Andrzej Chwalba – „Historia powszechna. Wiek XIX” – recenzja i ocena
Podręcznik krakowskiego profesora, znanego popularyzatora historii i badacza ostatnich dwóch stuleci, trafił do księgarń rok temu. Stanowił swoiste „pójście za ciosem” – uzupełnienie dla wydanego wcześniej, choć w innej oficynie, i bardzo popularnego podręcznika historii Polski w XIX wieku. Także synteza dziejów powszechnych „epoki pary” szybko się przyjęła, na większości uczelni wyższych stając się wiodącym lub przynajmniej pomocniczym podręcznikiem. Sam miałem okazję w ubiegłym roku zdawać w oparciu o „Historię powszechną. Wiek XIX” jeden ze swoich ostatnich egzaminów na studiach.
Na pierwszy rzut oka podręcznik autorstwa prof. Chwalby nie wyróżnia się na tle wielu innych. To licząca ponad 700 stron „cegła”, wydana – jak zwykle w PWN-ie – bardzo solidnie, choć bez fajerwerków (np. brakuje jakichkolwiek ilustracji poza mapami). Także struktura treści – zakładająca podział na dwie odrębne części książki, z których pierwsza poświęcona jest szeroko pojętej „Cywilizacji”, druga zaś historii politycznej – choć nowoczesna, nie stanowi rewolucji w historiografii. Identyczny podział stosowali już inni autorzy podręczników, np. Mariusz Markiewicz w „Historii Polski 1492-1795”. Diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach.
Historia prawdziwie globalna
Cztery lata studiów przyzwyczaiły mnie do modelu edukacji, w którym historia powszechna według standardów uniwersyteckich jest taką tylko z nazwy. W Instytucie Historii UJ poza pojedynczymi wykładami uzupełniającymi nigdy nie było (i nie ma) zajęć z dziejów państw innych kręgów kulturowych. Także w podręcznikach do wcześniejszych epok – średniowiecza, XVI-XVII i XVIII wieku – historia Azji, Afryki i Ameryki Południowej jest spychana na margines. Siłą rzeczy o dziejach pozaeuropejskich znacznie więcej pisano zawsze w podręcznikach do historii XIX wieku. Tyle tylko, że w bodaj każdym przypadku robiono to z perspektywy ekspansji państw europejskich. Andrzej Chwalba proponuje całkowicie inne spojrzenie, w którym poszczególne cywilizacje są traktowane autonomicznie, a historie różnych kręgów kulturowych splatają się w spójną całość. W efekcie w podręczniku znajdziemy szerokie sekcje poświęcone azjatyckim ośrodkom kultury (Pekinowi, Szanghajowi, Kioto i Tokio; s. 158-159) czy całe podrozdziały na temat życia rodzinnego w krajach muzułmańskich, Japonii, Afryce, Chinach i Latynoameryce (i nie są one wcale mniej obszerne niż podrozdział „Rodziny europejskie”!). Co więcej w drugiej części podręcznika osobne rozdziały poświęcono historii poszczególnych obszarów kulturowych. Rozdział I pt. „Europa 1789-1914” zajmuje 230 stron. Podobna jest łączna obszerność pozostałych rozdziałów traktujących o wszystkich kręgach cywilizacyjnych, od Australii po świat islamu. W porównaniu z dotychczas przyjmowanymi za właściwe proporcjami jest to znaczący krok do przodu. Dodatkowo rozdział 7, zatytułowany „Kolonializm. Świat według europejskiego krawca”, klarownie wyjaśnia problematykę przenikania się poszczególnych kultur i asymilacji „reszty świata” przez ekspansjonizm białego człowieka.
Za globalne spojrzenie na historię XIX wieku, podręcznikowi Andrzeja Chwalby należy się wielki plus.
Nowoczesna synteza, choć nie bez braków
Kolejną zaletą jest nowoczesność spojrzenia, w zgodzie z trendami współczesnej historii społecznej. W podręczniku prof. Chwalby znajdziemy np. passusy na temat życia seksualnego, czy – rzecz jasna – kwestii kobiecej. Wyraźna jest zmiana optyki, tak że podmiotem wykładu są nie tyle wielkie postacie – jak w tradycyjnej historiografii – co społeczeństwa i składający się na nie ludzie z krwi i kości. Nawet w części książki poświęconej historii politycznej, czysta polityka ustępuje miejsca konstelacji złożonej także z kwestii prawnych, geograficznych, kulturowych, czy w końcu – antropologicznych.
