Agata Tuszyńska – „Singer. Pejzaże pamięci” – recenzja i ocena
Agata Tuszyńska – „Singer. Pejzaże pamięci” – recenzja i ocena
Książka Agaty Tuszyńskiej, za którą przywołuję ten cytat, tworzy właśnie taki obraz Isaaca Bashevisa Singera. To historia pisarza, dla którego pamięć i pamiętanie o nieistniejącym już świecie było strategią nie tylko literacką. To także jego prywatny sposób na funkcjonowanie w nowej rzeczywistości, już po emigracji do Ameryki i zagładzie jego żydowskiego świata. Pejzaże pamięci, jak wiele książek tej autorki, są również bardzo osobiste. Także tu, gdzieś w dalszym planie, majaczy postać biografki, dla której Isaac Bashevis Singer był „pierwszym przewodnikiem po świecie Żydów polskich”. Pisanie Tuszyńskiej staje się dla czytelników tym samym – bedekerem po dawnym świecie, opowieścią, utkaną według wzoru kilku słów-kluczy: pamięć, jidysz, żydowskie miasteczka, Warszawa, Ameryka.
Urodził się na początku XX wieku w Leoncinie. Jako syn rabina wychowywał się w domu przesiąkniętym religią, kulturą i językiem żydowskim. Isaac i jego starszy brat Israel szybko jednak zaczęli żyć po swojemu. W Warszawie mieszkali co prawda wciąż w dzielnicy żydowskiej i ich podstawowym językiem był jidysz, ale zostali pisarzami, a ojciec takich uznawał za bezbożników. Isaac przyjął pseudonim Bashevis, by nie mylono go ze starszym bratem. Singerowie pisali w jidysz, obracali się w żydowskim środowisku literackim. Isaac w 1935 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkał już jego starszy brat. Na stałe opuścił Polskę, która za moment w dotychczasowym kształcie miała przestać istnieć. Warszawa z jej żydowską dzielnicą i świat polskich Żydów z małych miasteczek, pozostały tylko w sferze pamięci. Tuszyńska pisze, że „pozbawiony znajomej, życiodajnej gleby, ratował się wspomnieniami. Pozwolił osiedlić się w sobie wszystkiemu, co znał”. Pejzaże pamięci wydają się mocno czerpać ze sposobu pisania Singera. Książka Tuszyńskiej jest dwupoziomowa, bo autorka swoją opowieść o Singerze rozszerza o historię jego świata. Biografka pisze więc o dawnych polskich miastach i miasteczkach zamieszkiwanych przez polskich Żydów. Szuka śladów zniszczonej kultury. Na początku książki Tuszyńska deklaruje, że „opisze kształty nieobecności. Zapominanie”. I pisze tak nie tylko o Warszawie, ale i o Leoncinie, Biłgoraju, Lublinie i innych miejscach. Przytacza wspomnienia ich mieszkańców, przed- i powojennych, obdarzonych różną wrażliwością na przeszłość, na swych nieistniejących żydowskich sąsiadów. Charakterystyczny jest zapis tych relacji. Długie wypowiedzi ujęte w oddzielne akapity czasem przypominają reportaż.
Pisanie Bashevisa to snucie opowieści i ciągłe przywoływanie dawnego. Książki Singera mocno osadzone w jego własnym życiu i zamkniętej społeczności, stanowią również punkt wyjścia dla analizy biograficznej, którą przeprowadza Tuszyńska. W tej twórczości szuka tropów pomocnych w wytłumaczeniu życiowych decyzji i ponoć licznych miłosnych podbojów Singera. Próbuje zrozumieć konstrukcję psychiczną pisarza przez to, co napisał i jakich bohaterów stworzył – na przykład poprzez Arona z Szoszy jako „jednego z wielu literackich alter ego Singera”.
Ciekawym wątkiem w książce Tuszyńskiej jest funkcjonowanie jidysz w XX wieku. Singera piszącego w nim nazywano pisarzem „bezdomnego języka”. Rozważał co prawda jeszcze tworzenie w hebrajskim, bo „był ciągle językiem proroków i religijnych ksiąg”, ale „trudno w nim opisywać codzienność”. W wykładzie noblowskim poetycko tłumaczył: „lubię pisać opowieści o duchach. A nic bardziej nie pasuje do ducha niż umierający język”. Singer był krytycznie nastawiony wobec tego, co działo się z jidysz w powstającym państwie: „Nie rozumiał, dlaczego tępi się go w Izraelu […], dlaczego nie kultywuje, nie uczy w szkołach hebrajskich, na uniwersytetach […]. Pomijanie jidysz, szydzenie z niego, jest wyrazem pogardy dla przeszłości – zapalał się – dla żydowskiej tradycji i przodków”.
