Adam Czartoryski i ucieczka z Krakowa
Dama i jej towarzysze
Święto Wniebowstąpienia 15 sierpnia 1939 roku wypadało we wtorek. Dzień był wolny od pracy, ale zanim zdążył się zacząć na dobre, miarowy stukot telegrafu krótko obwieścił: „Dyrekcja muzeum w Luwrze wzywa do natychmiastowego przybycia do placówki”.
Telegramy tej treści dostają tamtego dnia wszyscy kustosze i technicy zatrudnieni we francuskich muzeach. Niespodziewanie zostaje wprowadzony w życie plan ewakuacji dóbr kultury na wypadek wojny, opracowany wiele tygodni wcześniej. W ciągu kilku godzin każdy wolny skrawek powierzchni w Luwrze pokryty jest deskami albo gotowymi już drewnianymi skrzyniami, do których pakowane są zbiory. Znaczenie ma każda para rąk, więc pakowaczy do Luwru ściąga się nawet z domów towarowych. Wielu z nich noc z 1 na 2 września spędza na korytarzach galerii, przesypiając tylko parę godzin. Ciężarówki wywożące muzealne zbiory także podjeżdżają nocą. Im mniej osób wie, w jakim kierunku zmierzają, tym lepiej. 3 września wszystkim udziela się atmosfera przygnębienia. Francja wypowiedziała Niemcom wojnę i nie ma już złudzeń, co będzie dalej. Stolarze układają na schodach Luwru długie deski i po nich, niczym po trapie, zwożą posąg Nike z Samotraki. Panuje kompletna cisza. Skrzydlate ramiona Nike lekko się chwieją.
Latem 1939 roku na wieść o tym, że Niemcy i ZSRR podpisały pakt Ribbentrop–Mołotow o nieagresji, pakuje się już nie tylko Francja, ale Wielka Brytania, Holandia, Belgia, Polska, prawie cała Europa. Przygotowanie do wywozu zbiorów Tate Gallery w Londynie obserwuje sam król Jerzy VI. Pociągi wypełnione skarbami brytyjskich muzeów opuszczają zagrożony bombardowaniem Londyn, jadąc z prędkością 15 kilometrów na godzinę, żeby wstrząsy nie wyrządziły szkody bezcennemu ładunkowi.
Dyrektor Rijksmuseum w Amsterdamie każe ewakuować wszystkie dzieła sztuki, w tym Straż nocną Rembrandta, ale obraz jest tak duży, że aby sprowadzić go na parter, trzeba wyciąć w suficie galerii otwór. Słynny Rembrandt, załadowany na ciężarówkę zwykle przewożącą duże tafle szkła, w asyście policjantów na motorach rusza do swojej pierwszej kryjówki – zamku Radboud, 65 kilometrów od Amsterdamu.
Polacy nie mają właściwie żadnego planu, jak i dokąd ewakuować dobra kultury, więc w działania muzeów i galerii wkrada się chaos. Pracownicy warszawskiej Zachęty wychodzą przed budynek i robią niemal łapankę chętnych do pomocy przy zwijaniu Bitwy pod Grunwaldem, która waży półtorej tony. Ogromnego ciężaru nie udaje się utrzymać i płótno spada na podłogę, niemal przygniatając Stanisława Ejsmonda, wicedyrektora Zachęty. Ale władze galerii wiedzą, że obraz Matejki działa na Niemców jak płachta na byka, dlatego nie mają wątpliwości, że trzeba go ewakuować. Muzeum czeka na transport cztery dni i wszystkich ogarnia panika. Wreszcie płótno zwinięte w rulon i zapakowane do skrzyni o długości ponad czterech metrów zostaje załadowane na odkrytą konną platformę i wywiezione do Lublina. W gmachu tamtejszej biblioteki przy Narutowicza skrzynia zostaje obudowana tak, że wygląda jak lada przy ścianie. Dwa lata później, kiedy Niemcy przymierzają się do splądrowania biblioteki, Bitwa zostanie ukryta pod ziemią, na terenie Taborów Miejskich.
