Agaton Giller i wspomnienia z katorgi
Tiurlema jest na naszej drodze ostatnią czuwaską wsią; odtąd zaczynają się wioski z ludnością tatarską. Kapitan Wasiliew, oficer etapowy ze Swiażska, w Tiurlemie wziął nas pod swoją komendę; aresztanci lękają się go, jako wielkiego tyrana, ale postanowili opierać się, gdyby z nimi tak surowo, jak z innemi partyami postąpił.
Wasiliew zwykł rozbijać i zabierać tłumoki i kuferki aresztantów, utrzymując, iż aresztant powinien tylko tyle mieć rzeczy, ile się ich w worku zmieści i nieść je powinien na plecach — od wielu lat każdemu zamożniejszemu aresztantowi ginęło takim sposobem wiele rzeczy w rękach Wasiliewa.
Powiedziano mi, że skarga zaniesiona do gubernatora kazańskiego miała powstrzymać samowolność Wasiliewa; zapomniałem o tem aresztantom powiedzieć i uspokoić ich takim sposobem.
Prócz tego dla większego bezpieczeństwa, Wasiliew aresztantów przykuwał do wozów i ciągnął ich do Swiażska, a za najmniejszy opór lub nieposłuszeństwo katował rózgami lub batami. Z naszą partyą obszedł się bardzo łagodnie, do tej zaś łagodności, prócz niełaski kazańskiej, zdaje się była powodem wielka liczba aresztantów, która w razie bójki z żołnierzami, łatwo mogła odnieść zwycięstwo nad jego komendą.
Przenocowaliśmy w Tiurlemie, a o świcie wyruszyliśmy w podróż. Aresztantów już okuto i poustawiano w szeregi, a ja tylko jeden stałem na boku bez łańcuchów — w tem podchodzi do mnie podoficer i tak się odzywa:
„Kapitan kazał pana prosić, żebyś pozwolił okuć się na przestrzeń 9 wiorst, albowiem przechodzić będziemy przez gęsty las; kapitan daje słowo, skoro się tylko las skończy — uwolnić pana od łańcuchów”.
Zdziwiła mnie prośba człowieka, przyzwyczajonego do gburowskiego i samowładnego obejścia się z podwładnymi, a zarazem i sposób jej wyrażenia.
Prośbę przyjąłem jako rozkaz, bo wiedziałem, że w razie przeciwnego przedstawienia z mojej strony, prośba zamieni się w rozkaz, a w końcu przymuszą mnie do posłuszeństwa.
Nie czekając więc rozkazu usłuchałem prośby, podałem ręce podoficerowi, który ściągnął je łańcuchem i zamknął kłódką — pozwolił mi wsiąść na podwodę, do której mnie przykuł innym łańcuchem.
W lesie spotkaliśmy oddział rekrutów tatarskich, gnanych do Moskwy. Rysy mają dzikie, z wystającemi szczękami, twarze płaskie, nos w osadzie spłaszczony i mały, oczy czarne, wysadzone na wierzch i osłonięte owalną linią powiek; cera ciemna, wzrost krzepki i mierny, siła muskułów znaczna, w fizyonomii przebija się pokora krnąbrna, brak samodzielności i duchownego wyrazu; ruch leniwy, ale pewny — uderza w postawie tych niegdyś panów Moskwy, którzy dzisiaj szli na służbę upokorzonego przez ich ojców rządu i będą w wojsku moskiewskiem, jak byli w wojsku Batego wiernymi niewolnikami i postrachem cywilizacyi.
Las, który mógł mnie do ucieczki zachęcić, jak myślił Wasiliew, rzeczywiście był gęstym i wspaniałym. Odwieczne grube dęby, szeroko rozkładają potężne konary i wynoszą w powietrze przepysznie ulistnione korony; leszczyna usiadła pod ich zielonym stropem i osłania ich poważne pnie. Uroczy cień dębów rzuca pomrokę gotyckich świątyń na polanki, na których stoją samotne szałase kordonujących Tatarów.
Przy drodze tu i owdzie dymią się ogniska, a w około nich siedzą Tatarzy, będący na kordonie. Głowy mają ogolone, ubiór z granatowej kitajki, podarty i osmolony, na przechodzącą partyą spoglądają bez żadnej ciekawości, całkiem zajęci piekącym się na drewnianym rożnie baranem.
