie pewnego mężczyzny, którego musisz już znać, skoro z tureckiej granicy dotarłeś aż do Stambułu.
Kiedy idziesz na zakupy, by kupić chińskie klapki albo paliwo do zapalniczki Zippo, widzisz jego twarz na fladze podwieszonej pod sufitem hali targowej. Kiedy płacisz za to, co wybrałeś, patrzy na Ciebie z każdego banknotu i z każdej monety. Kiedy spacerujesz sobie bez celu po centrum miasta, to jego krzywy uśmiech widzisz na t-shirtach noszonych przez innych przechodniów. Kiedy jesteś w hostelu i chcesz napić się piwa, to na kuflu zobaczysz jego autograf. Nieważne, w jakim jesteś mieście – główny plac zawsze nazwany będzie na jego cześć, a stać na nim będzie jego pomnik. Jego portrety zobaczysz w kawiarni, barze z burkiem i kebabami, na stacji benzynowej i w zakurzonym sklepie z żarówkami.
Będąc w Turcji nie da się uciec od Atatürka. Jego wzrok podąża za nami na każdym kroku, niczym spojrzenie orwellowskiego Wielkiego Brata. Najbardziej przerażająca z płaskorzeźb przedstawiających Mustafa Kemala Paszę, znajdująca się nad wejściem do jednostki wojskowej na przedmieściach Edirne, jest zresztą łudząco podobna do najsłynniejszego przedstawienia Big Brothera.
Nasz bohater nie jest jednak niczyim bratem. To troskliwy, choć czasem surowy ojciec. Tak zresztą tłumaczy się jego przydomek – „Ojciec Turków”. Pewnie trochę w nim przesady, charakterystycznej dla skłonnych do egzaltacji mieszkańców Azji Mniejszej. Jednak prawdą jest, że Kemal odcisnął wielkie piętno na Turcji, a można nawet powiedzieć, że wymyślił ją na nowo.
Cały XIX i początek XX wieku to trudne czasy dla tych, którym na sercu leżało dobro osmańskiej monarchii. Na tronie w Stambule jeden nieudacznik zastępował drugiego, a kolejne narody – Grecy, Serbowie, Rumuni, Bułgarzy, Albańczycy – uzyskiwali niezależność od sułtana. Tylko strach europejskich mocarstw przed rosyjską potęgą powodował, że „chory człowiek Europy” nadal formalnie rządził cieśninami łączącymi Morze Czarne ze Śródziemnym.
Czytaj też Kemal Atatürk - droga do pełni władzy
Czytaj też Rosja i Turcja: gra imperiów o Morze Czarne
Jakby tego było mało, Turcja źle obstawiła podczas I wojny światowej. Klęska państw centralnych była też klęską umierającego imperium. Postanowienia traktatu w Sèvres były iście drakońskie. Grecy dostawali nie tylko prawie wszystkie europejskie posiadłości sułtana (poza Stambułem), ale też część Azji Mniejszej ze Smyrną. Na wschodzie ogromne połacie terenu dostać mieli Ormianie, trochę mniejsze – Gruzini, a planowano również powstanie niezależnego Kurdystanu. Międzynarodowej kontroli miałyby podlegać zdemilitaryzowane wybrzeża cieśnin Dardanele i Bosfor. Większość tego, co pozostało, miało być administrowane przez Włochy, Wielką Brytanię i Francję. Turkom pozostawał ogryzek w północnej części Azji Mniejszej. Armia sułtana miała być ograniczona do 50 tysięcy lekko uzbrojonych żołnierzy, bez wsparcia artylerii i lotnictwa oraz ze szczątkową marynarką.
Nie czekając na ostateczne rozstrzygnięcia negocjacji w Sèvres, część otomańskich oficerów wypowiedziała posłuszeństwo rządowi w Konstantynopolu i rozpoczęła organizację własnych instytucji. 19 maja 1919 roku Mustafa Kemal Pasza, bohater spod Gallipoli, wylądował w Samsunie, portowym mieście położonym nad Morzem Czarnym.
Niecały rok później w Ankarze buntownicy powołali do życia Wielkie Zgromadzenie Narodowe Turcji. To właśnie to zapyziałe, 35-tysięczne miasteczko stanie się wkrótce stolicą dużego państwa, w której obecnie mieszka ponad 4 miliony ludzi. W tej brzydkiej, męczącej i bałaganiarskiej metropolii jedynym miejscem, gdzie można odpocząć, jest Anıtkabir – wielkie mauzoleum, do którego tłumy turystów przyjeżdżają, by zobaczyć grób „Ojca Turków”oraz zwiedzić muzeum mu poświęcone.
Buntownikom udało się pokonać wszystkich przeciwników Turcji i tym samym obalić postanowienia z Sèvres. Nowe granice, które znamy z dzisiejszych map, ustalone zostały w Lozannie. Jednak gdyby Kemal Pasza zasłynął tylko zwycięstwami militarnymi, byłby tylko jednym z wielu w tureckiej historii. Zwycięstwo w wojnie o niepodległość Turcji był tylko pierwszym krokiem w jego dziele reform.
