Adam Studziński, Piotr Zbigniew Łubieński – „Powstanie, kacet i inne historie” – recenzja i ocena
Adam Studziński, Piotr Zbigniew Łubieński – „Powstanie, kacet i inne historie” – recenzja i ocena
Adam Studziński jest specjalistą ds. marketingu i public relations. Jest autorem książek dla dzieci, a sam siebie określa jako pasjonata historii. Tym razem poszedł za głosem owej pasji i do rąk czytelników trafił wywiad-rzeka z powstańcem warszawskim.
Piotr Zbigniew Łubieński był żołnierzem i łącznikiem konspiracyjnej Gwardii Ludowej WRN Obwodu Mokotów, a potem Oddziałów Wojskowych Powstańczego Pogotowia Socjalistów. Jako siedemnastolatek wziął udział w Powstaniu Warszawskim w szeregach kompani K1 pułki „Baszta”. Bronił reduty siedleckiej, Królikarni, szkoły przy ul. Woronicza. Po kapitulacji wyszedł z Warszawy z ludnością cywilną i przez obóz przejściowy Dulag 121 w Pruszkowie został wywieziony do KL Stutthof. Tam przebywał aż do ewakuacji drogą morską. Po wyzwoleniu w Neustadt i pobycie zdrowotnym w Szwecji wrócił do Polski.
Trudno odmówić Łubieńskiemu swady i szczerości w relacji ze słuchaczem. Nie boi się stawiać kontrowersyjnych tez i jest daleki od budowania hagiografii wydarzeń, w których brał udział. Opowiada nie tylko o swojej rodzinie, wojnie, konspiracji czy pobycie w obozie. Mówi również o latach powojennych, o próbie budowania życia w nowej rzeczywistości, działalności społecznej i zawodowej. A także o przynależności partyjnej, o tym, że został negatywnie zweryfikowany po połączeniu PPS z PPR i powodowany honorem nie prosił o zmianę decyzji. Na partie „odobraził” się w 1960 r. Całość uzupełniają ciekawe fotografie, wyjątkowo dobrze dobrane do toczącej się narracji.
Czytelnika, który myśli, że decydując się na lekturę Powstanie, kacet i inne historie otrzyma ponad 300 stron ciekawego wywiadu, spotka rozczarowanie. Otóż jedna trzecia książki to część pod tytułem Warszawska rozgrywka ’44 będąca w zasadzie publicystyką autorstwa Adama Studzińskiego. Motywem przewodnim są słowa Łubieńskiego, że w sumie to Rząd na Uchodźstwie mógł od razu zgodzić się na utratę Kresów i nie podnosić kwestii odpowiedzialności za zbrodnie katyńską, bo to byłoby zgodne z Realpolitik i w sumie „ulica by się na to zgodziła”. Biorąc pod uwagę przeżycia Łubieńskiego i jego wychowanie w idei lewicowej można to zrozumieć. Jednak Studziński poszedł krok dalej rozciągając swoje własne wywody wokół tezy rozmówcy. W skrócie: zgoda na zmianę granic Polski byłaby tylko in plus, ponieważ ocaliłaby kilkanaście tysięcy istnień ludzkich (nie byłoby Akcji „Burza”, powstania warszawskiego, represji wobec podziemia), a Kresowiaków też by mniej to bolało, bo by się ich wszystkich sprawnie przewiozło na Ziemie Odzyskane. Tak, Odzyskane…
Jako Ślązaczkę dotknęła mnie bezrefleksyjność względem reszty Polski i skrajny warszawocentryzm. Jak można byłoby powiedzieć tysiącom Kresowian, że oto ich własny rząd każe im wyjechać? Jak miano ich wszystkich przenieść na Zachód? Rozumiem, że Śląsk i Pomorze podlegałoby całkowitemu wysiedleniu, ale według jakich kryteriów? Czy wystarczyłoby poprawnie wypowiedzieć szybolet „soczewica, koło, miele, młyn” żeby móc zostać? Jak można twierdzić, że zgoda na warunki Stalina spowodowałaby mniej ofiar? A może po uzyskaniu zgody na zmianę granicy znajdujących się po sowieckiej stronie Polakom nie pozwolono by w ogóle wyjechać?
Studziński zupełnie pomija jakąkolwiek odpowiedzialność Stalina. Przecież kochany Wujaszek Jo bardzo chętnie porozumiałby się z rządem londyńskim, gdyby tylko nie to beznadziejne trzymanie się sprawy Katynia i Kresów. Zapomina o Radiostacji Kościuszko wzywającej lud Warszawy do chwycenia za broń, o odezwach Związku Patriotów Polskich zarzucających AK stanie z bronią u nogi. Doprawdy nie rozumiem, jak można powiedzieć, że zrzeczenie się części terytorium byłoby dobrą opcją. Idąc tym tokiem rozumowania w 1939 r. trzeba było oddać Hitlerowi Pomorze i Śląsk to w ogóle nie byłoby żadnej wojny… A uwspółcześniając niech Ukraina odda Putinowi ziemie, co do których wysuwa on roszczenia, to mniej osób zginie.
Czy alianci się z nami liczyli? Oczywiście, że nie. Czy kiedykolwiek chcieli umierać za Gdańsk czy Kresy? Nie. Czy wybuch powstania warszawskiego był racjonalny i mający szanse powodzenia militarnego? Nie. Ale nie można mówić, że rząd jakiegokolwiek kraju powinien dobrowolnie godzić się na zmianę swoich granic, by zadowolić tyrana. Bo jak uczy przykład konferencji monachijskiej, totalitaryzmu nie da się zaspokoić ustępstwami.
Warto przeczytać część książki, która jest rozmową z Piotrem Zbigniewem Łubieńskim. Co do drugiej jej partii ocenę pozostawiam czytelnikom. Ale uważam, że jest to lektura dla osób o mocnych nerwach.