Przebyliśmy las i Wasiliew nad moje spodziewanie dotrzymał słowa, kazał mnie zwolnić od łańcuchów, któremi byłem skrępowany. Za lasem rozłożyła się obszerna równina, pokryta zbożowemi polami i tatarskiemi wsiami, które znajdują się zwykle daleko od traktu, ustępując na trakcie miejsca wsiom moskiewskim.
Pola pstrzą się jaskrawym ubiorem Tatarów żnących zboże. Tatarki ubrane są w białe spodnie i długie, koloru niebieskiego lub czerwonego suknie, w formie koszul uszyte, z szerokiemi rękawami. Suknie u spodu i u piersi oszyte są różnokolorowemi taśmami, do tasiem na piersiach przyszyte są srebrne pieniążki.
Głowy okrywszy chustkami, patrzą się na nas, zakrywszy oczy dłonią według azyatyckiego obyczaju. Dziewczęta są przystojne, a nawet i ładne, przez szpary palców strzelają błyski ich czarnego wzroku. Na suknie Tatarki wdziewają białe kaftany, kożuchy baranie, a nawet drogie futra; na głowy kładą sobolowe lub bobrowe czapki.
Tatarki w domach mężów swoich mają osobne mieszkania, a bogatsi budują dla nich nawet osobne domy; każdy wedle możności ma kilka żon, za żonę płacą kołym pieniądzmi lub bydłem.
W zabawach i zebraniach Tatarów, kobiety ich nie mają żadnego udziału, siedzą w swoich mieszkaniach i rzadko pokazują się. Na drodze lub na ulicy spotkawszy mężczyznę, chowają twarz w futro lub ją dłonią zakrywają — zasłon nie używają.
Ubiór mężczyzn podobny jest do ubioru kobiet, suknie noszą takiegoż kroju, lecz krótsze bez żadnych ozdób; wychodząc z domu biorą na siebie kożuchy i kaftany, głowy zupełnie golą i okrywają je krymkami, na krymki kładą niski, biały, filcowy formy stożkowatej kapelusz lub baranie, albo sobolowe czapki.
Mężczyźni są w ogóle mocno zbudowani, średniego wzrostu, szerocy w plecach, wyraz twarzy mają odraźliwy. Tatarzy kazańscy trudnią się rolnictwem, wyrobem skór i handlem. Szlachty w znaczeniu europejskiem, posiadającej włości i poddanych nie ma pomiędzy nimi, lecz są osoby używające wobec rządu szlacheckich przywilejów.
Rolnicy są wolni, płacą podatki do skarbu i obowiązani są dawać rekrutów, którzy rozsypani po pułkach moskiewskich w znacznej liczbie wynaradawiają się i przyjmują wiarę grecką. Wiele wsi tatarskich, rząd uwolnił od obowiązku dawania rekruta, lecz za to obowiązani są przygotować w lasach swoich drzewo dla okrętów moskiewskiej floty.
Tatarzy wyznają mahometańską wiarę; duchowieństwo ich nie odznacza się wyższem wykształceniem.
Język kazańskich Tatarów jest dyalektem turkomańskiego języka, wcielili do swojej mowy wiele wyrazów bołgarskich, fińskich i moskiewskich.
Podobieństwo języka krymskich Tatarów z językiem kazańskich i syberyjskich Tatarów jest znaczne. Języki te można uważać za prowincyonalizmy jednej mowy; z powodu rozdzielenia, braku życia politycznego i punktów skupiających ich narodowość, różnice między niemi stają się coraz widoczniejsze i bardziej stanowcze.
Charakter mają dumny i ponury, zdolności umysłowe niewielkie, uczuć wzniosłych nie pojmują, rozum trudno ich obejmuje przyczyny rzeczy i przedmioty oderwane, lecz za to posiadają wiele zdrowego rozsądku, zdatność do rzeczy praktycznych, przemysłu i handlu. Tatar jest wybornym żołnierzem, wiernym, wykonawczym — wytrwałym w trudach i pochodach; nie ma szlachetnej odwagi i rycerskiego męstwa, chociaż w szeregach biją się dobrze i uporczywie, podobni w tym względzie do Moskali. Pod względem rzetelności i trzeźwości stoją wyżej niż Moskale; leniwego umysłu, ale pracowici, niezrażający się i uparci, mają nadto szczególną skłonność do kupiectwa i grabieży.
