Adampol – jak powstała polska wioska pod Stambułem?
Po powstaniu listopadowym przedstawiciele Wielkiej Emigracji rozproszyli się po wielu krajach Europy, ale najbezpieczniejsze schronienie znaleźli we Francji. W Paryżu swoją siedzibę miał Hotel Lambert, stronnictwo monarchistyczne pod kierunkiem księcia Adama Czartoryskiego. W odróżnieniu od dążących do wojny rewolucjonistów i demokratów, książę preferował walkę o niepodległość środkami dyplomatycznymi tak długo jak to możliwe. W geopolitycznej grze europejskich mocarstw starał się szukać miejsca dla wygrywania pomniejszych polskich interesów. Droga do niepodległości musiała biec przez starcie z Rosją, wobec czego monarchiści starali przeciwstawiać się rosyjskim wpływom na wszelkich możliwych frontach. Ośrodkiem ścierania się interesów państw Europy pod koniec lat 30. XIX wieku stał się Stambuł, stolica rozległego, ale chylącego się ku upadkowi Imperium Osmańskiego, na którego prowincje ostrzyły sobie zęby Rosja, Anglia, Francja i Austro-Węgry.
Czartoryski, zdając sobie sprawę z politycznej wagi miasta położonego na styku kontynentów, pragnął zaznaczyć tam polską obecność. W 1841 r. pierwszym emisariuszem i głównym agentem prawicowego obozu został Michał Czajkowski, zaufany człowiek księcia Czartoryskiego i obyty na salonach, pisarz, żołnierz i początkujący dyplomata. W pierwszych tygodniach pobytu nad Bosforem Czajkowski często spotykał się z opowieściami o rodakach snujących się po Wysokiej Porcie (Imperium Osmańskim) bez perspektyw na życie.
Polacy w Turcji często byli dezerterami z armii rosyjskiej, do której wcześniej wcielano ich siłą. Walcząc na Kaukazie z Czerkiesami uciekali z szeregów swoich oddziałów, po czym wpadali w ręce Czerkiesów, którzy traktowali ich znacznie gorzej niż Rosjanie. Byli sprzedawani do niewoli Ormianom, Grekom lub Turkom albo trafiali na rubieże Imperium, nie mając opieki żadnego europejskiego poselstwa. O mniejszym nieszczęściu mogli mówić ci, którzy trafiali pod skrzydła Żydów albo Kozaków – oni w stosunku do Polaków mieli więcej empatii. Tak układały się losy wielu niedawnych powstańców listopadowych.
Czajkowski, mający w Konstantynopolu za zadanie przeciwdziałać rosyjskim (i w mniejszym stopniu austriackim) interesom poprzez wpływ na najwyższą radę doradców osmańskiego sułtana, wpadł na pomysł, który mógłby związać główny cel jego działalności w Porcie z pomocą rozrzuconym po Turcji Polakom. Jego wizja zakładała legitymizację polskiej obecności w Anatolii, co dla przedstawicielstwa nieistniejącego formalnie państwa miało duże polityczne znaczenie.
Polska na tureckiej ziemi
Tym pomysłem było założenie pod Stambułem wsi, która byłaby azylem dla potrzebujących pomocy Polaków. Miała to być kolonia, do której ściągaliby rozsiani po Europie emigranci i dezerterzy z rosyjskiej armii, szukający swego rodzaju ziemi obiecanej - słowiańskiej osady w Oriencie. Rozważano także przygotowanie bazy dla potencjalnego legionu polskiego, który przy sprzyjającej okazji mógłby walczyć w tureckich szeregach z siłami rosyjskimi. Osada miała być także fundamentem dla nowo powstałej placówki dyplomatycznej w Stambule, która formalnie argumentowałaby polską działalność nad Bosforem. Te argumenty przeważyły nad równolegle rozważaną koncepcją otwarcia nad Bosforem polskiego Domu Handlowego.