Najbardziej doniosłym efektem rządów Atatürka była całkowita zmiana modelu państwa, której symbolem może być przeniesienie stolicy. Stambuł był centrum wielonarodowego imperium. Mówiący różnymi językami i wyznający różne religie poddani sułtana zobowiązani byli do lojalności państwowej, jednak nie czuli się członkami jednego narodu. Ankara to miasto czysto tureckie i z tego powodu było idealną stolicą dla nowej Turcji – jednolitej narodowo i językowo, ale też pozbawionej ambicji przewodzenia całemu światowi muzułmańskiemu, czy też podbijania ziem chrześcijańskich sąsiadów. Oczywiście, ta zadekretowana jednolitość narodowa miała swoje ofiary – Kurdom odmówiono prawa do własnej tożsamości, nazywając ich „Turkami górskimi”, a przeprowadzone w czasie I wojny światowej ludobójstwo Ormian skazano na zapomnienie.
Nie chcąc, by kiedykolwiek Turcja upokorzyła się tak, jak w ostatnich latach rządów sułtana, Kemal postanowił zmodernizować państwo. Jako że wojnę wygrały zachodnie demokracje, modernizacja miała polegać na naśladowaniu wzorów z Londynu czy Paryża. Podobnie jak kiedyś Piotr I, również Atatürk westernizował swój kraj przy użyciu typowo wschodnich metod. Świetnym przykładem jest „ustawa kapeluszowa”, która delegalizowała tradycyjne fezy, w zamian nakazując mężczyznom nosić meloniki czy cylindry.
Oczywiście, reformy dotyczyły też poważniejszych rzeczy. Oddzielono prawo religijne i świeckie, zlikwidowano sądy szariackie, zreformowano szkolnictwo (zastępując szkoły religijne państwowymi). Unowocześniono język turecki, między innymi zmieniając alfabet z arabskiego na łaciński. Wprowadzono, nieznane wcześniej w Turcji, nazwiska. Zniesione zostało wielożeństwo, a kobietom nadano prawa wyborcze (wcześniej, niż we Francji!).
Na straży świeckości i postępu stać miała armia. Kemal, jako urodzony żołnierz, postarał się, by wojskowi mieli odpowiednio dużo do powiedzenia w stworzonym przez niego państwie. Kiedy oficerowie uznawali, że sprawy mają się źle, nie wahali się przed wykorzystaniem siły. Od 1960 roku regularnie, w mniej-więcej dziesięcioletnich odstępach, miały miejsce cztery kolejne zamachy stanu. Bezpośrednim powodem zarówno pierwszego, jak i ostatniego (w 1997 roku) było rzekome zagrożenie islamizmem.
Duży problem miały z tym państwa zachodnie. Z jednej strony żołnierze bronili tak bliskich demoliberalnemu sercu idei rozdziału państwa i kościoła, równości płci itd. Z drugiej – większość społeczeństwa, mimo kemalistycznych reform, była religijna i konserwatywna. Armia odmawiała im prawa do decydowania o swoim państwie. Czy można nazwać demokratycznym kraj, w którym 3/4 społeczeństwa można odmówić prawa do decyzji tylko dlatego, że nie podoba się to oficerom? Nic dziwnego, że Europa do dziś nie wie, jak podejść do Turcji i kogo popierać.
Jednym ze skazanych na karę więzienia w 1997 roku był obecny premier Turcji, Recep Tayyip Erdoğan. Odsiadka wiele go nauczyła. Po pierwsze, utemperował trochę swoją islamistyczną retorykę oraz program polityczny. Po drugie, przemyślał, jak sobie radzić z żołnierzami. W efekcie potrafił przerwać serię zamachów stanu, w zamian samemu wsadzając do więzienia spiskowców chcących obalić jego rządy.
Nawet Erdoğan nie może sobie jednak pozwolić na otwarte krytykowanie „Ojca Turków”. Wycofując się z części antyreligijnych reform, robi to pozując na tle portretów Kemala.
Najmocniej do dziedzictwa Atatürka odwołują się jednak socjaliści z Republikańskiej Partii Ludowej. To największe ugrupowanie opozycyjne używa nazwy identycznej, jak stronnictwo założone przez Kemala. W logo znajduje się zaś sześć strzał – symbol ideologii kemalizmu.
Komuś wychowanemu w Polsce, gdzie z polityków drwi się na każdym kroku, trudno jest zrozumieć kult, jakim otoczony jest w Turcji jej twórca. Zwłaszcza, że kiedy już coś zaczyna mu się układać w logiczną całość, to wtedy jak obuchem w głowę trafia go zdjęcie „Ojca Turków” na huśtawce.
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Kawa i rakija. Jarosław Kowalczyk o Bałkanach i okolicach