Ten tekst jest fragmentem wspomnień Agatona Gillera „Podróż więźnia etapami do Syberyi w roku 1854”:
Tatarzy mają dużo roztropności, przebiegłości i przezorności, moralniejsi od Moskali, jako ludzie małej oświaty są podejrzliwi, prędko poznają ludzi i przenikają; obcym nie ufają — gościnnością nie odznaczają się, Moskali nie lubią, lecz są im posłuszni. Interesów publicznych i pojęcia narodowych potrzeb nie mają; stąd też buntowniczych dążeń nie okazują, chociaż uchwyciliby pewno za broń, gdyby jakie mahometańskie państwo wiodło pomyślną wojnę z Moskwą i wezwało ich do powstania.
W teraźniejszej wojnie, Tatarzy kazańscy okazują żywą sympatyę dla Turcyi i spodziewają się oswobodzenia z jarzma moskiewskiego, lecz powtórzmy, nie są oni już w stanie wziąć inicyatywy w sprawie własnego oswobodzenia i dzielnie nie popchnięci, wiecznie zostawać będą w zawisłości i posłuszeństwie.
Tatarzy chociaż mają historyą, są przecież w dziecinnym peryodzie życia narodowego; własnej, wyrobionej inteligencyi nie mają i dlatego do samodzielnego, politycznego życia dzisiaj nie są zdolni.
Inteligencya polityczna dotąd nigdzie nie była własnością całego narodu, lecz przebywała w pewnych klasach ludności.
W państwach feudalnych była ona w klasie szlacheckiej, toż samo i w państwach monarchicznych i w republikach arystokratycznych; w państwach konstytucyjnych przebywa w szlachcie i mieszczanach, a w państwach samowładnych jest ona udziałem jednego monarchy i wybranych przez niego urzędników.
Tatarzy mieli rząd despotyczny, nie wyrobili więc w sobie pojęć politycznych, państwo upadło, a z nią inteligencya narodowa, której dotąd obudzić nie mogli.
Naród bez inteligencyi, może być groźnym swą siłą i potęgą, lecz nie wyrobi w sobie własnych moralnych podstaw, które by w niewoli dozwoliły mu wytrwać; jeżeli upadnie, upadek jego będzie śmiercią. Dowodem tego są Tatarzy kazańscy, nie mieli szlachty w europejskiem znaczeniu, nie mieli politycznego mieszczaństwa, inteligencya polityczna przebywała w jednym rządzie, wpadli pod obcą władzę i śpią snem nieprzebudzonym, a dotąd nic ich nie rozruszyło i nie popchnęło do życia. Rozum i duch narodowy, jak embryon spoczywa w ich obyczaju i słowie powszedniem, lecz dotąd się nie narodził. Duch i inteligencya narodowa nie wydobyła się z mogił ojców, bo kości w nich złożone, są to kości niewolników; nie wybłysła z meczetu, bo w nim nie ma miłości, nie wyszła też z pod łokcia kupieckiego ani wyorała się spod skiby przewróconej pługiem! Życie narodowe Tatarów przed wiekami zaklęte zostało, a odtąd nie zjawił się czarodziej, który by je obudził.
Duch publiczny rozwija się tylko w wolnym narodzie, w niewolniczym może go wywołać wspomnienie świetnej, a wolnej przeszłości i czysta nauka Chrystusowych zasad; w narodzie znowuż, w którym inteligencya polityczna jest udziałem chociaż jednego stanu, życie narodowe okazuje się w licznych potrzebach publicznych, które niejednakowo wszyscy pojmują, lecz są żywo niemi interesowani; gdy zaś taki naród wpadnie w niewolę, życie narodowe wyrabia sobie ukryte kanały i pali się wewnątrz, jak w wulkanie, dopóki nie nadejdzie doba wybuchu.
W Polsce, gdyby nie było dawnej szlachty, nie byłoby dzisiejszych dążeń ludowych i szlachetnych usiłowań niepodległości narodowej; u Tatarów nie było szlachty i dzisiaj nie ma żadnego usiłowania do wolności, żadnego ogólnego dążenia ku lepszej przyszłości.
Naród w niewoli, bez inteligencyi politycznej trwać może pod warunkiem zachowania różnego od wrogów obyczaju, języka i wiary; skoro tylko jednego z tych środków konserwujących narodowość pozbywa się, jak Czeremisi i Czuwasi, śmierć i zagłada niechybnie następuje. Tatarzy dłużej cokolwiek przetrwają niż ich sąsiedzi, bo język swój i obyczaj wzmacniają ojczystą wiarą, której się dość mocno trzymają.