Czajkowski był w kontakcie z francuskimi lazarystami, którzy mieli ambicje nawracać na katolicyzm mieszkańców Porty i już wcześniej wykupili niewielką liczbę Polaków z niewoli. Im też na przeszkodzie stała prawosławna Rosja, która zwiększała wpływy wśród Słowian pod tureckim panowaniem. Naturalnym sojusznikiem lazarystów byli Polacy. Nieco wcześniej zakupili oni tereny położone kilkadziesiąt kilometrów od Stambułu, które planowali wydzierżawić i zacząć uprawiać, a Polacy mieli stanowić tanią siłę roboczą.
Ich przewodniczący, ojciec Leleu, sam zaproponował Czajkowskiemu ubicie wspólnego interesu. Lazaryści mieli udostępnić polskim uchodźcom ziemię, wyżywić i formalnie zapewnić konsularną opiekę Francji, na co francuski ambasador z łatwością przystał po rozmowie z Czajkowskim. A ten, choć wysuwał też pomysł osiedlenia Polaków na Cyprze, to uznał podstambulski grunt za równie obiecujący. Ważna była idea skupienia się w jednym miejscu, która odróżniała monarchistów od demokratów.
Kto za to zapłaci?
Michał Czajkowski był bardzo podekscytowany planem założenia osady. Chciał szukać rodaków w Kurdystanie i Persji, ale książę Czartoryski studził jego zapał. Największym wyzwaniem było wówczas sfinansowanie przedsięwzięcia. Po zaakceptowaniu pomysłu głównego agenta, Czartoryski liczył na pomoc charytatywną katolików w Europie i wsparcie filantropów, którym leżało na sercu wyciągnięcie z niedoli Słowian.
W odpowiedzi na jeden z listów, którymi Czajkowski zasypywał Paryż, głowa Hotelu Lambert stwierdziła:
Katolicyzm i miłosierdzie mówią za tym projektem.
Taka też miała być etykieta przedsięwzięcia, która zasłaniałaby polskość projektu i nie narażałaby na polityczne konsekwencje ze strony Rosji. Tych obawiał się francuski ambasador w Turcji, który choć cicho wspierał plan i dał lazarystom zielone światło na współpracę z Polską, to odmówił finansowego wsparcia, nie chcąc prowokować Moskali. Czartoryski wziął za dobrą monetę sam fakt, że Paryż nie stał na przeszkodzie realizacji projektu.
Rosja na mocy traktatu z 1774 r. była upoważniona do domagania się ekstradycji Polaków działających na jej szkodę, jednak w tym przypadku było to bezzębne prawo, a skorzystanie z niego naraziłoby wizerunek Rosji na szwank. Zgodnie z planem do wsi mieli trafiać Polacy wykupieni z niewoli, wałęsający się w nędzy po ulicach Stambułu, którym przeprowadzka na wieś poprawiła by los. Skoro car tytułował się panem Polski, to dlaczego nie zadbał o dobrobyt i wolność poddanych? Reakcja opinii publicznej z pewnością byłaby zgodna z polską linią, czego świadomość miał Czajkowski.
Umowa z lazarystami została podpisana 3 marca 1842 r., a pierwszą chatę w polskiej osadzie poświęcono 19 marca. Nazwano ją Adampol na cześć przywódcy księcia Adama Czartoryskiego.
Wsi spokojna, wsi...
Warunkiem osiedlenia się na wsi była narodowość polska albo przynajmniej wiara katolicka i słowiańskie pochodzenie wraz z rekomendacją, że jest się prawym i dobrym człowiekiem. Jak tłumaczył Jerzy Łątka w książce „Adampol. Polska wieś nad Bosforem”, do kolonii trafiali początkowo głównie zdemoralizowani ludzie, znający żołnierską niedolę w obcej armii, ale odwykli od regularnej pracy na własną rękę. W związku z tym pierwsze lata były burzliwe, dochodziło do bójek i konfliktów, część osiedleńców wracała do nędznego życia w mieście.