W tamtych dniach nikt chyba nie jest na siebie tak wściekły, jak dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie Feliks Kopera, o to, że zaledwie kilka miesięcy temu, oprowadzając po muzealnych salach Hermanna Göringa, pokazał mu Hołd pruski. I jakby tego było mało, wyjaśnił symbolikę obrazu – że to upokorzenie pruskiej pychy, że polskie zwycięstwo i że chluba narodowa. Teraz dyrektor Kopera martwi się, gdzie ukryć obraz, który z pewnością poniesie karę za to, że w średniowieczu mieszkańcy Prus mieli znacznie mniej szczęścia w starciach ze wschodnimi sąsiadami. Płótno trafia do Zamościa, a potem – w myśl zasady, że najciemniej pod latarnią – wraca do Krakowa i zostaje ukryte w Muzeum Czapskich.
Pod koniec sierpnia w Muzeum Czartoryskich w Krakowie światło nie gaśnie do północy. Skrzynie z ocynkowanej blachy kustosz Stefan Komornicki kazał przygotować już w czerwcu, ale dopiero teraz dyrektorowi Marianowi Kukielowi, emerytowanemu generałowi, który dobrze zdaje sobie sprawę z zagrożenia, udaje się przekonać rodzinę Czartoryskich, żeby wywieźć najcenniejszą część zbiorów w bezpieczniejsze miejsce. Ale gdzie?
– Może Sieniawa? – proponuje książę Augustyn Józef Czartoryski.
– Synu, w Sieniawie wszystko się sypie i wali. Byle podmuch wiatru zmiecie budynek z powierzchni ziemi! – księżna Maria Ludwika Krasińska jest przeciwna temu pomysłowi. Pałac znacznie ucierpiał w czasie I wojny światowej, ostatnio nie był zamieszkiwany i mocno podupadł. – Najlepiej zostawić wszystko w Krakowie. Jak mają coś zabrać, to i tak zabiorą – dodaje z rezygnacją.
– Sieniawa to tylko pierwszy etap. Może potem przeniesiemy wszystko do Puław – mówi książę uspokajająco i księżna kapituluje. Jej syn Augustyn Józef dwa lata temu został ordynatem sieniawskim i nabył prawo do zarządzania majątkiem Czartoryskich w krakowskim muzeum, więc ostateczna decyzja należy do niego.
Tekst jest fragmentem książki Marty Grzywacz Obrońca skarbów. Karol Estreicher – w poszukiwaniu zagrabionych dzieł sztuki.
Nocą pracownicy muzeum pakują na ciężarówkę szesnaście skrzyń wypełnionych cennymi dziełami sztuki. Jest wśród nich czarna, hebanowa szkatuła o wymiarach 30 × 52 × 36 centymetrów, okuta złotem i zdobiona brylantami. Znajdują się tam pamiątki po królach polskich zebrane przez księżną Izabelę Czartoryską, którą wspierały inne arystokratyczne rody. Trzy warstwy szufladek wyłożonych aksamitem kryją różańce, krzyże, zegarki, łańcuchy, tabakiery, miniaturki, pierścienie, broszki, naszyjniki i pieczęcie. To precjoza należące niegdyś do Zygmunta Starego, Stefana Batorego, Zygmunta III Wazy, Jana Kazimierza, Augusta II Mocnego, Stanisława Augusta Poniatowskiego, a także królowych Bony Sforzy, Anny Jagiellonki, Marii Ludwiki Gonzagi i Marii Kazimiery.
Do skrzyń trafiają też dzieła sztuki przywożone przez Czartoryskich z całego świata, obrazy z okresu renesansu i grafiki Dürera, łupy znalezione w obozie tureckim po zwycięstwie pod Wiedniem w 1683 roku, rzymskie i egipskie posągi, etruskie wazy i japońskie przedmioty z brązu. A przede wszystkim trzy najcenniejsze dzieła ze zbiorów muzeum: jedyny w Polsce obraz Leonarda da Vinci Dama z gronostajem, Portret młodzieńca Rafaela Santiego i Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta, które trafiają do wyściełanej filcem skrzyni. Tuż przed wyniesieniem jej z muzeum ktoś maluje na niej czerwoną farbą inicjały LRR – Leonardo, Rafael, Rembrandt.