Zgodne z nowoczesnym spojrzeniem na historiografię jest również odrzucenie sztywnych, jak gdyby ciętych nożem cezur czasowych. W recenzowanej książce wiek XIX to „długie stulecie”, rozciągające się od końcówki wieku XVIII po rok 1914.
Interesującym pomysłem jest wydzielenie osobnego rozdziału 8, pt. „»Kwestie« do rozwiązania”. Zebrano w nim podstawowe problemy społeczne XX wieku: kwestię kobiecą, narodową, robotniczą i żydowską. Takie ujęcie uwypukla wagę tych zagadnień, w starszych podręcznikach często spychanych na margines. Szkoda tylko, że rozdział ten jest tak krótki – ma łącznie zaledwie 30 stron. W efekcie np. o jednym z najważniejszych, również z dzisiejszej perspektywy, procesów XIX wieku – narodzinach narodów – możemy przeczytać zaledwie 5 stron. Rodzi to siłą rzeczy pewne uproszczenia.
Przykładowo nie jestem w stanie zgodzić się z twierdzeniem autora, jakoby około 1900 r. zasadniczo zamknął się proces kształtowania narodów w Europie (s. 618). Zamknął się jedynie pewien etap kształtowania się narodów, a i tego stwierdzenia nie można odnieść do wszystkich grup etnicznych. Przykładowo na Bałkanach proces formowania się części narodów aż do końca XIX wieku był w powijakach. Dobry przykład mogą stanowić Macedończycy, których „idea narodowa” nabrała konkretnych kształtów dopiero w połowie XX wieku (Zob. I. Stawowy-Kawka, The Greco-Macedonian Dispute over the Name of the Republic of Macedonia, “Politeja”, 10/1 (2008), s. 237 i n.). Jeszcze później samoświadomość narodową zyskali żyjący na kaukaskim pograniczu Europy Osetyjczycy. Do dziś nie posiadają oni natomiast nawet własnego endoetnonimu, czyli rodzimej nazwy na określenie samych siebie. Wciąż nie jest jasne, czy efektem formowania się świadomości Osetyjczyków będzie powstanie jednego narodu czy może dwóch, albo nawet trzech (K. Janicki Osetia południowa. Trzy ludobójstwa czy ratowanie ojczyzny? (do 1992) [w:] Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych pod red. K. Janickiego, Kraków-Warszawa 2009, s. 220-227). Nie mniej czytelne są współczesne przykłady takich narodów, jak Baskowie, Albańczycy (a może nawet Kosowarzy, których niekiedy traktuje się jako osobny naród) czy Ślązacy. Niezależnie czy przyjmiemy za drogowskaz koncepcje Ernsta Gellnera, Benedicta Andersona czy innego z licznych badaczy nacjonalizmu, uznawania procesu formowania się narodów w Europie za zamknięty, i to zamknięty od 100 z okładem lat, wydaje się wysoce ryzykowne.
W przypadku „»Kwestii« do rozwiązania” braków jest niestety, w mojej opinii, więcej. Dość pobieżnie potraktowano kwestię robotniczą, co utrudni czytelnikowi zrozumienie korzeni socjalizmu i komunizmu w XX stuleciu. Dziwi też pominięcie „kwestii religijnej”. Czy to czasem nie XIX wiek, liczony od momentu wybuchu rewolucji francuskiej, zapoczątkował okres laicyzacji Europy?
Książka do poduszki?
Drobne braki to mankament marginalny, szczególnie w zestawieniu z kolejnym kluczowym atutem publikacji: niezwykle przystępnym stylem i lekkim piórem prof. Chwalby. Sam autor, w udzielonym nam przed rokiem wywiadzie, stwierdzał, że nie jest to wyłącznie podręcznik akademicki, ale właściwie książka dla każdego. Jestem gotów w pełni się z nim zgodzić. „Historię powszechną. Wiek XIX” z powodzeniem można potraktować jak lekturę do poduszki lub źródło ciekawostek. Czy wiedziałeś, że w zacofanej Serbii pierwszy bank założono dopiero w 1869 r. (s. 87)? Że w XIX wieku Argentyna czy Urugwaj osiągnęły bardzo wysoki poziom życia – znacznie wyższy niż w wielu krajach Europy (s. 84)? Albo, że to parlament brytyjski, przyjmując specjalną ustawę podczas kryzysu ekonomicznego lat 70. i 80., wprowadził obecne do dziś oznaczenia produktów „made in...” (s. 79)? Ewentualnie, że popularne grahamki, tudzież chleb-graham, to wynalazek Sylvestera Grahama, twórcy amerykańskiego Ruchu Męskiej Czystości? Wierzył on, że takie właśnie pieczywo ogranicza popęd seksualny, stanowiący jego zdaniem rodzaj choroby (s. 46). Jeśli fakty te nie były Ci znane drogi czytelniku, to może czas sięgnąć po podręcznik autorstwa Andrzeja Chwalby. Książkę tę polecam też np. maturzystom – może nie do czytania w całości, ale jako dodatkowe źródło wiedzy.