Jednak kilkunastu mężczyzn wytrwale stawiało nowe budynki i karczowało gęsty las, żeby zwiększyć obszar ziemi pod uprawę. Pierwsze chaty, budowane na gołej ziemi, były prostymi, jednoizbowymi konstrukcjami. Spali tam gospodarze, z czasem również z rodzinami, choć trzymano tam także żywy inwentarz. Nie było mebli - siadało się na pniakach i wyciosanych ławach, a spało na piecach. Dopiero później mieszkańcy wsi zaczęli sami zajmować się stolarką.
Wycinka leśnej gęstwiny była fizycznie wymagająca, niszczyły się przy niej ubrania, co zwiększało koszty utrzymania wsi. Zagrożeniem dla majątku były wilki, polujące na konie i bydło, którego w jednym roku padło 17 sztuk. Zdarzało się ugryzienie przez wściekłego psa, a do wsi docierały też zarazy - w latach 50. jednego lata padło prawie całe bydło i to mimo izolacji od innych miejscowości. Trzeba było też pilnować pól i stogów siana przed dzikami, które niszczyły zbiory i zasiewy. Najmniej obawiano się rabusiów, którzy choć próbowali tu swoich szans, to Adampolanie byli dobrze uzbrojeni i zabezpieczeni. Mimo to wśród samych mieszkańców też trafiali się złodzieje.
Wsią zawiadywał wyznaczony przez Michała Czajkowskiego administrator, ale nie była to stabilna posada. Pierwszym dozorcą był przyjaciel Czajki, ale już po kilku miesiącach pokłócił się z lazarystami. Został zastąpiony przez prostego żołnierza-patriotę, który bardzo emocjonował się sytuacją we wsi i drobiazgowo opisywał ją w listach do przełożonego, ale wytrwał tylko miesiąc z dość błahego, wydawałoby się, powodu. Okazało się, że lazaryści, którzy przygotowywali posiłki Adampolanom, nie wywiązywali się z umowy i gotowali jedzenie pozostawiające wiele do życzenia. Na kulinarne umiejętności greckiego kucharza narzekali mieszkańcy, którzy widzieli, że brat Antoni oddaje lazarystom co lepsze frykasy ze spiżarni. Wówczas wzięli oni sprawy w swoje ręce i postanowili, że sami będą gotować Brakowało jednak garnków, a kłótnia o patelnię między dozorcą wsi a spiżarnym doprowadziła do rezygnacji ze stanowiska tego pierwszego.
Tymczasem Hotel Lambert rękami hrabiego Zamoyskiego, krewnego i prawej ręki księcia Czartoryskiego, zadbał o wsparcie wsi ze strony Wysokiej Porty. Ta wezwała poddanych do przekazywania niewielkich datków na rzecz Polaków i ogłosiła możliwość osiedlania się we wsi. Efekt nie był jednak oszałamiający – przybyło tylko kilkunastu dodatkowych osadników. Dobre stosunki Michała Czajkowskiego z bośniackimi franciszkanami również zaowocowały kilkoma nowymi mieszkańcami, którzy zbudowali we wsi kaplicę i dom bośniacki.
Czajkowski starał się zadbać o to, żeby wieś zarabiała na siebie. W dłuższej perspektywie to ona miała stanowić finansową podporę polskiej działalności na Wschodzie. Choć w pierwszych latach Adampol pochłaniał duże koszty utrzymania i nie przynosił korzyści, to głównie książę Czartoryski w miarę możliwości finansował bieżące wydatki, w pilnych sytuacjach również Czajkowski z własnej kieszeni spłacał zakonników żywiących Polaków, a i sami lazaryści przekazywali datki od filantropów z Europy. Część dozorców wsi wykazywała smykałkę do interesów - próbowali rozwijać hodowlę kóz i krów, ale częste zmiany na tym stanowisku nie pozwoliły się tym przedsięwzięciom rozwinąć.
