Adam Tomczyk – „Zapach dolarów” – recenzja i ocena
Adam Tomczyk – „Zapach dolarów” – recenzja i ocena
Powszechne wyobrażenie o Polakach mieszkających w Stanach Zjednoczonych związane jest książką „Szczuropolacy” Edwarda Redlińskiego, a także z filmem „Szczęśliwego Nowego Jorku” Janusza Zaorskiego. Choć dzieła te pokazywały naszych rodaków w groteskowym ujęciu, to jednak stereotypowe formy zachowań znajdziemy również w „Zapachu dolarów”. Pośród wielu historii opisanych w książce natrafimy na wątki autobiograficzne autora. Adam Tomczyk przedstawia swój epizod zarobkowy w USA, gdy kopał rowy, kruszył beton, lepił dachy, stawiał płoty, malował ściany, budował tarasy. Po prostu trzeba było tam umieć wszystko, a przynajmniej szybko się uczyć, jak podkreśla pisarz z Żabna, który bohaterom z rodzinnych stron składa hołd za ich determinację i odwagę podjęcia podróży w nieznane. Wynika to z tego, że dzisiaj emigracja za chlebem nie jest tak trudnym i skomplikowanym przedsięwzięciem, jak w dwudziestoleciu międzywojennym lub zwłaszcza w czasach PRL.
„Zapach dolarów” można podzielić na dwie części. Pierwsza z nich to krótkie opowieści mieszkańców małych miejscowości z południa Polski. Wszystkie te historie tworzą jedną całość. Druga część związana jest kilkoma bohaterami – i to zdecydowanie odmiennymi od większości opisanych w całej lekturze. Na początek Adam Tomczyk przybliża swoje wyobrażenia z dzieciństwa o Ameryce, która związana była z nasłuchiwaniem audycji radiowej „Głosu Ameryki” przez ojca, kolorowymi sklepami Peweksu i pięknie pachnącymi paczkami, które rodzina autora otrzymywała od ciotki Wiktorii z New Jersey. W PRL przesyłka zza oceanu kojarzyła się z otrzymywaniem niedostępnych artykułów i oczywiście zielonych banknotów.
Na wielu stronach bohaterowie „Zapachu dolarów” odpowiadają sobie na pytanie: jak bogata jest Ameryka, skoro ludzie decydują się na to, aby rzucić wszystko i opuścić dom, pozostawić bliskich i znajomych, nieobrobioną ziemię, jak gdyby to wszystko nic nie znaczyło. Wystarczy przypomnieć, iż w połowie lat osiemdziesiątych średnia pensja wynosiła 24000 złotych, a dżinsy w Peweksie kosztowały 7 dolarów, czyli jakieś 5600 złotych. A śmiałkowie wyjeżdżali przeciętnie na dwa lata i przywozili pieniądze, które starczały na przykład na budowę domu.
Trzeba przyznać, że Adam Tomczyk świetnie w książce oddaje klimat „chłoporobotniczej egzystencji” w zatęchłych mieścinach popadających w ruinę, ale za to z gierkowskim hasłem Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej. Tylko jak miała rosnąć w siłę, jeśli nawet ci najwierniejsi robili wszystko, aby wysłać swoich bliskich za ocean – jak choćby partyjna działaczka z Żabna, która pomagała „chętnym” w uzyskaniu paszportu. Oczywiście nie wszystkim dane było otrzymać paszport czy upragnioną wizę, której zdobycie wymagało nawet perswazji psychologicznych. Przykładem jest przestawiona w książce relacja Bogdana, który wszedł do konsulatu ze swoimi medalami, wycinkami prasowymi i chęcią wystartowania w maratonie. Urzędnik w konsulacie początkowo wydał decyzję odmowną, ale uparty maratończyk przekonał, że wiza się mu należy i dokument otrzymał. Byli też mało zdecydowani jak Anna ze Spółdzielni Kółek Rolniczych, która w konsulacie powiedziała, że nie chce jechać do Chicago i dlatego wizę otrzymała.
Tak naprawdę niewiele historii opisanych w książce kończy się iście amerykańskim happy endem. Są tu rozbite małżeństwa, wykorzystywanie bliskich zza oceanu jako bankomatu, wyobcowanie po powrocie. Trochę więcej pozytywnych emocji odnajdziemy w rozdziałach poświęconym dwóm Stanisławom – Gębisiowi oraz Jankowskiemu. Pierwszy z nich wiódł przyjemne życie w Chicago i gdy po dziesięciu latach powrócił do Polski, czuł wewnętrznie jakby nadal był za Oceanem. Mimo zamożności, nie wywyższał się i do każdego podchodził z uśmiechem jak prawdziwy Amerykanin. Długo nie wytrzymał w ojczyźnie i ponownie wyjechał z żoną do USA. W 2001 roku otrzymał obywatelstwo Stanów Zjednoczonych, aby po trzech latach znowu zawitać do rodzinnych stron. Pobyty na amerykańskiej ziemi, uważał za najlepszy okres w swoim życiu. Natomiast najciekawszą w moim odczuciu jest opowieść poświęcona Stanisławowi Jankowskiemu. Tomczyk opowiada, jak to dziennikarz „Życia Literackiego” był pięciokrotnie w USA w celu napisania książki o Janie Karskim. Z jego podróżami i próbami opracowania biografii wybitnego Polaka wiąże się mnóstwo anegdot, zabawnych sytuacji i interesujących kontaktów z inteligencją polonijną.
Jest taka prawda o Ameryce, że pierwszy raz jedzie się po rozum, a dopiero drugi raz po pieniądze – głosi jedno z cytowanych w książce powiedzeń. Czy tak było rzeczywiście? To już musi stwierdzić osobiście każdy czytelnik, gdyż Adam Tomczyk nie ocenia ludzkich wyborów, a stara się opowiedzieć tylko to, czego na własnej skórze doświadczyli jego krajanie. Ale nie będzie przesadą, że jest to lektura, która pozwala poczuć przyjemny zapach Ameryki i miło szeleszczących, zarobionych dolarów.