Biografia Singera mocno osadzona jest w konkretnych miejscach i Tuszyńska wszystkie te przestrzenie odmalowuje z charakterystycznym dla siebie mistrzostwem i wrażliwością, podkreślając te najważniejsze: Warszawę, Nowy Jork i Florydę (tam zmarł w 1991 roku). Singer znał język polski, ale nigdy nie identyfikował się z krajem, w którym mieszkał do 1935 roku, nie świętował polskiej niepodległości, nie interesowały go polskie święta narodowe. Niewątpliwie jednak jego miejscem i literackim adresem była Warszawa. „Po niej nie błądził. Zadziwiająca jest topograficzna wierność jego prozatorskich szlaków” – pisze biografka – „Jakby plan miasta odcisnął się gdzieś w pamięci jako podstawowy wzór literackiej sceny”. To miejsce zdeterminowało jego pisanie. Świetne są fragmenty Pejzaży pamięci, gdzie Tuszyńska przywraca równoległe literackie przedwojenne warszawskie światy – polski i żydowski. Światy, które nie wiedziały zbyt dużo o sobie i rzadko się przenikały. Jedna strona siadywała przy stoliku literackim w Ziemiańskiej na Mazowieckiej, druga przy takim stoliku na Tłomackiem 13, gdzie działał Związek Literatów i Dziennikarzy Żydowskich. Autorka tak to tłumaczy: „Język stanowił barierę wyznaczającą sferę wpływów. Ich światy były tak odległe jak Nalewki od Marszałkowskiej, choć do synagogi na Tłomackiem chadzano słuchać słynnych kantorów niezależnie od wyznania”. Warszawska ulica Krochmalna stała się mityczna dla Singera. Była miejscem brudnym, biednym i niebezpiecznym, ale „stanowiła dla niego centrum wszechświata”. Dziś ulica w swoim przedwojennym kształcie nie istnieje. Jest skrócona, częściowo zabudowana powojennymi blokami Osiedla za Żelazną Bramą.
Singer do Polski nigdy nie wrócił, bo „nie chciał wracać na cmentarz. W pamięci miał grunt pod nogami”. Ameryka, która po wojnie stała się dla niego przeszczepionym z Polski żydowskim światem, w opisie Tuszyńskiej zyskuje miano namiastki „utraconej żydowskiej ojczyzny”.
Biografka nie ucieka od kontrowersji związanych z Singerem. Ze wspomnień tych, którzy go znali powstaje portret trudnego człowieka, którego nie można było lubić. Mizantrop, egocentryk, skąpy i cynik. W amerykańskim środowisku żydowskim uznawano go za świetnego pisarza, ale małego człowieka. Choć w sprawie pisarstwa też nie ma pełnej zgody: nie raz podkreślano, że jego brat był zdolniejszy. Nie darzono go sympatią za sposób przedstawiania własnego środowiska. Jeden z żydowskich pisarzy tak powiedział o Singerze: „Gdyby nie był Żydem, zapewne byłby antysemitą. Kto zna jego prozę po żydowsku, w oryginale, ten wie, że wymyśla okropne rzeczy o Żydach”. Bo Singer pisał o ludziach ogarniętych namiętnościami, nie uznawał świętości swych przodków, bluźnił – „w jego powieściach jeden krok dzieli synagogę od seksu”. A to nie wszystkim się podobało. Yonia Fajn w rozmowie z Tuszyńską mówił, że „mitologia Holokaustu ostatnich lat każe wszystkim ginąć jak męczennicy. A tymczasem przychodzi Singer i mówi, że owszem zginęli, ale byli tylko ludźmi. Jak można to powiedzieć o tych, którzy są garstką prochu?”.
Biografka zwraca także uwagę na osobliwą cechę Singera, jakim było jego podejście do tłumaczeń własnych książek. Nadzorował tłumaczenia na angielski, dopisywał lub wycinał skomplikowane fragmenty, czego efektem były znaczące różnice między tekstem żydowskim a przetłumaczonym. Te anglojęzyczne tłumaczenia są oficjalne i życzeniem pisarza było, by przekłady na inne języki dokonywano z tej wersji.
Tuszyńska pierwszy raz książkę o Singerze wydała w 1994 roku. Najnowsze wydanie jest zmienione względem pierwotnego. Zawiera, jak informuje wydawca, niepublikowane wcześniej fotografie. Pejzaże pamięci wciąż fascynują ujęciem tematu i zmiennym prowadzeniem narracji, choć pewne elementy, np. sposób prezentacji ankiety przeprowadzonej przez autorkę wśród warszawskich dzieci na początku lat dziewięćdziesiątych, a dotyczącej tematu Żydów, drażnią niepotrzebnym dydaktyzmem.