Kup e-booka: „Polacy na krańcach świata: XIX wiek”
Książka dostępna jako e-book w 3 częściach: Część 1, Część 2, Część 3
Aby uatrakcyjnić i wypromować Adampol, Czajkowski założył na miejscu psiarnię i zapraszał gości na polowania na dziki w przepastnych lasach. Do polskiej osady zjeżdżali francuscy posłowie oraz zamożni Anglicy i Francuzi, którzy byli zachwyceni jej swojskością. Adampol był położony kilkadziesiąt kilometrów od Stambułu. Można było się tam dostać, płynąc Bosforem, a następnie przesiadając się na konie, które na lądzie czekały na wizytujących. Po trzech godzinach jazdy stępem oczom ukazywały się słomiane dachy domów, nad którymi górował krzyż. Utrzymywano ule i winnice, ale z tych wkrótce zrezygnowano z powodu niekorzystnych wiatrów z północnego zachodu. We wsi rosło mnóstwo czereśni (w XX wieku miejscowość nazywano nawet Czereśniową Wsią), a polskie zamiłowanie do kwiatów znajdywało wyraz w ogrodach przed domami. Zachodnich przybyszów ujmowała polska gościnność i sarmackie obyczaje.
Fenomenem była nie tyle swojskość Adampola, ale niezwykła historia jego mieszkańców. Życie tu tworzyli ludzie, którzy przeszli katorgę, byli wygnańcami stawianymi poza margines społeczeństwa. Walka o przetrwanie i ciężka fizyczna praca w polu, od rana do wieczora, była rekompensowana bezpieczeństwem i świadomością, że budowano tu od podstaw ośrodek patriotyczny, mały kawałek ojczyzny, niepodległą, własną ziemię na obczyźnie. Ta opowieść elektryzowała też polskich emigrantów w Europie. W samej Turcji wieś przedstawiano jako przykład, że dawny wróg znajduje schronienie w przyjaznym i tolerancyjnym państwie, jakim miało być Imperium Osmańskie.
Czajkowski określił Adampol jako punkt wyjścia naszej politycznej egzystencji na Wschodzie, a książę Czartoryski jako uprawnienie, usprawiedliwienie Agencji Głównej w Stambule. Gdyby osady nie było, utrzymanie Agencji w Carogrodzie (Stambuł - przyp. red.) byłoby nierównie trudniejszym, jeśli nie wcale niepodobnem. W istocie polityczne znaczenie kilkunastoosobowej osady wielokrotnie przerastało jej realny wpływ. I choć agentów do wsi wysyłali i Habsburgowie, i car Mikołaj I, to Czajkowski bronił się według ustalonej pierwotnie linii – religijnej i dobroczynnej działalności stojącej za rozwojem osady. Takie też wrażenie z pobytu w Adampolu wywiózł do Wiednia węgierski kompozytor i pianista Franciszek Liszt.
Adampol zostaje zdany na siebie
Wieś rodziła konflikty nie tylko z Rosją i Austrią, ale też z lazarystami. Praca Polaków nie przynosiła zakładanych zysków, rozważano więc dzierżawę Ormianom i Grekom, którzy mogli zainwestować w ziemię większe środki. Dopiero interwencja księcia Czartoryskiego w Paryżu u głowy lazarystów uspokoiła nastroje. Sama dzierżawa nie była dla Polaków satysfakcjonującym rozwiązaniem, ale nie było innego wyjścia. Obcokrajowiec w Imperium Osmańskim nie mógł wykupić ziemi, a lazaryści obchodzili ten przepis sposobem na słupa, bo dzięki protekcji francuskiej ambasady mieli odpowiednie kontakty i możliwości. Dopiero zliberalizowanie przepisów dotyczących obrotu ziemią, w następstwie przeprowadzonych w Porcie reform (tzw. tanzimat) pozwoliło w 1883 r. Władysławowi Czartoryskiemu, synowi Adama, na zakup gruntu, na którym stał Adampol.