„Który to już raz musimy z nimi uciekać” – myśli książę Augustyn Józef, opierając głowę o szybę samochodu. Koła toczą się rytmicznie po wyłożonych okrągłymi kamieniami ulicach Rynku. Kraków śpi, a zalegające nad miastem cisza i ciemność, którą ledwo rozświetlają uliczne latarnie, uspokajają skołatane myśli.
Mają do pokonania ponad dwieście kilometrów na wschód, ale z powodu cennego ładunku ciężarówki jadą powoli, więc do Sieniawy docierają wczesnym rankiem. Kremowe ściany pałacu, z których tynk odpada grubymi płatami, odcinają się na tle szarawego jeszcze nieba. Książę rozpoczął właśnie prace remontowe, ale na razie udało mu się doprowadzić do stanu używalności tylko lewe skrzydło. Liczył na to, że może w przyszłym roku przyjedzie tu latem z żoną i dzieckiem, bo Maria de los Dolores Wiktoria Bourbon, infantka hiszpańska, jest w ciąży, teraz jednak nie ma już na to nadziei.
Ciężarówka wjeżdża na dziedziniec, mijając łukiem puste koryto fontanny, i kieruje się na tyły pałacu, do oficyny.
– Pani Zofio, proszę podać wszystkim śniadanie – Czartoryski zwraca się do gospodyni, która wita go w drzwiach.
– Czy mleko, chleb i ser wystarczą, jaśnie panie?
Ordynat potwierdza, a gospodyni stawia na kuchennym stole duży dzban mleka, wiejskie sery i zaczyna kroić grube pajdy świeżego, obsypanego mąką chleba. Pałacowy zegar wybija siódmą. Jedzą w milczeniu, a zaraz potem zaczynają rozładunek. Nisza, do której składają skrzynie, zostaje zamurowana, i jeszcze tego samego dnia przybysze z Krakowa opuszczają Sieniawę.
Miłość nie tylko do sztuki
Kiedy w 1792 roku dwudziestodwuletni książę Adam Jerzy Czartoryski zaciąga się do armii litewskiej i wyrusza na wojnę przeciwko Rosji, nie ma świadomości, jakie konsekwencje będzie miała dla jego rodziny ewentualna przegrana. A ta następuje bardzo szybko. Po upadku powstania kościuszkowskiego caryca Katarzyna II korzysta z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby się zemścić, i wysyła do Puław swoje wojska, które plądrują i dewastują tamtejszą siedzibę Czartoryskich.
Księżna Izabela Czartoryska niemal natychmiast przystępuje do odbudowy pałacu, ale przedtem zleca swoim synom, Adamowi i Konstantemu, misję specjalną: mają się udać na dwór carski do Sankt Petersburga, odzyskać utracony majątek i poprawić nieco stosunki z Rosjanami. Misja – czego Izabela ze zrozumiałych przyczyn nie może przewidzieć – ma skutki uboczne. Poprawianie stosunków z carskim dworem Adamowi wychodzi tak dobrze, że wkrótce zostaje przyjacielem następcy tronu, księcia Aleksandra, i kochankiem jego żony.
Tuż po ślubie w 1793 roku czternastoletnia Ludwika, córka margrabiego badeńskiego, przeszła na prawosławie i zmieniła imię na Elżbieta. Blondynka o delikatnym, trochę zamyślonym wyrazie twarzy, nieśmiała i naiwna, czuje się na carskim dworze osamotniona. Intrygi ją przerażają, więc w liście do kuzynki pisze: „Bez mojego męża, który jako jedyny sprawia, że czuję się szczęśliwa, umarłabym tysiąc razy”. Aleksander ma wówczas piętnaście lat.
Adam Jerzy Czartoryski, starszy o siedem lat od Aleksandra, spotyka Elżbietę dwa lata po jej ślubie. Książę Aleksander wydaje się już trochę znudzony małżonką i zaczyna ją zaniedbywać, natomiast Czartoryski, jego przyjaciel i adiutant, spędza z księżną tak wiele czasu, jak to tylko możliwe. Razem czytają, książę uczy ją historii.
