Adrian Goldsworthy – „Vindolanda” – recenzja i ocena
Adrian Goldsworthy – „Vindolanda” – recenzja i ocena
Rok 98 naszej ery. Początek panowania Trajana. Pięćdziesiąt lat wcześniej cesarz Klaudiusz zaatakował Brytanię i objął we władanie większość wyspy. Na północnych kresach wybudowano kilkanaście fortów. Jednym z nich była Vindolanda. Dlaczego brytyjski historyk, autor m.in. „Pax Romana”, „Upadku Kartaginy” i „Filipa i Aleksandra”, zdecydował się umieścić akcję swojej powieści właśnie w tym obozie? Co czyni go tak wyjątkowym? Podmokły teren umożliwił w tej warowni przetrwanie do naszych czasów szeregu niezwykle cennych dla badaczy artefaktów. Znaleziono m.in. ponad pięć i pół tysiąca butów oraz szereg unikatowych drewnianych tabliczek do pisania. Wśród nich zachował się najstarszy w historii Wysp Brytyjskich list autorstwa kobiety. Datowany na koniec I stulecia tekst autorstwa Klaudii Sewery stał się bezpośrednią inspiracją dla powstania książki.
„Żaden historyk nie ma większej wiedzy o armii rzymskiej niż Adrian Goldsworthy, nikt też lepiej nie odtwarza realiów starożytnego świata”. Nie sposób nie zgodzić się z przywołaną przez Wydawcę opinią Harry’ego Sidebottoma, autora popularnego cyklu „Wojownik Rzymu”. Jednocześnie zasady rządzące literaturą pozwoliły autorowi „Vindolandy” nie tylko przenieść Czytelnika do rzymskiego świata, ale również swobodniej podejść do prawidła mówiącego, że w badaniach nad starożytnością istotna jest akceptacja przez historyka niewiedzy i bezradności wobec wielu wydarzeń. W powieści zgodność z faktami jest więc o tyle drugorzędna, o ile przyjmiemy, że Goldsworthy świadomie wykorzystał luki badawcze, by wykorzystać talent literacki i wyobraźnię do ich odtworzenia. Jednocześnie podróż wehikułem czasu stworzonym przez pisarza nie jest prostym wyzwaniem. Choć świetnie odnajdą się w niej miłośnicy dziejów Rzymu, to pozostali będą potrzebowali pomocnej dłoni w postaci choćby glosariusza, czy też mapki i not historycznych.
Głównym bohaterem pierwszego tomu trylogii jest Tytus Flawiusz Feroks, rzymski centurion zesłany na północne kresy. Czy ten nie stroniący od alkoholu „ponury twardziel, znany przede wszystkim z tego, że dotrzymywał słowa i nigdy nie odpuszczał” poradzi sobie z nasilającymi się atakami barbarzyńskich plemion? Na początku zostaje zaskoczony i znajduje się w defensywie. W zamieszaniu myli miejscową królową z niewolnicą.
Trzeba przyznać, że akcja rozkręca się powoli. Jednocześnie zwłaszcza mniej „rzymscy” czytelnicy mogą mieć problem z nadążeniem za narracją. Nagrodą za wytrwałość będzie jednak precyzyjnie odwzorowany, ze wszystkimi detalami dotyczącymi zarówno militariów, jak i życia codziennego, świat pogranicza na przełomie I i II wieku. Po kilkudziesięciu stronach historia przyspiesza, a dodatkową atrakcję stanowi specyficzny humor towarzyszący zmaganiom z „Brytkami”, uważanymi przez Rzymian „za szczególnie krnąbrnych, niesolidnych, niegodnych zaufania, leniwych i zapijaczonych”.
Słynna Pax Romana funkcjonowała sprawnie, choć była narzucona siłą. Rzym przeżywał złoty wiek i doświadczał rządów tzw. dobrych cesarzy, to jednak Brytania nigdy nie była spokojna. W powieści przeciwnikiem Flawiusza Feroksa było tajemnicze i okrutne plemię, którego wojownicy używali rzadko spotykanych wśród barbarzyńców łuków, a na czole mieli wytatuowanego konia. Ważną rolę odgrywali również druidzi. Rzymianie początkowo lekceważyli zagrożenie… Jak sobie poradzili w tym przypadku?
Mimo mankamentów w postaci fragmentami zbyt hermetycznej (zbyt „rzymskiej”) narracji, lektura „Vindolandii” będzie stanowiła nie lada gratkę nie tylko dla miłośników dziejów Imperium Romanum. Goldsworthy udowodnił, że jest nie tylko świetnym badaczem, ale również utalentowanym pisarzem. Polecam uwadze, zachęcam do sięgnięcia po książkę i przeniesienia się do 98 roku po Chrystusie.