W tym czasie wieś nie była już pod opieką Francuzów, którzy poza politycznym ryzykiem zmęczeni byli awanturnictwem Polaków. Ci zaś w pierwszych dekadach osadnictwa podlegali polskiej administracji, ale odpowiadali przed francuskimi (a nie tureckimi) sądami. Warcholstwo i kłótliwość przysparzała nieproporcjonalną ilość problemów w stosunku do wielkości wsi. Polacy nie uznawali autorytetów, często się buntowali i skarżyli, nie mieli szacunku dla dozorców, a daleka realna władza - w Stambule czy nawet Paryżu - utrwalała poczucie bezkarności. Pretensje, czasem uzasadnione, do administratorów wsi poskutkowały ostateczną rezygnacją z tego urzędu pod koniec lat 70. XIX wieku. Adampol przypominał przedrozbiorową Polskę w soczewce - piękną polską wieś wraz z wszystkimi jej słabościami.
Choć po wojnie krymskiej w 1856 r. społeczność wsi rozrosła się o kilkadziesiąt osób (z rozwiązanej dywizji hrabi Zamoyskiego), co realnie wpłynęło na wiejską gospodarkę, to jej polityczne znaczenie stopniowo malało, szczególnie kiedy bezpośredniej pieczy nad nią nie miał już Michał Czajkowski. Adampol przestawał być realnym instrumentem politycznym, ale nadal pełnił symboliczną rolę.
Jak polskość przetrwała w Turcji
Przez kolejne dekady zmieniał się świat dookoła, ale nie zmieniał się charakter wsi. Odizolowanie od innych miejscowości i niewielki kontakt z otoczeniem konserwował polską tradycję i kulturę. Przygotowywano polską kuchnię – ziemniaki ze skwarkami, kwaśne mleko, mięso, kapustę, żurek, a na jesień grzyby. Obchodzono polskie święta - Konstytucji 3 maja i wybuchu powstania listopadowego 29 listopada. Opieka polskiej ambasady pod koniec XIX wieku, a później kościoła w Adampolu utrzymywała patriotyczne i katolickie wychowanie, co obrazuje anegdota, którą przytacza Jerzy Łątka:
Przywiązanie do Polski manifestowali adampolanie przy każdej okazji. Z satysfakcją opowiadano zdarzenie z okresu poprzedzającego I wojnę światową. Często tu wówczas gościli oficerowie marynarki z niemieckich krążowników „Breslau" i „Goeben", stacjonujących na życzenie rządu tureckiego w Dardanelach. Wieś im się podobała. Pewnego razu przyszła niemiecka orkiestra. Ujęci gościnnością gospodarzy marynarze zaproponowali, że zagrają im wszystko, czego sobie zażyczą. Patriarcha wioski, Ignacy Kępka, poprosił wtedy o Mazurka Dąbrowskiego.
To właśnie Kępka jako jedyny z wieloletnich osadników dożył niepodległej Polski. Miał wtedy 97 lat, a na tę wiadomość wybuchł płaczem. Dwa lata później, po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej, prawie stuletni Kępka wybiegł z karabinem na gościniec, krzycząc Polacy do broni, do broni!