Na lato Aleksander wraz z dworem wyjeżdża do Carskiego Sioła i tam Czartoryski przeżywa najszczęśliwsze chwile w życiu. Nie szkodzi, że posiłki są obrzydliwe, a pokoje nieprzytulne – puste, z ledwie wybielonymi ścianami – ważne, że jest blisko Elżbiety. Wieczorami przesiaduje pod jej oknami, a gwiazdy – wspomni po latach w pamiętnikach – świecą wówczas tak jasno, jak już nigdy w Rosji.
Tekst jest fragmentem książki Marty Grzywacz Obrońca skarbów. Karol Estreicher – w poszukiwaniu zagrabionych dzieł sztuki.
Żeby widzieć Elżbietę częściej, czeka na moment, kiedy ta wyjdzie z przyjaciółką na spacer. Książę biegnie wówczas na przełaj przez ocienione trawniki, żeby przeciąć im drogę, chowa się za krzakami, a gdy są już blisko, wychodzi z obojętną miną, jakby się natknął na nie przypadkiem. Elżbieta widzi te zabiegi i śmieje się w duchu, ale lubi tego wysokiego księcia z ciemnymi, falującymi włosami, o pochmurnym wyrazie twarzy, choć inni mówią o nim, że jest „nieprzyjemny”. Rodzice Adama także niepokoją się jego charakterem. Od dziecka jest skryty i wyniosły, co zapewne nie pomoże mu w karierze politycznej, ale wbrew ich obawom książę pnie się w górę. Aleksander go uwielbia, mianuje swoim adiutantem i obiecuje naprawić wszystkie krzywdy, jakie wyrządziła Czartoryskim jego babka, Katarzyna Wielka. Razem snują plany liberalizacji rządów rosyjskich, a nawet odrodzenia się Polski. W przyszłości Adam Jerzy Czartoryski zostanie ministrem spraw zagranicznych Aleksandra I Romanowa.
Przyszły car oczywiście widzi, co się dzieje z jego przyjacielem, ale nie tylko nie ma o to żalu, a wręcz przeciwnie – wydaje się rozumieć te porywy serca i nawet chętnie słucha o uczuciach Adama. Ba, nosi nawet własnej żonie wiersze, które pisze dla niej jego adiutant.
W 1799 roku w maju Elżbieta rodzi córkę i nikt raczej nie ma wątpliwości, że czarnowłosa Maria Aleksandrowna, Myszka, jak nazywa ją matka, jest córką Adama Czartoryskiego. Mimo że cudzołóstwo na carskim dworze to raczej norma, car Paweł I, ojciec Aleksandra, postanawia jednak położyć kres szerzącym się plotkom i wysyła Czartoryskiego za granicę. W 1800 roku młody książę zostaje carskim posłem w królestwie Sardynii.
Właśnie wtedy kupuje Damę z gronostajem Leonarda da Vinci. Kto i kiedy pokazał mu wizerunek pięknej Cecylii Gallerani, nie wiadomo. Okoliczności zakupu Damy nie są znane, ale prawdopodobnie miało to miejsce w Wenecji. Tam też Czartoryski nabywa niemal równie cenny Portret młodzieńca Rafaela Santiego i oba obrazy przywozi do Polski w podarunku dla matki Izabeli. Razem z Krajobrazem z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta, który księżna kupiła parę lat wcześniej, będą stanowiły trzon jej kolekcji, którą tworzy w Puławach. Specjalnie w tym celu kazała wybudować Świątynię Sybilli – budynek w kształcie rotundy, wzorowany na antycznych ruinach świątyni Westy w Tivoli pod Rzymem. Ponieważ pierwsze polskie muzeum narodowe wspiera nie tylko rodzina Czartoryskich, lecz także inne arystokratyczne rody, rotunda jest już niemal pełna, więc Dama, Młodzieniec i Samarytanin trafiają do pawilonu zwanego Domkiem Gotyckim, do sali zielonej, gdzie znajduje się już wiele innych dzieł sztuki europejskiej.
Przez trzydzieści lat cieszą oczy zwiedzających, ale wybucha powstanie listopadowe, które znowu sprowadza pod mury siedziby Czartoryskich carskie wojska. Dowodzi nimi – o ironio! – wnuk Izabeli, syn jej córki Marii, książę Adam Wirtemberski, który nie cacka się z babką i każe ostrzelać pałac z dział, a potem pakuje czterdzieści tysięcy tomów puławskiej biblioteki i wywozi do Petersburga.