Nikt dosyć nie ocenił religii pod względem konserwującym narodowość, a jest to wzgląd dla pognębionych narodów nader ważny. U Tatarów kazańskich pozbawionych szlachty, mułłowie mogliby stanąć na czele politycznego i umysłowego życia, ale duchowieństwo ich jest samo bez żywota, ciemne i obojętne; gdyby byli fanatykami, mogliby rozszerzać i zapalać uczucia narodowe, lecz są na nieszczęście ciepłą wodą, którą Bóg z ust wyrzuca. Kupcy tatarscy posiadają znaczne bogactwa i większą oświatę od rolników, lecz jak w ogóle wszyscy kupcy są bardzo przywiązani do swoich zbiorów i egoiści, dlatego niezdatni do misyi uprawiaczy niwy narodowej. Przyszłość więc kazańskich Tatarów, jeżeli Bóg nie obudzi ich przez nadzwyczajne, a sprzyjające okoliczności, będzie takąż samą, jak przyszłość Czeremisów i Czuwasów, to jest oczekuje ich zlanie i zmieszanie się z Moskalami.
Chociaż przyszłość jest w ręku Boga, możemy jednak z przyczyn rozumnych o przyszłości wnioskować, a znając przeszłość i teraźniejszość zapuścić wzrok w osłonięte, przyszłe czasy.
Tatarów w Moskwie znajduje się kilka milionów, lecz nie zamieszkują jednej krainy, a rozrzuceni są pojedynczemi grupami w różnych miejscowościach i guberniach obszernego carstwa i ta okoliczność, bardzo pomaga do ich wynarodowienia. I tak: Tatarzy mieszkają w guberniach kazańskiej, wiackiej, permskiej, orenburskiej, symbirskiej, saratowskiej, niżegorodzkiej, tambowskiej i astrachańskiej; Nogajcy między Kubanem a Donem, na Kaukazie Kumycy; w zakaukazkim kraju, nad Azowskiem morzem; w Krymie; w Syberyi, (w guberniach tobolskiej nad rzekami Tobolem, Tarą, Irtyszem, Iszymem; w tomskiej i krasnojarskiej gubernii), różnice między nimi językowe, jak to już powiedzieliśmy, robią się coraz znaczniejszemi. Obyczajowe różnice mniej są widoczne, a wszystkich łączy jedna, mahometańska wiara.
Ci Tatarzy weszli do Moskwy wraz z Mongołami, władza nad nimi centralizowała się z początku w ręku panów złotej ordy, w późniejszych czasach rozpadli się na wiele oddzielnych państw, z których najpotężniejsze były: państwo krymskie, carstwo kazańskie, astrachańskie i wreszcie syberyjskie.
Niepodległość krymskiego państwa zniszczyła Katarzyna II., niepodległości zaś kazańskiego, astrachańskiego i syberyjskiego carstwa zniszczył jeszcze w XVI. wieku Iwan Groźny.
Carstwo kazańskie składały dzisiejsze gubernie: kazańska, wiacka, permska, symbirska, penzeńska i część orenburskiej. Przestrzeń ta wynosi 11,500 mil, jest więc większa od przestrzeni, którą Francya zajmuje; ludność zamieszkująca w dawnem, kazańskiem carstwie wynosi 6,000.000, było to więc państwo dosyć potężne i mające warunki bytu. Ludy składające Kazańszczyznę prócz Tatarów były następne: Czuwasi, Czeremisi, Baszkiry, Kałmucy, Wotjacy, Permiacy, Tepterzy, Meszczeracy, należące do fińskiego lub tatarskiego plemienia; Bołgarzy, którzy byli jednego pochodzenia z Tatarami, a utraciwszy niepodległość, zlali się zupełnie z przybyłemi Tatarami i utworzyli z nimi jeden kazański naród; obecnie liczba Moskali na tej przestrzeni jest bardzo znaczna.
Carstwo kazańskie powstało na gruzach państwa bołgarskiego, którego historya mało jest znana.
Bołgarya zawojowaną została w roku 1236 przez Mongołów i stanowiła prowincyą haństwa kipczackiego złotej ordy, prowincya ta z czasem wyosobniła się i zamieniła wreszcie na carstwo kazańskie.