Adampol wita masowego turystę
Nowo powstała republika turecka w 1923 r. miała opierać się na jednolitym, etnicznym fundamencie i świeckich zasadach. W tych warunkach ani katolicyzm, ani polskość nie broniły Adampola. Trwały spory (po czasie wszystkie przegrane przez Warszawę) między polską a turecką administracją: o zmianę nazwy wsi, obywatelstwo mieszkańców, możliwość nauki języka polskiego w szkole i tym podobne. W 1937 r. gościem wsi był sam Mustafa Kemal Ataturk - narodowy bohater i ojciec współczesnej Turcji. Powodem wizyty mógł być spór o tureckie obywatelstwo, jakie zamierzano narzucić Polakom albo wysoko rozwinięte lokalne rolnictwo. W Stambule na pniu sprzedawało się adampolskie masło, był też duży popyt na wiejską wieprzowinę, której brakowało w stolicy. Ataturk jak detektyw sprawdzał płoty, dotykał gałęzi czereśni, zaglądał do obór. Popołudniu urządzono bankiet – nieprzeniknioną twarz Mustafy Kemala rozjaśnił uśmiech, jadł wieprzowinę, pił alkohol, śmiał się i klaskał. Zaprezentowano też oczywiście polskie tańce.
Po stu latach utrzymał się polski klimat wsi, świadomość narodowa, obyczaje i kultura. Studentów ze Stambułu pociągały noclegi na sianie, wciąż urządzano polowania w lasach, a swojskość miejscowości przydawała walorów rekreacyjnych. Jednak zakaz nauki języka polskiego, brak tęsknoty za wyśnioną ojczyzną, będącą teraz realnym państwem, do którego można było wyemigrować, a przede wszystkim skomunikowanie wsi ze światem zewnętrznym poprzez budowę drogi do pobliskiego miasteczka w krótkim czasie zrobiły z ośrodka polskości typowy kurort turystyczny. W latach 60. XX wieku Adampol stał się modnym miejscem na weekendowe wypady ze Stambułu. Domy mieszkalne zaczęto zmieniać na pensjonaty z pokojami na wynajem, a w kolejnych latach zaczęły się tu przeprowadzać i budować wille zamożne osoby, celebryci i biznesmeni. Dzisiaj, w ponury dzień tygodnia w Adampolu panuje kompletna cisza, a między wysokimi płotami posiadłości biegają sfory psów, za to w słoneczne weekendy miejscowość odżywa. Próżno szukać jednak śladów polskości poza kościołem, cmentarzem i pierogami w restauracyjnych menu gdzieś pomiędzy tureckimi daniami.
Wszyscy jesteśmy dłużnikami Adampola
W połowie XIX wieku m.in. Niemcy próbowali stworzyć podobną kolonię w Turcji, ale nie odnieśli sukcesu. Również i Polacy odtwarzali pomysł w różnych miejscach - w USA, Ameryce Środkowej, w Algierii, a także w Turcji, często w bardziej korzystnych warunkach gospodarczych, ale żadna osada nie obrosła takim mitem i popularnością. Adampol swoją legendę może zawdzięczać wytrwałości budowniczych – ludzi nieoszczędzonych przez los, którzy w trudnych warunkach stworzyli prawdziwą oazę polskości, która przetrwała ponad 100 lat. Wielka w tym zasługa Michała Czajkowkiego i jego przełożonego, księcia Adama Czartoryskiego, którzy finansowali utrzymanie wsi poświęcali jej swój czas i energię. Choć dzisiaj Polonezkoy, bo tak się teraz nazywa wieś pod Stambułem, nie działa na wyobraźnię tak jak dawniej, to dla bezpaństwowych Polaków w XIX wieku idea małej ojczyzny była niezwykle istotna, była to dla nich kolejna cegiełka do utrzymywania polskiej wizji niepodległości.
Bibliografia:
- Jadwiga Chudzikowska, Dziwne życie Sadyka Paszy: o Michale Czajkowskim, Warszawa 1982.
- Jerzy Łątka, Adampol polska wieś nad Bosforem, Kraków 1992.
- Jerzy Łątka, Początki państw. Turcja, Poznań 2017.
redakcja: Jakub Jagodziński
Polecamy e-book Mateusza Będkowskiego pt. „Polacy na krańcach świata: średniowiecze i nowożytność”:
W sprzedaży dostępna jest również druga część e-booka!