Osiemdziesięcioczteroletnia księżna Izabela ratuje, co może. Najcenniejsze dzieła – Damę z gronostajem, Portret młodzieńca i Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem – każe ukryć w pałacu w Sieniawie, w zamurowanej skrytce alkowy. Nie dożywa już chwili, gdy osiem lat później jej syn Adam Jerzy Czartoryski, udając się na emigrację do Paryża, wywozi ze sobą malowidła i składa je w Hotelu Lambert, gdzie mają być bezpieczne. Budynek jest centrum polskiej emigracji po powstaniu listopadowym, spotykają się tam Adam Mickiewicz, Fryderyk Chopin, Juliusz Słowacki. Jednak niespodziewanie jesienią 1870 roku Hotel Lambert przejmują paryscy komunardzi, którzy wystąpili przeciwko rządowi, więc ulubione obrazy Izabeli znowu trzeba ratować.
Syn Adama Jerzego Czartoryskiego i Anny Sapiehy, Władysław, przewozi je do Krakowa, do Arsenału Miejskiego, przekształconego z czasem w Muzeum Czartoryskich, gdzie spoczywają bezpiecznie przez ponad czterdzieści lat aż do wybuchu I wojny światowej. Wtedy bezcenne zbiory znowu wyruszają w drogę. Tym razem trafiają pod gościnny dach Gemäldegalerie w Dreźnie. Do Polski wracają dopiero w 1920 roku i to z problemami, bo Hans Posse, który od siedmiu lat jest tam dyrektorem, nie bardzo ma ochotę je oddać.
Ostatecznie jednak Dama i jej towarzysze trafiają na swoje miejsca w Muzeum Czartoryskich i pozostają tam do sierpnia 1939 roku. Ale Hans Posse wciąż o nich pamięta.
STUKOT TYSIĘCY BUTÓW
1 września 1939 roku o godzinie 4.42 mieszkańców niewielkiego Wielunia, położonego 20 kilometrów od granicy z Niemcami, budzą przeciągłe ryki „stukasów”. Samoloty zataczają koło, po czym schodzą nisko, zrzucając bomby na bezbronne miasto, gdzie nie stacjonuje ani jedna jednostka polskiego wojska. Wieluń nie ma znaczenia strategicznego, wybrano go na pierwszą ofiarę Luftwaffe ponoć tylko dlatego, że niemieckie lotnictwo chce tam przetestować nowy bombowiec Ju 87 B. Zanim pierwsze bomby spadną na Westerplatte, Wieluń ogarnia już przerażający chaos II wojny światowej.
Tymczasem kolejne eskadry bombowców lecą w kierunku innych polskich miast. Tuż po godzinie 16.00 Luftwaffe kieruje swoje samoloty nad Warszawę, która broni się zaciekle. Bombardowanie polskiej stolicy, które z przerwami trwa niemal do końca września, dwa tygodnie później Adolf Hitler ogląda z wieży kościoła św. Feliksa z Kantalicjo w podwarszawskim Marysinie Wawerskim. Nienawidzi tego miasta. Zawsze było niepokorne, więc lepiej, żeby zniknęło z powierzchni ziemi. Na jego miejscu powstanie co najwyżej niewielkie stupięćdziesięciotysięczne, ale za to prawdziwie germańskie Stadt. Dlatego 25 września 1939 roku czterysta samolotów bombarduje Warszawę bez przerwy przez jedenaście godzin, zrzucając 630 ton bomb. Warszawiacy nadadzą temu dniu nazwę „lany poniedziałek”.
Co innego Kraków. Hitler uważa, że warto go oszczędzić, bo przecież zawsze był germański, odkąd w XIII wieku postawili tu stopę pierwsi przybysze z Frankonii. Należy go raczej rozbudować, aby z czasem stał się „Norymbergą wschodu”. Dlatego bomby, które spadają na miasto, trafiają najczęściej w cele wojskowe, a Kraków, żeby uchronić bezcenne zabytki, prawie nie stawia oporu.