Bołgarowie, a potem Kazańcy, często napadali na sąsiednią Moskwę i nawzajem często byli nawiedzani przez plądrujące wojska Moskali.
Historya upadku kazańskiego państwa ma niejedno podobieństwo do upadku Polski i Krymu.
Ten tekst jest fragmentem wspomnień Agatona Gillera „Podróż więźnia etapami do Syberyi w roku 1854”:
Car kazański Safa Girej umarł, po śmierci jego Iwan Groźny, przez wpływy swoje i siłę posadził powtórnie na tronie zdrajcę Szich Aleja, który nieraz z Moskalami najeżdżał i plądrował własną ojczyznę. Tatarzy oburzeni, nie mogli i nie chcieli widzieć zdrajcy na hańskim stolcu, prędko więc wybuchnęło w Kazaniu powstanie, Szich Alej odepchnięty od władzy uciekł do Moskwy, a na miejscu jego z woli narodu zaczął panować Edygier Mahomet, syn Kasima, cara astrachańskiego.
A owy monarcha widział niebezpieczeństwo i otchłań, do której Moskwa Kazańców pędziła, przysiągł więc jej carom wieczną nienawiść, a państwo postanowił zabezpieczyć od jej wpływu i przemocy. Iwan Groźny tymczasem, ujmując się za strąconym hanem wysłał groźne wojsko pod Kazań. Stare przysłowie mówi: „że przez niezgodę tracą ludzie swobodę”. Moskwa to dobrze pojmuje i zanim które państwo zadławi, stara się rozdwoić i skłócić jego mieszkańców i sprawić tak, ażeby najazd jej miał pozór prawa, wpływającego niby z wezwania przez jedną stronę i z mniemanej opieki nad pokrzywdzonymi.
Szich Alej więc był z Moskalami pod Kazaniem. Tatarzy w przeczuciu ostatniej godziny swego bytu długo i mężnie bronili swojej stolicy, lecz Moskwa po długiem, a krwawem oblężeniu zdobyła Kazań 1552. roku.
Edygier dostał się w ręce Moskali, posłali go do Moskwy, podobnie jak przeszło we dwa wieki potem, posłali hana krymskiego i króla Poniatowskiego do stolicy carów, chcąc, ażeby tam zmarli w hańbie, jako żywe, codzienne trofea ich przemocy i wielkości.
Edygier, który niegdyś zaprzysiągł wieczną Moskwie nienawiść, przyjął w niewoli religią swoich wrogów, którzy go nazwali Szymonem Kasimowiczem — ożenił się z Moskiewką, córką Aleksego Kutuzowa, otrzymał urząd i miasto Ruzę w dziedziczne posiadanie. Później dla lepszego shańbienia się, walczył w szeregach moskiewskich z krymskiemi Tatarami (1557); z Liwonią (1560—61) i z Polską (1563—64), umarł 1565 roku, pochowany został w monastyrze w Czudowie — taki był smutny koniec ostatniego, kazańskiego cara.
Do Swiażska doieżdża się przez obszerną, mokrą płaszczyznę okrytą polami i gajami wierzb, łoziny i różnych krzaków. Swiażsk z daleka na górze widnieje, a kilka jego cerkwi błyszczą się i wynoszą kopulaste głowy. Od miasta nad Swiagą, ciągnie się ku Wołdze małe pasmo leśnych pagórków; na ich pochyłości w lesie stoi monastyr św. Marka.
Swiażsk odległy jest od Tiurlemy wiorst 30. Założony został przez Iwana Groźnego 1551 roku, domy ma drewniane, ulice bez bruku, ludność moskiewska w liczbie 1,803 dusz, kilka cerkwi i monastyr zakonnic dają mu poważniejszą fizyonomię. Pod górą, na której stoi miasto, płynie rzeka Świaga i o kilka stąd wiorst, wpada z prawej strony do Wołgi. Świaga ma źródło w symbirskiej gubernii, płynie z południa na północ; brzeg prawy jest spagórkowany i panuje nad lewym, niskim i łączystym.
Nad Świagą nieraz, Kazańcy ścierali się z plądrującymi Moskalami; roku 1524 zaszła tu bitwa, w której Kazańcom pomagali Czuwasi.
W Swiażsku 30. sierpnia mieliśmy dniówkę, a 31. wyszliśmy do Kazania. Szliśmy przez błonie Wołgi zarosłe krzakami łoziny, wierzby i czeremchy; droga piaszczysta przechodzi przez kałuże i małe jeziorka powstałe z zalewów rzeki — żołnierze z powodu gąszczy, szczelnie linią bagnetów opasali aresztantów i nikomu nie dozwalają iść za partyą lub obok niej.