Uogólnienia czy ogólniki?
Wspomniałem na wstępie, że to nie sam podział na dwie części stanowi o niezwykłości „Historii powszechnej. Wiek XIX”. Podręcznik ten wyróżnia się w gąszczu innych przede wszystkim tym, że autor wprowadził w życie powtarzany przez siebie postulat odejścia od historii przeładowanej datami, nieistotnymi faktami i nazwiskami. W recenzowanej pozycji opis góruje zdecydowanie nad suchymi faktami – w efekcie czytelnik ma okazję poznać epokę, poczuć ją i zrozumieć. Przyznam, że nigdy z żadnego podręcznika nie uczyło mi się tak przyjemnie, jak właśnie z „Historii powszechnej. Wiek XIX”. Od studentów historii wymaga się, by poznali i „zdali” każdą z epok. W praktyce oznacza to zwykle wkucie setek dat i zapomnienie ich kilka dni później. Profesor Chwalba proponuje, by zamiast tego wymagać myślenia i wiedzy pozwalającej konstruować ciągi przyczynowo-skutkowe. Oczywiście dat i nazwisk w podręczniku nie brakuje: tyle tylko, że nie stanowią one dominanty. Nie są ważniejsze od procesów i wydarzeń.
Podejście profesora Chwalby wydaje się bardzo obiecujące. Niestety niesie za sobą, oprócz wielkiej szansy na odmienienie systemu nauczania uniwersyteckiego, także pewne zagrożenia. „Historia powszechna. Wiek XIX” niestety w wielu przypadkach nie nadaje się do sprawdzania nazwisk i dat – odpada więc jedno z podstawowych, praktycznych zastosowań każdego podręcznika. Ten recenzowany jest raczej lekturą, niż pomocą naukową do codziennego użytku. To nie tyle wada, co fakt, którego należy być świadomym.
Tak samo należy przymknąć oko na pewne zbyt daleko idące uproszenia, wynikające jak sądzę, z chęci dostosowania podręcznika także do potrzeb młodszych odbiorców. Przykładowo na s. 45 możemy wyczytać, że rycerscy Amerykanie zdejmowali kapelusze na widok kobiet, ponieważ... mieli nad nimi liczebną przewagę. Z kolei na s. 77 autor stwierdza, że mimo nowych technologii nadal ceniono węgiel kamienny. Tymczasem nowe technologie opisywane przez autora, z elektrycznością na czele, czerpały energię niemal nieodłącznie z węgla. Dopiero wiek XX przyniósł w tej dziedzinie znaczącą dywersyfikację. Podobnych uproszczeń można znaleźć oczywiście więcej, ale ani nie dominują one w tekście, ani nie utrudniają przyswajania treści.
Uogólnienia niestety prowadzą niekiedy po prostu do błędów. Te zdarzają się szczególnie, gdy autor podejmuje tematy odległe od swego pola zainteresowań badawczych. Przykładowo z ostrożnością należy moim zdaniem czytać rozdział poświęcony wojnom burskim (s. 584). Przy tym oddajmy autorowi sprawiedliwość: większość fragmentów na temat cywilizacji pozaeuropejskich cechuje daleko posunięty profesjonalizm, a np. rozdział na temat Chin i Japonii autentycznie wciąga.
Pewne przekłamania i błędy w datach to jednak typowa skaza pierwszych edycji – zapewne także w tym przypadku drugie wydanie podręcznika będzie już pozbawione zdecydowanej większości z nich.
Słowem podsumowania
Do „Historii powszechnej. Wiek XIX” można mieć zastrzeżenia – jak do każdej książki, a już szczególnie jak do każdego ujęcia przekrojowego. Nie umniejsza to jednak bardzo wysokiej jakości merytorycznej tej publikacji oraz jej potencjalnej roli edukacyjnej. Profesor Chwalba proponuje „w praktyce” nowy model nauczania na szczeblu uniwersyteckim – taki, w którym nie kładzie się już nacisku na wkuwanie setek bezużytecznych dat. Robi to niezwykle przekonująco, a jego książka to nie tylko (nie tyle?) podręcznik, ale także świetna, wciągająca lektura. Mam tylko nadzieję, że śladem krakowskiego historyka pójdą kolejni autorzy podręczników. Jeśli tak – być może czeka nas mała rewolucja.