Stanęliśmy wreszcie na piaszczystym brzegu Wołgi: widok dokoła ponury i jednostajny. Żółte piaski poszyte krzakami sosny lub jałowcu, błyszczą kamykami, które rzeka powyrzucała — rzeka zaś płynie szerokiem korytem, modre jej fale suną się spokojnie i cicho, jakby znamienując leniwe i drzemiące usposobienie ludów mieszkających nad jej brzegami. W dół rzeki, oko opiera się o kilka zielonych wysp, a na przeciwnym brzegu, czernieje na piaszczystem wydmisku kilka chat rybackiej wioski.
Siedliśmy na łodzie i płyniemy na lewy brzeg, a żołnierze odpychają aresztantów od krawędzi łodzi z obawy, ażeby który w rzekę nie wskoczył. Fala wiosłami popychana, niesie nas w ukośnym kierunku, ze zwierciadła wody wynurza srebrząca się ryba i umyka za zbliżeniem się naszem. W powietrzu cisza, niebo pogodne niesie na swoim błękicie kilka białych, niby statki z żaglami, obłoków. Patrząc się na poważny prąd wody, na piaszczyste brzegi i ponure okolice — myślałem o Witoldzie, którego wojska, aż za Wołgę przechodziły i na daleki wschód zaniosły chwałę litewskiego oręża. Po naszej drodze, wiele śladów tego wielkiego męża napotkałem; wszędzie wspomnienia jego oręża i polityki, tłumem cisnęły się mi do głowy i dzisiaj, płynąc po Wołdze, podziwiałem Witolda, który 1397 roku przedsięwziął wyprawę za tę rzekę w dzisiejszą Kazańszczyznę; pobił, pokonał jej mieszkańców i jako trofea zwycięstwa, przywiódł do Litwy mnóstwo Tatarów i Bołgarów, których osiedlił, dał im prawa zabezpieczające ich wyznanie i przysposobił z nich dla kraju garstkę poczciwych i pożytecznych obywateli.
Wpływ Witolda daleko sięgał, a gdy 1429. roku zaprosił do Łucka Jagiełłę, Zygmunta i wielu monarchów i książąt, w liczbie ich znajdował się i han zawołżański. Polska, idąc koleją zdrowej i naturalnej swej polityki, powinna była wspierać sprawę zawołżańskich Tatarów wszystkiemi siłami, starać się utrzymywać ich byt i wspólnie z nimi utrzymywać Moskwę w rzędzie państw bez znaczenia.
Słaby rząd polski, nawet wówczas, kiedy kierował się zdrową i daleko widzącą polityką, nie zawsze mógł wspierać dalekich swoich sprzymierzeńców — zresztą system przymierzy i solidarności między obcemi sobie państwami, nie był w owym czasie dobrze pojęty i nie umiano przez koalicye tworzyć groźnej i poszanowanie nakazującej potęgi.
Mamy jednak ślady, że Polska wiedziała, jak korzystną dla niej była nieprzyjaźń Kazania dla Moskwy, że starała się o bliższe stosunki i wspólne działanie przeciw rodzącemu się z chrześcijańskiemi pozorami mongolskiemu w duchu państwu Moskwy.
W wojnach Jana Alberta z Moskwą, han tutejszy Szachmatej wysłał swoje wojska nad Dniepr przeciw Moskwie, lecz na nieszczęście wojska kazańskie zostały pobite przez pobratymców swoich Tatarów krymskich, którzy zostawali podówczas w przymierzu z Moskwą.
Na drugim brzegu Wołgi popasaliśmy przeszło godzinę, a dalej drogą wśród głogów, chwastów okalających samotne jeziorka w wesołej dolinie, doszliśmy do 17 wiorst od Świażska odległego półetapu w Kurzmetiewie.
Całą partyą pomieścili w jednej izbie więzienia. Tłok, ciasnota nadzwyczajna; w nocy kilka świec oświecało długą salę, a w świetle ich groźne i wynędzniałe twarze aresztantów wydały się jeszcze ohydniejszemi. Nikczemność moralna, szatańska zbrodnia, zostawiła niestarte ślady na ich obliczach; zdało się mi, iż jestem w piekle między potępieńcami Dantego.